Wspólne tempo — to mógł być problem, gdy w niej znów zawrzała krew a Silvan… były powody, przez które Silvan w jej głowie był powolnym, flegmatycznym myślicielem, roztrząsającym wszystkie możliwości a przy ejdetycznej pamięci tychże było całkiem sporo. Z drugiej strony i ona przecież była pełna wątpliwości w powodzenie czegokolwiek, co mogłoby między nimi nastąpić, choć u obojga wątpliwości miały inną naturę. Niemniej zahartował ich sążnisty kryzys, który przeszedł przez życie Tahiry i zmusił ją do tego, aby skonfrontować swoje największe obawy. Zrobiła — nie do końca zamierzenie — bardzo dużo, by wypróbować autonomię Silvana, by na własnej skórze przekonać się, że pomimo gniewu swojej byłej partnerki, nie odwróci się od grzesznicy, którą niewątpliwie w tamtej chwili była. Konflikt ten, choć nie rozgrywał się w bezpośrednim starciu, twarzą w twarz, wrzał między niewidzialnymi liniami telefonicznymi, tkał słowa pełne agresji, rozgoryczenia i zazdrości. Miód na serce, gdy nie dość, że udzielił jej schronienia, to porzucił na moment swoje życie, by zachować ją przy życiu. Ostatecznie, nie był jedyną kotwicą, która sprawiła, że rozczarowana życiem wampirzyca nie podjęła tej ostatecznej decyzji. Przypominał raczej latarnię, wskazującą zamiast skał i przeszkód, bezpieczną wodę, którą mogłaby wyruszyć. Latarnię z samotnym latarnikiem, nieoczekującym od niej ni grama wdzięczności. Nie oczekującym nawet, że fregata wydmowych żagli zawróci ku jego ziemiom.
– Myślałeś…– powtórzyła za nim, czarując i będąc zaczarowaną. Ich fundament w szwajcarskim chłodzie opierał się na wspólnych projektach i chemii, nie tylko tej laboratoryjnej. Teraz, po hektolitrach wylanych ku sobie słów, teraz gdy przestała się bać, że ucieknie, gdy tylko zdradzi mu najczarniejszy ze swoich snów, teraz wszystko było inaczej. Zapatrzyła się w niego swoją czernią, oczyma już nie w palisandrze, a hebanie rzeźbione, czuł jak drży pod chłodem dłoni, która swym tańcem porywała muślinowe fale coraz bardziej ku górze.
– Andiamo da te… – wypowiedziała w końcu słowa, na które może czekał, może spodziewał się, że zaklnie ją i porwie w znajome przestrzenie latarni. I choć słowa te wybrzmiewały słoneczną Italią, w jej głosie, w jej hipnotycznym szepcie mógł znaleźć echa arabskiej frazy, którą wypił z jej krwią. W intencji, w pragnieniu, w tęsknocie. W uczuciu, które wciąż nie zostało nazwane, a przecież widział, patrzył jak plastyczny i giętki, jest ujarzmiony przez niego ogień.