Zacisnęła się. Zacisnęła wargi, zacisnęła pięść na okrywającej ich pościeli, zacisnęła serce nie chcąc mówić mu, albo nie wiedząc jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na osobę… no właśnie, jaką? Widywał ją w najgorszych stanach i nie uciekł, dlaczego teraz miałby to robić? A jednak bolało, miłe zapewnienia o ich zażyłości były dla niej w tym odprysku chwili jak żyletki do przełknięcia. Milczała długo, nie walcząc z nim, a ze sobą. W końcu szarpnęła się i odsunęła, podniosła się do siedzenia, zabierając trochę kołdry po to, by choć trochę się okryć. Ukryła twarz w dłoniach, podciągając ochronnie do brzucha kolana, próbując zahamować własne rozchwianie, ale im bardziej chciała, tym z większą mocą uderzały w nią jej szydercze myśli; demony, które nie chciały nikomu oddać władzy, które tym zajadłej walczyły o dominację nad jej krokami. Nagle nie bała się jutra mniej. Nagle była przerażona.
– Silvan ja nie dam rady. – powiedziała w końcu, zza zasłony drżących palców. Sądziła, że kiedy przekroczą barierę fizyczności będzie prościej, tymczasem teraz było trudniej. Pogarda do siebie i własnego ciała brzęczała nieznośnie w uszach, doświadczeniem minionego wieku, którego Silvan nie był uczestnikiem, a tylko niemym obserwatorem. Nie była w pozycji do negocjacji, gorsza od niego pod każdym względem, wiedziała jednak że układ przyjaciół doprawionych niezobowiązującym seksem wyniszczy ją, świeżo zbudowaną z suchego saharyjskiego piasku.–
Mówisz, że mogę na Ciebie liczyć i że drzwi są zawsze otwarte tak... tak, jakbyś nie chciał mnie tutaj. Albo no… jakbyś chciał mnie tutaj tylko co jakiś czas… przygodnie…– dodała, czując, że zdradzieckie łzy napływają jej do oczu. Nie była nawet pewna czy to, co mówi ma sens, ale wypowiedzenie wprost tego, czego potrzebowała teraz, zapewnień, które by ją uspokoiły przekraczało jej możliwości. Zdawała sobie sprawę, że jeśli usłyszy “nie wiem”, to rozpadnie się na tysiąc kawałków.