6 XI 2022 - Now our rainbow is gone

2 posters

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
First topic message reminder :

Spotkanie z rodziną było czymś traumatycznym. Wydostawszy się stamtąd, od razu skierował się do swojego auta, które zaparkował niestety daleko, z powodu braku miejsc. Usiadł za kierownicą i chwilę po prostu tak siedział. Dopiero wtedy pozwolił sobie na upust wszystkich emocji. Najpierw pociekły mu pojedyncze łzy, jedna za drugą leciała mu z oczu, skalając blady policzek mężczyzny. Pociągał nosem, licząc że to powstrzyma, ale zaraz po tym nie wytrzymał. Zaczął płakać, opierając głowę o kierownicę. Kłótnia z matką i ojcem go osłabiła. Ale najgorsze było wyrzucenie z siebie wszystkich żali, które trzymał w sobie i złamanie maski. Przyznał się do słabości, czyli do czegoś czego twierdził, że nie miał. To było niewybaczalne. Dostanie również takiej miłości matczynej go przygniotło, sprawiło, że się złamał. I w samochodzie dał upust wszelkim emocjom. Nie łatwo było mu siebie zrozumieć, więc histeria jedynie się namnażała. Zaczął uderzać ręką o kierownicę i wydał głośny szloch. Jak to było, że narcystyczny Maurice przyznał się, że potrzebuje pomocy, że wcale nie jest idealny. To go zraniło wskroś. Samą kłótnię z Renatą, by przeżył, ale zwieńczenie tego wszystkiego już było czymś, czego nie potrafił zdzierżyć. A sama wizja powrotu do pustego mieszkania, gdzie nikt na niego nie czekał. Jeszcze bardziej go dobijała. Pierwszy raz od dawna uznał, że chciałby tam kogoś zastać. Ponieważ czuł, że już długo samemu sobie nie poradzi. Dostrzegł, że są problemy, których sam nie rozwiąże i nie potrafił się z tym pogodzić. Gdyby ktoś mu zrobił zdjęcie, to nadawałoby się na okładkę Vogue’a z tytułem „Pieniądze nie dają szczęścia”. Siedział w tym swoim drogim aucie, kosztownym sweterku i otoczony karbonem, a jednak miał załamanie. Zajęło mu to jakieś piętnaście minut, żeby w ogóle się uspokoić. Żeby być zdolnym do prowadzenia auta. Wpierw jednak włączył swoją smutną playlistę.

Jechał nocą, więc nie było tyle samochodów. Światła oświetlały drogę, oślepiając go niekiedy. Zrobił nawet coś, czego zwykle nie robił. Wyjął awaryjną paczkę papierosów ze skrytki, otworzył okno i zaczął palić w samochodzie. Nadal płakał, ale już ciszej, skryciej. Powoli już nic nie czuł, obojętniał z bólu. Chciał się wydostać z tego miasta. Najchętniej by wyjechał w ogóle z kraju i zerwał ze wszystkimi relacje. Jednakże, po pojednaniu z rodziną, nie mógł zrobić takiego numeru. Chociaż korciło, walczył z tą chęcią. Wiedział, że gdyby to znowu zrobił, to by nie było już czego zbierać po wszystkim. Łzy w oczach mu rozmazywały obraz, miał ponad sto na liczniku i o mało nie wypadł z zakrętu. Miał już wszystko gdzieś. Dojechał z piskiem opon na swój parking i wyskoczył z auta jak poparzony. W drodze palił dalej szlugi, jedynie robiąc przerwę na windę. Po wejściu do domu od razu poszedł do swojej łazienki, gdzie chciał zmyć z siebie wstyd, złość i smutek. A także i krew matki, którą miał na sobie. Wziął długi, chłodny prysznic, a następnie przebrał się w szare dresy (spokojnie, markowe) oraz czarną bluzę z kapturem, która na środku miała logo Givenchy Paris. Z mokrymi włosami, udał się w ten listopadowy wieczór na balkon, żeby dalej palić. Pomagało mu w uspokojeniu. Usiadł na jednym z foteli, włożył słuchawki do uszu i wpadł na bardzo zły pomysł. Słuchanie Adele „Love in the dark”, uświadomiło mu kogo mu brakowało.

Walczył z tym uczuciem. Nie chciał żadnej bliskiej relacji, w sumie to w ogóle myślał, że nikogo nie potrzebuje. A w szczególności Idy. Próbował jak najbardziej się zdystansować od niej. Poszedł w objęcia innej, ale zorientował się, że to nie to samo. To nie był ten sam chłód, ta sama dynamika. Sam nie potrafił zrozumieć, czemu go tak do niej ciągnęło. Maurice myślał, że to jakieś przekleństwo. W końcu jak on, wielki Pan Hoffman, mógł paść ofiarą uczucia. Nie była to miłość, nie było w tym nic romantycznego. Było to dziwne pożądanie. Chciał móc ją znowu mieć. Pragnął znowu ją przytulić i schować się w jej objęciu. Dlatego też wyjął telefon i napisał dość desperackiego smsa. Następnie schował urządzenie, włączył tryb nocny, żeby nie dostać żadnych powiadomień i siedział słuchając tym razem jeziora łabędziego, Tchaikovskiego. Uprzedził portiera na dole, że może przyjść Ida Olszewska, żeby ją wpuścił. Założył, że przyjdzie. W końcu kto by go zostawił samego? Poza w sumie wszystkimi. Zamknął oczy i nawet chyba przysnął, aż nie obudził go dzwonek w domofonie. Na szczęście miał otworzone drzwi balkonowe, więc usłyszał go i poszedł zobaczyć kto to. Miał podgląd z kamerki, więc dostrzegł, że stał nie kto inny, jak ona. Serce mu szybciej zabiło. Zobaczył swoje odbicie w lustrze, wyglądał jak siedem nieszczęść. Blady, mokre nieuczesane włosy, dres, ale powtórzył sobie to co zawsze. Wiedział, że nawet będąc w takim stanie jest w sexy bomba era i, że nawet kobiety lubią romantyzować załamanych mężczyzn. W końcu otworzył jej drzwi i już ją widząc, trochę go wryło w ziemię. Nie wiedział, jak przywitać Idę. Maurice uznał, że jednak będzie szedł w zaparte. Że wcale jej nie odrzucił, że wcale nie potraktował, jakby żałował każdego wspólnego pocałunku. Przesunął się tak, żeby mogła wejść do środka. Była pięknie ubrana, świetnie wyglądała. Patrzył na nią i się nie odzywał. Nie wiedział w sumie do końca jak to wszystko zacząć. Od niego można było wyczuć szampon, płyn do mycia oraz intensywną woń papierosów, które namiętnie palił odkąd wyszedł z mieszkania ojca.

- Dziękuję – powiedział patrząc jeszcze kątem oka na lustro. Wciąż miał zaczerwienione, lekko opuchnięte oczy. Kurwa. Nie chciał wyjść na ofiarę. On był predatorem, a nie cholernym zajączkiem. Pragnął przytulić Idę, ale wiedział, że prędzej go kobieta pobije, niż da się dotknąć. Jak gdyby nigdy nic, wyciągnął z kieszeni dresów paczkę czerwonych marlboro i pokazał jej. – Wyjdziemy zapalić? – Spytał wiedząc, że bez szluga, albo mocnej dawki alkoholu z krwią, nie przeżyje. Nie potrafił załatwiać spraw uczuciowych, nie miał w tym żadnej wprawy. Trochę żałował, że zaprosił Idę. Aczkolwiek Maurice wewnątrz naprawdę się cieszył, że przyszła. Bez tego by sobie nie poradził. Potrzebował jakiegoś wsparcia. Liczył również, że wampirka się przełamie i nie będzie dalej na niego zła. W jego oczach, wciąż zrobił to co musiał. Nie chciał się tłumaczyć, nie zamierzał jej mówić gorzkiej prawdy, która stała za jego zachowaniem. Musiał być w jej oczach wspaniały, musiał ją powalać na kolana swoją odwagą i pewnością. Inaczej by się nie czuł sobą.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Ida pija taką samą kawę jak Maurice! Aż mu się ciepło na sercu zrobiło, że będą razem pić czarną lurę bez żadnych wydziwnień jak mleko migdałowe. Co to w ogóle jest? Mleko z kurwa migdała? No Maurice pod tym względem zatrzymał się na erze trzech kaw na krzyż, gdzie jego ulubioną była zwykła, czarna. Pijał espresso w Rzymie nocami, to było coś, to były świetne doświadczenia. Chciałby to znowu powtórzyć, wyjechać gdzieś i być nieznanym. Ale świat mu na to nie pozwalał, więc musiał zadowolić się swoim paryskim życiem. Ida była jeszcze zaspana, a Maurice już gotowy na wyjście. Nie wadziło mu, że nie wyglądała tak perfekcyjnie jak wcześniej. Brak makijażu, pokołtónione włosy, miał to gdzieś. Z jego strony relacja nigdy nie była oparta na tym jak dużo podkładu nałożyła, jak jej kości policzkowe się świeciły, czy też jak krótka sukienka by to nie była. Oczywiście, doceniał wtedy jej starania i nie zamierzał zaprzeczać, dobrze się na nią wtedy patrzyło. Ale nawet gdy nie wpadała w jego estetykę, wciąż była piękna.

- Jasne, będę czekać na balkonie. I weź bluzę, co tam chcesz sobie weź. – odpowiedział wstając z łóżka. Dość szybko ruszył do kuchni zostawiając im obu przestrzeń, której potrzebowali. On sam nie wiedział jak się z tym wszystkim czuć. Nie był pewien, czy przedłużanie sielanki było dobrym sposobem na rozpoczęcie dnia. Aczkolwiek, nie chciał jej wyganiać ze swojego życia. Tak samo jak średnio mu się widziało wpuszczanie Idy do niego. Maurice toczył walkę z samym sobą nie będąc pewnym, która droga będzie tą dobrą. Bo oczywiście, chciał się dalej czuć widzianym. Chciał, żeby poświęcała mu swój czas i otaczała ciepłem. To było jasne jak słońce, że tego potrzebował. Jednakże, z tym wiązało się o wiele więcej rzeczy, łącznie z tym, że sam by musiał coś od siebie dawać. To była najcięższa część tego całego równania, które im się tworzyło. Przerażała go wizja, że on też będzie się musiał zbliżyć. I to było do tego stopnia, że z trwogą patrzył na lejącą się kawę z ekspresu, wiedząc że zaraz znowu się spotkają na balkonie. Nie wiedział, czy może ją całować, przytulać, czy też nie. Bo z jednej strony domyślał się, że Ida nie miałaby nic przeciwko temu. Czemu by miała się odsuwać? Ale z drugiej już, oznaczałoby to, że to nie koniec. A Maurice nie był pewien, czy woli rychły koniec, który by oznaczał, że już nigdy nie będzie jak tej nocy. Czy też woli wpuścić ją powoli do swojego życia, zostawiając na dłużej. Walczył z myślami robiąc kawę. Robił wszystko jak najwolniej, aby kupić sobie jak najwięcej czasu. Tylko, że zrobienie dwóch czarnych lur nie jest skomplikowane i w końcu musiał udać się na balkon. Zanim zrobił krok przed drzwi balkonowe, decyzja zapadła. I choć nie był z niej dumny, nawet po części żałował. To właśnie ten plan zamierzał egzekwować, powtarzając sobie, że to będzie najlepsze dla niego. Usiadł na jednym z krzeseł, położył kawy na stoliku i od razu odpalił papierosy, które zgarnął z salonu. Czerwone marlboro, jego ulubione. Włożył szluga do ust odcinając od siebie wszystkie myśli. Podjął decyzję i jej konsekwencje będzie musiał potem sam zbierać. Wchodził na nieznane mu wody, zawirowań emocjonalnych, które tak od siebie odpychał przez lata. Widząc Idę, czuł się jakby miał dostać zawału. To wszystko było zbyt prawdziwe dla niego, osoby która o takich sytuacjach nawet nie chciała wcześniej myśleć. Po części żałował, że dał sobie zaangażować się w cokolwiek jakkolwiek emocjonalnie. Aczkolwiek, szczęście które doświadczył zeszłego wieczoru z nią było nieopisane, nieporównywalne do jego innych nocy. Robił to dla własnego dobra, jak zawsze zresztą. Nie bardzo myślał co by się lepiej skończyło dla Idy i może i dobrze, bo wtedy podjąłby inną decyzję.

- Dziękuję, głównie dlatego kupiłem to mieszkanie. Wiesz, niektórzy mają te wielkie wille. I fajnie, ale nie wyobrażam sobie samemu mieszkać w czymś tak wielkim. Sam mam dom w Szwajcarii, cholera z osiem sypialni to ma, jak tam siedzę sam to, aż przytłacza. – Zaczął mówić, aby jakoś rozkręcić towarzystwo. Wyjął papierosa z paczki i jej podał wraz z zapalniczką. Kawa na nią czekała, a on sam popijał ją między buchami. Odwrócił swoją głowę i zamiast patrzeć na miasto, patrzył na nią. Wyglądała tak niewinnie, tak spokojnie. Gdyby był troszkę normalniejszy to miałby wyrzuty sumienia wiedząc co zamierza jej zrobić. – Chcesz przyjść do mnie jutro? – Zapytał w końcu egzekwując plan. I tak, wcale jej nie łamał serca, co mogłoby być przewidywalną torturą. Aczkolwiek, nikt nie mówił, że zbliżanie się do Hoffmana jest czymś przyjemnym i prostym. Był pewien, że jeszcze postawi ją w ciężkich sytuacjach, po prostu siebie znał. Jednak nie interesowało go to, bo chciał być bliżej Idy. Chciał z nią spędzić więcej czasu, marzył żeby dała mu to wszystko, czego mu brakowało. Było to egoistyczne, ale nie uważał, żeby jego prezencja miała być torturą. Po prostu nie mógł obiecać kobiecie, że będzie wymarzonym kochankiem na dłuższą metę.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1144
Kawa tylko czarna, wódka tylko czysta. To były dwie podstawowe zasady Idy, które egzekwowała odkąd pamiętała. Oczywiście czasami zdarzało jej się wypić jakieś fancy rzeczy ze starbucksa, które nie miały w sobie mililitra kawy, ale traktowała to bardziej jako deser. W końcu kawa musiała być gorzka i aromatyczna, żeby mogła być tak nazywana. Nauczyła się ją pić regularnie na studiach, gdzie przyjmowała niebotyczne ilości kofeiny, a wszelkie energetyki miały w sobie tak horrendalnie wysokie ilości cukru, że po dwóch bardziej chciało jej się spać niż przed ich wypiciem. Chociaż musiała przyznać, że picie kawy wampirzym rankiem, oglądając zabiegany Paryż, było całkiem miłą myślą. Może nie do końca zobowiązującą, ale przecież wrogowie czy nielubiący się ludzie tak nie robili. Zapowiadało to po prostu spokój, a nie burzę. Olszewska z jednej strony bardzo się cieszyła z takiego obrotu sprawy, a z drugiej obawiała się z czym to się będzie wiązało. Bo przecież każda decyzja miała zawsze jakieś konsekwencje, a oni musieli w jakiś sposób sprawić, by te które się wiązały z nimi nie przygniotły ich swoim ciężarem.
Jedno było pewne, gdyby Ida nie chciała marnować czasu, to zdecydowanie spędziłaby dobre kilkadziesiąt minut w jego garderobie po tekście, że może sobie wziąć co chce. Wyszłaby odjebana tak, że nikt by nie pomyślał, że wzięła rzeczy z szafy gościa kilka razy wyższego od niej. Niestety, wolała spędzić ten czas, który im został razem z nim. I chociaż rzuciła smutnym spojrzeniem w stronę jego koszul, to stwierdziła, że następnym razem. Chociaż szczerze mówiąc, gdyby wybrała sobie jakiś super outfit z tych rzeczy, które miał w szafie mogłaby mówić, że po prostu chciała się szykownie ubrać. Kiedy została w jego bluzie, podczas gdy jej sukienka leżała gdzieś zapomniana i porzucona, czuła się jakby to miało trochę inny wydźwięk. Pokazywała mu, że w jakiś sposób dalej jest jego, że nie myśli źle o tym co się stało dnia poprzedniego, że nie żałuje wspólnie spędzonych chwil. Ida o tym do końca nie myślała, ale podświadomie wolała zostać w tej czarnej bluzie, niż wbijać się w ciasną kieckę. A przecież wiedziała, że będzie w niej wyglądała zajebiście.
Ona też bała się przez chwilę wyjść na balkon. Niepewna tego co ją tam czeka szła w nieznane. On znowu był w lepszej pozycji, kiedy to pierwszy zajął miejsce i po prostu czekał. Nie od niego zależało czy ona przyjdzie, czy mimo wszystko ubierze kurtkę i ucieknie, nie zawracając sobie głowy pożegnaniem. Ida musiała przełamać lęk przed odrzuceniem, a jednocześnie nie zachować się jak jakaś clingy idiotka, co znowu biega za facetem, który być może niekoniecznie chciał mieć z nią cokolwiek do czynienia. Dalej nie mogła do końca przeżyć tego co jej wtedy wykrzyczał, szczególnie, że po wspólnej nocy, ciepłych słówkach, pocałunkach i komplementach tym bardziej zastanawiała się ile w tym było jego gry, bo po prostu potrzebował ciepła i obecności kogoś tuż obok. Jego zachowanie, kiedy ją budził być może obalało taką hipotezę, ale nigdy nie można być czegoś w stu procentach pewnym, nie kiedy chodziło o różne zachowania międzyludzkie.
Odważnie jednak pojawiła się na balkonie. Spojrzała na jego idealną prezencję, gorącą kawę, dym papierosa i smog nad miastem. Mogłaby się przyzwyczaić do picia kawy na tym balkonie, niekoniecznie przez widoki na Paryż. Ciekawe, że mimo tego jak dziwna była ich relacja, to Ida chętnie poznałaby go jeszcze bardziej. Chciała wiedzieć o czym lubi rozmawiać przy kawie, jakie ma zdanie o wielu rzeczach, które lata uważał na najciekawsze i czego mu najbardziej brakuje. Wiedziała, że będzie się to wiązało ze zbliżeniem się do niego, ale chyba chciała się do niego zbliżyć. Rollercoaster, którym jechali zaczął zwalniać, ale nie mogła być pewna czy po prostu przed nimi długa prosta, czy znowu zaczął wjeżdżać pod górę, by w niespodziewanym momencie szybko popędzić w dół. Czuła przy nim coś dziwnego, a ich spotkania dawały jej spokój i szczęście. Nie zamierzała sobie tego odbierać, nawet jeżeli w kolejce miało nie być hamulców.
Może musisz zacząć zapraszać ludzi do siebie. — Zasugerowała trochę żartobliwym tonem, bo nie miała zamiaru roztrząsać dlaczego Maurice wolał siedzieć sam w takiej wielkiej willi, zamiast wyprawić wielką imprezę. Coś czuła, że to mógł być kolejny temat, który przypadkiem mógłby wywołać kłótnię, dlatego po prostu przejęła od niego papierosa, którego jej podsuwał i odpaliła go zgrabnie, zaciągając się mocno. Podziękowała mu skinieniem głowy, po czym przełożyła fajkę z prawej do lewej dłoni, żeby tą drugą chwycić kubek i napić się kawy, wpatrując się w miasto. Kątem oka widziała, że on swój wzrok skupił na niej. Odwrotna sytuacja co wieczór wcześniej. Grdyka poruszała się rytmicznie, kiedy przełykała gorący napój, jednocześnie raz po raz wypuszczając z płuc siwy dym. W ciągu tych kilku intensywnych dni nim wypaliła prawdopodobnie więcej niż przez resztę życia. Odwróciła swój wzrok w jego kierunku dopiero, kiedy zadał swoje pytanie. Spojrzała mu prosto w oczy, po czym lekko skineła głową. Wzięła ostatniego bucha i zgasiła resztę w popielniczce.
Chcę, ale mam jeden warunek. Obiecaj mi, że nie robisz tego, żeby udowodnić mi, że możesz. — Mówiąc to patrzyła w jego oczy. Wiedziała, że nie lubi niczego obiecywać. Wiedziała też, że dopóki tego od niego nie usłyszy, cały czas będzie słyszała w głowie echo jego poprzednich słów. Spędziła z nim wspaniałe godziny i nie widziała nic zdrożnego w tym, żeby to powtórzyli, wręcz sama tego pragnęła. Chciała go poznawać, duszą i ciałem, ale by tak się stało, musiała mu zaufać, chociaż w minimalnym stopniu. Musiała uwierzyć, że nie będzie chciał jej zranić, a przynajmniej, że nie miał tego w planach.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Czasy świetności domu w St Moritz minęły wraz z przyjazdem Maurycego do Paryża. Niegdyś ze starą ekipą często tam jeździli, ale te czasy miały lata świetności już za sobą, a we Francji mężczyzna nie miał takich znajomych, z którymi robiłby wypady na narty, seks i chlanie w górach. Cholera na przestrzeni lat zrobił się naprawdę samotny, a pseudo rodzina, którą mu załatwili rodzice, wcale nie zapełniała tej dziury. Z dekady na dekadę było coraz gorzej z Mauricem, coraz mniej zawierał relacji, wiedząc jak wszystkie inne się kończyły. Od zawsze był samotnym wampirem, indywidualistą, ale ekstrawertykiem. Tylko, że teraz to już wszystko przechodziło pojęcie, jak ktoś kto żył dwieście lat, miał tak mało osób wokół siebie. Myślał, że mu to nie przeszkadza, bo większość czasu tak właśnie było. Jednakże, w sytuacji kryzysowej, gdy okazało się, że jedyną osobą, do której może zadzwonić, była Ida. To wręcz mu się żal siebie zrobiło. Pierwszy raz od dawna potrzebował kogoś i wciąż się z tym dziwnie czuł. Zawsze było na odwrót, to inni do niego dzwonili prosząc o pomoc. To on zarządzał kryzysami. Tylko, że nie emocjonalnymi. Tych nigdy nie chciał się tykać, bo nie lubił i nie umiał.

- Może kogoś zaproszę, zobaczymy – odparł wzruszając ramionami. Nie planował chwilowo nikogo tam zabierać, to też było jego bezpieczne miejsce. Jeśli ktoś myślał, że jego mieszkanie było zapełnione artefaktami przeszłości, to nie widział jego domu w St Moritz. Maurice tam trzymał większość starych portretów, zdjęć i wszystkiego co nazbierał przez lata. – Widzę, że nauczyłem Cię palić – skomentował widząc, że już nie kaszle od zaciągania się. Przekazał jej zły nawyk, który sam w sobie pielęgnował od kiedy tylko wyszły papierosy na rynek. Lubił je, lubił uczucie nikotyny w organizmie i ten cały rytuał. Było w tym coś kojącego, zaciąganie się i wydychanie dymu. Nie umiał tego odpuścić. Nie przeszkadzało mu, że mieszał się zapach szlugów z perfumami, ani że całując palaczkę, czuł papierosy. Przyzwyczaił się, w końcu kiedyś dosłownie wszyscy palili.

Nie spodobało mu się co usłyszał. Czyżby Ida tak źle o nim myślała? I czy miała rację? Początkowo, trochę to była kwestia dumy. Chciał sobie udowodnić, że potrafi ją przy sobie powstrzymać pomimo bycia sobą. Pomimo tych wszystkich wypowiedzianych i niewypowiedzianych słów. I okazało się, że mógł. Że wciąż potrafił. I to mu dało naprawdę wielką, wręcz niezdrową satysfakcję. Aczkolwiek, z biegiem czasu spędzonego razem, to już nie była kwestia pokazania, że może. Maurice w pewnym momencie po prostu chciał z nią być. Nie w sposób związkowy, nie do końca w ten trwalszy, ale z pewnością w jakiś. Nie umiał tego nazwać ani rozpoznać. Nie był obeznany w tej chęci zatrzymania kogoś przy sobie. W pewien sposób nawet nie do końca potrafił. Tylko, że ta cała sytuacja była inna. Otworzył się przed nią, rzadko kiedy to robiąc. Dla niej się nawet w jakiś pokrętny sposób starał. Ida wywołała w nim dziwne, sprzeczne ze sobą, uczucia. I z pewnością już nie chodziło o pokazanie, że może, choć na początku tak było. Jednakże, nie chciał jej niczego obiecywać. Znał siebie, nie mógł być pewny, że w którymś momencie nie zmieni się to w walkę o władzę, o przewagę. Nie mógł przyrzec, że się nie znudzi, że nie przerazi go bliskość. Poza tym, on nie lubił dawać swojego słowa, tak samo jak dziękować i przepraszać. Tylko, że musiał. Jeśli chciał ją przy sobie zatrzymać, to musiał ją przekonać, że to nie jest jedna wielka intryga. Zadanie choć z pozoru łatwe, było problematyczne dla Maurice’a. Wampir nie był ekspertem od czystych uczuć, które tliły się gdzieś w jego zimnym sercu. A tym bardziej nie wiedział jak je przekazać. Dlatego zrobił coś najprostszego, aczkolwiek całkiem dla niego, wymagającego.

- Obiecuję – powiedział nie odwracając wzroku. Zaciągnął się następnie papierosem wiedząc, że i on musi mieć coś w zamian. Bo akurat, gdy Ida potrzebowała zapewnienia, że nie jest marionetką w wielkim przedstawieniu pod tytułem „Życie Maurice’a Hoffmana”. To on potrzebował zapewnienia, że nikt się nie dowie. Nie mógł ryzykować wyjawieniem swojej słabej strony ani tego, że w ogóle się z nią spotyka. Wstydził się tego, uważał to wszystko za w pewien sposób niechlubne. I nawet niekonkretnie, ale również, chodziło o samą Idę. W tym wszystkim bardziej zaważały wydarzenia, które im się przydarzyły. Nie mógł stracić dumy, bo wtedy jedynie zostałoby w nim uprzedzenie. A te dwie rzeczy były wręcz nierozłączne w jego życiu.
- Obiecaj mi Ida, że nikomu nie powiesz o tym co zaszło i zajdzie. A na pewno nie Silvanowi, czy Constanzie. Te dwie osoby nie mogą wiedzieć o niczym. – Powiedział poważnie, bo naprawdę mu na tym zależało. Gdyby tego nie obiecała, to byłby w stanie wygonić ją ze swojego mieszkania. I choć sprawiłoby mu to przykrość, to by się nie zawahał. Jego rodzice nigdy nie wiedzieli za dużo o jego życiu prywatnym i to miało się nie zmienić. Nie mogło. Inaczej jego mury by opadły, a na to go nie było stać.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1144
Palenie, kolejny nawyk który ze sobą przyniósł do jej życia. Wiedziała, że dla niej to już nie było szkodliwe, ale mimo wszystko kiedy obejmowała filtr ustami zastanawiała się dlaczego to robi. Zastanawiała się czy wampiry mogą się uzależnić od nikotyny, chociaż w tym wypadku ona była raczej uzależniona od okoliczności w jakich zazwyczaj papieros znajdował się w jej ustach. Zapach tego konkretnego tytoniu, w jej pamięci, kojarzył się już tylko z nim. Nie przyznałaby się do tego nigdy w życiu. Wolałaby udawać, że robi to dla samej czynności, ze podoba jej się rytmiczność całego procesu, głębokie wdechy i uspokajający wpływ różnych podejrzanych substancji chemicznych. Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
Nie wiem czy powiedziałabym, że mnie czegokolwiek nauczyłeś. Raczej przyzwyczaiłeś. Przyzwyczajasz mnie do samych złych rzeczy. — Do szlugów, do siebie samego. I chociaż pochopnie to niby fajki w tym duecie były bardziej szkodliwe, to Ida była pewna, że w tym wypadku to on będzie jej zgubą. Wspólnie dotrą do miejsca, gdzie diabeł szepcze czule dobranoc przed snem. Chyba, że już do tego miejsca dotarła poprzedniej nocy.
Kiedy wypowiedziała swoją prośbę zapadła cisza. Ida słyszała każdy dźwięk dookoła, nie umiejąc do końca wyciszyć zmysłów. Nie wstydziła się i nie żałowała, że została przy nim. Nawet jeżeli była w tym odrobina manipulacji, nawet jeżeli powinna była wyjść tuż po tym, kiedy na balkonie padły pierwsze gorzkie słowa. Czy zostałaby obok kogokolwiek innego? Obstawiała, że tak, ale nie była tego taka pewna. Maurice zajął bardzo dziwne miejsce w jej życiu. Zafascynowana nim, pragnąca go i powoli się do niego przekonująca, dawała mu trochę forów, pobłażała niektóre jego akcje, szukając odpowiedzi na własne pytania. Kiedy mieli pojechać razem na wesele stawiała, że może się ono zamienić w katastrofę, a tutaj okazało się, że sama impreza wypadła naprawdę cudownie, a kataklizm pojawił się później.
Twardo na niego patrzyła, sądząc, że powie coś tak, żeby w razie czego mógł się wykręcić. Wiedziała, że wampir był sprytny i inteligentny, dlatego też sama dobrała swoje słowa w taki sposób, żeby ten nie poczuł się niczym przytłoczony. Nie kazała mu zapewniać ją, że to co się między nimi tworzyło będzie dobre, nie prosiła o to, by obiecał, że będzie się starał i że nigdy jej nie zostawi. Ona potrzebowała tylko zapewnienia o jego szczerości. Chciała być pewną, że nawet jeżeli któregoś dnia po prostu zrezygnują z tego wszystkiego, to on nie wywoła w niej wyrzutów sumienia za to, że w ogóle w tę relację wstąpiła. Że go pragnęła, że chciała przy nim być, poznawać go na każdy możliwy sposób. Dlatego też ucieszyła się, kiedy powiedział jedynie to jedno proste słowo. Obiecał. Bez żadnych elaboratów, bez wymigiwania się. Potwierdził, że to nie była jakaś jego gierka, że potrzebował jej obok siebie, a jej to wystarczało. Skinęła głową, na znak, że zrozumiała i chociaż nie pokazała tego w żaden sposób, to odczuła ulgę. Nienawidziła tego uczucia, kiedy czuła się wykorzystana i nieszanowana, nie chciała go doświadczać z jego strony.
Spodziewała się, że będzie to transakcja wiązana. W życiu nie ma nic za darmo, a szczególnie tak cenne rzeczy jak obietnice od Maurice'a Hoffmana wiązały się z wysoką ceną. Czekała aż się odezwie, oferując swoje warunki. Dyskutowali nad ich relacją, jakby byli dwójką biznesmenów dobijających wielkiego targu. Uczuciom ustąpiły kalkulacje i gierki kto więcej z tego wyciągnie. Nie dziwiło jej to wcale, nie kiedy chodziło o nich, a na szali stało tak wiele. W końcu usłyszała poważny ton jego głosu, a ona aż odwróciła się, by spojrzeć w jego kamienną twarz.
Nie zamierzałam się im spowiadać, że zaczęłam sypiać z ich synem. Ale dobrze, obiecuję ci Maurice, że to będzie nasz sekret. — Naprawdę zdziwiła ją taka prośba. Mogłaby wręcz powiedzieć, że to zmarnowana szansa przez niego. Nie rozumiała dlaczego miałby uważać, że po pierwsze, plotkowała z jego rodzicami na temat swojego życia mniej lub bardziej uczuciowego, a po drugie dlaczego to było dla niego tak ważne. Nie zamierzała roztrząsać czy wstydził się tego co się między nimi działo, czy po prostu nie chciał się dzielić z ludźmi dookoła takimi szczegółami swojego życia. Wiedziała, że ona też nie odczuwała potrzeby pokazania każdemu dookoła, że już nie pałają do siebie taką niechęcią jak wcześniej. Nie chciała słuchać kazań o tym, że nie wie co robi. Nie chciała, żeby Silvan z zadowoloną miną mówił jej "a nie mówiłem?". Chciała się cieszyć Mauricem w samotności, odkrywając kolejne fragmenty układanki. Element tajemnicy i ukrywania ich relacji przed wszystkimi dodawał temu wszystkiemu pikanterii i na pewno byłby romantyzowany przez autorki książek.
Wiesz, że powiedziałam Silvanowi, że prędzej pójdę do zakonu niż między nami cokolwiek się wydarzy? — Parsknęła pod nosem, patrząc w jakieś światełka migające w oddali. Mogła sobie wyobrazić Zimmermana dającego jej pod choinkę habit, gdyby tylko miał pojęcie o tym wszystkim. Zaskakujące było jak wiele w jej życiu nie było planowane i wymykało się spod jej kontroli. Niecałe dwa tygodnie wcześniej byłaby gotowa odciąć sobie prawą rękę przyrzekając, że nigdy z własnej woli nie tknie Hoffmana. Dobrze, że wampirze kończyny szybko odrastają, bo straciłaby dłoń pięć dni później. Być może stawiało to jej tajemnicę jako taką nie do pokrycia, ale zamierzała naprawdę się postarać, aby nikt się o nich nie dowiedział. I to nie tylko dla niego, ale także dla siebie. W końcu nie powinna mieć trudności z porządnym udawaniem niechęci, kiedy dalej nie było między nimi sympatii.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Czy Maurice przyzwyczajał Idę do złych rzeczy? Możliwe. W końcu to dzięki jego większym lub mniejszym gierką, powoli zaczęła przywykać do niego. A on z pewnością nie był zwiastunem dobroci. Tylko, że tym sobie głowy nie zawracał. Nie był Teresą z Kalkuty, żeby martwić się, czy nie będzie złym wpływem na jej życie. Nie postrzegałby siebie w takiej kategorii. Jeżeli już, to uważał siebie za cud z nieba dla niej. W końcu mogła grzać się w jego blasku, żeby potem odejść. Bo był pewien, że tak się skończy. Że któreś zdecyduje się to skończyć. Tylko, że on musiał być pierwszy. Dla niego to było jak wyścigi. Maurice po prostu nie mógł być tym pozostawionym. Gdyby Ida dała mu znak, że chce odejść, to ten pierwszy by wyskoczył z ucieczką i tyle co go widzieli. Tego był pewny. Nie mógł zostać porzucony.

- Może i tak, ale patrz, wciąż tu jesteś – powiedział wzruszając ramionami. Nie zamierzał się z nią kłócić, czy to on był złym wpływem, czy to ona burzyła jego ład. Nie po to ją zaprosił na papierosa. Chciał z nią spędzić te ostatnie chwile przed pracą, a nie robić licytację kto ma gorzej. Miała przed sobą martyra stulecia, nie wygrałaby tej bitwy. Nie spodobała mu się odpowiedź Idy. Mu nie chodziło o żadne spowiadanie się, wiedział że by tego nie zrobiła. To była o wiele grubsza sprawa, a ona podeszła do tego od niechcenia, zbyt lekko. Maurycemu naprawdę zależało na oddzieleniu życia prywatnego z wizerunkiem. Nie mógł on być skalany romansem z kobietą, którą jego ojciec przemienił. Jako singiel mógł działać o wiele więcej, a gdyby inni wiedzieli, że ma kogoś, to by już dopisywali związek. Zaczęliby się dzielić na team Ida i team Maurice. A był pewien, że to do niej pałano większą sympatią. W wypadku złamanego serca, nie chciał dostawać komentarzy z wyrzutami, nie chciał musieć się zamartwiać co się stanie. Wolał, żeby to co ich łączyło oraz dzieliło, zostało niezapisane w historii. On miał tendencję do unikania kart wieków i wolał to tak zostawić. Nie bez powodu nikt nie wiedział, że sypiał z taką chociażby Halide. Wywołałoby to niepotrzebne emocje.

- Naprawdę Ida, nie możesz im tego powiedzieć –
odpowiedział równie poważnie co wcześniej. Gdyby, ale to tylko gdyby, kiedyś byli oficjalnie. To może rozważyłby powiedzenie rodzicom. Aczkolwiek, nie wierzył, że do czegoś takiego dojdzie, więc w ogóle o tym nie myślał. Wyrzucił papierosa do popielniczki i napił się kawy. Skupił swój wzrok ponownie na horyzoncie szukając nie wiadomo czego. Tak samo nie miał pojęcia co dalej zrobić z Idą. Chciał jej bliskości, ale nie potrafił tego zakomunikować. Nie umiał też się przełamać, żeby zrobić ten pierwszy krok tego wieczora. Tkwił w bezczynności, dopóki nie usłyszał Idy. Parsknął śmiechem i pokręcił głową. Dopiero wtedy spojrzał na nią. Tylko ona potrafiła tak łatwo wywołać u niego uśmiech. Doceniał to, ale również bał się tego jak słońca. W końcu skoro miała taki wpływ na niego, to co jeszcze mogła w nim obudzić? Strach było pomyśleć.

- Skoro już masz iść do tego zakonu, to daj mi skorzystać z tego, że jeszcze nie jesteś – powiedział odkładając kubek na stolik. Zbliżył się do niej i nachylił, aby ją pocałować. Nie miała już szpilek, więc musiał się bardziej nagimnastykować, jednakże ich usta się złączyły. Nie miał do niej żalu za taki komentarz. On sam kilka dni temu by się zarzekł, że ją prędzej zabije, niż współżyje. Ba! Nawet ją uprzedził, że jak się do niego zbliży za bardzo to zacznie krzyczeć, że gwałcą. A jednak, te kilka nocy później, to on łaknął bliskości z Idą. Życie jest przewrotne, a to było tego największym dowodem.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1144
Maurice różnił się w tym od Idy, że zawsze kalkulował co zrobić, żeby z danej sytuacji wyjść wygranym. Podczas kiedy ona siedziała i cieszyła się chwilą, wdychając nikotynę, podziwiając widoki i pijąc bardzo dobrą, ciemną kawę, on już zastanawiał się co zrobi, kiedy to wszystko będzie szło ku końcowi. I to nawet nie chodziło o spontaniczność, bo Ida nie zamierzała tego wszystkiego traktować bez kompletnie żadnej refleksji czy przemyśleń. Bardziej chodziło o cieszenie się chwilą bez zamartwiania się co kiedyś przyniesie los. Wiadome było, że taka relacja nie będzie trwała, że kiedy minie pierwsza faza fascynacji i pożądania, i zaczną się statyczne dni, to będzie koniec ich małego romansu. Dlatego według Olszewskiej nie warto było sobie tym w ogóle zawracać głowy, szczególnie, że nikt miał się o niczym nie dowiedzieć. Zostaną z nimi tylko ewentualne wspomnienia i wypracowane wspólnie nawyki.
Może po prostu lubię złe rzeczy. — Na jego wzruszenie ramion odpowiedziała podobnym gestem. Nie chciała wywoływać żadnej dyskusji na temat potencjalnej szkodliwości ich relacji. Nawet jeżeli miał ją ściągać na złą drogę, to ona dawała mu się na nią prowadzić z własnej, nieprzymuszonej woli. Działał na nią tak, jak jeszcze nikt wcześniej w jej życiu. Chemia między nimi była niezaprzeczalna. Być może spowodowały to lata niechęci, ale lgnęli do siebie jakby chcieli nadrobić stracony wcześniej czas. Ida naprawdę czuła się, jakby pokazywał jej nieodkrytą przez nią wcześniej ścieżkę, po której ją zamierzał powoli prowadzić. Być może była jak ta żaba w garnku, która nie wiedziała, że jest w gotowana, dopóki temperatura wody jej nie zabiła.
Nie zrozumiała co mu nie przypasowało w jej odpowiedzi. Przecież chyba musiał być świadomy, że ona tak samo mocno chciała to wszystko zachować w sekrecie. I to nawet nie chodziło o jej reputację i co o niej ludzie myśleli, tylko właśnie o to jak Maurycy był postrzegany przez innych. Nie chciałaby tłumaczyć ludziom co ona w nim widzi, świecić oczami za jego wredne komentarze i nieszczególnie miłe zachowanie. Bała się, że Silvan czy Renata będą chcieli wiedzieć jak do tego wszystkiego doszło, a ona nie była gotowa na dzielenie się tym ze światem i bardzo mało prawdopodobne, żeby kiedykolwiek znalazła tę gotowość w sobie. Ten Maurycy miał być tylko jej. Pokazywanie komukolwiek jego wrażliwej strony wydawało jej się aż brutalne. Skoro chciał ją ukrywać, to ona nie zamierzała nikomu pokazywać tej strony wampira.
Maurice, obiecuję ci, że nikomu nic nie powiem. Naprawdę. — Powiedziała spokojnie, patrząc w jego oczy. Chciała, żeby wiedział, że potraktowała to poważnie, że nie zamierzała nikomu sprzedać tego co się zadziało i będzie działo za zamkniętymi drzwiami jego mieszkania. Chciała go chwycić za policzki, żeby wiedział, że to nie są pusta słowa, ale nie podniosła się ze swojego miejsca. To był taki dziwny moment po wspólnie spędzonej nocy, kiedy nie do końca wiedziała na co może sobie pozwolić o poranku. Szczególnie, że ich tworząca się relacja była krucha jak lód na ledwo co ściętym jeziorze. Jeden fałszywy krok i utopi się w lodowatej wodzie.
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy zaśmiał się z jej stwierdzenia. Jego szczęście działało na nią szczególnie dziwacznie, pragnęła wtedy by uśmiech nigdy nie znikał z jego twarzy. Nie zamierzała mu tego przyznawać, tak jak nie dopuszczała tego faktu do własnej świadomości.
Spoglądała jak się podnosi i sama wstała ze swojego miejsca, by przysunąć się do niego, jakby desperacko pragnąc zbliżyć się do niego tak bardzo jak tylko mogła.
Korzystaj ile chcesz. — Powiedziała cicho, stając na palcach, żeby łatwiej im było spotkać się w pocałunku. Nie miała dość jego ust i naprawdę wątpiła, czy kiedykolwiek jej się znudzą. Mieli jeszcze chwilę zanim będą musieli wyjść z mieszkania i nie zamierzała zmarnować żadnej sekundy.

[ztx2]

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sponsored content


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach