6 XI 2022 - Now our rainbow is gone

2 posters

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Spotkanie z rodziną było czymś traumatycznym. Wydostawszy się stamtąd, od razu skierował się do swojego auta, które zaparkował niestety daleko, z powodu braku miejsc. Usiadł za kierownicą i chwilę po prostu tak siedział. Dopiero wtedy pozwolił sobie na upust wszystkich emocji. Najpierw pociekły mu pojedyncze łzy, jedna za drugą leciała mu z oczu, skalając blady policzek mężczyzny. Pociągał nosem, licząc że to powstrzyma, ale zaraz po tym nie wytrzymał. Zaczął płakać, opierając głowę o kierownicę. Kłótnia z matką i ojcem go osłabiła. Ale najgorsze było wyrzucenie z siebie wszystkich żali, które trzymał w sobie i złamanie maski. Przyznał się do słabości, czyli do czegoś czego twierdził, że nie miał. To było niewybaczalne. Dostanie również takiej miłości matczynej go przygniotło, sprawiło, że się złamał. I w samochodzie dał upust wszelkim emocjom. Nie łatwo było mu siebie zrozumieć, więc histeria jedynie się namnażała. Zaczął uderzać ręką o kierownicę i wydał głośny szloch. Jak to było, że narcystyczny Maurice przyznał się, że potrzebuje pomocy, że wcale nie jest idealny. To go zraniło wskroś. Samą kłótnię z Renatą, by przeżył, ale zwieńczenie tego wszystkiego już było czymś, czego nie potrafił zdzierżyć. A sama wizja powrotu do pustego mieszkania, gdzie nikt na niego nie czekał. Jeszcze bardziej go dobijała. Pierwszy raz od dawna uznał, że chciałby tam kogoś zastać. Ponieważ czuł, że już długo samemu sobie nie poradzi. Dostrzegł, że są problemy, których sam nie rozwiąże i nie potrafił się z tym pogodzić. Gdyby ktoś mu zrobił zdjęcie, to nadawałoby się na okładkę Vogue’a z tytułem „Pieniądze nie dają szczęścia”. Siedział w tym swoim drogim aucie, kosztownym sweterku i otoczony karbonem, a jednak miał załamanie. Zajęło mu to jakieś piętnaście minut, żeby w ogóle się uspokoić. Żeby być zdolnym do prowadzenia auta. Wpierw jednak włączył swoją smutną playlistę.

Jechał nocą, więc nie było tyle samochodów. Światła oświetlały drogę, oślepiając go niekiedy. Zrobił nawet coś, czego zwykle nie robił. Wyjął awaryjną paczkę papierosów ze skrytki, otworzył okno i zaczął palić w samochodzie. Nadal płakał, ale już ciszej, skryciej. Powoli już nic nie czuł, obojętniał z bólu. Chciał się wydostać z tego miasta. Najchętniej by wyjechał w ogóle z kraju i zerwał ze wszystkimi relacje. Jednakże, po pojednaniu z rodziną, nie mógł zrobić takiego numeru. Chociaż korciło, walczył z tą chęcią. Wiedział, że gdyby to znowu zrobił, to by nie było już czego zbierać po wszystkim. Łzy w oczach mu rozmazywały obraz, miał ponad sto na liczniku i o mało nie wypadł z zakrętu. Miał już wszystko gdzieś. Dojechał z piskiem opon na swój parking i wyskoczył z auta jak poparzony. W drodze palił dalej szlugi, jedynie robiąc przerwę na windę. Po wejściu do domu od razu poszedł do swojej łazienki, gdzie chciał zmyć z siebie wstyd, złość i smutek. A także i krew matki, którą miał na sobie. Wziął długi, chłodny prysznic, a następnie przebrał się w szare dresy (spokojnie, markowe) oraz czarną bluzę z kapturem, która na środku miała logo Givenchy Paris. Z mokrymi włosami, udał się w ten listopadowy wieczór na balkon, żeby dalej palić. Pomagało mu w uspokojeniu. Usiadł na jednym z foteli, włożył słuchawki do uszu i wpadł na bardzo zły pomysł. Słuchanie Adele „Love in the dark”, uświadomiło mu kogo mu brakowało.

Walczył z tym uczuciem. Nie chciał żadnej bliskiej relacji, w sumie to w ogóle myślał, że nikogo nie potrzebuje. A w szczególności Idy. Próbował jak najbardziej się zdystansować od niej. Poszedł w objęcia innej, ale zorientował się, że to nie to samo. To nie był ten sam chłód, ta sama dynamika. Sam nie potrafił zrozumieć, czemu go tak do niej ciągnęło. Maurice myślał, że to jakieś przekleństwo. W końcu jak on, wielki Pan Hoffman, mógł paść ofiarą uczucia. Nie była to miłość, nie było w tym nic romantycznego. Było to dziwne pożądanie. Chciał móc ją znowu mieć. Pragnął znowu ją przytulić i schować się w jej objęciu. Dlatego też wyjął telefon i napisał dość desperackiego smsa. Następnie schował urządzenie, włączył tryb nocny, żeby nie dostać żadnych powiadomień i siedział słuchając tym razem jeziora łabędziego, Tchaikovskiego. Uprzedził portiera na dole, że może przyjść Ida Olszewska, żeby ją wpuścił. Założył, że przyjdzie. W końcu kto by go zostawił samego? Poza w sumie wszystkimi. Zamknął oczy i nawet chyba przysnął, aż nie obudził go dzwonek w domofonie. Na szczęście miał otworzone drzwi balkonowe, więc usłyszał go i poszedł zobaczyć kto to. Miał podgląd z kamerki, więc dostrzegł, że stał nie kto inny, jak ona. Serce mu szybciej zabiło. Zobaczył swoje odbicie w lustrze, wyglądał jak siedem nieszczęść. Blady, mokre nieuczesane włosy, dres, ale powtórzył sobie to co zawsze. Wiedział, że nawet będąc w takim stanie jest w sexy bomba era i, że nawet kobiety lubią romantyzować załamanych mężczyzn. W końcu otworzył jej drzwi i już ją widząc, trochę go wryło w ziemię. Nie wiedział, jak przywitać Idę. Maurice uznał, że jednak będzie szedł w zaparte. Że wcale jej nie odrzucił, że wcale nie potraktował, jakby żałował każdego wspólnego pocałunku. Przesunął się tak, żeby mogła wejść do środka. Była pięknie ubrana, świetnie wyglądała. Patrzył na nią i się nie odzywał. Nie wiedział w sumie do końca jak to wszystko zacząć. Od niego można było wyczuć szampon, płyn do mycia oraz intensywną woń papierosów, które namiętnie palił odkąd wyszedł z mieszkania ojca.

- Dziękuję – powiedział patrząc jeszcze kątem oka na lustro. Wciąż miał zaczerwienione, lekko opuchnięte oczy. Kurwa. Nie chciał wyjść na ofiarę. On był predatorem, a nie cholernym zajączkiem. Pragnął przytulić Idę, ale wiedział, że prędzej go kobieta pobije, niż da się dotknąć. Jak gdyby nigdy nic, wyciągnął z kieszeni dresów paczkę czerwonych marlboro i pokazał jej. – Wyjdziemy zapalić? – Spytał wiedząc, że bez szluga, albo mocnej dawki alkoholu z krwią, nie przeżyje. Nie potrafił załatwiać spraw uczuciowych, nie miał w tym żadnej wprawy. Trochę żałował, że zaprosił Idę. Aczkolwiek Maurice wewnątrz naprawdę się cieszył, że przyszła. Bez tego by sobie nie poradził. Potrzebował jakiegoś wsparcia. Liczył również, że wampirka się przełamie i nie będzie dalej na niego zła. W jego oczach, wciąż zrobił to co musiał. Nie chciał się tłumaczyć, nie zamierzał jej mówić gorzkiej prawdy, która stała za jego zachowaniem. Musiał być w jej oczach wspaniały, musiał ją powalać na kolana swoją odwagą i pewnością. Inaczej by się nie czuł sobą.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Ida z krótkiej rozmowy z Silvanem poprzedniej nocy dowiedziała się, że następnego wieczora miał przyjść Maurice. I dlatego ona musiała się z tego mieszkania usunąć. Nie chciała ryzykować, że przypadkiem na siebie wpadną na korytarzu czy miną się przed wejściem do budynku. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała o nim myśleć, nie chciała być zmuszona do small-talku, nie chciała mieć z nim w ogóle żadnych powiązań. Pragnęła, by jedynym co ich łączyło to byli wspólni znajomi. Nie mogła mu przecież zabrać Silvana, nawet jeżeli przez krótki moment przeszło jej przez myśl zaproponowanie mu wyjazdu na badania do Genewy, gdzie właśnie szukano nowych researcherów. Szybko jednak z tego zrezygnowała, bo jak lubiła Zimmermana, to nie była gotowa na opuszczenie Paryża przez jakiegoś dupka.
Szybko chwyciła za telefon i zadzwoniła do pierwszej osoby, która przyszła jej na myśl. Nie musiała długo namawiać Halide na wyjście, a nawet słysząc o przygodach przyjaciółki z korkami, wybrała klub jak najbliżej Darbinyan.
Dużo czasu poświęciła na przygotowania. Wzięła długą kąpiel, wybrała jak najbardziej ponętną sukienkę i odpowiednio wysokie buty. Pomalowała się tak, żeby każdy zwrócił na nią uwagę, dużo holograficznych cieni i czerwone usta. Miała na tym wypadzie kusić i łamać serca, i z zadowoleniem stwierdziła, że na pewno tak będzie. Na samo wyjście prysnęła się perfumami, które któregoś razu dostała od Hali. Narzuciła na siebie skórzaną kurtkę i krzyknęła do Silvana, że pewnie nie wróci na noc. Nie, kiedy nie miała pewności czy i jak długo Maurycy zostanie. Bała się, że pijana jeszcze mogłaby pokazać jak na nią wpłynęło to wesele. Pokazać co z nią zrobił. Nie chciała widzieć pogardy w jego oczach, tego uczucia wyższości i przewagi.
Do klubu pojechała uberem, dając kierowcy taksówki duży napiwek. Była w doskonałym nastroju, chciała się napić, potańczyć z przyjaciółką, poplotkować i może poderwać jakiegoś nieszczęśnika tylko po to, by złamać mu serce jak Maurice złamał jej. Wszystkie najgorsze uczucia zepchnęła gdzieś w głąb siebie, tworząc postawę obronną. Lepiej było nie poruszać pewnych tematów, szczególnie, kiedy nie było się gotowym na ich poruszenie.
Oczywiście na miejscu była pierwsza, nie spodziewała się niczego innego. Zamówiła sobie drinka, którego wypiła prawie na raz, jednocześnie flirtując z przystojnym barmanem. Nie piła wcześniej krwi, chciała móc wypić więcej i lepiej kontrolować swój stan. Kolejne dwie margharity później na stołek obok niej opadła Halide i zabawa się rozpoczęła na całego.
Bawiła się naprawdę dobrze, brakowało jej takiego spontanicznego wyjścia do klubu z kimś, kogo lubiła. Jako wampirka starała się unikać takich miejsc, gdzie było dużo pijanych ludzi, duży hałas i smród potu wymieszanego z papierosami i zielskiem. Tym razem jednak jej to nie przeszkadzało, a nawet budowało odpowiedni nastrój. Jej nastrój jednak zepsuł pewien sms.
Najpierw próbowała udawać, że nie zauważyła kto do niej napisał, jednak jej myśli cały czas wędrowały do telefonu z tą nieodczytaną wiadomością. Kiedy przez zamyślenie nie odpowiedziała Halide na trzy pytania z rzędu uznała, że czas mimo wszystko zerknąć co Maurycy mógł od niej chcieć o drugiej w nocy. Czyżby powiedziała Silvanowi coś nie tak, coś tak bulwersującego, że musiał jej to wytknąć? Odblokowała telefon palcem i z gulą w gardle odczytała smsa. Oczywiście, że musiał jej zepsuć to wyjście, nie mógł dać jej się pobawić.
Początkowo chciała to zignorować, tak jak on ją zignorował w tym hotelowym pokoju. Odłożyła telefon do kieszeni i zamówiła shoty tequili. Jednak z każdą minutą decyzja ta ciążyła jej na sumieniu. On do niej przyszedł jak zadzwoniła spanikowana po ugryzieniu Hugo, a wtedy miał większe prawo ją zignorować niż teraz ona jego. Odpisała mu szybko "o co chodzi?", a kiedy nie dostała odpowiedzi westchnęła głęboko i zacisnęła palce na szczycie nosa. Serce kłóciło się z rozumem, kiedy zastanawiała się co zrobić. Hoffman mógł się cieszyć, że była trochę pijana i mimo wszystko rozum przegrywał. Pożegnała się z Halide, nie wdając się w szczegóły i zamówiła tego nieszczęsnego ubera zastanawiając się co ona w ogóle robi.
Myślała, ze podróż będzie trwała dłużej. Nie zdążyła sobie wszystkiego poukładać w głowie, ocenić jak powinna się zachować, co powinna powiedzieć, a już musiała wysiadać. Tym razem nie zostawiła napiwku kierowcy, gdyż cały jej dobry nastrój wyparował razem z postanowieniem, że nie spotka się z własnej woli z Maurycym. Widziała ironię tego, że uciekła przed nim z własnego mieszkania tylko po to, by pojawić się w jego progu, bo ją o to poprosił. Była słaba, a nie chciała taka być. Dlatego więc przybrała bojową postawę. Nie da mu się dzisiaj skrzywdzić, niezależnie jak się będzie starał.
Weszła do budynku, gdzie portier pokierował ją do windy, wskazując na najwyższe piętro. Miała ostatnią chwilę, żeby się wycofać, ale ona jednak dumnie kroczyła wprost w pułapkę. Nacisnęła dzwonek i nie było odwrotu. Miała wrażenie, że otwierał jej drzwi przez pół godziny i ona przez każdą sekundę tego czasu miała ochotę obrócić się na pięcie i po prostu odejść. Przeklęła swoje wcześniejsze myśli. Nie była mu nic winna, ale tak pokierowała własną narrację, bo chciała go zobaczyć, nawet jak się tego wypierała. Założyła ręce na piersiach, spoglądając na drzwi, które wreszcie się otworzyły. Wredny komentarz zatrzymał się w jej ustach, kiedy obrzuciła go spojrzeniem. Nie wyglądał najlepiej, ale nie potrafiła się zmusić do szczerego i pełnego współczucia. Ona pewnie wyglądała podobnie kilka pierwszych dni po weselu, a nie pisała do niego. Skreśliła go na jego własną prośbę, nawet jeżeli ta prośba nie była wyrażona wprost.
Uniosła jedną brew, czekając na jakieś cześć, ale żadne powitanie nie wybrzmiało. Przesunął się w drzwiach, więc wzięła to za zaproszenie. Wkroczyła do mieszkania, nie rozglądając się dookoła. Nie chciała, żeby pomyślał, że interesowało ją jego życie. Chciała po prostu załatwić z nim to co mieli załatwić i jak najszybciej wyjść. Było już późno, a ona zdecydowanie nie chciała zostać na noc.
Masz za co. Oprócz ubera wisisz mi co najmniej dwa drinki i numer do przystojnego Scaletty. — Odpowiedziała szorstko, udając, że ma gdzieś po co ją tutaj sprowadził. Udając, że nie widzi tego jak wygląda, że jego mokre włosy, dres i opuchnięte oczy nie zrobiły na niej wrażenia. Zrzuciła z siebie kurtkę, którą rzuciła niedbale na kanapę. Był to tylko element stroju, który miał pomagać jej w udawaniu, że jest człowiekiem. W tym momencie jedynie krępował jej ruchy. — Możemy zapalić, ale jak ciągnąłeś mnie pół Paryża, bo ci brakowało kogoś do wspólnego szluga, to wychodzę. — Odpowiedziała i podążyła za nim na balkon. Czy była zła? Nie. Być może trochę na siebie, że doprowadziła do tej sytuacji, gdzie mieli znowu spędzić czas tylko w swoim towarzystwie. Była zdenerwowana, nerwowo kręciła pierścionkiem na swoim palcu. Nie wiedziała co to wszystko ma znaczyć i nawet, jeżeli sypała niezbyt miłymi komentarzami, to w środku przeżywała to ponowne spotkanie, nie wiedząc do końca co to wszystko znaczy.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Niełatwo było Maurycemu widzieć Idę. I wcale nie dlatego, że ją skrzywdził. To miał gdzieś. Nie przejmował się tym, choć zdawał sobie z tego sprawę. Jedyne co to mu to wszystko psuło sprawę. Jak mógł wymagać od niej współczucia, kiedy zapewne go nienawidziła. Ale jak można nienawidzić Maurice’a? Choć dawał ciągle tyle powodów, żeby to robić, to jednak mało kto był w stanie wykształcić takie emocje wobec niego. Mężczyzna potrafił jakoś to wszystko tak ugrać, że na koniec nie był, aż takim antagonistą. Aczkolwiek, w jego życiu, to właśnie blondyn grał czarną postać. Był niczym Walter White, manipulator, szary moralnie, przestępca i do tego po prostu niedobry facet. A jednak się mu kibicowało. Osiągał sukcesy, niczym Midas, to czego dotykał było złote. W tym wszystkim natomiast był schemat, Maurice wiedział za co się zabierać, a za co nie. Rozważnie dobierał ‘’projekty”, wiedząc które wyjdą. Nigdy nie tykał związków. Bo te nie miały prawa, żeby się udać. Nie było szans, żeby Hoffman odnalazł się w takiej rzeczywistości. Ledwo co poradził sobie z proszeniem matkę o pomoc, a i to opłacił płaczem w samochodzie. A jednak, zaprosił Idę niszcząc dobrą passę. Nie było szans, aby jej o tym powiedział, to jednak tęsknił za nią. I nawet jej skrzywiona mina, ręce założone na piersi, tego nie zmieniły. Cieszył się na jej widok, choć tego nie okazał. Miał tak samo zblazowaną minę jak zawsze. Dodane było trochę opuchlizny, zaczerwienień i zmęczenia.

- Mogę Ci dać numer do Egona Cadieux, wiekowo się bardziej zgadzacie. A i temperamentem podobni. Męczący typ. – Odparł wzruszając ramionami. Nie interesowało go z kim będzie sypiać. Nie miał prawa wymagać od niej wierności, skoro sam taki nie był. Jeśli młodszy kolega chciałby brać ‘’resztki” po nim to proszę bardzo. Wiedział, że nawet jeśli coś dalej między nim i Idą będzie, to nie będą nigdy razem. Był tego pewien, samemu nie ograniczając się do niej w ostatnim czasie. Telefon do Halide wyrwał go z marazmu na jakiś czas. W końcu mieli swoją listę, a Thomas technicznie umarł. Początkowo widząc zwłoki, nie przypomniał sobie o tym układzie. Jednakże trzeba było sfinalizować to na co się pisali, a że to doprowadziło do łózka Maurycego, to już nie była jego wina. Darbinyan była przeciwieństwem Idy. Pod względem wyglądu jak i relacji z nim. Ponadto, ona była ciepła. To była nowość, która nie zaskakując Maurycego, dała mu nowe doznanie. Tylko, że w tym nie było uczucia, które wytworzyło się między nim i Olszewską na weselu. Nie rozumiał tego, nie potrafił pojąć co się wydarzyło. A jednak pierwszy raz od dawna coś do kogoś poczuł. Zawiódł się jednak, bo mając ją przed sobą, niczego nie poczuł. Zepsuł się. Zobojętniał na nowo. Nawet żałował, że ją zaprosił, bo nie polepszyło mu się na jej widok. Hoffman nie miał doświadczenia w takich sytuacjach i spodziewał się fajerwerek, a dostał sfochowaną Pannę w drzwiach. Przeszli do salonu, gdzie rzuciła swoją kurtkę niedbale. Popatrzył na nią krytycznie i pokręcił głową. Jego mieszkanie, jego ład. Wziął odzienie wierzchnie i zaniósł je do garderoby przy przedpokoju. W domu miał mieć porządek, a na nim mu szczególnie zależało, gdy nic innego nie było stabilne. Ani jego stan, ani relacja z rodziną. Ani nawet to co przez chwilę łączyło go i Idę. Myślał, że znów to poczuje, a jednak nie. Może po prostu naprawdę to był bimber. Może żył przekłamanym wspomnieniem. Minął może tydzień i gdyby to było coś więcej to by nie wyparowało. A czuł, jakby już niczego nie było między nim, a nią. Jednakże, już ją zaprosił. Nie mógł jej wyrzucić.

- Jak chcesz to możesz wyjść Ida, nikt Cię do niczego nie zmusza – odparł patrząc na nią ze spokojem i ruszył na balkon, do którego wejście było z salonu. Nawet nie miał siły bycia wrednym. Po prostu był bezemocjonalny. Otworzył drzwi i wszedł przez nie, a następnie poczekał na kobietę. Oparł się o rzeźbioną balustradę i odpalił papierosa. Na stoliku leżała różowa, szklana popielniczka w stylu art deco. Miała nieregularny kształt i była wyjątkowo gruba. Taka pamiątka z Miami. Patrząc na nią przypomniał sobie z kim ją kupował. A potem spojrzał na Idę, która do niego dołączyła. To chyba było zbyt bolesne kombo, żeby przeżył je bez papierosa. Podał jej szluga i nawet odpalił, nie pytając czy chce. Potem odchylił się przez barierkę, żeby popatrzeć na miasto. Widok miał zjawiskowy. Tylko, że już mu się przejadł. Już się nim znudził. Chwilę stał w milczeniu, szukając słów do użycia.

- Ty wiesz, że ja Ciebie nie nienawidzę, prawda? – Spytał nie patrząc na blondynkę. Skupił swój wzrok na szczycie wieży Eiffla, która była gdzieś w oddali. Zaciągnął się papierosem i długo go trzymał w płucach, aż nie wypuścił dymu. Tak kupował czas, który był jakże cenny w tamtym momencie. – Ja musiałem to zrobić Ida. Byłem pewien, że tak będzie dla mnie najlepiej. I dla Ciebie. Ale widzę, że tego nie rozumiesz. – Dodał spokojnie, wiedząc że właśnie ją obraził. Nie zamierzał jej umniejszyć, ale taka była prawda. Widział jak na niego patrzyła, dostrzegł jej postawę. Nie trzeba było być ekspertem, żeby wywnioskować, że go nie trawi. A w końcu potrzebował jej pomocy, tylko nie wiedział, jak to przekazać. – Zresztą nie ważne. Chodzi mi o to, że moją intencją nie było zranienie Ciebie. – To było najbliższe do przeprosin co mogła dostać, ponieważ na te prawdziwe nie było szans. Maurice zawsze wiedział co chce powiedzieć, jego intencje były klarowne i nie popełniał błędów. Po prostu Ida to źle odebrała. To nie była jego wina przecież. Westchnął i odwrócił się w jej stronę. Strącił resztki popiołu przez barierkę i znowu zaciągnął się papierosem. Nie wiedział, jak jej przekazać, żeby go po prostu przytuliła. A nie zamierzał tego zrobić samemu. Tym samym, nie planował dzielić się wydarzeniami z tego dnia. Pogubił się już wcześniej tego wieczora i tylko coraz bardziej błądził. Przykro mu było, że między nimi nie było już tej iskry, że zniknęła w momencie, w którym całował ją w czoło rano. Nie zmienił by przeszłości, ale z pewnością, gdyby umiał, to by zrobił poprawki w teraźniejszości.
– Napisałem do Ciebie, bo miałem naprawdę ciężki dzień i chciałem chociaż to z Tobą załatwić – dodał cicho, krzywiąc się na wspomnienie o wcześniejszej kłótni. Jakby nie patrzeć, wciąż nie dostał odpowiedzi na wiele pytań. Jednakże pogodził się, że ich już nie dostanie.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Przychodząc do jego mieszkania czuła się jakby z własnej woli wchodziła do klatki lwa. Z jednej strony nie była pewna, czy jest gotowa na zmierzenie się ze swoimi problemami, a z drugeij – chciała już mieć to z głowy. Chciała wiedzieć na czym stoi, chciała żeby Maurice postawił sprawę jasno. Wiedziała co powie na tych kilka scenariuszy, które przygotowała sobie w głowie podczas tej nadzwyczajnie szybko lecącej podróży taksówką, a w reszcie zamierzała improwizować. I chociaż spodziewała się, że może z niej wyjść chowane głęboko zgorzknienie, to nie spodziewała się, że wyrzuci z siebie jakiekolwiek żale. Chociaż Hoffman zawsze potrafił ją zaskoczyć i sprawić, że zrobi coś, czego się zupełnie nie spodziewała. Na przykład zabije swojego chłopaka, albo prześpi z wrogiem.
Może być i Egon, skoro proponujesz. — Wzruszyła ramionami. Nie to, że spodziewała się, że Maurycy jakkolwiek na to jej odpowie, ale skoro proponował to nie zamierzała odmawiać. Może kiedyś akurat będzie potrzebowała takiej odskoczni i będzie mogła posłać wiadomość. Nie planowała takiej ewentualności, ale zamierzała wyjść przed Mauricem jako ktoś, kto go nie potrzebował w żadnym stopniu. One night stand w całej swojej okazałości.
Przyglądała się, jak zabierał jej kurtkę gdzieś w okolice drzwi wejściowych, zapamiętując to miejsce, jakby chciała nagle wyjść z mieszkania. Chociaż gdyby tego potrzebowała, to nie zawracałaby sobie głowy kurteczką, pozostawiając ją na pamiątkę tego, że kiedyś była w tym miejscu. Jego potępiające kręcenie głową jej nie obeszło, czekała kiedy zwróci jej uwagę, że butów nie zdjęła i piasku nanosi. Gdyby nie ich różnica wzrostu, to zrzuciłaby je od razu po wejściu, ale nie chciała by patrzył na nią z góry. W tym momencie byli na w miarę satysfakcjonującym poziomie wzrostu. Znowu się do niej odezwał, a ona tylko pokręciła lekko głową. Wiedziała, że nikt jej tu nie trzymał siłą. Sama przed sobą nie umiała się przyznać, że tak naprawdę chciała tam być i mu pomóc. Chociaż ta chęć pomocy oddawała swoje miejsce jej niechęci i gniewowi, które tkwiły ukryte w niej odkąd wysiadła z samolotu w Paryżu. Dlatego też podążyła za nim na balkon, gdzie zaskoczona przejęła od niego papierosa. Na początku nawet nie chciała palić, a potem chciała cofnąć się do kurtki po swoją truskawkową jednorazówkę, ale jednak kiedy dostała zapaloną fajkę do ręki, nie zamierzała wybrzydzać. Zaciągnęła się głęboko i od razu zaczęła kaszleć, kiedy zaskoczona usłyszała jego pierwsze słowa. Całkiem szybko uspokoiła się na tyle, żeby się odezwać.
Ja ciebie też nie nienawidzę. Nie jesteś warty tak gorącego uczucia. Po prostu cię nie lubię. — Odpowiedziała spokojnie. Czuła się skrzywdzona, to fakt. Miała wrażenie, że Hoffman się nią tylko bawił, to też fakt. Mimo wszystko, nawet takie rzeczy nie wytworzyły w niej nienawiści. W tym było zbyt wiele pasji, a ona nie chciała czuć niczego takiego w jego kierunku. Chciała jedynie spokoju i zapomnienia. Sądziła, że on także nigdy już nie wspomni o tym co się zadziało na i po weselu, że te tajemnice zostaną w Polsce. On jednak chciał do tego wrócić, więc Ida się skrzywiła. Musiał to zrobić. Musiał jej pokazać, że dla niego ich wspólne chwile nic nie znaczyły. Skrzywiła lekko nos i też się zaciągnęła.
Nie wiem o czym mówisz. — Odparła chłodno, nie będąc świadomą, że chłopak potrafi wyczuć kłamstwa wypowiedziane w jego stronę. — Ale wiesz co, mam dość, że wszyscy myślicie, że wiecie co jest dla mnie najlepsze. Czy ty w ogóle pomyślałeś jak ja się będę czuła, czy po prostu uznałeś, że jak czegoś chcesz, to musisz to mieć? — Stała oparta tak, że z łatwością mógł na nią patrzeć, dlatego niezmiernie ją irytowało, że swój wzrok skupiał gdzieś na horyzoncie. Chociaż będąc szczerą, to wszystko ją w tym momencie irytowało. Jakby jego widok sprawił, że te rzeczy, które schowała gdzieś głęboko wydostały się na powierzchnię. Starała się przez ostatni tydzień do tego nie wracać. Chciała po prostu zapomnieć, mieć to wszystko gdzieś, przeżywać ważniejsze rzeczy jak pozostawienie rodziny. A on musiał to wszystko zepsuć. W dodatku najbardziej była zła na siebie, że się w to dała wciągnąć. Że wyszła z klubu i przyjechała do niego na własne życzenie. Sama tak zdecydowała.
To jaka była twoja intencja Maurice? Oświeć mnie, skoro najwyraźniej jestem zbyt głupia, żeby sama zrozumieć. — Znowu się zaciągnęła, jednocześnie ponownie zakładając ręce w talii, w postawie obronnej. Nie wiedziała czego się spodziewać po tej wizycie u niego, ale zdecydowanie nie spodziewała się, że to ona będzie tą, której się uleją wszystkie żale. — Bo wiesz co, jeżeli myślisz, że w ten sposób mnie ugłaskasz, to się mylisz. — Dodała ciszej. Coraz bardziej miała ochotę zostawić tego niedokończonego papierosa w popielniczce i wyjść, nie oglądając się za siebie. I pewnie nawet by tak zrobiła, gdyby nie fizyczna niemoc, która sprawiała, że jej nogi się jej nie słuchały. Jednocześnie chciała pozostać na tym balkonie, wpatrzona w jego profil i znaleźć się na drugim końcu świata, bez wspomnień o Hoffmanie w jakiejkolwiek formie. W końcu się odwrócił i spojrzał na nią. Patrząc na nich z boku można byłoby stwierdzić, ze to ona była na wygranej pozycji. Była dobrze ubrana, umalowana i stała na tym balkonie, jakby świat należał do niej. Z drugiej strony on miał na sobie dres, roztrzepane, wilgotne włosy i opuchnięte oczy. Prawda była jednak taka, że w środku Ida się trzęsła i obawiała każdej sekundy, która miała nastąpić. Wiedziała, że sama stawia podwaliny pod kłótnię, że mogłaby być spokojna i po prostu go wysłuchać. No ale nie potrafiła. Nie kiedy ją ta irytował, nie kiedy miała w pamięci ostatnie wydarzenia.
Jak chciałeś coś ze mną załatwić, to mogłeś zadzwonić. — Stwierdziła krótko, kończąc papierosa, którego wcisnął jej do ręki. W sumie był w tym jakiś symbol. Ich wątła nić porozumienia zawiązała się przy papierosie, także zerwanie jej przy tytoniu wydawało się pięknym zakończeniem cyklu. Zauważyła, że się skrzywił. Nie zamierzała pytać o co chodzi, nie chciała wiedzieć. A nawet jeżeli chciała, to nie powinna pytać, to nie była jej rola. — Bo jeżeli znowu chciałeś zobaczyć czy ci na coś takiego pozwolę, czy do ciebie przybiegnę mimo tego jak mnie potraktowałeś, to proszę, masz swój dowód. Nazwij mnie żałosną, nie obchodzi mnie to. Zmartwiłam się, bo mi nie odpisałeś, ale najwyraźniej po prostu "robiłeś to co najlepsze dla mnie". —Zgasiła papierosa w popielniczce, zostawiając peta oznaczonego czerwoną szminką w środku. Dowód dla niego, że naprawdę przyszła, skoro zaraz miała zniknąć.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Nie jesteś warty tak gorącego uczucia
Jeśli Maurice miał jakiś zapalnik, to Ida go właśnie znalazła. Maurice był warty wszystkiego. Każdego pocałunku, każdego objęcia, każdej chwili, którą się z nim spędzało. Zasługiwał na to i wiele więcej. Należały mu się wszystkie cuda świata, każda moneta i każdy artefakt. Świat był mu winien wielkich wydarzeń, przyśpieszonego bicia serca, majestatycznych zachodów słońca i pięknych słów skierowanych  jego stronę. Maurice był o tym przeświadczony i skrajnie nienawidził, gdy wmawiano mu, że jest inaczej. Szczególnie po dniu, w którym wykrzyczał własnej matce, że go nie kocha. Godziny temu rozwodził się nad wszystkimi krzywdami, które mu były zadane. Wyznał, że nie jest w stanie kochać drugiej osoby, a ta mu mówiła, że nie jest warty gorących uczuć. Jeśli coś ich łączyło, to Ida to zerwała. Nie wiedziała, albo nie była pewna, że narcyzowi nie można mówić takich rzeczy. Nie dlatego, że to miało zachwiać jego życiem. Zmienić światopogląd i przewrócić życie do góry nogami. A dlatego, że przypomniało mu o tym, że nikt go nigdy nie pokochał. A choć nie chciał odwzajemniać tego uczucia, to marzył żeby zatraciła się w nim Panna bez pamięci. Panował nad swoją mimiką, ale w oczach nie było już smutku, a najzwyczajniejszy gniew. Nie chciała po dobroci? To nie. Maurice był ekspertem w znęcaniu się psychicznym. Wysłać go do gimnazjum, a nawet największy nastoletni zwyrol by padł. Hoffman nauczył się tego na sobie, samemu niszcząc sobie życie. Także innym również potrafił napsuć krwi. A robił to wszystko w białych rękawiczkach. Nie zostawiał po sobie śladów, a jedynym dowodem mogły być łzy. Potrafił nieświadomie, Renatę wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do najgorszych myśli o nim samym. Ida była niczym w porównaniu z kalibrem Constanzy.

Potrzebował jedynie dobrej okazji, czegoś do czego mógłby się przyczepić, a potem tak ją zmaltretować, że by nie wstała. I nie było już karty przetargowej ‘’Przytul mnie”. Po tym Maurycym nie zostało nawet śladu. Nie doceniła jego miłych słów i pokojowego rozwiązania konfliktu? To niech się udławi własną bronią. Bo miała przed sobą spowiednika, który wyłapywał nawet najmniejsze kłamstwa.
- Ida, udawanie że Cię nie zraniłem jest jeszcze bardziej żałosne, niż sam fakt, że obcy facet potrafi tak na Ciebie wpłynąć. Dziękuję za potwierdzenie moich słów. I uwierz mi, a moje słowo jak już je dam, wiele znaczy. Nie zastanawiałem się nad tym co jest dla Ciebie najlepsze. Nie przeszło mi to nawet raz przez głowę, bo czemu by miało? Czemu? – Odparł zadając pytanie retoryczne, mówił spokojnie aczkolwiek stanowczo. Maurice był na skraju wytrzymałości, gdy przyszła, a zaczynając wojnę z nim, pisała się na okropną przejażdżkę. – Nie, nie myślałem jakbyś się czuła. Nie należy to do moich obowiązków, żebym się przejmował, czy weźmiesz do siebie jedną wspólną noc pod wpływem zatrważającej ilości alkoholu. Nie jestem twoim kolegą, bratem ani ukochanym, żebym się o Ciebie martwił. – Mówił ciągiem nie gryząc się ani razu w język. A może powinien. Jednakże, był wściekły. ŻE ON NIE BYŁ WART GORĄCYCH UCZUĆ? Właśnie przeprowadził wielką rozmowę z matką, że ona go jednak kocha, po życiu latami w przekonaniu, że własny rodzic nie potrafi mieć takich uczuć wobec niego. Ida trafiła w bardzo zły punkt.

- Jaka była moja intencja? Mieć kurwa święty spokój. A ty na co liczyłaś? Na chodzenie po Paryżu za rączkę i całowanie w czółko? – Spytał wyśmiewając ją. – Czy ty sobie uroiłaś, że będziemy zakochani? Bo ja nie wiem czemu inaczej tak to przeżywasz. – Wysyczał wręcz ze wściekłości. Poprawił odruchowo włosy, zapominając że są mokre. Robił to, gdy się stresował, o czym za pewne Ida nie wiedziała. Tak samo noga, czuł się jakby miała mu się ugiąć, trzęsła się. Ponowna oznaka jego wściekłości. Jednakże po twarzy nie można było niczego wydedukować. Potrafił ją utrzymać w idealnym zblazowaniu naprawdę długo. Potrzeba było więcej, żeby się złamał. Problemem było również to, że on naprawdę za nią tęsknił. Starał się załagodzić konflikt, a ta go zraniła. Dlatego też tak się zachował. Dlatego tak nienawidził relacji. Wszystko zawsze się jebało. Utwierdziła go tylko w tym, że nie chce mieć z nią nic więcej wspólnego. Choćby miał płakać za jej dotykiem, wolał trzymać się z dala od niej.

- Ugłaskać – parsknął śmiechem – gdybym chciał to byś już mi wybaczyła trzy razy i znowu robiła maślane oczy. Nawet nie mów, że nie, kłamiesz bardzo słabo. – Nie ważne jak wybitnym kłamcą by nie była. Maurice i tak był w stanie wykryć prawdziwe intencje. Aczkolwiek Ida o tym nie wiedziała, więc on był na wygranej pozycji. Ona zgasiła papierosa, a on odpalił następnego. Tak się uspokajał, bo gdyby nie regularne wdychanie dymu i przyswajanie nikotyny, to by chyba jej wygarnął jeszcze kilka innych rzeczy. Nie wierzył, że pisząc do niej w ogóle mu przeszło przez głowę, że będą jeszcze blisko. Był obrzydzony samym sobą. Swoją naiwnością, słabością. Jednakże, sprawiało mu to pewną satysfakcję, że Idzie tak zależało. Bo Maurice miał jeden problem. Cały czas musiał czuć, że jest najwspanialszy, a gdy inni nie byli powaleni jego osobowością, to się źle czuł. A tu po jednej nocy z nim, baba rzucała się z furii.

Nie umieraj za nikogo
Nie zamierzał umrzeć za Idę, wolał ją dobić niż pozwolić sobie na kolejną słabość. Słysząc kolejne słowa sama się podłożyła pod tory, gdzie on był rozpędzonym pociągiem. Był Maxem Verstappenem, a ona każdym innym na torze. Było to starcie Red Bull vs Haas. Nie było szans. Życie mu dało cytrynę, a Maurice zamierzał ją wycisnąć w jej oczy zamiast zrobić lemoniadę.
Jesteś żałosna Ida. Napisałem do Ciebie jednego płaczliwego smsa, a ty rzuciłaś wszystko i tu przyszłaś. Jesz mi z ręki, nawet teraz. Jakbyś mnie nie lubiła, to byś miała gdzieś co mówię, a ty wszystko bierzesz do serca. Spierdalaj stąd, zanim mi się Ciebie żal zrobi, bo jesteś tak kurewsko słaba.
Prawie to powiedział, ale w ostatniej chwili przypomniał mu się widok, który mu pokazała Renata. On taki nie był. Nie zawsze. To życie go przemieniło w bezlitosnego skurwysyna, kiedyś był dobry. A przynajmniej lepszy. I ta mała, prawie że martwa część w nim, nie chciała dobić Idy na koniec. Bo to ta część wpierw chciała jej uścisku.
- Napisałem do Ciebie, bo to ja chciałem się poczuć lepiej, nie zrobiłem tego dla Ciebie. Przecież wiem, że przeze mnie tylko cierpisz. Dobrze, że tamto zakończyłem, teraz rozumiesz? – Spytał patrząc się w jej oczy. O tym mówił. Nie potrafił przestać jej ranić, więc lepiej było, żeby się wycofał w cień. Z ciemności nie mógłby się zakochać, nie skaziłby tym okropnym uczuciem Idy. A i on miał chwilę, w której myślał, że mogłoby im być dobrze razem. Ręce mu się na tyle trzęsły, że ledwo wsadził szluga do buzi. Był wściekły, smutny i sam sobą zawiedziony. Emocje szybko opadły, a on widział jedynie zgliszcza. Znowu.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Być może ta historia mogłaby się potoczyć inaczej. Gdyby w Idzie nie było tyle żalu, gdyby Maurycy od wejścia powiedział jej o co chodzi, gdyby po prostu byli normalnymi wampirami. Ale niestety – oni obydwoje byli strasznie dumni. Żadne nie chciało słuchać o swoich błędach, żadne nie chciało opuścić gardy. I chociaż na weselu, po kilku szklankach alkoholu obydwoje porzucili dumę i konwenanse, to następnego ranka obydwoje mieli tej dumy dwa razy więcej. On nie przepraszał, ona nie miała zamiaru tych przeprosin oczekiwać, jednocześnie mając jakiś podskórny żal za to jak się to wszystko potoczyło. Nawet jeżeli sama w altance podkreśliła, że go dalej nie lubi. Nawet jeżeli w trakcie gorących pocałunków w hotelowym pokoju powiedziała mu, że to tylko ten jeden raz. Bo nie umiała ukryć przed samą sobą tego, że przy nim się czuła inaczej. Nie było to uczucie romantyczne, nie zakochała się. Nie było to też czyste pożądanie, które było fizyczne. Ona pragnęła go odkryć. Zobaczyć co się stało, że na co dzień był jaki był. Chciała sprawić, że częściej będzie pokazywał jej tę łagodną stronę, którą udało jej się spotkać. Pocałunki były cudowne, seks wyjątkowy, ale to nie tym kupił jej serce. To nie brak cielesności sprawiał, że źle jej było z historią tego wyjazdu.
Wiedziała, że się wkurwi, a mimo to dalej poszła w zaparte i powiedziała to, co powiedziała. Nie sądziła, że uderzy w jego najczulsze miejsce, ale była świadoma, że to będzie duży cios dla wampira. Bo mimo tego, co wcześniej powiedział, ona całkiem zgrabnie łączyła fakty. Mimo wszystko, była umysłem ścisłym. Musiała nauczyć się wyciągać wnioski ze szczątkowych danych i oceniać, kiedy coś nie działało z jej błędu, a kiedy nie mogła nic zrobić. I w tym wypadku nie umiała tego rozgryźć. Nie wiedziała co zrobiła źle, ale jednocześnie miała wrażenie, że sam fakt zabrania go na wesele stawiał ją w pozycji winnej tej całej sytuacji. Mogła się odsunąć w altance, mogła powiedzieć stop w pokoju hotelowym. Ale nie, ona czerpała garściami z wszystkiego, a teraz musiała zebrać żniwo swoich decyzji. W tym tej, żeby jednak przyjechać do jego mieszkania.
Słuchała jego chłodnego tonu, nie komentując praktycznie niczego. Nie uciekła wzrokiem, chociaż po pierwszych kilku słowach chciała po prostu wyjść. Przez chwilę miała też ochotę go uderzyć, ale tutaj powstrzymał ją zdrowy rozsądek. Był od niej kilka razy większy i silniejszy, nie chciała zaczynać walki, która byłaby z góry przegrana. Już wystarczyło, że zaczęła walkę werbalną.
Mam cię przeprosić za to, że chciałam dla ciebie dobrze? — Prychnęła, bo naprawdę się tak czuła. Jakby świat ją karał za to, że otworzyła serce dla Maurice'a Hoffmana, a potem, nawet kiedy on je kopnął i podeptał, wróciła, by znowu mu pomóc. Bo poprosił. Faktycznie była jebaną idiotką, powinna była w tym momencie pić kolejnego drinka, albo wracać z jakimś miłym wampirem, który by dookoła niej skakał do mieszkania. Bo wbrew temu co mówił Maurice, ona niczego nie wymagała od swoich one night standów. On był wyjątkiem i bolało ją to równie mocno, co jego. Chociaż może niczego nie wymagała, tylko po prostu miała nadzieję, że to co się działo nie było prozaicznym zaspokojeniem jakichś żądz. Że było prawdziwe.
Jak chcesz świętego spokoju to mogę ci dać święty spokój w tym momencie. To ty mnie poprosiłeś, żebym przyjechała. I nie liczyłam na nic od ciebie, na pewno nie na jakieś obietnice i romanse. Uwierz, nie każdy jest w tobie zakochany tak samo jak ty sam. — Mógł wyczuć, że mówiła prawdę (a przynajmniej coś, co sama za prawdę uważała) i faktycznie nic od niego nie chciała. Nie była na tyle głupia, żeby szukać miłości w jego ramionach tylko dlatego, że spędzili jedną cudowną noc. Była świadoma, że raczej do tego nie wrócą, nawet jak będą dla siebie milsi. No, teraz to nie będą, ale przynajmniej wcześniej tak myślała.
Tęskniła za nim, nawet jak obawiała się jego spojrzenia, bała się, że ujrzy w nim pogardę. Teraz wszystko wskazało na to, że te obawy były słuszne. Chociaż cały czas twardo trzymała wzrok na jego twarzy, nie była pewna ile jeszcze wytrzyma. Szczególnie, że on chyba postanowił, że nie zatrzyma się dopóki Olszewska nie popłacze mu się na balkonie. Dopóki nie zniszczy jej doszczętnie, dopóki nie zostanie po niej jedynie ten zgaszony papieros z czerwoną szminką na filtrze. Nie chciała nawet już się kłócić, nie chciała tego komentować. Domyślała się, że każde kolejne słowo doleje oliwy do ognia, a Maurycy pokazał już jej, że jego pożary są trudne do ugaszenia. Zastanawiała się co go doprowadziło do tego, że do niej napisał, ale najwyraźniej nie miała dostać odpowiedzi na to pytanie.
Mam nadzieję, że poczułeś się lepiej, wyrzucając mi to wszystko. Bo jedyne co potrafisz, to palić za sobą mosty, Maurice. — Powiedziała spokojnie, jakby w ogóle nie wzruszona jego słowami. Była zmęczona. Wiedziała, że mu się podłożyła, wiedziała, że sama podsunęła mu amunicję, którą teraz próbował trafić prosto w jej serce. I może by mu się udało, gdyby tę rozmowę prowadzili kilka dni wcześniej. Teraz tylko słuchała i patrzyła na niego z równie zblazowaną twarzą co on patrzył na nią. Nie obchodziło jej czy on naprawdę tak myśli, czy tylko próbuje ją zdeprecjonować, żeby poczuć się lepiej. Jej spojrzenie nie schodziło z jego oczu, nie zamierzała płakać czy się wkurzać. Nie zamierzała krzyczeć. Właściwie to nie zamierzała nic zrobić, zastanawiając się czy zatrzyma ją, jeżeli po prostu wyjdzie.
I nawet miała taki zamiar. Odbiła się lekko od barierki, kierując się w stronę drzwi, żeby opuścić jego mieszkanie, ale mimo wszystko zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego jeszcze raz. Westchnęła głęboko i przystanęła.
Chociaż wiesz co, masz rację. Nie będę kłamać, zraniłeś mnie, było mi przykro. Ale nie było mi przykro dlatego, że cokolwiek z tobą zrobiłam. Nie, nie żałowałam i nie żałuję niczego. Było mi przykro, że ci uwierzyłam, że TY tego chciałeś i pragnąłeś, że byłam na tyle głupia, że myślałam, że jednak może nie jesteś skończonym chamem, że mogłabym cię polubić. Ale to już nieważne Maurice, bo już w to nie wierzę. Możesz być spokojny, więcej ci głowy zawracać nie będę. Przepraszam, że nie zachowałam się tak jak sobie wymarzyłeś. Au revoir. — Obróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie ruszyła w stronę salonu. Miała gulę w gardle, ale na szczęście nie chciało jej się płakać. Była chyba zbyt bardzo zdziwiona jak emocjonalnie podszedł do wszystkiego Hoffman, jak bardzo zirytowały go jego słowa. Czuła, że jak wróci do domu i wszystko do niej dotrze to nie będzie tak kolorowo, teraz mimo wszystko jednak była bardziej zmęczona niż podminowana i smutna.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice nie wierzył, żeby Ida chciała dla niego dobrze. Żył przekonany, że jest sam na tym świecie i choć rodzice mu tego wieczora pokazali, że go wspierają, że mu pomogą. To jednak ciężko było zmienić stare nawyki. Tym bardziej, że widział jak ona się na niego patrzyła. Jak trzymała defensywnie ręce na piersi i jak go raniła słowami. Nie wierzył, że gdzieś pod spodem mogła być troska. Był pewny, że przyszła, bo jedynie liczyła na seks. Bo to wszystkie kobiety od niego chciały, nic więcej, czasem mniej. Jego życie emocjonalne nie istniało, najbliższe temu były wyskoki w bok. No na Boga! Facet miał listę z Halide, że będą sypiać jak ktoś z niej umrze. Gdzie tam był romantyzm? Gdzie finezja? On żył życiem histrionicznym. Było chwiejnie, impulsywnie, roszczeniowo, wrogo i wszystko było usłane zaburzeniami w jego relacjach interpersonalnych. Takiej osobie nie można powiedzieć, że nie jest warta gorących uczuć, bo i tak miał to gdzieś z tyłu głowy. Po tych słowach po prostu nie był w stanie uwierzyć Idzie, że chciała dla niego dobrze.

- Kiedy ty chciałaś dla mnie dobrze? No kiedy? – Odparł defensywnie. Nie zamierzał mówić, że po wcześniejszym tekście nie było szans, żeby uwierzył jej w tak puste słowa. Wtedy by wiedziała co go zraniło, miałaby na niego haka. Dlatego też trzymał się ogólników i co najwyżej mogła sama kombinować. Przecież gdyby naprawdę przyjechała mu pomóc, to by go nie zaczęła atakować, kiedy Maurice próbował spokojnie rozwiązać konflikt. Nie zamierzał jej wtedy przepraszać, a teraz tym bardziej. Liczył, że po prostu zrozumie jego perspektywę, bez konieczności jej przedstawiania. Przeliczył się srogo i teraz płacił za to słono.

- Poprosiłem Cię, żebyś przyjechała, a ty jesteś od początku obrażona i sama zaczęłaś się rzucać. I ja mam Ci kurwa wierzyć w tę twoją postawę matki Teresy? Ida, trochę litości. – Odparł już spokojniej. Nie każdy jest tak zakochany w Tobie, jak ty. No to było oczywiste, takie czyste, pełne gorąca i miłości uczucie, nie było proste dla każdego. Nawet tego nie wymagał, bo w pewien sposób wiedział, że to niemożliwe. Jego miłość wobec samego siebie przekraczała wszelkie granice przyzwoitości. Szczerze to dobrze, że żadna takim uczuciem wobec niego nie zapałała, bo świat mógłby tego nie wytrzymać. To mogłoby być za wiele jak na raz. Co za dużo to niezdrowo po prostu.

Na następny tekst jej nie odpowiedział. Maurice nie palił mostów, on palił całe wioski. Miał w sobie coś tak impulsywnego czasem, że tego nie kontrolował. Zazwyczaj był opanowany, pełny spokoju. Jednakże tego dnia wszystko mu się ulało. Miał dość wszystkich i wszystkiego. Przerastały go sytuacje, w których się znalazł, a Ida wymagała od niego więcej, niż był w stanie dać. Nie było szans, żeby przeprosił. Nie było nawet opcji, żeby powiedział jej o swoich prawdziwych uczuciach. I starał się je jakoś wcześniej pokazać, ale nie udało mu się. I w tamtym momencie, nie pozostało już nic po Maurycym, który chciał jej to jakoś zrekompensować. Już nie chciał jej uścisku, gardził nim wręcz. Najwidoczniej to miało być ich ostateczne pożegnanie. Zakończenie tego co w ogóle nie miało się zacząć. Naprawdę zaczął żałować, że w ogóle do tego wszystkiego doszło. Niepotrzebnie włączył emocje na tamtym weselu. Na próżno pokazywał swoją prawdziwą stronę, skoro teraz, ponownie będąc jedynie sobą, nim wzgardziła. Nie można było od niego oczekiwać, że zawsze będzie dobrze. Biorąc Maurice’a, który się śmieje, tańczy i pije, bierze się też tego co godzinę patrzy się w lustro, aby być pewnym, że wszystko gra. Bierze się również tą jego część, która gardzi innymi, która boi się przywiązania, a jeszcze bardziej opuszczenia. Ida wymagała od niego więcej, niż był w stanie dać i teraz było to jasne. Wyobraziła go sobie innego, żyła urojeniem ślubnej nocy, zapominając że przez ostatnie lata im się nie przelewało.

I miał jej dać odejść, ale zatrzymała się powiedzieć mu ostatnie słowa. Patrzył na nią zaciekle, wyczekując jak go teraz obrazi. Najwyraźniej jak zwykle musiał sobie ze wszystkim poradzić sam. Pomimo ocieplenia relacji z rodziną, nie mógł im powiedzieć o tym, co się wydarzyło. Nie było żadnej żywej osoby, której by to powiedział. A w sumie to znajdowała się jedna, której byłby skłonny to wyjawić. Aczkolwiek i na to potrzebował czasu. Trochę namysłu. Nie zamierzał jej odpowiedzieć. Dał odejść i sam kończył palić kolejnego papierosa. Chwile  tak stał i myślał. Walczył ze sobą. Iść za nią, czy nie. Pozwolić sobie samemu zatracić się w smutku, czy wystawić jeszcze raz. Ida miała pecha, trafiła na niestabilnego Maurycego. Wyrzucił szluga do popielniczki i w końcu wszedł do środka, znajdując ją przy drzwiach. Stanął naprzeciwko niej, zostawiając mało miejsca między nimi. Pomimo szpilek, blondynka wciąż była niższa od wampira, a on patrzył na nią z góry.

- Nie żałowałem tamtej nocy Ida, nigdy Ci tego nie powiedziałem i nie zamierzałem mówić. – Powiedział cicho. Użycie czasu przeszłego było celowe, ponieważ to się trochę zmieniło tego wieczoru. Jednakże, on wciąż chciał być blisko niej. Chociaż przez chwilę. Z niewiadomych mu powodów, nie potrafił dać jej odejść. Chyba naprawdę potrzebował pomocy.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Ida nawet nie spodziewała się, że będzie w stanie doprowadzić ich spotkanie do takiego stanu. Faktem było to, że oni nigdy za sobą nie przepadali, ale zazwyczaj wymieniali się złośliwościami i unikali rozmowy. Takie otwarte kłótnie między nimi zdarzały się bardzo rzadko i zawsze były niszczące. Olszewska nawet nie wiedziała dlaczego zapałali do siebie taką niechęcią. Maurice nigdy nie był dla niej szczególnie miły, ale ona zazwyczaj nie reagowała na takie rzeczy. Był wyjątkiem w każdym aspekcie o którym mogła pomyśleć, a to co się między nimi wydarzyło, wszystko utrudniało. Chyba wolałaby, żeby faktycznie Maurycy całe wesele przesiedział z niezadowoloną miną. Wtedy byłoby łatwiej. Wtedy nie łamaliby sobie serc wydarzeniami, które nastąpiły później. Nie liczyła na nic więcej, nawet nie podejrzewała, że on mógłby chcieć od niej czegoś w podobnym guście, kiedy napisał tego smsa. Odezwała się w niej sentymentalność, chciała mu pomóc, jeżeli zwrócił się właśnie do niej. Mimo to, nie potrafiła po prostu zapomnieć warunków w jakich się rozstali, tego co się wydarzyło w pokoju hotelowym. I paradoksalnie, jej obawa przed kolejnym zranieniem sprawiła, że do tego doszło. Nie chciała go słuchać, żałowała, że w ogóle przyjechała.
Nigdy nie chciałam dla ciebie źle. — Obróciła swoje słowa, nie chcąc przywoływać konkretnych przykładów, wiedząc, że i tak mężczyzna użyje ich przeciwko niej. Mówiła prawdę, ona nigdy nie chciała jego krzywdy, nigdy nie chciała go celowo zranić. Nawet jeżeli jej słowa go zabolały, ona jedynie się broniła, starała postawić z powrotem mur, który on co chwila rozbijał. Czuła się przy nim, jakby nie miała nad niczym kontroli. Jakby każde jej słowo, każdy czyn miał zostać obrócony w drugą stronę i wykorzystany jako broń. Nie panowała nad sytuacją i chociaż zazwyczaj jej to aż tak bardzo nie przeszkadzało, to w tym wypadku było bardzo bolesne. To Maurice miał manię kontroli, a najwyraźniej najłatwiej mu było to osiągnąć, poprzez bycie ponad każdym z kim rozmawiał
Myślisz, że przyjechałam tutaj po to, żeby się z tobą pokłócić? Mam lepsze rzeczy do robienia w niedzielny wieczór niż słuchanie jak bardzo jestem dla ciebie nikim. — Odpowiedziała szczerze, chociaż sama nie wiedziała dlaczego zdecydowała, że chce się pojawić w jego progu. Nie umiała znaleźć sensownej odpowiedzi. Nawet nie była do końca pewna czy zrobiła to dla niego, czy dla siebie. Unikała go, nie chciała na niego przypadkiem wpaść, nie miała ochoty na niego nawet patrzeć. Ale kiedy tylko pojawił się pretekst, to nie umiała odmówić. I sobie, i jemu. Było jej przykro, że to wszystko tak wyglądało, nawet jeżeli wsiadając do ubera podejrzewała, że nie wyjdzie z tego mieszkania zadowolona. Czy spodziewała się fajerwerków i słodkich słówek? Nie, nie po tym jak wyminął ją ciągnąc za sobą walizeczkę. Nie po tym jak nie chciał z nią nawet wracać do Paryża, decydując się na taksówkę. Mimo wszystko, jednak jakaś mała cząstka w niej myślała, że może nie wszystko stracone, a spalone mosty można odbudować. Najwyraźniej nie po Maurycym.
Nie czekała na jego odpowiedź. Nawet nie oczekiwała, że ten cokolwiek powie. Ruszyła w stronę drzwi przekonana, że to właśnie definitywny koniec tego, co udało im się stworzyć w Polsce. Ułuda zniknęła, został tylko ból i zgrzytanie zębów. Być może tak było lepiej? Ich nagłe polepszenie relacji mogło być zbyt gwałtowne i dziwne dla świata dookoła, mogliby w ten sposób złamać jego fundamentalne zasady. Przechodząc przez salon dalej się nie rozglądała, miała w głowie jeden cel, którym było odzyskanie kurtki i wyjście w mrok nocy. Odnalazła drzwi, za którymi zniknął z jej narzutką. Miała wrażenie, że całe uniwersum się z niej śmieje, bo gdyby tej kurtki nie zdjęła mogłaby po prostu udać się w kierunku wyjścia i zniknąć, zanim wampir by się zdecydował co zrobić. Bo co jak co, ale Ida nie sądziła, że za nią pójdzie. Myślała, że zostanie na balkonie, trawiąc gorzkie słowa, którymi się wymienili. Dlatego, kiedy go ujrzała zatrzymała się zaskoczona. Stanął na tyle blisko, że nie widziała co zrobić. Ostatnim razem taka bliskość nie skończyła się dobrze dla ich relacji. Spojrzała mu w oczy, zadzierając brodę, kiedy do niej mówił. Nie wiedziała co powiedzieć, co robić. Znowu się zgubiła.
Czego ode mnie oczekujesz Maurice? Co mam powiedzieć, co zrobić? — Zapytała równie cicho. Napięcie między nimi zmieniło swoją naturę, ale dalej było, nawet bardziej widoczne niż wcześniej. Ida była gotowa w każdej sekundzie po prostu wyjść z mieszkania, zamykając za sobą drzwi razem ze wszystkim co wspólnie przeżyli. W końcu sam stwierdził, że był dla niej obcym facetem. Że zranił ją celowo i świadomie. A najgorsze, że stwierdził, że gdyby chciał to by mu wybaczyła i robiła maślane oczka, a ona zamiast mu pokazać, że to nie była prawda, stanęła i dawała mu kolejną szansę. Kolejną okazję do skrzywdzenia jej. Nie była masochistką, nigdy nie pozwalała nikomu tak siebie traktować. W tym wypadku jednak jej nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby ilość ciosów, jakimi w nią uderzył w ciągu tych dziesięciu minut była niewystarczająca, jakby dalej nie przekroczył granicy. Była z nim szczęśliwa przez ten jeden wieczór, ale nic nie zapowiadało, że mogliby kiedykolwiek to powtórzyć. Powinni się rozstać i wrócić do niechęci, która była między nimi przez te ostatnie dwa lata, ale najwyraźniej żadne z nich nie potrafiło się do tego zmusić.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Ida została kolejną ofiarą Maurice’a. Jego gierek, przystojnej twarzy i przyciągającej osobowości. I on sobie z tego zdawał sprawę. Widząc, że nie wychodzi, wiedział już, że jest na wygranej pozycji. Gdyby chciała mogłaby go zostawić, a jednak zatrzymała się znowu, poświęcając mu swoją uwagę. Mężczyzna wiedział, jak wykorzystać sytuację. Jak obrócić ją tak, żeby to on wyszedł z twarzą. Nie były to jego dobre cechy, aczkolwiek jakże przydatne. Znowu stał się manipulacyjnym chujem. O tym mówił wcześniej rodzicom. O tym, że się pogubił, że chce odnaleźć w sobie dobro, które gdzieś zgubił. I najwidoczniej, nadal go nie znalazł. Był tylko cieniem dawnego Maurice’a. Ale wierzył, że to może się naprawić i włożył to właśnie w ręce Idy. Wydawało mu się, że jak zostanie, to będzie lepiej. I choć to Ida była właśnie ofiarą, to jednak Hoffman najbardziej cierpiał. Konsekwencje wszystkich jego akcji ostatecznie na nim się odbijały, po latach, ale wciąż. W końcu na koniec dnia, to on właśnie z sobą żył. A kochanie samego siebie, kiedy jest się tak przeżartym zgnilizną, tak pustym w środku, nie jest łatwe. Rodzice nie powinni byli dać mu odejść, powinien był z nimi dłużej zostać. Aczkolwiek obniósł się dumą. I wylądował przez to z Idą. Nie wiedział nawet kim się stawał. Chciał powrócić do tego co było na weselu. Marzył o tym, że Ida mu to pokaże, zaprowadzi do miejsca, gdzie będzie szczęśliwy. Pozwoli wrócić do domu.

Zrobił mały krok w jej stronę, jeszcze bardziej zacierając jakiekolwiek granice między nimi. Było to teraz albo nigdy. Niczym w altanie, miał zrobić coś co jeszcze nie było zapisane na kartach historii, miał poprosić o pomoc, o ciepło. Nie było mu łatwo, ale czuł, że to się uda. Że dostanie to co chce. Wierzył również, że im obu to na dobre wyjdzie. Nie chciał myśleć, nawet nie zamierzał, o konsekwencjach dla Idy. Bo to ona była biedna, została sam na sam z niekontrolującym się Maurycym. Nie znała tej jego strony, bo zawsze trzymał rękę na pulsie. Kontrolował swoje zachowanie, emocje. Przestał na weselu, gdzie jedynie dał się zawładnąć pozytywnymi emocjami. Teraz było z goła inaczej. To te negatywne przejęły stery. To smutek, żal i nostalgia nim rządziły. Ona dała tylko na dokładkę złość, pomieszała to wszystko, co wyszło fatalną kombinacją.

- Zostań – odpowiedział i wziął ją delikatnie za rękę. Patrzył jej w oczy, samemu mając przeszklone. Nie wiedział, jak zareaguje, ale liczył na jak najlepsze. Potrzebował jej. To właśnie Idzie zaufał na tyle, żeby podzielić się jakkolwiek swoim smutkiem i chciał, żeby zaakceptowała tę prośbę. Żeby nie odeszła od niego. Nie zdzierżyłby porzucenia w takim momencie. Noc wciąż była młoda, jeszcze mieli szansę wszystko wyjaśnić. Jakoś się pojednać. Z jednej strony pragnął mieć ją w swoim życiu, z drugiej chciałby, żeby do wesela nigdy nie doszło. Gdyby tamto się nie wydarzyło, nie miałby tej rozmowy z rodzicami. I może by żył w kłamstwie, że jest sam i go nie kochają. Ale nie musiałby przeżywać tej agonii, która go spotkała. Był rozdarty między tym wszystkim, a w między czasie trzymał zimną dłoń Idy. Nie wiedział, czy zaraz jej nie wyrwie, czy go nie uderzy. Maurice w pewien sposób był na to przygotowany. Aczkolwiek wątpił w to. Ida była dobra. Wrażliwa, ciepła, niestety naiwna. W końcu patrzył na nią tymi błękitnymi oczami, zasnutymi mgłą smutku, a jego twarz już nawet nie była zblazowana. Po prostu wyglądał, tak jak się czuł. Zaryzykował odsłonieniem się, wiedząc jednak, że na dłuższą metę to może się udać. Nie wiedział, czy kalkulować swoje kolejne ruchy, czy zachowywać się naturalnie. Nie miał pojęcia co w ogóle robić. Zagubił się w tym wszystkim po raz kolejny.
- Proszę nie zostawiaj mnie – powiedział jeszcze, a jego głos o mało się nie załamał. Prosił ją o wiele, więc nie był pewien, czy zaraz się nie pożegnają w kłótni. Zostałby wtedy upokorzony jak nigdy, dlatego denerwował się. Dłonie znów mu się trzęsły, a on sam był niestabilny. Maurice znajdował się na skraju płaczu z krzykiem. Jedynie Ida mogła mu pomóc, a on nie chciał powierzać jej tak ważnego zadania. Niestety, nie miał wyboru. Tylko do niej pałał jakimkolwiek uczuciem, którego się wypierał. Może i zniknęło na część tego wieczoru, jednakże czując jej delikatną skórę pod swoim dotykiem, znowu sobie przypomniał jak im było dobrze. Mogłoby tak być częściej, pomyślał. Nie wierzył, że to się uda, ale mógł się łudzić. Znowu karmić ich oboje kłamstwem, że rzeczywistość wygląda inaczej, niż faktycznie jest. Czemu nie? Nie miał nic do stracenia poza dumą. Ale na szczęście zostawało uprzedzenie. I był gotowy użyć go do takiego stopnia, że nie tylko mosty spłoną, a i cały Paryż. Aczkolwiek, łudził się, że to nie będzie potrzebne. Już wybuchł tego wieczoru, na więcej nie miał sił. Ani zapału. Szczególnie widząc, że go nie zostawiła. Że może jednak się o niego martwiła. Może faktycznie nie był taki sam, jak zawsze myślał.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Miała wrażenie, że mijają godziny, kiedy tak stali w jego przedpokoju patrząc na siebie, a to było zaledwie kilka sekund. Była na siebie zła, że jest taka naiwna i głupia. Że znowu dała mu wygrać, że znowu to on kontrolował całą sytuację, a ona wpadała w kolejne zastawione pułapki. Była zbyt miękka, żeby po prostu wyjść, trzasnąć drzwiami i zostawić Maurycego z losem, który sam na siebie sprowadził. Nie była mu już nic winna. Ona spróbowała, a skoro on nie umiał tego docenić i przeżyć kilku ostrych komentarzy, jeżeli nawet w takiej sytuacji musiał jej naubliżać, żeby tylko wyszło na jego to powinna po prostu stwierdzić, że no niestety, tego pacjenta nie dało się już uratować. Niestety, nie miała w sobie tyle silnej woli. Duma, z którą przyszła do tego mieszkania zmniejszyła się, kiedy zobaczyła jak za nią idzie. Była przekonana, że jego też ubodły jej słowa i dlatego zareagował tak agresywnie. Być może myliła się, być może po prostu nie mógł znieść, że nie była mu posłusznie oddana. Jednak mimo wszystko ona szukała w nim dobra, a jeżeli sprawiła, że musiał przyjąć postawę obronną i ją zaatakować, to nie chciała mu zabierać tej ostatniej szansy. Dlatego właśnie znaleźli się w tej sytuacji, gdzie ona stała z kurtką zarzuconą niedbale na ramiona, czekając na jego kolejne słowa. Czekając na to jak jeszcze ją zrani tego wieczora.
Przestała na chwilę oddychać i spuściła wzrok na swoje buty, kiedy on podsunął się jeszcze te kilkadziesiąt centymetrów jeszcze bardziej zmniejszając już i tak bardzo mały dystans. Podniosła wzrok, żeby spojrzeć na niego zdezorientowana. Chyba nie sądził, że pozwoli mu na cokolwiek? Alkohol, który wypiła wcześniej już jakby wyparował, a chociaż ona myślała o jego ustach zdecydowanie za często w przeciągu ostatniego tygodnia, to nie zamierzała mu pozwolić na nic w podobnym guście, co zadziało się w altance. Nie wiedziała co się dzieje, nie poznawała go. Zbyt dużo emocji z jego strony sprawiało, że nie wiedziała jak powinna się zachować i co zrobić. Ta cała sytuacja przyprawiała ją o zawrót głowy. Nie lubiła, kiedy coś nie było racjonalne, a zachowanie Maurice'a w tym momencie zdecydowanie nie wpasowywało się w to, czego ją o sobie nauczył przez ostatnie dwa lata.
I w końcu się odezwał, a ona na początku miała wrażenie, że się przesłyszała. Złapał ją za dłoń, co było jeszcze dziwniejsze. Zawiesiła się na chwilę, patrząc w jego zaszklone oczy. Nie wiedziała co zrobić, jak zareagować. Nie chciała mu niczego udowadniać, więc nie przejmowała się jak to, że faktycznie zostanie może zostać przez niego odebrane. Bardziej martwiła się jakie to będzie miało konsekwencje. Jak Maurycy się zachowa, kiedy przejdzie mu ten humor, kiedy odzyska dawny rezon, zblazowaną twarz i chęć kontroli każdego dookoła. Nie wiedziała czy przeżyje, jeżeli ona faktycznie zostanie, a on znowu za kilka godzin stwierdzi, że jest patetyczna. Z drugiej strony wiedziała, że to nie było dla niego proste. Pokazanie, że potrzebuje kogoś obok, że samemu utonie we własnym smutku. Złość dalej się w niej tliła, jednak powoli truchlała przy jego smutnym wyrazie twarzy i błękitnych oczach, które znowu mogła obejrzeć z takiego bliska. Nie wiedziała co się wydarzyło, wiedziała jednak, że coś musiało na niego wpłynąć na tyle, że napisał do niej, by dotrzymała mu towarzystwa. I może by tak stała i dywagowała co będzie dla nich najlepsze, co sprawi, że następnego dnia nie będzie załamana swoją decyzją. Nie było to łatwe, szczególnie, kiedy obie ścieżki wydawały się beznadziejne. Tylko w jednej zjadały ją własne wyrzuty sumienia, a w drugiej cynizm Maurycego. Nie zdążyła się odezwać, chociaż nie umiała znaleźć ani jednego właściwego słowa, kiedy ten ponownie się odezwał.
Nigdy wcześniej nie słyszała u niego takiego tonu głosu. Wręcz błagalnego. Wiedziała już, że nie wyjdzie z tego mieszkania, przynajmniej nie w tym momencie. Przełknęła ślinę, która zabrała się w jej gardle i wzięła głęboki oddech, o którym zapomniała od kiedy ten się do niej przysunął. Nie było już odwrotu. Maurice Hoffman ponownie owinął ją sobie wokół małego palca, ale w tym momencie była pewna, że była to dobra decyzja. Mówiła wcześniej najszczerszą prawdę, że nigdy nie życzyła mu źle. Nie chciała, żeby był zraniony, nie chciała widzieć jego bólu. A w tym momencie właśnie tym zasnute były jego oczy. Niewypowiedzianą historią. Podniosła rękę, za którą ją nie trzymał, żeby odgarnąć mokre włosy z jego czoła, po czym zamknęła oczy i ponownie odetchnęła zanim ponownie spotkała się z jego spojrzeniem.
Nie zostawię, Maurice, nie zostawię. — Wyszeptała cicho. Nie wiedziała co może zrobić, czy powinna go przytulić, czy może zaprowadzić ponownie na balkon proponując kolejnego papierosa. Ta sytuacja była dla niej nowum, którego nie umiała przeanalizować, a była świadoma, że wampir był tykającą bombą, która w każdej chwili mogła znowu wybuchnąć. Nie uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, dalej była na niego zła. Jakiś podstępny głosik w jej umyśle szeptał jej, że przecież ona też go wtedy o coś poprosiła, a on i tak wybrał zdeptanie wszystkiego co stworzyli. Tym się jednak różnili. Podczas gdy Maurice miał manię kontroli i strach przed przywiązaniem, ona pozwalała sobie na spontaniczność i uczucia.
Co się stało? — Powiedziała cicho, dalej nie przesuwając się nawet o centymetr. Tak jakby te przedpokoje tuż przed drzwiami wyjściowymi były ich miejscem na emocjonujące rozmowy i wymianę myśli. Tak jakby to wizja rozłąki zawsze ich pchała w swoje ramiona. Bo nie dostrzegali tego co mieli, dopóki to nie miało ich opuścić.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Nie zostawiła go. Przez chwilę nie wiedział, czy się przesłyszał, czy też coś sobie uroił. Nie wierzył przez chwilę w samego siebie. Że był w stanie naubliżać kobiecie, potraktować ją jak ostatniego wroga, a na koniec i tak przy nim została. Zdawał sobie zawsze sprawę, że manipulacja nie była mu obca. A w ostatnich ich chwilach, po prostu był szczery. Najzwyczajniej w świecie, poprosił o pomoc. I choć to nie było do niego podobne, to było prawdziwe. Nie musiał używać kokieterii, zarzucać przysłowiowym włosem i spoglądać na nią spod długich rzęs. Był sobą, pokazał uczucia i tyle wystarczyło. Nie wierzył w to. To było za proste, żeby było naprawdę. A jednak, stała z nim. Odgarnęła mu mokre włosy z czoła, które szczególnie po prysznicu się kręciły. Byli razem, tuż obok siebie, dzieliły ich jedynie centymetry. Maurice chciał od razu wpaść w jej objęcia, ale się powstrzymał. Nie mógł forsować szczęścia, bo nawet jego urok miał granice.

- Dziękuję – wyszeptał ściskając delikatnie jej drobną dłoń. Dzielili się swoim chłodem, który był czymś naturalnym, uspokajającym dla Maurycego. On był wychowany przez wampiry, urodził się taki. Rzeczy, do których inni musieli się przyzwyczajać po przemianie, były czymś najzwyczajniejszym, naturalnym dla niego. Nie tęsknił za wychodzeniem na słońce, bo to zawsze było zakazanym owocem. Niskie temperatury wampirów go nie przerażały, prędzej te Scalettich dziwiły. Sam dla siebie nie jadł ludzkiego jedzenia, lodówkę miał jedynie zapełnioną krwią i alkoholem. Maurice był wampirzy do szpiku kości, emblemat bycia wielowiecznym mężczyzną. Interesował się historią, nie znał się na popkulturze. Był zupełnym przeciwieństwem Idy. Kobieta była wszystkim co normalnie go nie kręciło. A jednak, jej obecność była czymś innym. Blondynka była inna, niż wszystkie wampirki, które dotychczas poznał. Jej słaba strona, ludzka, w pewien sposób porywała serce mężczyzny. Intrygowały go jego nowe dla niego zachowania. Większość czasu spędzał z nadnaturalnymi, a jej było tak blisko do człowieka. Może dlatego miała tyle serca wobec Maurice’a. Nie przeżarła ją jeszcze zgryzota i obojętność wielowiecznego życia. Wciąż miała w sobie ciepło, którego nikt jej nie zabrał. Lubił to w niej. Ida była tak inna, że aż intrygująca w pewien sposób. I choć wcześniej, właśnie gardził tymi jej cechami. To okazały się piękne przy bliższym spotkaniu.

Co się stało? Nie był gotów opowiedzieć całej historii Idzie. Nie chciał nawet. Aczkolwiek był jej winny wyjaśnienia, chociażby takie najprostsze. Westchnął i spojrzał na ich złączone ręce. Aby w ogóle cokolwiek powiedzieć, musiał się jakoś znieczulić.
- Poczekasz na mnie w salonie? – Spytał i ruszył w kierunku kuchni. Wyjął dwa kieliszki, karafkę ze schłodzoną krwią oraz butelkę wódki. Nie była to byle jaka, dostał ją od klienta. Kors Vodka 24k, George V Limited Edition była trunkiem w kryształowej butelce ze złotymi zdobieniami. Sam jej pić nie zamierzał, ale skoro już Ida przyszła to wolał ją poczęstować czymś lepszym. Nie przeszkadzała mu cena, prawie dwadzieścia pięć tysięcy dolarów za butelkę, skoro to i tak był prezent. Poza tym, był winien Idzie dobre ugoszczenie, a nie jakimś zwykłym Belvederem. Akurat na alkoholach to on się znał. Żartobliwie Maurice mówił sam o sobie, abstynent koneser. Aczkolwiek z abstynencją to on nie miał nic wspólnego. Po prostu nie wpadał w alkoholizm i tyle pozytywnego można było powiedzieć o jego relacji z napojami wyskokowymi. Postawił to wszystko na tacy i zaniósł do salonu, tam gdzie o dziwo Ida czekała. Stała oparta o kanapę. Popatrzył na nią, a potem wskazał ręką na przyniesiony zestaw.

- Chcesz? - Sam sobie nalał krwi do kieliszka i zaprawił wódką. Na dodatek odpalił papierosa, nie martwiąc się tym, że zostanie zapach. Na stoliku, obok tacy i tak stała, tym razem przezroczysta, identyczna kształtem i wykonaniem do tej z tarasu, popielniczka. Miał w dupie to wszystko. W końcu musiał się jakoś przygotować, żeby cokolwiek opowiedzieć o tym co się wcześniej wydarzyło. Stał z papierosem i kieliszkiem w dłoni. Westchnął głęboko i w końcu zaczął się tłumaczyć.
- A więc, spotkałem się z ojcem. Zaczęliśmy się sprzeczać i wtedy przyszła mama. Więc i jej wygarnąłem kilka rzeczy, a ona mnie zignorowała. Potem piłem jej krew i – tu się zatrzymał. Mówił wyjątkowo okrężnie, a i tak czuł się, jakby wyjawiał największy sekret. Nie umiał mówić o prywatnych rzeczach, a szczególnie Idzie, z którą bądź co bądź nie byli blisko. Aczkolwiek, widząc jej postawę, wiedział, że musi się jakoś wytłumaczyć. – I skończyło się na tym, że płakałem w aucie, o mało nie spowodowałem wypadku i no o mało nie rozwaliłem całej rodziny. To się stało. – Powiedział i wziął dużego łyka napoju, który sobie skomponował. Trzeba było jedno przyznać, przynajmniej nie postawił się w świetle ofiary. Opowiedział jak było, nie wdając się w szczegóły, że krzyczał, że go nie kochają. Nie chciał o tym mówić Idzie. Przecież dałby jej solidną czerwoną flagę, gdyby się zorientowała, że nawet jego rodzice mają problem z okazywaniem uczuć. Chociaż może by to wiele wyjaśniło. Możliwe, że Ida poznając jego relacje z rodziną, zrozumiałaby lepiej Maurice’a. Aczkolwiek, na to było za wcześnie. Za wiele ich dzieliło, a za mało łączyło, żeby zaczął i tym się dzielić. – Poszło o to – zaczął, ale zaraz się rozmyślił. – Nie ważne o co, po prostu się pokłóciliśmy o przeszłość.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Zaraz po tym jak ścisnął jej dłoń, ona ścisnęła jego. Skinęła głową na jego podziękowanie, chociaż czuła się z tym bardzo dziwnie. Dziękował jej drugi raz tego wieczoru. Po raz pierwszy za to że przyszła, po raz drugi za to, że go nie zostawiła. Wyglądało, jakby naprawdę pragnął jej towarzystwa, jakby jej potrzebował. To dalej było coś nowego, co wcześniej wydarzyło się tylko raz i w dodatku skończyło fiaskiem. Jej ciało miało ochotę przylgnąć do niego w ciasnym uścisku, a umysł resztkami rozsądku próbował zmusić nogi do ucieczki, widząc przed sobą łowcę i predatora. Niestety tego wieczoru nie było miejsca na rozum, został przyćmiony tonami drinków, które wypiła wcześniej z Halide.
Ponownie skinęła mu głową i ruszyła do salonu, gdzie nie usiadła na kanapie, jedynie się o nią opierając biodrami. Nie wiedziała do czego Maurice dążył, co zamierzał zrobić, a zajęcie samej miejsca byłoby dla niej pewnym określeniem się, że powinni porozmawiać po przyjacielsku przy stoliczku kawowym. Nie bez powodu na balkonie również nie usiadła. W pozycji stojącej czuła się bardziej pewna siebie. Mniej wrażliwa. Chwilę później wrócił z kieliszkami, krwią i wódką. Poprosiła, żeby jej też zrobił drinka, bo była pewna, że jest zbyt trzeźwa na to wszystko. Obserwowała jak miesza krew z alkoholem, po czym przejęła swoją szklankę. Najwyraźniej on zamierzał grać z nią w tę grę i też nie usiadł, tylko po odpaleniu papierosa stanął niedaleko niej. I wtedy zaczął się zwierzać.
Słuchała tego poplątania z zaplątaniem lekko przerażona. Najpierw sprzeczka z Silvanem (którego z punktu widzenia Idy naprawdę ciężko było wyprowadzić z równowagi, ale znając taktyki Maurycego była wręcz pewna, że Silvan to się zbyt dużo w tej kłótni nie nagadał), potem przyszła Renata i... i pili swoją krew? Ida była świadoma, że w taki sposób się przekazuje wspomnienia, nawet wiedziała, że można było tę umiejętność rozwijać. Nie wiedziała dlaczego podczas kłótni ktoś mógłby wpaść na taki pomysł, oprócz próby pokazania konkretnej perspektywy danej sytuacji. Miała wrażenie, że wpakowała się w sam środek piekielnie trudnego konfliktu, którego nawet nie chciała rozumieć. Tkwienie przy boku Hoffmana było naprawdę ciężkie, kiedy ten nie robił nic, oprócz wywoływania kłótni i łamania serc. Nawet tego wieczoru, kilka minut wcześniej była gotowa wyjść i gdyby nie to, że pokazał przed nią, że jej potrzebował, to byłaby już w drodze do domu. Wysłuchała go cierpliwie, nie przerywając i nie ponaglając. Nawet nie robiła dziwnej miny, po prostu słuchała, patrząc w tym samym kierunku co on. Zmartwiona odwróciła głowę w jego kierunku, kiedy powiedział część o płaczu i wypadku. Było aż tak źle?
Naprawdę potrzeba więcej, żeby zniszczyć rodzinę Maurice. — Skorzystała z tego, że zatrzymał się na chwilę, by się napić. Podeszła do niego o te pół kroku do przodu, nadal jednak trzymając dystans. Nie chciała być wścibska. Nie chciała dopytywać o szczegóły ich relacji. Mieszkała praktycznie z Silvanem, wiedziała jak często się spotykali odkąd została wampirem. Zawsze zakładała, że po prostu wiek i profesje obydwu mężczyzn sprawiają, że wspólne wyjście na kawkę nie leży w ich gestii. Ona też odkąd prowadziła dorosłe życie nie odwiedzała rodziców tyle ile chciała. No a w końcu jej opiekun nigdy nie powiedział złego słowa na temat swojego syna. Nie zakłamywał rzeczywistości i nie twierdził, że Maurice jest doskonały, ale cały czas podkreślał Idzie, że ma dobrą stronę. Nawet na balu powiedział, że mogliby się dogadać, co Ida wtedy skwitowała śmiechem. No, a proszę, w tym momencie stała w jego salonie, z kieliszkiem pełnym krwi wymieszanej z jakąś burżujską wódką i słuchała jego zwierzeń. Gdy ten kontynuował uniosła brew. Chciał jej zdradzić przyczynę konfliktu? Wątpiła, że to było coś powierzchownego, co mogłoby tak o wyjść przy luźnym small-talku. Dlatego też ponownie nie naciskała na niego, by powiedział cokolwiek więcej. Nie chciała by poczuł się niekomfortowo, nawet jak nie wiedziała jak to wszystko skomentować, jak mogłaby mu pomóc. Przysunęła się jeszcze bliżej mężczyzny, wyciągając rękę w stronę jego twarzy, jakby chciała go na Renatowe podobieństwo pogłaskać po policzku. Ona jednak skierowała dłoń w stronę jego dłoni, by przejąć tlącego się papierosa między długie palce. Zaciągnęła się dymem, przymykając oczy. Nie umiała mu pomóc, nie wiedziała co mogłaby powiedzieć. Zamiast więc wciskać swoją opinię, zamierzała skupić się na nim. Bo w końcu prawie rozwalił rodzinę – wniosek który wysnuła był więc taki, że wszystko zakończyło się mniejszym lub większym happy-endem. Nawet jeżeli potem płakał, nawet jeżeli to wszystko sprawiło, że jego tamy pękły.
Czujesz chociaż trochę ulgi? — Zapytała cicho, ponownie przykładając fajkę do ust. Nie patrzyła mu w oczy, nie była na tyle odważna. Bała się, że zobaczy w nich ból, który doprowadził go do tej sytuacji w której się znaleźli. Wtedy jeszcze bardziej nie wiedziałaby co zrobić. — Chcesz o tym porozmawiać czy nie chcesz drążyć? — Dała mu wybór. Nie musiał się przed nią spowiadać. Znała ogół sytuacji. Rozumiała o co poszło. I wiedziała, że pewnymi rzeczami Maurice może nie chcieć się dzielić. Niektóre rany na duszy były zbyt świeże, by je rozdrapywać.
Podeszłaby do niego i go przytuliła, ale resztki dumy, które w niej dalej tkwiły, ten złośliwy szept wytykający jej, że została, na to nie pozwoliły. Jedyne na co się odważyła, to przykrycie jego dłoni, tej w której wcześniej trzymał szluga, swoją własną. Tylko tak była w tamtym stanie pokazać mu, że jest obok. Nawet jeżeli serce jej się krajało, nawet jeżeli chciała po prostu pociągnąć go na kanapę, by oparł się o nią i by mogła go przytulić, to nie umiała do tego doprowadzić. Złamane zaufanie i urażona duma były naprawdę ciężkie do zaleczenia.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Trzeba więcej do rozwalenia rodziny od wykrzyczenia wszystkich żali? Podważania umiejętności rodzicielskich? Miłości. Matka była gotowa się już z nim żegnać, krew miała być prezentem na ich rozstanie. Wszyscy zapewne myśleli w pewnym momencie, że to koniec. Maurice również. Była chwila, w której był w stanie przysiąc, że widzi Renatę i Silvana po raz ostatni na długi czas. Chciał w końcu uciec. Wyjechać z Paryża zostawiając za sobą wszystkich. I widząc Idę, słysząc jej obelgi, również pragnął to zrobić. Miał pewien problem z ucieczkami, których nauczyli go rodzice. W końcu blondyn był odbiciem matki, lekko skrzywionym, narcystycznym i histrionicznym. Ale jednak odbiciem. Spojrzał więc na Idę zmęczonym wzrokiem i pokręcił głową.

- Uwierz mi Ida, Ciebie tam nie było, o mało się nie pokłóciliśmy na dekady – powiedział spokojnie. Wcale nie próbował się z nią kłócić, udowadniać swojej racji. Po prostu naprawdę byli blisko wielkiego rozłamu. Może i by było to dla nich wszystkich zdrowsze, może by to pomogło. Aczkolwiek sytuacja obrała zupełnie inny tor i w pewnym momencie wszystko się odwróciło. Pogodzili się. Wybaczyli sobie krzywdy. Jednakże, w Maurycym żal pozostał. Jego chyba się już nie pozbędzie. Tym razem wiedział po prostu, że to nie było celowe. Że Renata też była nieszczęśliwa, nie umiała po prostu się nim tak zająć, jak by on teraz chciał. I to sprowadzało go do tej sytuacji. Czy Maurice, choć chciał, potrafił dać Idzie to czego ona potrzebowała? Odpowiedź była prosta, nie. Ale mógł się starać, o ile w ogóle by mu się zachciało. Chwilowo nie miał sił w bawienie się w dobrego kolegę, czy innego kochanka. Był sobą i mogła brać co dawał, albo uciec. Ida w każdym momencie mogła pójść, zostawiając go samemu sobie. I w sumie to by się nie zdziwił. Zabolałoby, ale przywykł do myśli, że mu nikt nie pomoże. Kobieta zbliżyła się do niego tylko po to, żeby wziąć papierosa. Oddał go z żalem, bo przez to on nie miał co palić. Aczkolwiek nie zamierzał jej zabierać, chociaż to był jej winien. Tego głupiego szluga, za to że go wysłuchiwała. Choć jego streszczenie awantury rodzinnej ani nie było wyczerpujące, ani zbyt traumatyzujące. To jednak stała tam koło niego i nie poszła. Doceniał to choć nie potrafił tego pokazać. Westchnął jedynie słysząc jej pytanie i pokręcił głową.

- Tak szczerze to nie – odpowiedział, bo nie zamierzał jej kłamać. Poczułby ulgę, gdyby powiedział jej, że go jednak rodzice kochają, choć nie potrafią tego okazać. Gdyby w końcu się odważył przyznać, że czuje się fatalnie. Że nie umie jej dać tego co by chciał i co by ona chciała. Ale zamiast tego lawirował między prawdą relatywną, a własną i nie potrafił wygadać się jak człowiek. – Wiesz, ja bym chciał Ci o tym opowiedzieć, ale nie umiem. Po prostu, wylałem z siebie wszystkie żale i trochę dalej boli. – Powiedział w końcu, jakkolwiek się przełamując. Papieros się już skończył, trafił do popielniczki, a on stał i sączył napój z kieliszka. Powoli czuł się lepiej, trochę bardziej się relaksował, zapominał o wcześniejszych bólach. Ale nie potrafił zapomnieć o jednym. Odłożył swój kieliszek na stolik i zbliżył się jeszcze bardziej do Idy, patrzył na nią z góry. Pięknie wyglądała. Pomalowana, włosy miała ułożone, sukienka była idealnie krótka. Żyć nie umierać. Ale to nie jej aparycja go uwodziła. Wbrew pozorom, nie był na tyle płytki. Przeżył dwieście lat, po takim okresie samą urodą nie dało się zachwycać. To jej osobowość go przyciągała. Te jej cechy, których on nigdy nie miał i mieć nie będzie. Była przeciwieństwem, które działało na niego jak magnes. Wyciągnął rękę w jej stronę, zabierając jej trunek i położył go obok swojego. Następnie, najzwyczajniej w świecie, przytulił ją, przyciągając do siebie. Czuł jej perfumy, natomiast Ida mogła rozpoznać po nim jedynie zapach papierosów i płynu do mycia. Pachniał świeżo, aczkolwiek wymieszany z dymem szlugów, nie był już tak powalający. Maurice po prostu chciał mieć ją blisko siebie, jednakże bał się, że zaraz wyrwie się z jego objęć. Nie był pewien, czy dobrze zrobił, ale pragnął ją znów poczuć. Znów być blisko.

- Poświęciłem całe życie, żeby być jak ona, wiesz? Całe swoje życie. – Powiedział cicho napawając się bliskością z Idą. W końcu, po tygodniu rozłąki, miał ją chociaż na chwilę. Ale było to słodko gorzkie uczucie, wymieszane ze łzami, które znów mu się kręciły w kącikach oczu. Poświęcił całe swoje życie, żeby teraz być w takim stanie. Żeby płakać, krzyczeć i ranić wszystkich wokół siebie. A przede wszystkim, żeby ranić siebie. Ale wiedział, że będzie lepiej. Nawet gdyby Ida go zostawiła, wierzył, że sobie poradzi. Po prostu wolał mieć chwilę i w niej oparcie. Aby szybciej wstać z ziemi, na którą spadł. Przestał już bezwładnie spadać, pozostało jedynie otrząsnąć się i iść dalej. Musiał to zrobić, inaczej by oszalał.

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Liczba postów : 1032
Tak, według Idy naprawdę musiałoby stać się o wiele więcej, żeby cokolwiek naruszyło porządek rodziny Silvana, Renaty i Maurice'a. Najwyraźniej według niej wszyscy byli tak przyzwyczajeni do tego, że Maurice ranił słowami, że potrafili mu wybaczyć o wiele więcej niż się spodziewał. W końcu ona też została. Mimo wszystkich gorzkich słów, mimo tego jak ją potraktował. Widziała w nim coś, czego on sam nie potrafił dostrzec. Potrafiła zauważyć, że sam nie wiedział czego chciał, że był zagubiony. I chociaż wiedziała, że to nie było jej rolą, by pomóc mu wyjść z tej mgły w której błądził, to chciała podać mu dłoń, wskazać ścieżkę. Dostrzegła w nim tę iskierkę dobroci, ten element jego istnienia, którego sam się chciał wyprzeć. I uczepiła się jej, jakby miała moc i siłę, by tę małą drobnostkę wyciągnąć na wierzch. By pokazać mu, że nie wszystko było stracone, że nawet on mógł odnaleźć się w tym świecie i czerpać z niego radość. Że nie musiał się kryć za własną kotarą, która była na tyle ciężka i ciemna, by nie dopuścić do niego żadnej złej i dobrej rzeczy. Że mógł żyć.
Dekady to wcale nie tak dużo. — Powiedziała ciepło, nawet uśmiechając się lekko. Nie chciała z nim dyskutować na ten temat, bo ich zdania były różne, ale miała nadzieję, że ten komentarz mu pomoże. Że zrozumie, że nawet jeżeli spalił jakiś most, to kilka kilometrów dalej może być inne przejście. Być może droga będzie trudniejsza i dłuższa, ale nigdy nie będzie niemożliwa. Nie była w stanie zrozumieć istoty jego żalu. Nie kiedy żyła tak krótko. Nie kiedy nie miała wglądu na praktycznie całość tej sytuacji. Ale ona nie musiała rozumieć. Nie była tam by z nim analizować ostatnie dwa stulecia. Była tam, bo ją poprosił, bo nie chciał być sam. Była tam, bo nie chciała go zostawić, nie kiedy był w takim stanie. I co najważniejsze, była tam, ponieważ nie umiała odejść. Coś sprawiało, że mimo wielkich chęci, nie umiała go całkiem skreślić. Nie umiała go skrzywdzić. Mogła powiedzieć, że to nie jej sprawa, że powinien wypić piwa, którego nawarzył, że jak sobie pościelił tak się wyspał. Wiedziała jednak, że w ten sposób nie skrzywdziłaby tylko jego.
Opuściła lekko głowę i spojrzała w kieliszek, kiedy wyznał jej, że wyrzucenie żali mu w niczym nie pomogło. Miała nadzieję, że chociaż ta cała sytuacja sprawiła, że poczuł się odrobinę lepiej, że osiągnął swój cel. W takim jednak wypadku, wszystko przedstawiało się w jeszcze gorszym świetle. Współczuła mu, tak po prostu. Chciała by mógł osiągnąć spokój ducha, by mógł odczuć tę ulgę, którą zapewne chciał poczuć.
Może kiedyś mi opowiesz Maurice. Tak samo jak kiedyś przestanie boleć. — Odpowiedziała mu, jak głupia sama się pakując w pułapkę kolejnego spotkania, kolejnej wspólnie przesiedzianej nocy. Sposób w jaki to wypowiedziała brzmiał wręcz jak obietnica, że faktycznie go nie zostawi. Nie tylko tego wieczoru. Że zostanie jego powierniczką, że będzie między nimi lepiej. Bo teraz nie było kolorowo, między nimi było zbyt wiele niedopowiedzeń i niewypowiedzianych żali. Zbyt wiele zagmatwań. Nie była mu w stanie do końca wybaczyć, jeszcze nie. Jednak ten wieczór postanowiła mu oddać. Nie zamierzała więcej poruszać tematu dlaczego w ogóle tkwią w tym razem. Jak do tego doszło, że z dwójki prawie wrogów wpakowali się w taką dziwną relację, gdzie nie umieli odpuścić. Gdzie obydwoje do siebie lgnęli, wzajemnie się krzywdząc, ale równocześnie wpływając na siebie w pozytywnym aspekcie.
Wyrzuciła kolejnego papierosa do popielniczki. Śmieszne, że palenie tytoniu wiązało się w jej głowie już tylko z nim. Z tymi chwilami wykradanymi w różnych sytuacjach, w tych chwilach zawiązanego pokoju. Stali w ciszy, kontemplując i po prostu ciesząc się bliskością, na którą ponownie sobie pozwolili. Wbrew pozorom było to bardziej intymne niż chwile w hotelowym łóżku. Otworzył się na nią, a ona mu na to pozwoliła. Spojrzała w jego stronę, kiedy odstawiał kieliszek i przysunął się do niej. Zamarła w oczekiwaniu co Hoffman zamierzał zrobić. Patrzyła się w jego oczy, próbując uśmiechać się lekko, by przekazać mu trochę siły. Oddała mu swój kieliszek bez zbędnego komentarza, a już po chwili znalazła się w jego uścisku. Przez chwilę, naprawdę kilka krótkich sekund, chciała zareagować odruchowo i zrobić krok w tył. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Stała, czując na sobie jego silne ramiona i chociaż przez chwilę zamarła, to w końcu sama przyciągnęła go bliżej, wtulając swoje ciało w to jego. Miała wrażenie, że wróciła w miejsce, którego jej brakowało od dawna. Że znowu byli w Polsce, a zmartwienia nie istniały.
Poświęć resztę, żeby być od niej lepszym. — Odpowiedziała mu równie cicho, odrywając się od jego klatki piersiowej, by spojrzeć na niego pokrzepiająco. Miała ochotę zostać w tym uścisku do rana, dzieląc się z nim uspokajającym chłodem, ale obawiała się, że nie było to możliwe. Chciała coś jeszcze dodać, powiedzieć mu, że wcale nie musiał nikogo udawać. Że ona najbardziej lubiła tę jego wersję, która niczego nie udawała, która potrafiła się zatracić we własnych uczuciach, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Dlatego jedynie zacisnęła mocniej ramiona i zaczęła lekko głaskać go plecach. Nie zasłużył na te krzywdy które go spotkały, niezależnie na jakiego się kreował. Niezależnie jak bardzo próbował się ukryć przed resztą to w środku dalej był tylko wampirem.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Pod bożą opieką
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Słysząc komentarz Idy o dekadach, nie powstrzymał się, parsknął cichym śmiechem i pokręcił głową. Spojrzał na jej nieśmiało uśmiechniętą twarz i o mało sam się uśmiechnął. Czasem kobieta potrafiła w nim coś obudzić i to był jeden z tych momentów. Miała zostać tylko mglistym wspomnieniem, ale coraz bardziej chciał, żeby przy nim została. Chociaż na jeden wieczór. Jednakże, zdawał sobie sprawę, że będzie brał więcej. Że jego zachłanność weźmie stery i będzie błagała o więcej. Nie miał tak z innymi. Halide, czy Henriettę traktował jako spotkania od czasu do czasu. Z jedną się spotykał, gdy obu się nad wyraz nudziło, a z drugą miał listę i zamiłowanie do uczczenia śmierci jej mężów. Lubił z nimi ten brak przywiązania. Aczkolwiek, nie widział takiej relacji z Idą. Nie potrafił sobie wyobrazić dodania jej do listy kwartalnych spotkań. Ona była inna. Nie martwiąc się o jej dobro, chciał po prostu więcej.

- Mówi to kobieta, która ma co? Trzydziestkę na karku? – Odparł wciąż rozbawiony jej komentarzem. Co ona wiedziała o dekadach? Przeżyła trzy, z czego lata wampirze były jedynie drobnym procentem jej istnienia. Maurice przeżył dwadzieścia takich i na dodatek wszystkie były poświęcone wampirzemu życiu. Cieszył się, że tak było. Że nie musiał nigdy zostawiać nikogo za sobą. Poniekąd, na tyle na ile był zdolny do współczucia, współczuł Idzie sytuacji z rodziną. Czekała ją śmierć, zmienienie tożsamości. I o ile dla Maurycego to była norma, bycie Hoffmanem, Zimmermanem i wieloma innymi, to ona nie zdawała się być gotowa na przebranżowienie. Tylko, że to już nie było jego problemem. Oczywiście, wiedział że najprawdopodobniej Silvan poprosi go o pomoc w tym przedsięwzięciu, ale to była tylko praca. W koszta nie było wliczone pocieszanie i przygotowywanie psychiczne. Zresztą co on o tym wiedział? Jego rodzice żyli i będą żyć wieczność. Nie miał rodzeństwa, które musiał zostawić. Nie miał prawa wiedzieć jaki to był ból, pozostawić wszystkich za sobą wbrew własnej woli. On to z własnej, nieprzymuszonej woli uciekał przed wszystkimi. Zostawiał za sobą bliskich i żył dalej. Co najwyżej tego mógł nauczyć Idę, jak się nie oglądać za siebie i iść dalej. W tym był niekwestionowanym ekspertem.

Nie planował sprawić pewnej przykrości Idzie, ale musiał być szczery. Nie zamierzał karmić jej kłamstwami, że skrót tego co się wydarzyło, odjął mu bólu jak za dotykiem magicznej różdżki. W tym świecie magia nie istniała, a przynajmniej tak sobie powtarzali, wyjaśniając niewyjaśnione zjawiska. Wampiry robiły to samo co wierzący, na słowo zaufania, bez większych dowodów, akceptowali wykreowaną rzeczywistość i powtarzali to potem młodszym. Chowańce? Wirus. Ciepłe wampiry? Wirus? To, że to przekazuje tylko głowa rodu. WIRUS. Niewyjaśnialne stawało się prostą odpowiedzią, nie zawsze popartą badaniami. A Maurice po prostu z tym żył. Nie zastanawiał się więcej niż była potrzeba nad ich rzeczywistością. Nie było mu to potrzebne do szczęścia.

- Może kiedyś – odpowiedział zakładając, że do tego nigdy nie dojdzie. Żeby na tyle zaufał Idzie, powierzył jej historię o tym co się wydarzyło tego wieczora, potrzeba by było wiele czasu. Albo cudu. Kolejnego, niewyjaśnionego, cudu. A jedyne co było tego wieczora cudem, to wytrzymałość kobiety z Maurycym. Przecież to dopiero zakrawało o magię. Coś czego nikt poza mężczyzną nie był w stanie zrozumieć. Bo on to wyjaśniał swoją majestatyczną aparycją, tajemniczością, która była gratką dla mniej zrównoważonych i ogólnie, własną wspaniałością. Nawet będąc załamanym, jego samoocena się nie zmniejszała. Ponieważ on nie popełnił jednego błędu, nie uzależnił jej od nikogo innego. I nawet czując się pustym, wybrakowanym oraz niezdolnym do wielu rzeczy, wciąż siebie kochał. Chociaż się zagubił, nie stracił tego uczucia, które pozwalało mu żyć dalej. A Ida jedynie je napędzała, pokazując mu, że mógł być okropny i wciąż dostawał to co chce. Aczkolwiek, nie można jej było za to winić. Była kolejną ofiarą gry Maurice’a Hoffmana. Mężczyzny, który adaptował się do każdej sytuacji, który był predatorem nie tylko w pracy, ale i również w życiu. To Renata nauczyła go brać to co chciał. Mieć odwagę do spełniania nawet najbardziej samolubnych zachcianek. W nim było mało szlachetnych cech, ale i z tym się pogodził. Robił wszystko, byleby nie mieć do siebie żalu.

Ida odwzajemniła uścisk dając Maurycemu siły. Wciąż miał to coś w sobie, wciąż był chciany. I to mu bardziej pomogło, niż ta cała rozmowa. Zatracił się w jej objęciach, zamykając na chwilę oczy, wdychając jej perfumy, wsłuchując się w jej bicie serca. Tylko na chwilę się od niego oderwała, aby powiedzieć mu kolejne piękne słowa. Czy był w stanie być lepszy? Wierzył w to, naprawdę w to wierzył. Tylko nie do końca wiedział, jak to zrobić. Co by musiał opanować, osiągnąć, aby być lepszym. Jedyne co mu wpadło na myśl to miłość. Musiałby nauczyć się kochać otwarcie, być ciepłym, być kimś kim nie był. Aczkolwiek, przez tę krótką chwilę, nawet chciał taki być. Nie odpowiedział Idzie, jedynie znowu się objęli, jakby od tego zależało ich życie i ponownie tak stali. Jej dłonie przesuwające się po jego plecach, dawały mu poczucie, jakby był w domu. Dawały bezpieczeństwo i ciepło, o które tak walczył. Był bardzo wdzięczny Idzie, że z nim została. Tylko nie wiedział, jak to przekazać. Chciał ją pocałować, ale nie wiedział, czy na to nie za wcześnie. Dlatego też, zrobił coś bardziej intymnego, pocałował ją w czubek głowy.  
- Jesteś okropnie niska, wiesz? – Zaśmiał się patrząc na ich odbicie w czarnym ekranie telewizora. Nawet na szpilkach, ledwo mu dosięgała do brody, a normalnie to do ramienia. – Jest Ci w ogóle tak wygodnie? – Spytał lekko zniżając dłonie, które początkowo miał wysoko na jej plecach, teraz znajdowały się pod łopatkami. No ryzykował, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. A Maurice dałby sporo, żeby znowu poczuć jej usta.

Sponsored content


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach