Morderczy wzrok to mało powiedziane. To był wzrok Hannibala Lectera. Ze wszystkiego na świecie, stary Silvan był dumny z wesela. Niby chciał to usłyszeć, a jednak gorzkie wspomnienia go zalały. Wybredny to był w swej naturze, ale w tamtym momencie solidnie przeginał pałę. Ale czy można mu się dziwić? Tak. Odpowiedź brzmi po stokroć tak. Aczkolwiek, zachowanie Maurycego miało swoje powody. Czasem czegoś tak pragnął, że jak już dostawał to się zawodził. Bo tu nie chodziło o pochwałę za wykonanie zlecenia, które swoją drogą skończyło się tragicznie. Tylko ojciec o tym nie wiedział. Może gdyby Hoffman się otworzył jak raz, to by mu pomógł. Może by wytłumaczył, że nie ma nic złego w lubieniu Idy. Że to wcale nie jest mezalians pierwszego sortu i, że nic się nie stanie jak otworzy się przed niedawnym wrogiem. Jednakże, nie było na to szans. Silvan musiał się zadowolić kłamstwem, którym karmił go Maurice. I w tym wszystkim, nagle słowa o dumie go nie ucieszyły. Chciałby usłyszeć; Synu jestem z Ciebie dumny, że choć zjebaliśmy proces wychowawczy, to jednak wyszedłeś na wampira, Młody, to jak ty kradniesz dzieła sztuki i chowasz zwłoki, to nikt tak nie zrobi. Chapeau bas.
- Yhm, super – odparł i wbił ten swój wzrok modliszki w ojca. No taki synek skurwysynek z niego, ale tak go wychowali to mają. Renata i Silvan powinni dziękować niebiosom, że są wampirami, które się nie starzeją, bo tej szklanki wody na starość mogliby nie dostać. Ten to był tak małostkowy, że pewnie na łożu śmierci by jęczał, że go nie kochali. Porównanie Maurice’a do dziecka, które płacze z niewiadomych powodów, było idealne. On to był tym typem dzieciaka, które sobie coś robiło, żeby na niego zwrócono uwagę. Tylko, że bycie wampirem to wszystko utrudniało. Więc się potem buntował. Sprawiał problemy, robił rzeczy, których nie powinien. Wracał we krwi do domu, podrywał córki znajomych oraz wypijał im całe wino. Problem był taki, że w tamtych czasach po prostu się nie cackano z dziećmi. Więc jego obecnie gorszące występki, wcale nie były takie złe wtedy. Sio na pole i tyle. Ale Maurice był kreatywny, coś zawsze wymyślił, żeby któreś zwróciło na niego uwagę. Może dlatego ich tak męczył. W życiu dorosłym natomiast się mocno zmienił. Gdy bunt minął, chciał ich zadowolić. Wpierw ojca, potem matkę. Przykładał się do roboty, wszystko miało być tip top. No, ale kogo to interesowało? Zapewne w oczach rodziców wciąż był problematyczny, tylko że dorosły. Taki wypadek przy pracy (dosłownie), który został i się nigdzie nie ruszy. Dlatego też Hoffman nigdy nie chciał nikogo przemienić. Miałby na głowie kogoś, kto może wcale go nie satysfakcjonować.
Silvan wrócił z kawą, którą Maurice wziął do ręki, aczkolwiek jeszcze nie pił, bo była zbyt gorąca. Słysząc pytanie ojca, miał problem. Wybrać przemoc, czy też zachować się znośnie. Diabełek na ramieniu mówił SPAL MOST I WIOSKĘ, anioł natomiast TO TWÓJ TATA, A NIE WRÓG. Tylko, że blondyn nie był świętym. Do religijnego było mu daleko oraz nie wierzył w dobro ogólne, czy też karmę. Nie interesowało go czy pewnego dnia spali się piekle, czy też będzie w tym całym niebie. Dlatego też, spojrzał na ojca, wyprostował się i przekręcił delikatnie głowę. Silvan mógł się domyślić, że z tego nie będzie nic dobrego. Jeśli zwracał wcześniej uwagę na jego wyuczone ruchy, wiedział że zacznie się litania. Pytanie tylko, czy tata był spostrzegawczy? I czy w ogóle znał syna? W końcu mało czasu razem spędzali, a na przestrzeni lat Maurice się robił tylko gorszy. Coraz bardziej był zobojętniały na krzywdę i ból, który miał wywołać u własnego ojca.
- Wyjechać z tego kurwidołka i dwa razy się nie oglądać. Pojeżdżę na nartach, porucham milionerki, które chcą się intratnie wydać za mąż. Wiesz, związki prominentów nigdy nie trwają długo, więc szybko się znudzę. Ale wiesz co bym chciał? Co tak naprawdę bym chciał? – I tu się uśmiechnął. Sztucznie, aczkolwiek z taką pasją w oczach, że Silvan powinien był zacząć uciekać. – Chciałbym cholera wiedzieć, co ja mam zrobić, żebyś był ze mnie dumny. Ale tak naprawdę, a nie dlatego, że pojechałem do wypizdowia i poudawałem chłopaka twojej ukochanej Idy. Mam wrócić do laboratorium? A może dokończyć astronomię? Nie jestem głupi, wiem jak Cię zawiodłem. Spełniasz swoje marzenia na Idzie, bo ja wybrałem drogę mamy. Bo zawiodłeś, się na swoim pierwszym projekcie. I może się łudziłeś, że będę inny, ale ja to ja. A przecież wrzucanie zwłok do kwasu, to nie to samo co miareczkowanie. Ida to taki nowy projekt, bo pierwszy okazał się fiaskiem. Tylko, że mam dla ciebie okropne newsy. Ja się już nie zmienię, więc przekładaj nadzieje na nią. Na twoją niewinną córunię. Ale powiedz mi, co bym miał zrobić, żebyś się tak mną przejął. Żebyś był dumny. Bo dla mnie to będzie piękny prezent. Taki z taką kokardką. – Mówił spokojnym tonem, aczkolwiek jedna noga mu drżała. W końcu to z siebie wyrzucił. Po tylu latach korzenia się, błagania o niesamowicie wielkie pokłady miłości. Chciał, żeby rodzice go wychwalali, potrzebował tego. Jak raz chciał, żeby to oni postawili go na piedestale. I w tej całej złości, nie przejmował się, że las się palił, a wioska obok zaraz stanie w ogniu. Brakowało tylko podpałki, która miała nadejść. Bo jak już stanęli wszyscy w prawdzie, to brakowało ostatniego elementu. Prawda była taka, że Maurice obwiniał ojca o własne winy. Wyrzucał na niego własne urojenia, które się porobiły przez lata. Aczkolwiek dla Hoffmana, jego prawda była prawdą absolutną. I nie było chuja we wsi, co by mu powiedział, że rzeczywistość jest trochę inna.
- To byłby naprawdę fajny prezent – dodał już smutniej i napił się w końcu kawy. On naprawdę cierpiał, bo wszystko się zapętlało. Zawodził rodziców, zawiódł Idę i ponownie zawiódł ojca swoim zachowaniem. Sprawiał im przykrości, łamał serca, teraz się wyżył. Ale może i dobrze, że po latach duszenia wszystkiego w sobie, prawie że wykrzyczał swoją prawdę. Może była jeszcze szansa, żeby ustalić jedną wersję. Jednakże, zakrawało to o cud, a takie rzeczy się nie zdarzają w życiu Maurice’a. Silvan powinien się był modlić, żeby to był koniec wywodu Hoffmana. Bo choć był obszerny, on miał jeszcze trochę do powiedzenia. Aczkolwiek, to mogłoby wywołać jeszcze większe straty, niż te które już powstały.