Ach, szlag. Zamieszała mu za bardzo. Jeszcze zanim Silvan skończył mówić, kobieta zaczęła powoli kręcić głową, gotując się do wyjaśnień, choć w głębi duszy cierpiała na tym, robiła to bardzo niechętnie. Jeśli jednak nie chciała, by Silvan pomyślał, że wszystko to, co mu powiedziała od samego przekroczenia progu jego pokoju, było kłamstwem, musiała chyba zacząć opowieść zupełnie od początku. Tylko tak mógł cokolwiek zrozumieć.
— Rok temu — zaczęła, dając mu uścisnąć swoje ręce. To właśnie na nich skupiła wzrok, wbiła go w swoje i jego knykcie, w żyły widoczne na bladej skórze obojga, w zmarszczki i fałdki zgięć palców. — Rok temu, jeszcze jakoś zimą, wzięliśmy urlop i polecieliśmy do Armenii. To miała być długa wycieczka, wiesz, podróż do korzeni… w tym roku mija trzysta lat Sahaka, od kiedy… no wiesz, wampirze trzysta. Okrągłe. On bardzo tęskni — wydusiła z trudem. Ciężko mówiło się o swoich głębokich sekretach, ale jeszcze ciężej mówiło się o rzeczach emocjonujących dla osoby, na której komuś zależało. — Zawsze tęsknił za ojczyzną. Często wspominamy miejsca, gdzie się razem wychowaliśmy i… Postanowiliśmy przejść tym szlakiem. Powspominać. Tylko że ludzkie życie nie zawsze było szczęśliwe. Nie wszystkie wspomnienia są dobre — oblizała wargi, przygryzła je lekko. Ważyła dalsze słowa. Mówiła ostrożnie. — Kiedy stracił kontrolę, byliśmy całkiem sami, we dwoje. Nie było nikogo, żeby odciągnąć jego uwagę. Nikogo. Żeby kogoś… poświęcić. Bo to nie było polowanie, Silvan, byliśmy po prostu na wycieczce. Na wakacjach. Nawet nie pamiętam, czyj to był pomysł, żeby odwiedzić akurat tamtą wieś... To miejsce było złe, w Sahaku coś się zapadło… nie dał rady...
Pod koniec, choć panowała nad swoim głosem, Renata oddychała wyraźnie szybciej, a jej niespokojne palce nie mogły już tkwić w bezruchu – nerwowo gładziła, miętosiła i ściskała ręce Silvana, może nawet odrobinę za mocno. Cisza, jaka zapadła, pozwoliła zawisnąć słowom w powietrzu ciężko jak wilgoć poranna. Nie powiedziała niczego wprost, nie była w stanie skazić umysłu Silvana obrazami, które zapisały się żywo na matrycy z tyłu jej oczu. Nadal widziała te wszystkie odrażające szczegóły własnej fizjologii, nie musiała nawet zamykać powiek. I nie mogła, zwyczajnie nie mogła pozwolić na to, żeby Silvan widział w swojej wyobraźni to samo co ona. Sumienie jej na to zwyczajnie nie pozwalało.
— Sahak bardzo to przeżywał — wznowiła wreszcie po chwili ciszy. — Ja też, oczywiście… to było… ciężkie. Naprawdę ciężkie. To był pierwszy taki raz. Nigdy wcześniej się nie przydarzyło… przez tak wiele lat. A potem to już była równia pochyła, do października było tylko coraz gorzej i gorzej.
Teraz Silvan miał już więcej elementów układanki, mógł bez problemu połączyć je w całość. Rozłąka „dla bezpieczeństwa” wcale nie służyła im obojgu, Sahaka pożerał lęk, zaczął poddawać się paranoi, tracił kontrolę nawet przy syntetykach. Rozlana krew kojarzyła mu się z polowaniem. I Renata, nieostrzeżona przez Silvana, że coś takiego miało miejsce w jego bezpośredniej obecności, zdecydowała się wrócić prosto w paszczę bestii.
Teraz, trzy miesiące później, było lepiej. Od kiedy byli razem, od kiedy Silvan pracował nad wekuronium. Ale wtedy, w okolicach balu Scaletti, nie było żadnej gwarancji na poprawę, Renata przez pewien czas zwyczajnie uprawiała hazard swoim własnym zdrowiem i życiem.
— Oj — gwałtownie rozwarła dłonie. Na skórze Silvana odbiły się na czerwono półksiężyce jej starannie przyciętych paznokci. — Nie chciałam...