6 XI 2022 - May I have your attention, please?

3 posters

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice po weselu nie do końca mógł się pozbierać. Nie miał wielu zleceń, świat był zajęty morderstwem Thomasa, więc nudził się w samotności i miał wyjątkowo dużo czasu na przemyślenia. I to właśnie one go zgubiły. Z jednej strony, cieszył się, że jego życie wróciło do normy. Nie miał żadnych wiadomości od Idy, wszystko znowu było na swoim miejscu. Niestety, nie umiał zapomnieć, że choć na krótką chwilę, wpuścił kobietę do swojego świata. Żałował, że pokazał jej swoją inną stronę, tą której się wstydził. Tą, którą go nauczono, że trzeba chować. Nie było mu łatwo opanować umiejętność odcinania emocji oraz uczuć, więc nic dziwnego, że w końcu zawiodła. Aczkolwiek, nie po to się tego nauczył, żeby do tego nie wracać. Umówił się z ojcem u niego w domu i naprawdę liczył, że nie spotka tam Idy. Nie chciał jej widzieć na oczy, potrzebował jeszcze chwili, żeby o niej zupełnie zapomnieć.

Fake it till you make it. To była zasada Maurycego na ten dzień. Pomimo tego, że prawie przez tydzień siedział w dresach i w bluzach, to na spotkanie z ojcem się wystroił. Założył kremowy sweter i do tego czarne spodnie, aby uzupełnić outfit dodał eleganckie buty i płaszcz. Czy wyszło to lekko komunijnie? Tak. Ale miał to gdzieś, ponieważ na tyle się nie starał. Nawet włosów nie ułożył, jedynie wyczesał i zostawił w artystycznym rozgardiaszu. Dojechał do Silvana koło dwudziestej. Miał problem z zaparkowaniem, więc wyjechał odpowiednio zawczasu, aby i korki i poszukiwanie miejsca parkingowego, nie sprawiły, żeby się spóźnił. Nienawidził bycia po czasie, wolał mieć kontrolę nad wszystkim, łącznie z momentem pojawienia się w drzwiach ojca. Zadzwonił do nich dzwonkiem i chwilę czekał, aż tata, który pewnie dopiero co skończył pracować nad sztuczną krwią, mu otworzył. Na widok znajomej twarzy, kiwnął głową w formie powitania i wszedł do środka.

- Cześć tato, patrz, przeżyłem Polskę – powiedział starając się żartować z własnej tragedii. Jakoś musiał zakryć fatalne rezultaty wesela, a uznał, że najlepiej je schowa, narzekając na sam fakt, że tam go wysłał. Silvan za pewne spodziewał się jęczenia, a gdyby Maurice powiedział, że było fajnie, to pewnie by dopiero zaczął podejrzewać, że syn w końcu do reszty oszalał. Ewentualnie sprawdziłby go pod kątem picia wódki i krwi na raz. Jak to robił kilka dni temu.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
Prawdę mówiąc nie mógł doczekać się dzisiejszego spotkania z synem. Wiedział, że wysyłając tam tę dwójkę ryzykował bardziej, niż gdyby próbował wyjąć gołą ręką mieszadło magnetyczne ze żrącej substancji, ale wyglądało na to, że wszystko się udało. Nikt z gości nie zginął, nikt nie skończył jako nowy wampir, a co najważniejsze Ida i Maurice nie skoczyli sobie do gardeł. Wampira zaprosił dzisiaj z dwóch powodów. Po pierwsze chciał mu podziękować za to, że zgodził się, nawet jeśli za zapłatą, która już uiścił, na wyjazd do Polski, a po drugie był wręcz niesamowicie ciekawy tego, co o tej przygodzie miał mu do powiedzenia on sam. Od Idy jedynie dowiedział się, że sama zabawa się udała, a jego syn był znośny, cywilizowany i kręcił się po sali ze zblazowaną miną, co swoją drogą brzmiało dość prawdopodobnie, ale dalej chciał usłyszeć jego wersję wydarzeń. 
Maurice był, zresztą jak zwykle, idealnie o czasie. Gdy tylko Silvan otworzył drzwi, uśmiechnął się na jego widok i skinieniem głowy zaprosił go do mieszkania, w którym panowało coś co można było określić w miarę kontrolowanym porządkiem. Wszystko teoretycznie wydawało się być na swoim miejscu, ale buty w przedpokoju zdecydowanie nie znały słowa prosta linia, na stole walały się jakieś notatki z badań, a gdyby zajrzeć do kuchni można by było zauważyć, że dzisiaj znowu zapomniał o tym, że miał zmywarkę i powinien robić z niej użytek. 
Zachęcony słowami młodszego wampira, które nie brzmiały jakby chciał go zamordować za przymusowy pobyt w Polsce, krótko objął syna i zaprowadził do salonu. 
- Bardzo się cieszę. Francja byłaby bez ciebie bardzo nudna. Chcesz ciastko? Są na stole. Co w ogóle u ciebie? - powiedział wesoło, układając na szybko krzywy stosik z zapisanych kartek papieru. Gdy już skończył, wyprostował się i obrzucił syna wzrokiem. Śmieszne, jak bardzo nawet ubierali się inaczej. Maurice w swoim eleganckim, nienagannym ubraniu i on w swoim czerwonym swetrze i wygodnych jeansach. Chociaż najwidoczniej im obu włosy nie chciały się dzisiaj porządnie układać. - Dziękuję, że z nią pojechałeś. To naprawdę wiele dla mnie znaczy - dodał po chwili, nieco mniej pewnym głosem. Było wiele sytuacji, w których nie wiedział jak rozmawiać ze swoim synem. Bardzo wiele, a temat Idy zdecydowanie się do takich sytuacji zaliczał. Nie był, więc pewny, jak zareaguje on na jego słowa. Cud, że w ogóle zgodził się na ten wyjazd. Czasami Maurice strasznie go zaskakiwał swoim zachowaniem, a on wtedy nigdy nie potrafił zrozumieć, czemu zrobił to, co akurat zrobił.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice swoją frustrację i smutek powoli przeradzał w gniew. Chwilowo, w gniew na cały świat. Na to, że tak jego życie wyglądało. Że taki musiał być, aby przetrwać. Cel nie był jeszcze obrany, ale to była kwestia czasu, aż wizja w jego głowie miała się skrystalizować i obrać pewną parę, jako winowajców jego agonii. Naprawdę źle się z tym wszystkim czuł. Głównie z tym, że doprowadził się do stanu, w którym pokazał swoje drugie oblicze. Wstydził się go, uważał go za błąd przy pracy. Ale kto go tego nauczył? No właśnie. Ponadto, co było ciężej mu przyznać, żałował jak sprawy potoczyły się z Idą. Tęsknił za jej dotykiem i za byciem chcianym. Jednakże, trzeba to było postawić za siebie i żyć dalej. A przynajmniej próbować. Gorsze rzeczy mu się trafiały, więc nie wątpił, że sobie poradzi. Po prostu nie chciał ani o niej rozmawiać, ani jej widzieć. Niestety to pierwsze wydawało się awykonalne skoro przyszedł do ojca, który z pewnością był ciekawy tego co się wydarzyło na weselu. Co go tak to interesowało? Od wkładania nosa w nie swoje sprawy się dostaje kociej mordy, a nie order taty roku.

Dał się objąć i nawet poklepał ojca kilka razy po plecach. Mężczyźni nigdy nie byli w swoją stronę wylewni, więc nie oczekiwał niczego innego, a nawet mniej.  Wszedł do salonu, w którym porządek go o mało nie zwalił z nóg. Sam Maurice u siebie trzymał wszystko w ładzie. Jego mieszkanie było bardziej noclegownią, ale i tak, nie walały się tam papiery, a i jego kolekcja butów była zawsze elegancko wystawiona w garderobie. No ale on znał Silvana i więcej się po nim nie spodziewał. Czasami naprawdę miał wrażenie, że oni go znaleźli w jakiejś beczce z winem, bo mało rzeczy łączyło Maurice’a z jego rodzicami. Nawet znał inne wampiry, którym już bliżej było do jego usposobienia.

- Francja beze mnie by stanęła w płomieniach. Kto by trupy chował jak nie ja? –
Odparł skromnie. Ale taka była prawda, Maurice był w tym ekspertem. Miejsca zbrodni, denaci, kradzieże i włamy. No po to się dzwoniło do niego. Miał na koncie wielkie zlecenia, jak i te mniejsze. Potrafił zdobyć stare statuetki, jak i rękopisy. A do tego fenomenalnie wyglądał w foliowych zabezpieczeniach, gdy targał się z trupami. Siatka na włosach u nikogo tak seksownie nie wyglądała, jak u Maurycego. – Podziękuję – dodał na temat ciastek. Kiedy oni się nauczą, że wampir unikał cukru? Biała śmierć i uzależnia! Już wolał kokainę, czy też inne prawdziwe narkotyki, a nie nowoczesne wytwory. Krew cukrzyka? No to nie to. A jak kawa to czarna. Proste zasady trzeba w życiu mieć, bo inaczej można oszaleć!

- Nie ma za co. Zrobiłem co miałem. Byłem, pilnowałem, nawet się odzywałem do niej. Wiesz jak jest, tortury ale w milczeniu. No ale praca to praca, to dowiozłem ją całą i zdrową. Przepraszam, że nie wracałem z wami, ale spieszyło mi się. – Bullshit. Nie śpieszyło mu się, ale po prostu nie chciał spędzać ani chwili więcej z Idą w jednej przestrzeni. Dlatego też odmówił podwózki z lotniska przez Silvana, a wybrał Ubera. Wolał ryzykować zdrowiem, niżeli męczyć się z tamtą kobietą jeszcze chwilę dłużej. Maurice usiadł na kanapie i spojrzał na ojca wyczekująco. Jakie jeszcze pytania chciał zadać? Jakie zdjęcia pokazywała mu Ida? Czy będzie musiał się z czegoś tłumaczyć? Bo gdyby naukowiec dotarł do galerii Maurycego, to by pewnie przysiadł. Na szczęście zdjęcia, które wampirka im zrobiła w altance, przeniósł do folderu na kod, aby nikt przez przypadek się do nich nie dorwał. Sam kod jakiś skomplikowany nie był. Aczkolwiek takie technologie powinny przerosnąć większość wampirów, z którymi miał styczność. Jedynie Cerise mogłaby go wkopać, ale po co jej by było włamywać się do telefonu blondyna?
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
Zaśmiał się na jego słowa o Francji i trupach. Nie mógł zaprzeczyć, i nawet nie zamierzał, że Maurice niewątpliwie znał się na swojej pracy i był w niej naprawdę dobry. Silvan jednak, chociaż starał się tego otwarcie nie okazywać, miał mieszane uczucia, co do ścieżki kariery syna, nawet jeśli w ogólnym rozrachunku cieszył się, że pod tyloma względami przypominał swoją matkę. Po prostu Renata była Renatą, a Maurice Mauricem i w przypadku tego drugiego, nawet jeśli miał te same umiejętności, co starsza wampirzyca, łatwiej mu było sobie wyobrazić, że coś idzie nie tak i chłopak ląduje w poważnych tarapatach. Oczywiście nie powiedział mu nigdy tego wprost. Pewnie by uznał, że przesadzał, lub nie doceniał jego umiejętności.
- No tak. Cukier - wymamrotał, zirytowany samym sobą, że znowu zapomniał o podejściu Maurice'a do cukru. - To może zamiast tego kawa? Czarna oczywiście. - Przynajmniej tutaj nie miał wątpliwości, że nie strzelił żadnej gafy. 
Tortury. Praca to praca... Eh… Czy naprawdę mógł się spodziewać innego opisu tego wyjazdu, albo chociaż nieco większego entuzjazmu i stwierdzenia, że Ida jednak nie jest taka zła? Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć mu tego, co powiedział jej ostatnio na balu, podczas tamtego szalenie niezręcznego walca. Że naprawdę chciałby, by się ze sobą zaprzyjaźnili. Prawdę mówiąc, chociaż pewnie tego nie zauważali, oboje mieli sporo wspólnych cech. Chociażby ich inteligencję i ten słynny upór. Nie chciał jednak za bardzo rozmawiać z nim na temat samej Idy. To znaczy chciał, ale wciąż pamiętał pierwszą reakcję syna na wieść o nowej wampirzycy, a i tak już właśnie stąpał po cienkim lodzie przez kwestię wesela. - Nie ma sprawy. W końcu jesteś zajęty, a ja i tak zorganizowałem ci weekend. W każdym razie możesz być z siebie dumny. Zwłaszcza, że wszystko poszło dobrze, a z tego co mi mówiła Ida polskie wesele potrafią być dość ekstremalne.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
- A kawę poproszę, mógłbym z kapką krwi? RH+, wiesz jak jest. – Odparł zakładając nogę na nogę. Skupił swój wzrok na papierach, które gdzieś nieopodal leżały. Aż pokusił się o podniesienie ich, głównie po to, aby się przekonać, czy jeszcze rozumie zapisy chemiczne. Czytał je chwilę i doszedł do wniosku, że nie ma tragedii. Sporo się pozmieniało, ale wciąż próbował nadążać. Chemia była dla niego ważna, ale tylko dlatego, że to była dziedzina Silvana. Już raz ja studiował, żeby ojciec był dumny, to głupio było wszystkiego zapomnieć. Ciekawe to było, jak całe życie sobie układał pod rodziców, wręcz niepokojące. Tylko szkoda mu było, że tego nikt nie doceniał. Jednakże, wielu rzeczy mu było szkoda, a akurat to tą zaczął na nowo roztrząsać. To wszystko było winą Idy. To ona weszła mu do życia z butami i zamiast je wytrzeć o dywanik, to wtarła mu błoto w gębę. On naprawdę nie chciał mieć do nikogo żadnych uczuć, a tym bardziej nie chciał, żeby go ktoś poznawał. A tu tak to wszystko wyszło, że Maurice zaczął znowu myśleć o weselu, aż go ojciec nie wybudził z transu kolejnymi słowami. I nawet tu zrobił fuck up. Bo blondyn łapał go za słówka. Nie miał litości do rodziców i potrafił przyczepić się najmniejszych gestów, słów lub ich braku. Możesz być z siebie dumny. Kurwa niby z czego? Że zrobił z siebie idiotę? Że przeleciał kobietę, którą Silvan przemienił? Że złamał swoje zasady moralne, a potem jeszcze serce Idzie? Przecież wiedział co zrobił. Mógł ją pocałować, a jednak wmówił jej, że to był kategoryczny błąd. I choć on sam z tego nie czerpał radości. To nie chciał myśleć, jak ona się z tym czuła. Dziwne, zazwyczaj nie martwiło go odrzucanie innych. A jednak w tym przypadku, jakieś sentymenty i kręgosłup moralny dały o sobie znać. I to właśnie była kolejna sprawa, która go tak trapiła. Maurice na serio nie chciał, żeby do tego wszystkiego doszło. A że nie umiał obwiniać siebie za długo, to zaczął szukać winnych. I zdawało się, że zaraz znajdzie.

- Ta, mogę być dumny z siebie, super Silvan – odparł przewracając oczyma. Ojciec mógł sam powiedzieć, że jest z niego dumny, a nie zrzucać to brzemię na Maurice’a. No co on miał jeszcze zrobić, żeby mu to powiedzieli? Gdyby rzucił drogę łowcy, detektywa, szemranego wampira i został laborantem, to wtedy ojciec by się zapłakał ze szczęścia. Ale dla kontrastu, po Renacie spodziewałby się wtedy innej reakcji. Choć jak tak o tym myślał, to zadał sobie pytanie, czy w ogóle by to ją przejęło? Czy w ogóle zainteresowałaby się zmianami w życiu syna? Bo dobrze, może i go przytuliła, jak okazało się, że jest żywy i tylko srogo naćpany. Ale to nie zmieniało, że nawet nie potrafiła go pochwalić za dobrą robotę. Nigdy. Dążyła do perfekcji, więc on ją opracował, a i tak nie usłyszał za wielu miłych słów. Przecież przez te wszystkie patologie to on szukał rodzicielskiej akceptacji u chociażby Sahaka, z którym zdawało się, że nie jest spokrewniony. I to nie tak, że Maurice nie kochał swoich rodziców. Tylko ich darzył takimi uczuciami. Co nie zmieniało faktu, że miał do nich wiele nieleczonego żalu. Ponadto, cała sytuacja z Idą podwoiła jego złość na cały świat. Ponieważ on taki kiedyś nie był. On się nauczył odcinania wszystkiego od siebie. A jego pierwowzorem była właśnie Renata.

Gdy dostał swoją kawę, podziękował i położył na stoliku, żeby przestygła. Popatrzył się na Silvana ze zblazowaną miną, nawet ciutkę zmęczoną i westchnął.
- Nie chcę już o tym rozmawiać tato, masz lepszy temat? – Spytał mając nadzieję, że ojciec naprawdę zrozumie, że wesele było konieczną nieprzyjemnością, o której Maurice więcej nie chciał gadać. Było to prawdopodobne i raczej nie bardzo podejrzane. W końcu oficjalnie to blondyn nie znosił Idy i choć mieli cywilizowane momenty, jak chociażby te na balu. To żadną tajemnicą nie było, że obydwoje unikali siebie jak ogień wody. Aczkolwiek, rzeczywistość okazała się inna, żaden z nich ogień i woda, prędzej nafta i pożar, który wywołali swoim skokiem w bok.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
Nie spodziewał się, że Maurice tak zareaguje na jego słowa. Zmarszczył brwi nie do końca rozumiejąc skąd się u niego wzięła taka, a nie reakcja. Nawet jeśli teoretycznie młodszy wampir jedynie wykonał swoją pracę, to chyba mógł się cieszyć, że wszystko poszło zgodnie z planem. Spojrzał na niego ze zdziwieniem, nie do końca wiedząc, co teraz powiedzieć. Może prostu Maurice traktował ten wyjazd, jako coś naprawdę trywialnego, a wszelki pochwały uważały jego dumę? Powinien go teraz przeprosić? Tylko w sumie to za co? A może na weselu stało się jednak coś o czym nie wiedział, a rzucało cień na obecne samopoczucie syna? Ktoś zginął? Prawie wydało się, że tamta dwójka nie jest ludźmi? O ile to pierwsze było mało prawdopodobne, to to drugie już tak.
- W każdym razie ja jestem z ciebie dumny - oznajmił, gdyby Maurice jednak wątpił, że dobrze się spisał po czym otworzył usta jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu zamknął je i powiedział, że idzie zrobić kawę, nie mając żadnej pewności, czy słowa, które właśnie padły nie spowodują jeszcze większej irytacji u chłopaka. 
Westchnął ciężko, gdy tylko znalazł się w kuchni. Wielokrotnie podczas rozmów z Mauricem czuł, że się gubi i za nic na świecie nie ma pojęcia co mu powiedzieć. Słowa, czy gesty które działały w jednym momencie, w innym okazywały się złe, lub niewłaściwe, a przynajmniej tak mu się wydawało. W tym drugim wypadku czuł się, jakby syn znowu miał te kilka lat, płakał z jedynie sobie samemu zrozumianego powodu, a on nie potrafił go pocieszyć. Wtedy to, chociaż pewnie robił głupio, laboratorium i samotność wydawały mu się wybawieniem. Eh… Czemu rodzicielstwo nie mogło być tak proste i logiczne, jak chemia, czy biologia? 
Nie minęło kilka minut, a powrócił do salonu z dwoma kubkami kawy z czego jeden podał Maurice'owi. Liczył, że uda mu się jeszcze wypytać syna o kilka weselnych spraw, ale uszanował, że chciał zmienić temat. Nawet jeśli był ciekawy szczegółów ich pobytu w Polsce, to i tak cieszył się, że może chwilę porozmawiać z synem we dwoje. Prawdę mówiąc może nawet lepiej, że Idy obecnie nie było w samej kamienicy. Wtedy pewnie Maurice znowu by uznał, że musi przypomnieć o tym jak bardzo jest niezadowolony z jej obecności, ona pewnie coś by mu na to odpowiedziała, zaczęliby się kłócić i nici z miłego rodzinnego spotkania.
- Jasne. Nie ma sprawy. Lepszy? W takim razie powiedz, co planujesz na swoje urodziny - zagadnął, uśmiechając się nieco na tę myśl. Dwieście lat… Dwieście. I pomyśleć, że czasami bał się, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Na przykład wtedy, gdy raz zgubili go z Renatą na świątecznym jarmarku, a on niemal utopił się w beczce z winem. To było naprawdę straszne kilkanaście minut w jego życiu. No ale wszystko skończyło się dobrze.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Morderczy wzrok to mało powiedziane. To był wzrok Hannibala Lectera. Ze wszystkiego na świecie, stary Silvan był dumny z wesela. Niby chciał to usłyszeć, a jednak gorzkie wspomnienia go zalały. Wybredny to był w swej naturze, ale w tamtym momencie solidnie przeginał pałę. Ale czy można mu się dziwić? Tak. Odpowiedź brzmi po stokroć tak. Aczkolwiek, zachowanie Maurycego miało swoje powody. Czasem czegoś tak pragnął, że jak już dostawał to się zawodził. Bo tu nie chodziło o pochwałę za wykonanie zlecenia, które swoją drogą skończyło się tragicznie. Tylko ojciec o tym nie wiedział. Może gdyby Hoffman się otworzył jak raz, to by mu pomógł. Może by wytłumaczył, że nie ma nic złego w lubieniu Idy. Że to wcale nie jest mezalians pierwszego sortu i, że nic się nie stanie jak otworzy się przed niedawnym wrogiem. Jednakże, nie było na to szans. Silvan musiał się zadowolić kłamstwem, którym karmił go Maurice. I w tym wszystkim, nagle słowa o dumie go nie ucieszyły. Chciałby usłyszeć; Synu jestem z Ciebie dumny, że choć zjebaliśmy proces wychowawczy, to jednak wyszedłeś na wampira, Młody, to jak ty kradniesz dzieła sztuki i chowasz zwłoki, to nikt tak nie zrobi. Chapeau bas.

- Yhm, super – odparł i wbił ten swój wzrok modliszki w ojca. No taki synek skurwysynek z niego, ale tak go wychowali to mają. Renata i Silvan powinni dziękować niebiosom, że są wampirami, które się nie starzeją, bo tej szklanki wody na starość mogliby nie dostać. Ten to był tak małostkowy, że pewnie na łożu śmierci by jęczał, że go nie kochali. Porównanie Maurice’a do dziecka, które płacze z niewiadomych powodów, było idealne. On to był tym typem dzieciaka, które sobie coś robiło, żeby na niego zwrócono uwagę. Tylko, że bycie wampirem to wszystko utrudniało. Więc się potem buntował. Sprawiał problemy, robił rzeczy, których nie powinien. Wracał we krwi do domu, podrywał córki znajomych oraz wypijał im całe wino. Problem był taki, że w tamtych czasach po prostu się nie cackano z dziećmi. Więc jego obecnie gorszące występki, wcale nie były takie złe wtedy. Sio na pole i tyle. Ale Maurice był kreatywny, coś zawsze wymyślił, żeby któreś zwróciło na niego uwagę. Może dlatego ich tak męczył. W życiu dorosłym natomiast się mocno zmienił. Gdy bunt minął, chciał ich zadowolić. Wpierw ojca, potem matkę. Przykładał się do roboty, wszystko miało być tip top. No, ale kogo to interesowało? Zapewne w oczach rodziców wciąż był problematyczny, tylko że dorosły. Taki wypadek przy pracy (dosłownie), który został i się nigdzie nie ruszy. Dlatego też Hoffman nigdy nie chciał nikogo przemienić. Miałby na głowie kogoś, kto może wcale go nie satysfakcjonować.

Silvan wrócił z kawą, którą Maurice wziął do ręki, aczkolwiek jeszcze nie pił, bo była zbyt gorąca. Słysząc pytanie ojca, miał problem. Wybrać przemoc, czy też zachować się znośnie. Diabełek na ramieniu mówił SPAL MOST I WIOSKĘ, anioł natomiast TO TWÓJ TATA, A NIE WRÓG. Tylko, że blondyn nie był świętym. Do religijnego było mu daleko oraz nie wierzył w dobro ogólne, czy też karmę. Nie interesowało go czy pewnego dnia spali się piekle, czy też będzie w tym całym niebie. Dlatego też, spojrzał na ojca, wyprostował się i przekręcił delikatnie głowę. Silvan mógł się domyślić, że z tego nie będzie nic dobrego. Jeśli zwracał wcześniej uwagę na jego wyuczone ruchy, wiedział że zacznie się litania. Pytanie tylko, czy tata był spostrzegawczy? I czy w ogóle znał syna? W końcu mało czasu razem spędzali, a na przestrzeni lat Maurice się robił tylko gorszy. Coraz bardziej był zobojętniały na krzywdę i ból, który miał wywołać u własnego ojca.

- Wyjechać z tego kurwidołka i dwa razy się nie oglądać. Pojeżdżę na nartach, porucham milionerki, które chcą się intratnie wydać za mąż. Wiesz, związki prominentów nigdy nie trwają długo, więc szybko się znudzę. Ale wiesz co bym chciał? Co tak naprawdę bym chciał? – I tu się uśmiechnął. Sztucznie, aczkolwiek z taką pasją w oczach, że Silvan powinien był zacząć uciekać. – Chciałbym cholera wiedzieć, co ja mam zrobić, żebyś był ze mnie dumny. Ale tak naprawdę, a nie dlatego, że pojechałem do wypizdowia i poudawałem chłopaka twojej ukochanej Idy. Mam wrócić do laboratorium? A może dokończyć astronomię? Nie jestem głupi, wiem jak Cię zawiodłem. Spełniasz swoje marzenia na Idzie, bo ja wybrałem drogę mamy. Bo zawiodłeś, się na swoim pierwszym projekcie. I może się łudziłeś, że będę inny, ale ja to ja. A przecież wrzucanie zwłok do kwasu, to nie to samo co miareczkowanie. Ida to taki nowy projekt, bo pierwszy okazał się fiaskiem. Tylko, że mam dla ciebie okropne newsy. Ja się już nie zmienię, więc przekładaj nadzieje na nią. Na twoją niewinną córunię. Ale powiedz mi, co bym miał zrobić, żebyś się tak mną przejął. Żebyś był dumny. Bo dla mnie to będzie piękny prezent. Taki z taką kokardką. – Mówił spokojnym tonem, aczkolwiek jedna noga mu drżała. W końcu to z siebie wyrzucił. Po tylu latach korzenia się, błagania o niesamowicie wielkie pokłady miłości. Chciał, żeby rodzice go wychwalali, potrzebował tego. Jak raz chciał, żeby to oni postawili go na piedestale. I w tej całej złości, nie przejmował się, że las się palił, a wioska obok zaraz stanie w ogniu. Brakowało tylko podpałki, która miała nadejść. Bo jak już stanęli wszyscy w prawdzie, to brakowało ostatniego elementu. Prawda była taka, że Maurice obwiniał ojca o własne winy. Wyrzucał na niego własne urojenia, które się porobiły przez lata. Aczkolwiek dla Hoffmana, jego prawda była prawdą absolutną. I nie było chuja we wsi, co by mu powiedział, że rzeczywistość jest trochę inna.
- To byłby naprawdę fajny prezent – dodał już smutniej i napił się w końcu kawy. On naprawdę cierpiał, bo wszystko się zapętlało. Zawodził rodziców, zawiódł Idę i ponownie zawiódł ojca swoim zachowaniem. Sprawiał im przykrości, łamał serca, teraz się wyżył. Ale może i dobrze, że po latach duszenia wszystkiego w sobie, prawie że wykrzyczał swoją prawdę. Może była jeszcze szansa, żeby ustalić jedną wersję. Jednakże, zakrawało to o cud, a takie rzeczy się nie zdarzają w życiu Maurice’a. Silvan powinien się był modlić, żeby to był koniec wywodu Hoffmana. Bo choć był obszerny, on miał jeszcze trochę do powiedzenia. Aczkolwiek, to mogłoby wywołać jeszcze większe straty, niż te które już powstały.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
Domyślił się, że coś jest nie tak, gdy Maurice wykonał ten charakterystyczny ruch głowy, który zdradzał go w takich sytuacjach, ale nie spodziewał się tego co zaraz potem usłyszał. Przez cały wywód syna jedynie wpatrywał się milcząco w niego zbyt zaskoczony atakiem, by się wtrącił. Zabolało i to bardzo. Naprawdę myślał, że nie był z niego dumny? Przecież był i mówił mu o tym… Rzadko. Bardzo rzadko. To nie tak, że uważał, że nie było takiej potrzeby, ale niemal za każdym razem, gdy chciał powiedzieć coś takiego miał wrażenie, że to odsunęłoby jedynie syna od niego. Że uznałby te słowa za nieszczere lub wprowadzające zbyt niezręczną atmosferę do ich relacji. W końcu często nie potrafił dostrzec żadnego schematu w jego postępowaniu. Na reakcje Maurice'a nie było żadnego wzoru, który by mu w tym pomógł, a przynajmniej on go nie widział. Hah… Teraz gdy o tym myślał, dotarło do niego, że podobnie było ze słowami "kocham cię", ale zawsze zakładał, że Maurice wiedział, że kochał go i był z niego dumny, bo przecież czemu miałby tego nie wiedzieć? Wyglądało jednak na to, że postawił błędną tezę, której jak głupi trzymał się przez te wszystkie lata. 
Czy kiedyś chciał, by syn poszedł w jego ślady? Tak. Oczywiście, że tak. Gdy Maurice był mały ekscytował się możliwością przekazania mu całej swojej wiedzy, ale życie potoczyło się inaczej, a on już się z tym pogodził, nawet jeśli wolałby by młodszy wampir wybrał sobie bezpieczniejszy zawód. I jeszcze była kwestia Idy. To o to chodziło? Dlatego tak jej nie znosił? Myślał, że go w jakiś sposób zastąpił? Przecież nawet nie planował jej przemienić i nigdy nie porównywał tej dwójki do siebie. Byli inni i tyle, nawet jeśli cieszył się, że po drugiej stronie piętra ma kogoś z kim może pracować w laboratorium. Uważnie przyjrzał się synowi próbując dostrzec jakiekolwiek sygnały, że nie jest on do końca trzeźwy.  Może był pod wpływem i stąd ten wywód? Nie. Nie wydawało mu się. Zrobił krok w jego stronę, chcąc położyć mu rękę na ramieniu.
- Ja… - zaczął i dopiero teraz do niego dotarło, że nie miał pojęcia co powiedzieć. W jego głowie nieznośnym echem dalej odbijały się wszystkie słowa syna. - Maurice przecież jestem z ciebie dumny. Naprawdę jestem dumny. - wydusił z siebie w końcu, bo w obecnej chwili na nic innego nie było go stać. Projekt... Tak siebie nazwał, a przecież nigdy nie był dla niego jakimś projektem.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice czuł jakby emocje, które się w nim zbierały od dekad, nagle dawały upust. Wciąż był zły, wciąż miał wiele wyrzutów do rodziców. Ale mówiąc je w końcu, jakoś przeżył katharsis. Takie małe, bo małe, ale nerwowo pijąc kawę z kubka, już noga mniej mu się trzęsła. Tylko, że odpowiedź, którą dostał, nagle mu nie starczyła. Silvan nie odniósł się do żadnych podpunktów, które Maurycy podkreślił. Nie przeprosił, nie próbował zaprzeczać. Po prostu, jakby automatycznie, powiedział coś co ciemny blondyn chciał usłyszeć. Jego kamienna twarz ani nie drgnęła. Również wstał z kanapy, odłożył kubek z kawą i po prostu patrzył na ojca. Westchnął głęboko i pokręcił w końcu głową.

- Chyba Ci jakoś nie wierzę, ciekawe dlaczego– Zaczął krzywiąc się trochę. Widział, jak ręka Silvana zawisła gdzieś w okolicach jego ramienia. Nie miał problemu z tym, żeby go tata dotknął. Może nawet trochę tego chciał. Może by pomogło. Żałował, że w ogóle tu przyszedł. Powinien był przyjąć podziękowania za wesele telefonicznie i wrócić do użalania się nad swoimi złymi decyzjami. A jednak stał w mieszkaniu ojca i czuł się znowu jak w tym przedsionku w pokoju hotelowym. Nie wiedział co zrobić, żeby było dobrze. Nie potrafił. Maurice potrafił jedynie siać chaos, niszczyć relacje i powodować, że wampiry się od niego odwracały. Nie posiadł tej umiejętności w swoim życiu, żeby łatać dziury, które sam rozkopał. Sam Hoffman już do końca nie wiedział o co mu chodzi. Usłyszał co chciał, a wciąż nie był zadowolony. Wciąż nie potrafił w to uwierzyć. – Jednak na to za późno. Tak 100 lat za późno. Śmieszne, czyż nie? Tak na to czekałem, a tu bez fajerwerków. Ale cóż, marzenia nie zawsze się spełniają. – Dodał wzruszając ramionami. Oczekiwał czegoś większego, innej reakcji po ojcu. Zawiódł się, a kotląca się w nim złość dawała za wygraną.

- Dlaczego mi tego nie mówiliście? Dlaczego dałeś mną pomiatać od początku? Bo ja wiem, że byłem wpadką, ale kurwa bez przesady. Kto nie był w tamtych czasach? Tylko, że prawie wszyscy nie żyją, a ja muszę się z tym do dziś męczyć. Kurwa, ja do dziś nie miałem ani jednej normalnej relacji romantycznej. A wiesz dzięki komu? – Rozgrzewał się ze złości. Patrzył cały czas w ciemne oczy Silvana, jakby oczekując odpowiedzi. Ale wyprzedził go, nie dał mu dojść do słowa. – Dzięki wam! – O mało nie wykrzyknął i zrobił krok do tyłu, oddalając się tym od ojca.

– Wiesz, jak to jest oglądać was z nowymi dziećmi? Tacy zadowoleni, tacy troskliwi. Kurwa tu kawka, tam przytulas? A gdzie byliście jak ja was potrzebowałem? Gdzie wy jesteście teraz? Z nimi! – I zaczął się kolejny wielki żal Maurice’a. Tak to właśnie wyglądało z jego perspektywy. Został wymieniony na inne modele i już nikogo nie interesował los Hoffmana. Miło było go zabierać na komisariat, odzyskiwać trupy, wysyłać na wesela. Ale żeby się tak naprawdę przejąć to już nikt nie miał czasu. Nikogo nie interesowało, gdzie on się podziewał, gdy jeździł po całym świecie. Wysyłał pocztówki raz na kilka lat i tyle. A Maurice naprawdę potrzebował kogoś, kto by się o niego zatroszczył. Kogoś kto by napisał jak się czuje, kto by z nim obejrzał film i dał mu święty spokój. Próbował zapełnić tę dziurę, ale nieumiejętnie mu to wychodziło.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Wsuwając klucz w zamek od drzwi wejściowych Renata nie miała najbledszego pojęcia, w co się właśnie pakowała. Może gdyby nie miała na uszach słuchawek, w których Mike & The Mechanics grali stary, optymistycznie brzmiący szlagier, usłyszałaby z klatki schodowej kawałek dyskusji i zastanowiła się dwa razy, zanim weszłaby na piętro (właściwie to nie, wcale nie musiałaby nad tym myśleć aż dwa razy, pewnie natychmiast okręciłaby się na pięcie i wróciła na dół w podskokach), ale ku swojej zgubie za bardzo była zasłuchana w Over My Shoulder i latała myślami gdzieś wokół sprawunków, jakie miała załatwić tej nocy.
W pewnym momencie po emocjonalnej tyradzie Maurice’a szczęknęła zapadka, ktoś pociągnął za klamkę i Renata weszła do środka, stukając obcasami. Dopiero w środku mieszkania zastopowała muzykę, zdjęła słuchawki i dosłyszała, że zastała gospodarzy w domu.
— Silvan? Ida? To ja — zapowiedziała się trochę poniewczasie. — Mogę wejść? Zapomniałam zabrać swojego folderu z wydawnictwa i neseseru z narzędziami w laboratorium.
Zwyczaj pytania o pozwolenie na wejście był śmieszny na więcej niż jednym poziomie, bo nie dość, że zwykle pytała dopiero kiedy była już wewnątrz, rozporządziwszy się kluczami jakby była u siebie, to jeszcze tak naprawdę nikt jej nigdy nie wygonił, nie miała więc podstaw by sądzić, że tym razem będzie inaczej. Po coś jej w końcu dali zapasowy komplet. Była to jedna z jej nieszkodliwych manier, jak chomikowanie ulubionych kapci po cudzych mieszkaniach albo noszenie wszędzie kalendarza wypchanego kolorowymi sticky notesami.
Jakoś odruchowo spojrzała na rządek obuwia przy wejściu. Ha, dobre sobie, „rządek”... jedynymi butami stojącymi w rządku w domu Silvana były buty Renaty, kiedy do nich przychodziła w gości.
Renaty i, jak się okazało, jej syna. Uniosła brwi i ożywiła się nieco. Maurice też tu był?
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
Położył rękę na ramieniu syna i ścisnął lekko, ale kolejne słowa sprawiły, że powoli ją cofnął, wychodząc z założenia, że Maurice i tak nie chciałby, aby ojciec znajdował się teraz w jego przestrzeni osobistej. Całego wywodu wysłuchał na stojąco, koncentrując się na każdym zdaniu, które tu padło, chociaż najchętniej odciął się od raniących go słów. Potok oskarżeń zalewał go tak, że nawet nie wiedział, jak się bronić, ani czy w ogóle chce, powiedzieć coś na swoją obronę. Z jednej strony najchętniej strony od razu przeprosiłby Maurice'a za wszystko. Wyjaśnił mu, że to nie tak. Że naprawdę go kocha. Że nigdy nie był dla niego wpadką, którą należy ignorować. Bez kłótni zaakceptować całą winę w nadziei, że to naprawi ich relację.
Z drugiej strony jednak obudził się w nim jakiś cichy głos, który chciał protestować. Nigdy nie twierdził, że był dobrym ojcem, ale padły pewne słowa, na które, gdyby nie opanowaniem i wyrzutu sumienia, mógłby odpowiedzieć cichym przesadzasz, bo mimo wszystkich porażek na tym polu, do których musiał się przyznać, mógł szczerze stwierdzić, że zawsze się starał. 
Nie. Ich syn nie był planowany. Prawdę mówiąc nigdy nie chciał mieć dzieci. Specjalnie unikał zakładania rodziny jeszcze za swojego ludzkiego życia, zgrabnie odtrącając wszystkie potencjalne kandydatki, a mimo miłości, którą dażył Renatę, nigdy nie widział ich dwójki w otoczeniu czegokolwiek innego poza kotem i nauką. Wieść o ciąży wytrąciła go z równowagi, ale starał się podejść do tej nowej sytuacji pozytywnie. Udawał, że strasznie się cieszył, najpiere po to by nie niepokoić Renaty, ale z czasem naprawdę zaczął wyczekiwać przyjścia na świat ich syna. I naprawdę starał się, nawet gdy raz po raz mu to nie wychodziło. Starał się, gdy wampir jako chłopiec wpadał w histerię, której nie potrafił zrozumieć. Starał się poprawić swoje własne podejście (chyba bezskutecznie), gdy wreszcie wychodził ze swojej pracowni, wiedząc, że zamknął się tam tylko dlatego, by uniknąć rodzicielstwa, które go przerastało. Starał się, gdy Maurice raz po raz odwalał akcje, które przyprawiały go o stres i ból głowy, jak wtedy gdy zabił tamtą dziewczynę, która wziął na noc, a Silvan zobaczył jej, otoczone krwią, ciało. Starał się, ale widocznie nie starał się tak jak powinien. A może, ale to może Maurice nieco przesadzał?
Nie odpowiedział mu od razu. Zamiast tego, starając się ukryć targające nim emocje, poszedł do kanapy i ledwo zachowując opanowanie, usiadł na niej z poważną miną. Czubki palców miał chłodniejsze niż zwykle. Zawsze tak miał, gdy się denerwował. Niezwykle korzystne dla kogoś, kto starał się zawsze zachować spokój, a i tak był zimny jak trup, więc różnica była niemal nie do wykrycia. Może tak naprawdę tylko jego głowie. Spojrzał na syna smutno, dalej nie wiedząc co mógłby powiedzieć. Najchętniej po prostu wyszedłby, zamknął się w laboratorium i zaczął pracować nad kolejna mieszanką sztucznej krwi. To byłoby naprawdę wygodne rozwiązanie. Pewnie dlatego tak często do tego się uciekał w młodości chłopaka. Westchnął ciężko. Zastanawiał się, czy wszystko byłoby inaczej, gdyby jego syn urodził się teraz, gdy on sam miał te dwieście lat więcej na karku. Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wbrew temu co powiedział Maurice, nie czuł się swobodnie w relacji z Idą, a te uściski, które zostały mu wypomniane, mógł policzyć na palcach jednej ręki i każdy z nich konfundował go w inny sposób.
- Przepraszam - powiedziałem w końcu, ściskając mocniej palce na kubku z kawą. - Maurice nie wiem, kiedy dałem ci  do zrozumienia inaczej, ale… - Ale co? Co tak naprawdę chciał powiedzieć? Czy było cokolwiek, co mogłoby mu pomóc w tej sytuacji? Cholera. Nie wiedział nawet, do czego się odnieść. - Jesteś dla mnie naprawdę ważny. Przepraszam, że odczułeś to inaczej i przepraszam, że nie mówiłem Ci tego częściej. Powiedz mi tylko. Kiedy dałem tobą komukolwiek pomiatać?
Ktoś wszedł do mieszkania. W pierwszej chwili przestraszył się, że była to Ida, która stanowiłaby teraz świetny cel dla jego syna, ale nie. Przyszła Renata i prawdę mówiąc w tej chwili nie wiedział, czy przypadkiem nie było to jeszcze orsze. W końcu dodatkowy rodzic do zrobienia awantury. 
- Hej - rzucił do niej, siląc się na wesoły ton głosu. Bezskutecznie. - Folder jest w moim gabinecie - oznajmił, jakby właśnie jego syn wcale nie oskarżał go o zrujnowanie mu życia. Po cichu liczył, że obecność matki nieco uspokoi chłopaka, a jednocześnie chciał, by od razu sobie poszła, próbując uchronić ją przed potencjalnym atakiem. I ją i Maurice'a, bo wątpił, czy wampirzyca podejdzie do sprawy, tak spokojnie jak on próbował.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Nie można było się dziwić, że Maurice wyrósł na takiego. Był to efekt lat starań i pracy, żaden przypadek, czy też omsknięcie się. Pragnął być jak pewna osoba i dążył do stania się taka jak ona. Widział ją jako mającą kontrolę, nieokazującą uczuć, chłodną, wykalkulowaną osobę. Miał wrażenie, że wszystko jej dobrze idzie i, że jej życie jest świetne. Tak widział Renatę jako młody wampir i taki chciał być. Po tym jak doszedł do wniosku, że życie w laboratorium nie jest dla niego, podążył jej śladem. Jeździł z nią po całym świecie, wykonywali niemożliwe dla innych zadania. To ona nauczyła go jak chować trupy i dzięki niej Maurice był blisko przerośnięcia mistrza. A może i to zrobił? On by tego nie dostrzegł nawet, bo był jeden problem. Jeden z wielu oczywiście. Mianowicie, matka Zimmermana nigdy go nie chwaliła. Nie usłyszał z jej ust za wielu dobrych rzeczy, jeżeli już to krytykowała, gdy jeszcze nie osiągnął perfekcji. To ona była wyczekiwana, a i nawet ona nie była chwalona. Więc mężczyzna nigdy do końca nie wiedział na czym stoi. Czy jest dumna, czy też nie. Czy go kocha, czy jedynie akceptuje w swoim życiu jako konsekwencje własnych czynów.  Niemniej, on chciał być jak Renata. Tylko, że w tym wszystkim zatracił człowieczeństwo, które ona w sobie jeszcze miała. Nie przyjmował miłości, nie zawiązywał głębokich relacji. Wręcz się ich bał. Ponieważ jego mania kontroli przerosła te matki i zanim się obejrzał, został paranoikiem. Wyczuł się tego wszystkiego, żeby ją zadowolić i, żeby osiągać sukcesy. I je osiągnął. Kradł dla największych, sprzątał po najbrutalniejszych, oszukiwał najsprytniejszych i zabijał najsilniejszych. Tylko był jeden problem. On nie miał żadnych marzeń, planów ani pragnień. Poza tymi, które dotyczyły miłości rodzicielskiej, Maurice był pusty. A życie jest wyjątkowo okrutne, jeśli na nic nie czekasz. Budzi się bez motywacji, po prostu mechanicznie wykonując wszystkie czynności. To nie depresja, to marazm, w który wpadł lata temu i tak w nim został. Były rzeczy, które go cieszyły. Jak ta lista zrobiona z Halide, jak noce filmowe z Henriettą, czy też rozmowy z Sahakiem. Ale to były małe rzeczy. Aczkolwiek, schemat został przełamany weselem. Dlatego wyrwany z marazmu Maurice, wpadł w obłęd. Nie wiedział co się wydarzyło ani dlaczego. Nie rozumiał jak do tego doszło i po prostu próbował żyć dalej. Tylko, że i to było ciężkie. Budził się myśląc o nocy z Idą, zasypiał plując sobie w brodę i robił kawę przeklinając dzień, w którym stracił kontrolę. Niby ją przejął odrzucając kobietę, jednakże wciąż czuł się, jakby stał w tym korytarzu, nie wiedząc co powiedzieć. Wyrzuty, które miał do Silvana nie były ani po części tak duże, jak te którymi darzył Renatę. A, że Maurice się nie mylił. Nie popełniał błędów. To nie brał pod uwagę opcji, że to jego chore ambicje, mania kontroli, traumy i prawdopodobne zaburzenia osobowości go do tego doprowadziły.

Słysząc przeprosiny, trochę się uspokoił. Pokiwał głową i znowu westchnął. Nie chciał zasmucać ojca, ale było to nieuniknione. Nie uważał siebie za winnego, więc musiał winić metafizykę albo rodziców. Kogoś musiał, bo by nie wyrobił. Odganiał od siebie myśl, że to on jest pomyłką w tym wszystkim. Gdyby wierzył, to by z pewnością przeklinał Boga.
- Kiedy? Kiedy tato? A mama to co? Nigdy mi niczego miłego nie mówi, nie ważne co robię to nie usłyszę pochwały. Nie ważne jak się postaram, jak stanę na głowie, to nic jej nie wzruszy. Ty chociaż się starałeś – Mówił, aż w końcu usłyszał znajomy głos, a zaraz po tym dostrzegł sylwetkę nikogo innego jak Renaty. Spojrzał teraz na nią z bólem w oczach i złością wymieszaną ze smutkiem na twarzy.
– Chodź, siadaj. Opowiadam ojcu, jak mi życie i psychikę zrujnowaliście, zapraszam. – Powiedział wskazując na kanapę. On wciąż stał, gotowy na wyrzucenie żali wobec matki. Maurice tak kochał Renatę, a jej z trudnością przychodziło okazywanie tego jemu. Tak bardzo chciał, żeby była z niego dumna, żeby go chwaliła. To co miał wobec Silvana w ogóle nie równało się wyrzutom wobec mamy. Naiwnie liczył, że jak im to wszystko wyrzuci, to coś się naprawi. Aczkolwiek szanse na to były nikłe. Zostało jedynie liczyć, że nie wszystko się spali i będzie co ratować. Bo wbrew pozorom, Maurycemu naprawdę zależało na rodzicach i relacji z nimi. Po prostu uważał obecną za skrajnie niesprawiedliwą. Znaleźli sobie nowe dzieci, zostawiając go z krzywdami z dzieciństwa i młodości, które się nigdy nie wyleczyły. Bardziej się to nadawało na terapię, niżeli na rozmowę przy kawce. Jednakże, Hoffman nie wierzył w terapię elektrowstrząsami i nie widział takiej potrzeby. Nigdy by nie wpadł na pomysł, że on czegoś takiego potrzebuje. Wolał obwiniać innych i przekierowywać ból w złość.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Słowa Maurice'a zatrzymały Renatę w progu. Stanęła w futrynie - bez butów, które szybko zsunęła, ale nadal w trenczu - i spojrzała na nich obydwu, podejrzliwie łypiąc to na syna, to na jego ojca, i z powrotem. Kilka sekund milczenia w zawahaniu mówiło wyraźnie, że kobieta coś kalkuluje.
Wcale nie wyglądali podejrzanie w tej konfiguracji, wcale.
- Hmmm - mruknęła tylko i pokiwała powoli głową z namysłem. - Nie mam teraz czasu.
A potem odeszła od drzwi, lecz nie po to, by skorzystać ze wspaniałego zaproszenia na rodzinne wyrzygi - zamiast tego po prostu minęła pokój i znowu zniknęła w korytarzu.
Zignorowała go. Rozumiecie to? Miała czelność udać, że tego nie słyszała i zwyczajnie sobie poszła, pomaszerowała do gabinetu Silvana szukać teczki. A jakby tego było mało, jeszcze krzyknęła do nich raźnym tonem z drugiego pokoju:
- Nie mieliście być w Polsce?
No fajnie, nawet tego nie pamiętała, nawet nie wiedziała, że już dawno po wszystkim. A Silvan musiał jej przecież powiedzieć. Na pewno znowu była tak bardzo zajęta, że nie chciało jej się przyswoić jednej prostej informacji, że to nie była wycieczka na dwutygodniowe wakacje. Zrób coś z tym. Powiedz coś. Wygarnij jej, póki jeszcze nie wyszła, zastąp drzwi. Niech wie, że sobie nie żartowałeś. Niech w końcu potraktuje cię poważnie. Niech cię wreszcie zauważy, do cholery.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Silvan Zimmerman

Silvan Zimmerman
Liczba postów : 792
- Twoja matka też się stara - odpowiedział i naprawdę tak myślał. Wiedział, że Renata również kochała ich syna, nawet jeśli okazywała to na swoje własne sposoby, a jednocześnie nie mógł udawać, że zupełnie nie rozumiał o co chodziło Maurice'owi w tym momencie. - Wiem, że ona… Że my możemy tego nie okazywać, tak jak powinniśmy, ale i jej na tobie naprawdę zależy.
Czuł, że ta rozmowa mu nie szła, a on jedynie powtarza w kółko to samo, nawet jeśli naprawdę tak myślał. Chociaż młodszy wampir teraz nieco się uspokoił, to Silvan i tak miał świadomość, że nie był w stanie powiedzieć mu dokładnie tego co chciałby usłyszeć. Głównie dlatego, że nie potrafił czytać w jego myślach, by zrozumieć jakie słowa podziałałyby w tym momencie najlepiej. Ha… Ktoś by pomyślał, że powinien znać swoje dziecko po dwóch wiekach jego życia i może byłaby to prawda w przypadku rodzica, którym chciałby być, ale tutaj musiał się sobą rozczarować.
Zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź Renaty, po "zaproszeniu" ich syna i zacisnął usta, gdy usłyszał odpowiedź, która w obecnym stanie Maurice'a spokojnie mogła posłużyć za kontrargument, do tego co on sam powiedział przed chwilą. Kochał Renatę na swój własny sposób. Była jego najbliższą przyjaciółką, osobą, o której myślał, że potrafiłaby rozwiązać niemal każdy problem, a jednak nie mógł zaprzeczyć, że czasem jej złośliwe komentarze zaostrzały sytuację, nad którą on próbował zapanować. 
- Nie. Wrócili już tydzień temu - wtrącił szybko, zanim syn zdążył coś jeszcze powiedzieć. Westchnął cicho. - Wiesz. Myślę, że chyba jednak powinniśmy wszyscy porozmawiać - dodał, głosem sugerującym, że sytuacja była naprawdę  poważna. Wzrok miał utkwiony w swoim kubku z kawą. Głównie po to, by uniknąć spojrzenia syna. Może właśnie fundował im wszystkim jeszcze większą awanturę, której naprawdę nie chciał, ale pewne sprawy powinny być przegadane. Bał się tylko, że podobne charaktery tej dwójki, nie będą im w tym szczególnie pomagać.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Czy Maurice się zdziwił, że matka go zignorowała i najzwyczajniej w świecie uznała, że nie ma czasu? No nie. Chociaż on wyglądał, jakby miał zaraz kogoś zabić, Silvan siedział przytłoczony, a atmosfera była tak gęsta, że prawie można było zobaczyć wszystkie emocje wiszące w powietrzu. To jednak Renata uznała, że dziś (tak samo jak i zawsze) nie będzie się interesować tym co się dzieje w życiu syna. Chociaż wcale się nie zdziwił, to jednak zabolało go to. Nie w sposób, który przyprawia o łzy i melancholijne myśli. A w taki, gdzie się tylko rozzłościł. Przez ostatnie lata naprawdę mu zależało na dobrych relacjach z rodzicami. Starał się, zresztą to głównie dlatego został w tym całym zasranym Paryżu, którego wcale nie lubił. A jednak w tamtym momencie się zorientował, że to nie ma sensu. Że dopóki żyją, to nigdy nie dostanie tego co chce. Z ojcem był innym problem jak z matką. Silvan nie doceniał w Maurycym tych cech i umiejętności, które dla innych stanowiły największe walory u ciemnego blondyna. Wyrachowanie, spryt, zręczność do kradzieży i wykonywanie ekstremalnych zadań. Inni za to cenili Hoffmana, a Silvan przez to się o niego martwił. I nie było chyba sił na świecie, żeby spojrzał na syna tak jak inni to robili. On należał do tych co się łudził, że syn ‘’wydobrzeje”. Że będzie lepszy, że w ogóle może być lepszy. A przynajmniej tak uważał Maurice. Natomiast Constanza to był już zupełnie inny poziom problemu. Ona widziała syna takim jakim był, bez żadnych ogródek, bez sentymentów. Według mężczyzny, kobieta w ogóle zapominała, że jest jej synem. Zapominała o nim, nie troszczyła się, nie chwaliła. A jeżeli tego nie zrobi matka, to kto inny? Nic dziwnego, że wyrósł na wampira z poważnymi problemami, choć jakoś nikt nie był gotowy wziąć na barki winy. Ani on, ani jego rodzice.

Czekał, aż wróci z gabinetu Silvana, patrząc na ojca morderczym wzrokiem, tyle że teraz to nie on miał być ofiarą wybuchu Maurice’a. Nie oczekiwał po nim żadnej pomocy ani reakcji. Znał go. Wiedział, że nie stanie przeciwko Renacie, chociaż tak szczerze to jedyne co ich łączyło to stara relacja, która się rozpadła, no i on. Ale jak już ustalił, żadne za bardzo się nie interesowało faktem, że mają syna, który robi sobie sam krzywdę przez cały czas. Kolejnym utrudnieniem mogło być to, że wszystko co się działo, wydarzało się w głowie Maurice’a. To on sobie sam najebał tam tak, że teraz nie mógł się znaleźć. I wystarczyło coś tak małego jak skrawek uczuć wobec kobiety, żeby misterny porządek runął i go przygniótł. Ale z zewnątrz normalnie tego nie było widać. Oszukał wszystkich, łącznie z sobą. Że jemu jest genialnie być samemu. Że nie chce żadnej baby i, że to świadomy wybór. A prawda była taka, że on po prostu już nie umiał być z kimś. Słysząc pytanie Renaty, to już w ogóle myślał, że wybuchnie. Nawet nie mogła zapamiętać tego jednego faktu, że pojechał na weekend, a nie na wywczas. Na chuj miałby się tam wybierać na dłużej? Po co? Dlaczego? Skąd jej się to wzięło? Pokazało to tylko, że miała gdzieś co się dzieje w życiu Maurycego. Udowadniała to wszystko o czym on mówił, a jeszcze Silvan zaklinał rzeczywistość mówiąc, że się stara. Starał to się Hoffman złamać Idzie serce, a nie Renata w relacji z synem. Poczekał aż wyjdzie z gabinetu i stanął tak, że musiałaby go wyminąć, aby trafić do wyjścia. Musiał jakoś zwrócić na siebie uwagę, bo by nie wytrzymał.

- Posłuchaj mnie! – O mało nie wykrzyknął wściekły i rozżalony. Miał naprawdę dość bycia tak traktowanym przez własną matką. Nic dziwnego, że szukał w innych symboli rodzicielstwa, skoro jego właśni tak zawodzili na pełnej linii. Brakowało tylko, żeby Renata zostawiła go tak i wyszła. Gdyby to zrobiła, to chyba nie byłoby szans na żadne przeprosiny, rozmowy. – Czy Ty możesz, choć raz, kurwa raz mnie wysłuchać! Ignorujesz mnie, traktujesz jak niewygodny element w życiu, targasz mną, odzywasz się tylko jak czegoś potrzebujesz ode mnie. Czemu? Czemu ty mnie nie kochasz? Co ja Ci zrobiłem? – Spytał się. Głos mu się nie trząsł, a ręce schował do tyłu, żeby nie było widać jak się trzęsą z nerwów. Ponownie stracił kontrolę nad samym sobą, ale natura sytuacji tego wymagała. Spojrzał kątem oka na ojca, zastanawiając się, czy w ogóle wejdzie do akcji, czy się schowa. Zakładał opcje numer dwa.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach