Liczba postów : 1182
- Przykro mi, ale naprawdę nie mogę pana wpuścić. - starsza kobieta patrzyła na Ciebie bardzo stanowczo, z jakichś powodów uparcie odmawiając Ci wejścia w te jakże skromne progi domostwa. Wiedziałeś, kto w nim żyje, wiedziałeś, żeś zawsze mile widziany zwłaszcza po waszym tańcu na balu, lecz jednak ta starsza, ludzka kobieta odmawiała Ci dostępu. Nie pozwalała przekroczyć progu, nie pozwalała dostać się do tej, od której tak bardzo pragnąłeś wyjaśnień. Których? To już leżało w Twojej gestii, wszak pytania mnożyły się z chwili na chwilę.
- Panienka jest niedysponowana i nikogo nie przyjmuje. - mówiła łamanym francuskim, zdradzającym, że to nie był jej rodziony język, o czym mówiły także rysy twarzy, nieco toporniejsze, zdradzające dodatek meksykańskiej krwi. Jednak mimo tego stała na straży tego miejsca, ludzka kobieta, która nie miała z Tobą szans. I dostrzeż jeszcze jedno - kłamała. Z jakichś powodów oszukiwała Cię, widziałeś to w jej oczach, słyszałeś w przyspieszonym biciu serca. I pewnie dalej by tak było, gdyby w tle nie pojawił się młodziutki chłopak, którego rysy zdradzały pokrewieństwo z kobietą.
- Abuela, przestań. Wiem, że się o nią martwisz, ale pani Sel na pewno by go wpuściła. A to, że teraz coś robi... Cóż, niech sam sobie radzi z przerwaniem jej aktywności. - uśmiechnął się ślicznie do starszej kobiety, napominając ją po hiszpańsku. Dopiero wtedy zwrócił się do Ciebie, z delikatnym ukłonem, lecz jednocześnie i z ostrożnością w oczach. - Pani Selena jest aktualnie... Hmmm... W trakcie swojej twórczej pasji, ale nie będzie miała problemu, by pana przyjąć. Tak sądzę. - przeszedł na francuski, o wiele bardziej płynny i wpuścił Cię do środka ku dezaprobacie swojej babci. Jednak już nie protestowała, pozwalając wam obojgu dotrzeć do czegoś, co wyglądało na wielką salę gimnastyczną. - To tutaj. Gdybym był potrzebny, proszę zawołać. Jestem Juan Pablo. - przedstawił się, ukłonił i zwyczajnie odszedł.
- Abuela, nie wchodź między dwa wampiry. Nigdy. - mruknął jeszcze po hiszpańsku do swojej babci, zostawiając waszą dwójkę samą.
Zza ładnych, zdobionych w malunki drzwi, dobiegła Cię muzyka. Miejscami skoczna, miejscami łagodniejsza, lecz nie była to gra własnoręczna, a raczej odtworzenie. Wejdź do środka, a zobaczysz przestronne pomieszczenie, z mnóstwem sznurów i szarf zwisających z sufitu. Strategicznie rozmieszczone głośniki pozwalały słyszeć muzykę płynącą z laptopa. Na samym środku pomieszczenia, ubrana w obcisłe, elastyczne spodnie sportowe i stanik do kompletu, była właścicielka tej rezydencji. Sama Księżyc, ucieleśnienie jej chińskiego imienia. Oczy przewiązała jedną wstęgą, by lepiej skupić się na muzyce, zresztą to pomieszczenie znała na pamięć. W dłoniach miała dwie kolejne szarfy, poruszające się zgodnie z ruchami jej ciała. Ciała, które zrosiły krople potu związane z wysiłkiem fizycznym, delikatnie zarumienionego, z żywo krążącą krwią. Wyglądała nawet zdrowo, nie tak dobrze jak na balu, lecz wciąż lepiej niż wtedy w altance. Tańczyła, dostosowana do melodii, obracając się, krążąc i czasem skacząc. Serce biło idealnie do rytmu, zsynchronizowane całym swym jestestwem z muzyką. Wiesz, niewiele ponad to już jej zostało. Odsłonięta i bezbronna pozwalała wszystkim emocjom wypłynąć na wierzch i odpłynąć w dal wraz z ruchem szarf. Zapachy mieszały się, kadzidełko o orientalnej nucie mieszało się z zapachem wanilii oraz czymś delikatnie kwiatowym. Jasnym też było, że usłyszała skrzypnięcie drzwi, lecz nie spodziewała się Ciebie. Jak mogła? Miałeś przecież wiele na głowie. Nie dziw się więc, że zatrzymała się w tańcu, stając bokiem do Ciebie i tylko lekko przekręcając głowę w Twą stronę. Wstęgi nie zdjęła, bo po co, wszak była u siebie, nic jej tu nie groziło.
- Juan Pablo? Coś się stało? Coś z Mariangelą? - w głosie kobiety zabrzmiała troska, kimkolwiek byli ludzie, których tu spotkałeś, troszczyła się o nich, dokładnie tak, jak wtedy, gdy mieszkaliście razem. Najwyraźniej to była rzecz, która się nie zmieniła. Księżyc dbała o swych ludzi i nie zamierzała tego zmieniać. O dziwo mimo hiszpańskiego pochodzenia obydwojga użyła francuskiego, płynnego, z odpowiednim akcentem i teraz zwyczajnie czekała na odpowiedź.
@Louis Moreau
_________________
- Panienka jest niedysponowana i nikogo nie przyjmuje. - mówiła łamanym francuskim, zdradzającym, że to nie był jej rodziony język, o czym mówiły także rysy twarzy, nieco toporniejsze, zdradzające dodatek meksykańskiej krwi. Jednak mimo tego stała na straży tego miejsca, ludzka kobieta, która nie miała z Tobą szans. I dostrzeż jeszcze jedno - kłamała. Z jakichś powodów oszukiwała Cię, widziałeś to w jej oczach, słyszałeś w przyspieszonym biciu serca. I pewnie dalej by tak było, gdyby w tle nie pojawił się młodziutki chłopak, którego rysy zdradzały pokrewieństwo z kobietą.
- Abuela, przestań. Wiem, że się o nią martwisz, ale pani Sel na pewno by go wpuściła. A to, że teraz coś robi... Cóż, niech sam sobie radzi z przerwaniem jej aktywności. - uśmiechnął się ślicznie do starszej kobiety, napominając ją po hiszpańsku. Dopiero wtedy zwrócił się do Ciebie, z delikatnym ukłonem, lecz jednocześnie i z ostrożnością w oczach. - Pani Selena jest aktualnie... Hmmm... W trakcie swojej twórczej pasji, ale nie będzie miała problemu, by pana przyjąć. Tak sądzę. - przeszedł na francuski, o wiele bardziej płynny i wpuścił Cię do środka ku dezaprobacie swojej babci. Jednak już nie protestowała, pozwalając wam obojgu dotrzeć do czegoś, co wyglądało na wielką salę gimnastyczną. - To tutaj. Gdybym był potrzebny, proszę zawołać. Jestem Juan Pablo. - przedstawił się, ukłonił i zwyczajnie odszedł.
- Abuela, nie wchodź między dwa wampiry. Nigdy. - mruknął jeszcze po hiszpańsku do swojej babci, zostawiając waszą dwójkę samą.
Zza ładnych, zdobionych w malunki drzwi, dobiegła Cię muzyka. Miejscami skoczna, miejscami łagodniejsza, lecz nie była to gra własnoręczna, a raczej odtworzenie. Wejdź do środka, a zobaczysz przestronne pomieszczenie, z mnóstwem sznurów i szarf zwisających z sufitu. Strategicznie rozmieszczone głośniki pozwalały słyszeć muzykę płynącą z laptopa. Na samym środku pomieszczenia, ubrana w obcisłe, elastyczne spodnie sportowe i stanik do kompletu, była właścicielka tej rezydencji. Sama Księżyc, ucieleśnienie jej chińskiego imienia. Oczy przewiązała jedną wstęgą, by lepiej skupić się na muzyce, zresztą to pomieszczenie znała na pamięć. W dłoniach miała dwie kolejne szarfy, poruszające się zgodnie z ruchami jej ciała. Ciała, które zrosiły krople potu związane z wysiłkiem fizycznym, delikatnie zarumienionego, z żywo krążącą krwią. Wyglądała nawet zdrowo, nie tak dobrze jak na balu, lecz wciąż lepiej niż wtedy w altance. Tańczyła, dostosowana do melodii, obracając się, krążąc i czasem skacząc. Serce biło idealnie do rytmu, zsynchronizowane całym swym jestestwem z muzyką. Wiesz, niewiele ponad to już jej zostało. Odsłonięta i bezbronna pozwalała wszystkim emocjom wypłynąć na wierzch i odpłynąć w dal wraz z ruchem szarf. Zapachy mieszały się, kadzidełko o orientalnej nucie mieszało się z zapachem wanilii oraz czymś delikatnie kwiatowym. Jasnym też było, że usłyszała skrzypnięcie drzwi, lecz nie spodziewała się Ciebie. Jak mogła? Miałeś przecież wiele na głowie. Nie dziw się więc, że zatrzymała się w tańcu, stając bokiem do Ciebie i tylko lekko przekręcając głowę w Twą stronę. Wstęgi nie zdjęła, bo po co, wszak była u siebie, nic jej tu nie groziło.
- Juan Pablo? Coś się stało? Coś z Mariangelą? - w głosie kobiety zabrzmiała troska, kimkolwiek byli ludzie, których tu spotkałeś, troszczyła się o nich, dokładnie tak, jak wtedy, gdy mieszkaliście razem. Najwyraźniej to była rzecz, która się nie zmieniła. Księżyc dbała o swych ludzi i nie zamierzała tego zmieniać. O dziwo mimo hiszpańskiego pochodzenia obydwojga użyła francuskiego, płynnego, z odpowiednim akcentem i teraz zwyczajnie czekała na odpowiedź.
@Louis Moreau
_________________
She looks for her omens in the dancing of fire and curve of old bones.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!