La plus belle des ruses du diable est de vous persuader qu'il n'existe pas
The devil's finest trick is to convince you that he doesn't exist
Zbliżała się już granica czasowa, po przekroczeniu której, w razie gdyby nie udało jej się wrócić, Constanza poleciła Soni zadzwonić do Silvana Zimmermana, aby dowiedział się o planowanych przez swoją przyjaciółkę akcjach i zajął się Sonią. Głęboka noc uśpiła cały Paryż, babcia oddychała miarowo przez sen, zegar tykał, mijały minuty. I kiedy już zdawało się, że Connie była w tarapatach i prędzej zastanie je świt, niż opiekunka wróci, telefon Soni zawibrował wreszcie wiadomością od pani Moreau.
Kwadrans później stanęła w drzwiach mieszkania babci Soni, uścisnęła lekko dziewczynę i oddała wszystkie pożyczone ubrania starszej pani, a Soni zwróciła medalik.
Powiedziała, że spotkała się z jej stwórcą, że nie doszło między nimi do żadnej kłótni ani walki, rozmowa przebiegła bardzo spokojnie, i że jutro zawiezie Sonię do miejsca, w którym teraz przebywa mężczyzna, żeby mogli porozmawiać – dokładnie tak, jak jej wcześniej obiecała. Postawiła jednak ważny warunek: zostaną z babcią do świtu, a potem pojadą razem do domeny Draculów i Sonia najpierw wypocznie. O odwiedzinach u stwórcy jeszcze tej nocy absolutnie nie było mowy. Było już zbyt blisko poranka, nie chciały, aby zastały je promienie słoneczne, a poza tym wieczór obydwu wampirzyc obfitował w wielkie emocje i Sonia naprawdę powinna się zdrzemnąć, żeby odzyskać siły. Constanza przypomniała jej, że do babci pojechały wyłącznie dlatego, że dziewczyna się o nią bardzo martwiła, ale skoro już ustaliły, że babcia nadal żyje i ma opiekę w postaci swojej córki – a Soni matki – a Raphael z całą pewnością znajdował się daleko od domu Evansów i nie mógł zagrozić ani mamie, ani babci, to teraz gwałtowne ruchy nie były już potrzebne.
Należało się uspokoić i powrócić do normalnego trybu działań. Starannie przemyślanego i bez pośpiechu.
Pojechały zatem do siedziby klanu gdzie Sonia miała spędzić nadchodzące godziny słoneczne, a już następnego dnia, ledwie zapadł zmierzch, Connie przyjechała po nią i ruszyły znów w drogę do obiecanego miejsca.
Kompleks, w którym mieściła się firma Constanzy, znajdował się gdzieś w parku industrialnym między Les Bruyères a Sartrouville, mniej-więcej godzinę drogi od centrum Paryża. Wygodny rejon: blisko rzeki, wszędzie dookoła magazyny i hale, sklepy specjalistyczne z narzędziami, skrytki i garaże do wynajęcia, po drodze również KFC, firmy transportowe, komisy samochodowe i krematorium. Wszystkie najważniejsze lokacje w jednym miejscu. To naprawdę wiele ułatwiało zarówno w kwestii dochowywania tajemnic, jak i w dokonywaniu na szybkiego kluczowych transakcji i wymian, w razie gdyby sprawy czasami poszły nie w tę stronę, co trzeba.
Przez ostatnią dobę - na cztery dni przed rodzinną katastrofą Constanzy - wszystkie gwiazdy zdawały się układać w jakiejś doskonałej koniunkcji. Connie wyglądała na spokojniejszą i jeszcze bardziej pewną siebie niż zwykle, uleciało z niej wiele napięcia, które wprowadzała niewiadoma oraz czynnik ścigania się z czasem. Kobieta znów odnosiła się do Soni dużo bardziej łagodnie, miękko, miała więcej cierpliwości, nie traktowała dziewczyny zadaniowo. Widać było, że ma wszystko pod kontrolą.
Znów siedziały w samochodzie i kierowały się drogami szybkiego ruchu na północny-zachód. Radio grało cicho jakąś popularną popową muzykę, czasami padał słaby, drobny kapuśniaczek, z którym wycieraczki przedniej szyby radziły sobie bez problemu. Starsza wampirzyca sama z siebie mówiła niewiele, ale cierpliwie odpowiadała na jakiekolwiek pytania Soni i nie urywała tematów. Zamknięta przestrzeń auta zachęcała do wyznań, bo słowa nie mogły nigdzie uciec.
_________________