Liczba postów : 792
Zaczęło się od tego, że jednego dnia nic nie szło tak jak powinno, a oczekiwania wobec projektu jedynie narastały. Zaraz potem pojawiło się to dziwne, niemal niewyczuwalne uczucie z tyłu głowy, które jakimś dziwnych trafem zawsze promieniowało w okolice klatki piersiowej przyprawiając go o to nieprzyjemne wrażenie, jakby za chwilę jego ciało miała zalać fala stresu, która tylko czekała na dogodną okazję, by go obezwładnić. Zrobił więc to co robił zawsze w takiej sytuacji. Spróbował wyciszyć narastające myśli i skupić się na pracy, licząc że to zadziała. Zazwyczaj nie działało.
W kolejnych dniach nie było lepiej. Wyniki wychodziły różnie, wszystko szło do przodu nieznośnie powolnie, jakiekolwiek sukcesy coraz bardziej traciły na znaczeniu, a nawet najdrobniejsze potknięcia, niesatysfakcjonujące rezultaty, czy zbyt wolne postępy bolały coraz bardziej.
Jest dobrze. Przecież nic takiego się nie dzieje. Próbował sobie powtarzać, ale na to było już za późno. Stres tylko narasta, a w jego głowie pojawiały się już najciemniejsze scenariusze.
Jest dobrze. Jest dobrze. Jest dobrze. To się uda. To się uda. To się nie uda. To się nie uda. Zrujnujesz tak wielki projekt i to jeszcze na oczach wszystkich. Tyle możliwości, a żadna z nich nie wypali. Zrobiłeś wszystkim tylko złudne nadzieje. A może już się zorientowali, że to nie wyjdzie? Może jesteś jedyny, który jeszcze udaje?
Z pewnością nie pomagało też to, że od kilku dni z nerwów coraz mniej spał na rzecz dłuższej pracy, przez co jednocześnie czuł się zbyt zmęczony, by móc się w pełni na niej skupić i sfrustrowany, że nie pracuje tak efektywnie jakby chciał. I jeszcze ten irytujący głos w głowie, który każdy jego gest, wszystko co robił, interpretował, jako zbliżającą się porażkę.
Aż wreszcie nastąpił moment, gdy nie mógł już dłużej utrzymać tych wszystkich myśli na wodzy.
To był zły dzień w laboratorium. A może wcale nie? Może po prostu był gorszy od poprzednich i gdyby nie narastający od kilku dni lęk, to po prostu uznałby, że musi chwilę odpocząć i jutro spróbować znowu? Pewnie byłoby to zdecydowanie logiczniejsze, ale strach miał to do siebie, że skutecznie nie dopuszczał do głosu logiki.
Po prostu wrócił do domu. Czuł, że nie było potrzeby by zostawał po godzinach. To przecież i tak już nie miało sensu. A może miało? Sam już nie wiedział. Wiedział jednak, co zresztą zaczął robić, gdy wjeżdżał windą na swoje piętro w kamienicy, jak obliczyć ile szklanek zalkoholizowanej krwi należałoby wypić, by przynajmniej na chwilę nie myśleć o niczym. By nie odtwarzać w swojej głowie szczegółów każdego drobnego potknięcia, o których nie potrafił zapomnieć. Z drugiej strony, czy powinien? Chciał chociaż przez chwilę nie myśleć, a jednocześnie nie był w stanie przekonać się, by zrobić to, gdy tylko znajdzie się w kuchni. Nie dość, że wkrótce okaże się, że naukowiec z niego żaden, to jeszcze że nie umie sobie radzić nawet z prawdą o samym sobie.
Westchnął ciężko i powolnym ruchem otworzył drzwi do mieszkania. Pogrążony we własnych myślach w pierwszej chwili nie zorientował się, że Tahira, która od jakiegoś czasu swoje noce poświęcała na treningach, wyjątkowo została w mieszkaniu. Wszedł do salonu i oparł się o ścianę, mając wrażenie, że jego ciało porusza się znacznie bardziej ospale niż zazwyczaj, ale nie przeszkadzało mu to. Było coś masochistycznie kuszącego w zagłębianiu się w tym uczuciu beznadziei. Skoro i tak nie mógł z niego wypłynąć, to przynajmniej mógł zanurzyć się w nim tak bardzo, że wszystko będzie mu już obojętne.
A mimo wszystko uśmiechnął się, gdy ją zobaczył.
A potem uświadomił sobie, że nie poświęcał jej ostatnio tyle czasu ile powinien. I po co? By udowodnić sobie, że i tak to nie wyjdzie, a jej że…
– Nie jesteś na treningu – wyszeptał, wbijając wzrok w podłogę.
W kolejnych dniach nie było lepiej. Wyniki wychodziły różnie, wszystko szło do przodu nieznośnie powolnie, jakiekolwiek sukcesy coraz bardziej traciły na znaczeniu, a nawet najdrobniejsze potknięcia, niesatysfakcjonujące rezultaty, czy zbyt wolne postępy bolały coraz bardziej.
Jest dobrze. Przecież nic takiego się nie dzieje. Próbował sobie powtarzać, ale na to było już za późno. Stres tylko narasta, a w jego głowie pojawiały się już najciemniejsze scenariusze.
Jest dobrze. Jest dobrze. Jest dobrze. To się uda. To się uda. To się nie uda. To się nie uda. Zrujnujesz tak wielki projekt i to jeszcze na oczach wszystkich. Tyle możliwości, a żadna z nich nie wypali. Zrobiłeś wszystkim tylko złudne nadzieje. A może już się zorientowali, że to nie wyjdzie? Może jesteś jedyny, który jeszcze udaje?
Z pewnością nie pomagało też to, że od kilku dni z nerwów coraz mniej spał na rzecz dłuższej pracy, przez co jednocześnie czuł się zbyt zmęczony, by móc się w pełni na niej skupić i sfrustrowany, że nie pracuje tak efektywnie jakby chciał. I jeszcze ten irytujący głos w głowie, który każdy jego gest, wszystko co robił, interpretował, jako zbliżającą się porażkę.
Aż wreszcie nastąpił moment, gdy nie mógł już dłużej utrzymać tych wszystkich myśli na wodzy.
To był zły dzień w laboratorium. A może wcale nie? Może po prostu był gorszy od poprzednich i gdyby nie narastający od kilku dni lęk, to po prostu uznałby, że musi chwilę odpocząć i jutro spróbować znowu? Pewnie byłoby to zdecydowanie logiczniejsze, ale strach miał to do siebie, że skutecznie nie dopuszczał do głosu logiki.
Po prostu wrócił do domu. Czuł, że nie było potrzeby by zostawał po godzinach. To przecież i tak już nie miało sensu. A może miało? Sam już nie wiedział. Wiedział jednak, co zresztą zaczął robić, gdy wjeżdżał windą na swoje piętro w kamienicy, jak obliczyć ile szklanek zalkoholizowanej krwi należałoby wypić, by przynajmniej na chwilę nie myśleć o niczym. By nie odtwarzać w swojej głowie szczegółów każdego drobnego potknięcia, o których nie potrafił zapomnieć. Z drugiej strony, czy powinien? Chciał chociaż przez chwilę nie myśleć, a jednocześnie nie był w stanie przekonać się, by zrobić to, gdy tylko znajdzie się w kuchni. Nie dość, że wkrótce okaże się, że naukowiec z niego żaden, to jeszcze że nie umie sobie radzić nawet z prawdą o samym sobie.
Westchnął ciężko i powolnym ruchem otworzył drzwi do mieszkania. Pogrążony we własnych myślach w pierwszej chwili nie zorientował się, że Tahira, która od jakiegoś czasu swoje noce poświęcała na treningach, wyjątkowo została w mieszkaniu. Wszedł do salonu i oparł się o ścianę, mając wrażenie, że jego ciało porusza się znacznie bardziej ospale niż zazwyczaj, ale nie przeszkadzało mu to. Było coś masochistycznie kuszącego w zagłębianiu się w tym uczuciu beznadziei. Skoro i tak nie mógł z niego wypłynąć, to przynajmniej mógł zanurzyć się w nim tak bardzo, że wszystko będzie mu już obojętne.
A mimo wszystko uśmiechnął się, gdy ją zobaczył.
A potem uświadomił sobie, że nie poświęcał jej ostatnio tyle czasu ile powinien. I po co? By udowodnić sobie, że i tak to nie wyjdzie, a jej że…
– Nie jesteś na treningu – wyszeptał, wbijając wzrok w podłogę.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!