Ostatecznie najwięcej wątpliwości odnośnie sensu związku, którego istnienie zostało już oficjalnie potwierdzone, był raczej jej astralny bliźniak niż młodziutki szerszeń. Maurice potrzebował atencji jak powietrza, Maurice potrzebował uwagi rodziców bardziej niż krwi, a czyż lepiej mógł je sobie zagwarantować niż związkiem z przemienionym dzieckiem swojego naturalnego ojca? Skandal, intensywne dawki emocji, seks z zapatrzoną w niego dziewczyną... Czy Ida była łatwa do manipulacji? Cóż, w wymiarze metrykalnym pozostawała wciąż człowiekiem, który po prostu przeszedł na restrykcyjną dietę i nabawił się alergii na słońce. Karty – i to bynajmniej nie chodziło o układ Silvana, a jego młodszej latorośli – sugerowały pozytywne zakończenie tej opowieści, ale to wciąż były małe arkana - rozwiązanie tymczasowe. Co będzie, gdy zakochanie okrzepnie, uwaga rodziców osłabnie i zbraknie tych wszystkich podniet początkowego okresu relacji? Co będzie, gdy opadnie kurz? Cóż, był to jeden z powodów, dla których Tahira programowo nie wchodziła w żaden związek, dobierając sobie za partnerów osoby patologicznie unikające emocjonalnego zbliżenia się. Na co komu te komplikacje. Był tylko kurz. Nie było żadnego potem.
– Wiatr rzadko kiedy wieje zawsze w tą samą stronę. Nie słyszałeś o zmianie klimatu? – odpowiedziała mu bezczelnie wykorzystując jego przejęzyczenie, myślami będąc zupełnie w innym miejscu, a konkretnie w ciemnobrązowym cieple, tak odmiennym od czerni bezdennej pustki tego, który pożarł jej serce 200 lat temu. Na moment, na urwany oddech umykający z płuc, zsunęła się ku ustom otwierajacym się w pytaniu.
A gdyby tak nie dać słowom opuścić myśli...– pojawiła się w jej głowie drobna iskra, która przy kimkolwiek innym od razu przerodziłaby się w łakomy pożar. A wtedy rzeczywiście robiliby głupie rzeczy, niekoniecznie na spacerze i wejściu między ludzi. A może nie... może cały sen, cały ten pluszowy otulający ich koc obsypany brokatem jego gwiezdnego pyłu zniknąłby bezpowrotnie. Może złapałby ją za nadgarstek z miążdącą siłą imadła, a świat nigdy nie byłby już taki sam.
Odsunęła się, odwracając głowę, wyciągając z kieszeni wełniany beret, który naciągnęła niedbale na swoje puszczone swobodnie loki. Nie chciała by widział, a jednocześnie uśmiechnęła się, jak pięknie zbiegło się to z jego obawą, że to źle, że nie widzi..
– Wiesz... zazdroszczę Ci, bo sama wolałabym czasem pobłądzić we mgle i nie widzieć kilku rzeczy. Albo prowadzić rozmowę z kimś i czuć się komfortowo z faktem, że moje gesty czy mimika później zostaną mi wypunktowane, jako argument w dyskusji. Szczególnie, że nigdy nie możesz, nie powinieneś mieć pewności... – to śmieszne, że mówiła to Tahira, której jedno krzywe spojrzenie wystarczało, by była Bardzo Pewna Wszystkich Swoich Domysłów.
Szła niespiesznie, podgrzewając sobie jeszcze bardziej temperaturę, by mróz szczypał ją w policzki i otrzeźwiał, właził pod powieki gdzie była zbyt blisko, zbyt blisko orzechowych źródeł płomieni.
– U początku swojej drogi przez kilkanaście lat udawałam żonę. To przecież dla każdego oczywiste, że nie chciałabym do tego stanu wrócić, tej ciasnej współzależności i brania pod uwagę tej drugiej osoby. – Nie skłamała, to przecież było oczywiste dla każdego i bardzo niewiele osób znało prawdę ukrytą pod tym zdaniem. Tahira nie powinna w ogóle o tym mówić, w ogóle ciągnać tego tematu odsłaniającego jej najdelikatniejsze tkanki. Ale była w niej desperacja seryjnego mordercy, bezwzględnej uwodzicielki, która w końcu chciałaby być zdemaskowana, chciałaby komuś opowiedzieć prawdę inaczej, niż ciszą i osamotnieniem za dnia. Przeszła jej przez myśl przerażająca i kusząca zarazem, że to ich ostatnia rozmowa, że jeszcze tego wieczoru odpali silnik wielkiej czerwonej ciężarówki i bez czucia, wypalona do cna ruszy przed siebie, gdziekolwiek będzie łapać ją słońce na przymusowej przerwie. Sięgnęła do kieszeni po drugiego papierosa i odpaliła go przystając na moment.
@Silvan Zimmerman