Och, jakże byli do siebie podobni! Ida też nie gustowała w towarzystwie nadnaturalnych, szczególnie tych starszych, przywykłych do wojen, przelewu krwi i mordowania dla pożywienia. W gruncie rzeczy, mieli z Makoto szczęście, że przyszło im spędzać najbardziej człowiecze lata w dobie syntetyków, substytutów i możliwości spożywania koniecznych do przeżycia rzeczy ze źródła, które nie wymagały zdobywania go osobiście. Ida miała problem ze smakiem syntetyków, ale próba oszukania siebie, że krew którą dostawała w woreczkach z frakcji była od dawców. Mogła wtedy traktować swoją przypadłość jak chorobę, która wymagała regularnych transfuzji. Pod tym kątem wilkołaki miały o wiele ciężej i im bardzo współczuła, tak samo jak zazdrościła im możliwości poruszania się w promieniach słońca. Nie wiedziała, czy wolałaby żyć w większej moralnej zagwozdce dla tego przywileju.
Bałagan był po prostu częścią jej życia. Był na tyle uporządkowany, że wiedziała gdzie co znaleźć, a kiedy robił się nieznośny, robiła gruntowne porządki. Może czasami był wstyd, ale rzadko kiedy ktoś wpadał bez zapowiedzi. No i to nie tak, że tych gaci walało się wiele, po prostu czasami nie chciało jej się iść do kosza na pranie stojącego w łazience. To chyba zrozumiałe, szczególnie przez zabieganego lekarza.
Nie był kurierem? Trochę gafa, ale nie na tyle wielką, żeby się zawstydzić.
—
Och, przepraszam za nieporozumienie. Cecil nie mówił, że pomaga mu familiant. — Kolejny strzał, jakże chybiony. Może powinna przestać gadać, kiedy nie miała nic mądrego do powiedzenia.
Podeszła do wilkołaka, by wyciągnąć w jego stronę dłoń.
—
Jestem Ida. — Co prawda Makoto już miał tego świadomość, ale chyba miłej tak było się sobie przedstawić na stopie towarzyskiej. —
Właśnie robiłam smoothie I jeszcze nie dodałam krwi, może chcesz trochę? Wysokobiałkowy. I wegański! — Przyjacielsko zaoferowała jeszcze wspólne siorbanie truskawek
_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone