28 XII 2022 - Elle me dit tout dans un silence, c'est son sang qui coule dans mes veines

2 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
28 XII, wczesny wieczór
Dzień po urodzinach Maurice'a


Obudzili się wyjątkowo wcześnie. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że nie spali w ogóle. Narine poczuła, jak Tigran kręci się w pościeli, próbując wymknąć się z łóżka nie zakłócając jej odpoczynku; każdego wieczora, zanim reszta domowników rozkręcała się do życia, Sahak miał zwyczaj chadzać pływać, póki basen był pusty, a w korytarzach nie było słychać wielu głosów. Ona obróciła się jednak, spojrzała na zegarek. Dostała całusa w skroń i przykaz, żeby jeszcze spać, ale głowę miała tak napęczniałą tępym pulsowaniem, że sen prędko spłynął z jej powiek.
Postanowiła wstać razem z nim i zejść do kuchni, zacząć noc, zrobić mocną kawę. Czarną jak wrota piekieł, gęstą jak magma i słodką jak skurwysyn.
W pokoju Sahaka, w głównym budynku willi, miała schowany komplet ubrań. Rzadko pozwalała sobie na chodzenie w tych samych rzeczach dwie noce z rzędu, nawet jeśli były nadal czyste, nie lubiła od wczesnego wieczora czuć zapachu poprzedniej doby: oparów jedzenia, dymu papierosowego, zwietrzałych perfum. Zresztą jak miałaby wyjść do ludzi w brokatowym kombinezonie z urodzinowej imprezy? Przetarła oczy. Theotokos najmilsza, miała nadzieję, że z przyjęcia nie było wielu zdjęć, na których się znalazła.
Zeszła więc, ubrana elegancko jak zawsze, we wzorzystą sukienkę w starym kroju i gruby, czarny, domowy kardigan do kolan, z przydużymi rękawami. Włosy spięła ku górze i zawiązała na głowie apaszkę, żeby żadne pasemko nie odstawało tam, gdzie tego nie chciała. I wyglądałaby pięknie jak skowronek, jak pani z obrazka, z jakiejś pocztówki z Ameryki lat 50-tych, gdyby nie to, że twarz miała wymęczoną, niedospaną, bez makijażu, z sinymi cieniami pod oczami – no jak nic wczorajsza, na pierwszy rzut oka. Nie ma przebacz.
Ekspres Silvana został rozdziewiczony zaraz po wigilii, od tamtej pory Renata bez skrupułów „rządziła się” nim, oznajmiając tylko przyjacielowi po fakcie dokonanym, że „robiła w nim tę czy tamtą kawę, powinien spróbować takich a siakich ustawień”. Teraz też pierwszym co zrobiła było wyjęcie z szafki kubka i przygotowanie ziaren.
Podczas tej właśnie czynności zastał ją Maurice.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice po nocy pełnej wrażeń, zasnął jak dziecko. Obudził się jednak wcześnie z niewiadomych mu powodów. Wygrzebał się z objęć Idy i jeszcze sennym krokiem udał się umyć. W nocy i nad ranem nie było na to czasu, a chciał już zmyć z siebie chlor, resztki brokatu i nie najprzyjemniejszy zapach alkoholu wymieszanego z papierosami. Jak zwykle, wziął chłodny prysznic, aby jak najskuteczniej się pobudzić. Nie miał serca budzić Idy, więc nie wysuszył włosów, zarzucił na siebie kremowe spodnie i niebieską koszulę, a następnie uznał, że chyba pójdzie zrobić sobie herbatę do kuchni. Wszyscy jeszcze spali, albo dopiero co się budzili, więc nikogo nie spotkał po drodze. Miał czas na pomyślenie o tym wszystkim co się wydarzyło w nocy. Bogowie, ile się działo. Wciąż przeżywał, że jego ukochana dała się ugryźć i nie mógł posiąść się z radości, że znowu był jej pierwszym. Było w tym coś wyjątkowego. A Maurice lubił czuć się wyjątkowy. Jak taki wybranek losu. Nie dość, że był jej pierwszym wampirzym razem, to jeszcze chłopakiem i do tego mógł wyssać z niej krew. Same superlatywy, tyle rzeczy robili ze sobą po raz pierwszy. Gdyby nie kac, który go troszkę trzymał, z pewnością o wiele energiczniej udawałby się do kuchni. Jednakże, był w takim stanie, że schody przemierzał powoli i nawet nie zwrócił uwagi na odgłosy dobiegające z kuchni. Dopiero, gdy tam wszedł, dostrzegł matkę przy ekspresie do kawy. Również wyglądała na zmęczoną, dopasowała się pod tym względem z synem.

- Dobry wieczór mamo – powiedział podchodząc do niej. Również wyciągnął kubek z szafki i zaczął szukać herbat. Tak rzadko przebywał w tym pomieszczeniu, że sam średnio wiedział co, gdzie jest. W końcu znalazł jego ulubiony smak, mięty i wrzucił torebkę do porcelany zdobionej obrazkami gór. Kupił go kiedyś na targu w Saint Moritz. – Jak się trzymasz po wczoraj? – Zapytał aby zagaić rozmowę. Przy okazji nastawił wodę w czajniku i oparł się o blat. Mokre kosmyki włosów kręciły się i opadały mu na czoło.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

— Maurice — uśmiechnęła się lekko, prawie samymi oczami. Normalnie tego typu wyraz twarzy był dość subtelny, ale tego wieczoru, gdy defaultowa prezencja Renaty była taka zmarnowana, drobne zmarszczki w kącikach powiek zadziałały jak magiczne iskierki, rozjaśniające całą jej twarz. Bez mocnych kresek eyelinera i ciemnej pomadki wyglądała młodziej, jakoś tak… cieplej. Mniej wyniośle.
Już miała pytać go, czy chciałby, żeby i jemu zaserwowała porcję kofeiny, ale nie zdążyła, chłopak poszedł prosto po herbatę.
Spytana, westchnęła wymownie i podniosła brwi.
— Wkraczam już chyba w taki wiek, że maratony nie są mi wskazane — parsknęła. Przycisnęła coś na ekranie dotykowym ekspresu, wybrała opcję mielenia ziaren, a potem potrójną espresso z podwójną porcją cukru. — Mam wrażenie, że od urodzin Tahiry nikt z nas nie zdążył wytrzeźwieć choćby na godzinę — zażartowała. Najgorsze, że ją i Sahaka czekał jeszcze bankiet noworoczny. Przysięgła sobie, że to będzie koniec, absolutnie, od pierwszego stycznia żadnego więcej alkoholu ani innych umilaczy, przynajmniej na kilka miesięcy. — Jesteś zadowolony z przyjęcia? Wszystko poszło po twojej myśli?
Wiedząc, jak bardzo Maurice lubił dopinać wszystko na ostatni guzik, sądziła, że i teraz ważnym było dla niego, aby wszystko się udało dokładnie tak jak to zaprojektował. Wszyscy przebrali się w wybrane stroje, śpiewali karaoke, czyste szaleństwo.
A skoro już mowa o szaleństwie, a niech tam — niech będzie potrójny cukier.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice był o wiele starszy od swoich rodziców, gdy Ci go mieli, a wydawało się, jakby wciąż był taki młody i powabny. Jasne, dwieście lat to w końcu nie tak dużo. Jednak do niedawna nie miał prawie żadnej stabilizacji, teraz to chociaż miał dziewczynę, ale też na razie nie było to za wiele. Wiązał z nią przyszłość, to się liczyło. Wyjątkowo naprawdę myślał, że może to jest ta jedyna. Śpieszno mu się zrobiło do zawiązywania poważnych relacji, ale to może był ten kryzys dwustulatka. A może po prostu, po raz pierwszy się prawdziwie zakochał. Dwa miesiące się spotykali, tydzień razem byli, a już śmiali się na temat małżeństwa i dzieci. Jasne, wciąż to go przerażało. Sama wizja tego, że w niedalekiej przyszłości (dekada choćby) miałby mieć latorośl, napawała go dziwnym strachem. Ale wraz z tym przychodził też nieśmiały uśmiech na jego twarz. Hej! W końcu i ja mam swoje dobre zakończenie.

- A tam, wymówki – machnął ręką zamaszyście i, aż mu się w głowie lekko zakręciło. Faktycznie nie był w najlepszym stanie. – Ale coś w tym jest, ja tam nie narzekam, ba, nawet lubię taki rausz. Tylko, że cholera nawet na mnie się to odbija. Dwieście lat to nie przelewki. – Rzucił zauważywszy, że faktycznie przeholował poprzedniej nocy. Ta krew, ta kokaina, alkohol, potem picie z Idy. No cały zestaw, a on biedny musiał to jakoś wszystko przetrawić. Wyjątkowo, wyjął miód z szafki i posłodził herbatę. On! Pan ja nie jem cukru. Jednakże, potrzebował zastrzyku energii.

- Jasne, że jestem zadowolony. Tata tak się wczuł w to karaoke, Halide to dobra tancerka, nos mnie nadal boli. Idealnie było. – Odparł szybko. Naprawdę podobały mu się jego urodziny i choć brakowało kilku osób, na przykład Jannika, to i tak świetnie się bawił. – A tobie podobało się? W ogóle mam pytanie. Czemu ty miałaś takie same skarpetki jak Sahak? – Zapytał przypomniawszy sobie o tym dziwnym incydencie, który wypalił mu znamię w mózgu. Nie zamierzał dedukować, po prostu się spytał.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Odrobina hałasu z młynka, po tym woda przepuszczana pod ciśnieniem przez świeżo zmieloną kawę. Aromatyczne krople sączyły się do kubka, zapach rozprzestrzeniał się po całej kuchni. Może jednak było coś w tych ziarnach za dwa kafle.
Spojrzała na syna z lekką konsternacją, zastanawiając się, jak tok jego myśli przeszedł tak szybko od jego własnych urodzin i imprezy w stylu disco do skarpetek, i zanim skojarzyła, że wczoraj nie mieli takich samych skarpetek, że to chodziło o wigilię, minęły ze dwie sekundy.
— Och, z tego samego powodu, dlaczego ty i tata mieliście takie same swetry — odparła beztrosko. — Trochę dla dowcipu. Dla zabawy. Bo to przecież święta. Przed wigilią robiliśmy zakupy, żeby dopełnić prezenty, głównie perfumy i odzież, zobaczyliśmy w sklepie te brzydkie skarpetki na jakiejś przecenie i stwierdziliśmy: czemu nie — wzruszyła ramionami. I jak gdyby nigdy nic, kompletnie nie podejrzewając, że obraz świątecznych skarpetek wprost zachwiał światem Maurice’a w posadach i zapoczątkował nową erę jego życia, wróciła do poprzedniego tematu, bo przecież w końcu to o nim była mowa, o misterze wszechświata. Po prostu nie sądziła, że temat skarpet był w jakikolwiek sposób ważny. — A urodziny były świetne. W ogóle nie spodziewałam się takiego motywu przewodniego, złoto. Ty i tata śpiewający razem to dla mnie absolutne mistrzostwo — położyła rękę na sercu, rozbawiona. Uśmiechała się, ale lada moment uśmiech ten zmienił się w melancholijny, trochę smutny. Constanza spojrzała na syna poważnie. — Nawet nie masz pojęcia jak dużo to dla mnie znaczy, że mogłam być przy tobie i widzieć… że się cieszysz.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Głośne odgłosy ekspresu do kawy przerwały na chwilę ich rozmowę, dając Maurycemu czas na wymieszanie herbaty i podmuchanie w nią, aby szybciej wystygła. Wziął łyka, okazała się za słodka. Skrzywił się niemiłosiernie, wylał całość do zlewu i zrobił nową. Tym razem bez miodu. Musiał być to komiczny widok, ale gdy mężczyzna na chwilę zapomniał, jak nie lubi słodzić rzeczy, spisał się na straty. Nowa herbata była jedynie miętowa. Włożył aż dwie torebki, aby smak był intensywny i, żeby wypłukał słodycz z języka. Czy uwierzył w historię o skarpetkach? Ciężko było powiedzieć, raczej przyjął ją do świadomości i nie zamierzał ani wierzyć, ani nie wierzyć. Ostatecznie, nie interesowało go tak bardzo, co mamusia robiła. Dawał jej przestrzeń, prywatność, a co najważniejsze, po prostu był zaaferowany sobą. Jak zwykle zresztą. Maurice żył we własnym świecie, gdzie grał główną rolę, a reszta to były pewnego rodzaju zapełniacze pustki. Ciężko było mu się z tego przestawić na mam dziewczynę, ona nie jest narzędziem. Wciąż był w trakcie tej ciężkiej tranzycji.

- A weź, już mi się szkoda ojca zrobiło, więc wziąłem z nim te swetry – skomentował. Nie podobał mu się ten sweter za bardzo, ale cóż, kupili to założył. Chciał sprawić tacie przyjemność, bo rzadko to robił. Dostał od niego super prezent, jeszcze nie testowany na Idzie, więc musiał się jakoś odwdzięczyć. Robiąc dobre rzeczy dla Silvana, budował sobie tarczę ochronną, gdy już przyjdzie do wyjawienia sekretu. Tak, zamierzał bronić się argumentem Może i Ci nie powiedziałem, że jestem z Idą, ale założyłem świąteczny sweter! Maurice czasami był iście niemożliwy, a jego ciągi przyczynowo skutkowe, nadzwyczajnie opóźnione.

- A dziękuję, dziękuję. Też się świetnie bawiłem. Odkryłem w sobie na nowo niekwestionowanego króla Disco. – Miło było widzieć rozbawienie u matki, cieszył się, że i jej impreza przypadła do gustu. Co z tego, że przeżywali po niej kaca giganta, zdjęcia przynajmniej były ikoniczne! – Ostatnio się dużo cieszę. Nauczyłem się nawet uśmiechać. – Odpowiedział podnosząc do góry kubek z herbatą-zajzajerem. W końcu taka była prawda, Ida uczyniła go szczęśliwym jak nigdy.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Nie kłamała, a przynajmniej wypracowany zmysł Maurice’a nie wychwycił kłamstwa, nie obudził się przedziwnym mrowieniem na karku, wirowaniem w podbrzuszu ani tępym łupaniem z tyłu czaszki. Wykrywacz ściemy milczał. To nawet nie tak, że Constanza chciała dłużej ukrywać swój związek przed światem, głupio kryć się przed synem; najzwyczajniej w świecie odpowiedzią na „dlaczego macie takie same skarpetki” jest „bo takie kupiliśmy”, a nie: „znamy się od trzystu lat, dorastaliśmy razem, oto historia mojego życia i mojej miłości”. Gdyby spytał ją inaczej, o coś innego, dostałby inną odpowiedź. Równie szczerą.
Rzecz w tym, że Connie nie paliła się do mówienia o sobie tak od razu, z grubej rury, na dzień dobry. Skoro mieli tych kilka minut na osobności – co zdarzało się wcale nie aż tak rzadko tutaj, w willi chłopaka, ale też i nie na tyle często, jak Connie by sobie tego życzyła w głębi duszy – to chciała mu pokazać, że jest obecna ciałem i umysłem, tak jak obiecała mu kilka miesięcy temu. „Mindfulness”, mówili na to, zdaje się. Popularny termin w mediach ostatnimi czasy. Bądź tu i teraz, osadź się w chwili, przeżywaj moment i ciesz się nim, bądź osiągalny dla swoich bliskich. Trzeba było korzystać z takich okazji, bo później znów wszyscy się rozejdą, pójdą na narty, na zakupy czy wspinaczkę, pozamykają się w pokojach i ani się obejrzą, a trzeba będzie wrócić do Paryża i znowu będą widywać się raz na przysłowiowy ruski rok, jak trzeba będzie sprzątnąć trupa albo poprowadzić śledztwo.
Wyjęła swoją mocną kawę spod sitka, podmuchała w nią lekko i podeszła do wysepki, gdzie usiadła. Miała nadzieję, że może Maurice usiądzie razem z nią, że nie będzie się nigdzie spieszył i nie będą musieli rozmawiać w biegu.
— Mhmm. Zauważyłam — przyznała łagodnie, z ciepłem w głosie. Kusiło ją, żeby powiedzieć, że „matki widzą takie rzeczy”, ale na takie teksty było jeszcze trochę za wcześnie. Bo przecież to nie tak, że ona wiedziała o pewnych rzeczach dlatego, że byli ze sobą bardzo blisko i byli ciasno złączeni emocjonalnie. Nie, Constanza wiedziała, bo była cholernym szpiclem. Bo lubiła kontrolę i odczuwała patologiczną potrzebę wiedzy. Jej się przez to wydawało, że to zrozumienie jest obopólne, odwzajemnione, ale wcale tak nie było, bo przecież ona jedynie obserwowała z oddali. Jak cień. Jak jakieś fatum. Matka, która stale czuwa i obserwuje, ale której twarzy nie widać w tłumie. Znów zawiesiła spojrzenie na synu, na jego wilgotnych włosach zlepionych w kędziorki. Zupełnie jak u Silvana. — Widziałam kilka razy, jak uśmiechałeś się sam do swoich myśli. Do twarzy ci. I zrobiłeś się bardziej kolorowy. — Nawet ktoś niespełna rozumu zauważyłby takie zmiany. A ona mogła być suką, ale nie była idiotką. — Twoje życie się zmieniło. Cieszę się z tego. Szczerze.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Zauważyła. Ciężko było nie zauważyć, że Maurice przestał się do wszystkich przypierdalać, że przestał siać grobową atmosferę i nie był już jedynie wieszczem śmierci. I przed Idą potrafił się dobrze bawić, ale z pewnością nie w otoczeniu rodziny. A tu, tańczył, śpiewał, wymykał się co jakiś czas i wracał jeszcze szczęśliwszy. Jego dusza paranoika się odpaliła, czyżby matka wiedziała? Musiał się dowiedzieć, czy Renata już połączyła fakty, dopadła ich gdzieś w Paryżu, albo dowiedziała się od kogoś. Na tyle na ile ufał Halide, wierzył że ona by nie powiedziała z własnej woli. Gorzej z tym, jakby ją jakoś podeszli. No ale mówi się trudno, żyje się dalej. Nie mógł pogrążyć się w paranoi i rozmyślać kto, gdzie, kiedy i jak. Potrzebował dowiedzieć się u źródła. Czy naprawdę uśmiechał się do własnych myśli, to nie wiedział. Może, zapewne przypominając sobie, że czeka Ida gdzieś na niego, albo po prostu wiedząc, że jest obok, w biżuterii od niego. No za pewne tak było, musiał się z tym pogodzić. Nadal nie do końca lubił się uśmiechać, ale zorientował się, że nie zawsze trzeba było się powstrzymywać. Tym bardziej, gdy miał tyle okazji, żeby się szczerzyć jak kretyn. No cóż, jego życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Bardziej kolorowy? – Zapytał podnosząc brwi. Co to znaczyło? Że niby wcześniej był szary i ponury i nagle wyglądał jak cywilizowany, wcale niedokochany wampir? No za pewne właśnie to miała na myśli. – Wiesz w ogóle dlaczego? – Zadał pytanie ciekawy, czy mama już wszystko wiedziała, a on krył się jak debil. Nie był pewien, czy jej powie, czy też nie. Aczkolwiek, chciał mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym jaką inni posiadali wiedzę.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Twarz Renaty pozostawała niewzruszona, ciągle w tym samym, głębokim spojrzeniu i z lekkim uśmiechem, jak zamrożona w klatce czasu – poza jednym: jej dolne powieki drgnęły, uniosły się nieznacznie, minimalnie. Aha, więc jednak.
Renata bardzo skrupulatnie składała do kupy wszystkie puzzle, jakie syn sam, dobrowolnie, jej rzucał. W układance nadal było sporo dziur, białych miejsc, część jeszcze ze sobą nie stykała, ale wampirzyca miała już swoje podejrzenia utkane na tym, co Maurice sam jej mówił. „Prawie się zakochałem, ale uciekłem, bo mnie to przeraziło!”„Nie nauczyłaś mnie jak kochać innych i teraz jestem, jaki jestem”„Myślisz, że ja tylko sobie robię krzywdę”… Rozpaczliwe wyrzuty Maurice’a wystrzelone w salonie ojca przez wiele dni dźwięczały jej w głowie, tak samo, jak to, co później, po kłótni, Silvan powiedział jej na osobności. „Rozmawialiśmy o Polsce, ale on poprosił, żebyśmy zmienili temat”, „wyrzucił mi, że przez nas nigdy nie mógł mieć normalnej relacji”
Wniosek nasuwał się sam: coś sprawiało mu dyskomfort, może wywołało zazdrość, albo... ktoś znów się pojawił. A on się bał, że znowu to straci. To było coś, co najbardziej gniotło Maurice’a, jego lęk przed otwarciem się, przed pokazaniem miękkich części zewnętrznemu światu. Przed utratą kontroli nad fasadą zblazowanego dupka, którego mury były nie do zdobycia przez nikogo. Pracą by się tak nie przejął, reputacją też nie, ta była praktycznie niezachwiana. Nie mogło też chodzić o przyjaciół, ponieważ Maurice Hoffman był za dobry, żeby mieć „przyjaciół”, za wysokie progi, żeby się bratać z jakimś plebsem. Ale bolało go, jak nic w życiu bolało go, że matka nie nauczyła go, jak kochać drugą osobę.
— Zakładam, że to nie z powodu naszej wielkiej listopadowej kłótni — parsknęła. — Nie dzięki mnie. Ani dzięki tacie.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Oczywiście, że jego szczęście się nie wywodziło od jego rodziców. To nie oni go wprawili w taki nastrój. Nie było jeszcze przed nią żadnej osoby, która by tak uszczęśliwiała Maurice’a. Aż się sam dziwił, że jedna osoba może tak na niego wpłynąć. I nie była to kokainowa miłość, ani taka z lekkiego przymusu. Sam ją sobie wybrał Idę tej pamiętnej nocy pod Wrocławiem. Czasem wracał myślą do tamtego wieczoru i zastanawiał się, jakim cudem do tego wszystkiego doszło. Nie żałował, wręcz na odwrót. Był dumny z siebie, że sam zainicjował stworzenie czegoś tak pięknego. Przy niej nie musiał być wiecznym aktorem z dramatu. Jego życie zamieniało się na coś bardziej obyczajowego. Powieść grozy, tylko że tym razem główny bohater ma kobietę. I Maurice nie wiedział jak to ugryźć. Ile powiedzieć Renacie, a ile sobie zostawić. Ale to była jego mama, której zależało na nim. Chciał móc podzielić się z nią swoją radością, obydwoje na to zasługiwali. Nigdy nie byli nadzwyczaj blisko, zawsze coś przed nią chował. Jednak, tym razem naprawdę czuł, że powinien był pokazać matce, co u niego się dzieje. Nie wstydził się Idy, nie wstydził się tego, że jego serce się ruszyło po tylu latach. Wręcz sądził, że Constanza może mu pomóc, tak jak Sahak. Darbinyan pokazał Mauriceowi, że może wybrać kochać. Wciąż tego nie zrobił, potrzebował metaforycznego kopa w dupę. I może kobieta, krew z krwi, pokaże mu, że nie ma co się ociągać. Był dumny z siebie, że zdołał mieć dziewczynę. Dla niego to nie było takie łatwe. Chociaż oczywiście mógł mieć wiele, to musiał wpierw zawalczyć wielką walkę z samym sobą. Pozwolił swoim murom opaść dla tej jedynej. Wiedział podskórnie, że drugi raz tego nie zrobi. Że i jego brawura ma swoje granice. Dlatego mu tak zależało na tym związku. Bo był pewien, że drugiej takiej nie znajdzie. Według Maurycego ze złamanego serca tak się nie wychodzi. Jego już miało pęknięcia i ubytki, takiego ciosu, jakim byłaby strata Idy, mógłby nie przetrwać.

- Pamiętasz, jak mówiłem, że nigdy nie będę w związku? – Zapytał. Zarzekał się wielokrotnie, że będzie singlem na amen. Tyle razy to powtarzał, że aż sam uwierzył. Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. – To okazało się, że konsekwencja we własnych postanowieniach nie dość, że jest banalna to i cholernie nudna. – Taka była prawda. Można trwać w swych postanowieniach, ale ile? Tyle lat trzymał się kurczowo samotności, że aż zatracił w sobie umiejętności do relacji. Musiał na nowo się ich uczyć i wiedział podskórnie, że nie raz nie daje Idzie tyle ile powinien. Nadrabiał, jak nie umiał współczuć, to umiał rozśmieszyć. Nie umiał zdecydować, żeby pokochać, to dawał jej co mógł. Stał się własną ofiarą, własnym tworem, który był wręcz przerażający. Gdyby nie to, że był zapatrzony w siebie, jak w obrazek, to za pewne by się załamał. Jednakże, Maurice nie był typem załamującym się. On nie przeżywał rzeczy zazwyczaj. Gromadził w sobie ból i żal, ale bardzo cicho i nieśmiało, przepracowywał je. A w sumie, to nawet nie, po prostu były i w pewien sposób się zacierały. Taki już był.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Nawet posypany solą ślimak nie może cierpieć wiecznie. Każdy ból się kiedyś kończy, a może raczej: nie tyle kończy, co staje się tak przewlekły i męczący, że po prostu trzeba zacząć go ignorować, traktować go jak tło, bo inaczej oszaleć można. Człowiek uczy się z nim żyć, jak z każdą jednostajną, długofalową niedogodnością. Jak z szumem w uszach albo brzmieniem syren. Tak było właśnie z samotnością, z brakiem miłości. Z niespełnieniem. Jako ofiara przemocy za młodu Narine wiedziała, jakie to uczucie; po prostu cierpisz tak długo, że obojętniejesz.
Tak było też przez lata po narodzinach Maurice’a, gdy melancholia i poczucie braku wyjścia przytłoczyły ją na tyle, że już praktycznie zapomniała, że kiedyś żyła inaczej, była kimś innym. Oto, co czyniły z żyjącą istotą żółć i strach. Wypaczały one kolory świata i kazały wierzyć, że tak właśnie powinno być.
Że Maurice powinien zawsze być sam, że miłość nie istniała, albo że istniała, ale tylko taka sztampowa, z popkultury, pełna dramatycznych uniesień, wybuchów i z problemami o tyleż wydumanymi, sztucznie napompowanymi, co łatwymi do rozwiązania.
— Ależ… to świetnie — stwierdziła Connie, unosząc lekko brwi. — Wiesz, konsekwencja sama w sobie nie jest niczym złym, dobrze jest mieć solidny kręgosłup, ale odmrażanie sobie uszu albo niejedzenie ukochanych naleśników na złość komuś, to tylko głupie, niepotrzebne nikomu zacietrzewienie. — Oczywiście to o uszach i naleśnikach to była jedynie przenośnia, nie wnikała w to, co Maurice lubił jeść i czy w ogóle, chyba nie musiała mu tego tłumaczyć. — Znasz to powiedzenie, że „tylko krowa nie zmienia zdania”? — spojrzała na niego znacząco i uniosła lekko kubek z kawą, jakby do toastu, porozumiewawczo. Siorbnęła, ale kawa nadal była za gorąca na jej draculowską temperaturę ciała. Sięgnęła więc po dzbanuszek z zimną wodą i dolała trochę do kawy. Profanacja zapewne, ale miała to w nosie.
Czy Maurice liczył na to, że matka będzie go oceniała, ponieważ odstąpił od jakichś swoich decyzji, przy których upierał się dekadami? Może że będzie szanowała lub kochała go mniej, ponieważ nie pozostał im wierny, okazał się niewystarczająco wytrwały? W końcu to tak jakby przyznał się do błędu, a wszyscy wiedzieli, że Maurice nie popełniał błędów.
Zrelaksowana sylwetka Renaty i jej wyrozumiałe, poważne spojrzenie jednoznacznie mówiły, że nie, nic podobnego. To wszystko było bzdurą w porównaniu do szansy oglądania syna szczęśliwego. Albo przynajmniej w stanie, który, póki co, uważał za szczęście, nie znając niczego lepszego.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Taktyka Maurice’a dotycząca związków długo się sprawdzała. I naprawdę rzadko kiedy żałował podjęcia tej decyzji. Był szczęśliwy sam, samowystarczalny. Potrafił sobie zorganizować uniesienia przyjemności bez zobowiązań i żył sobie tak przez dekady. Jednakże, w pewnym momencie, taktyka zawiodła. Zranił sam siebie na wskroś, przez swój upór i wytworzony lęk przed związkami. Z uporem maniaka unikał przywiązania się zbytniego i sam się na tym sparzył. Z perspektywy czasu, nie żałował, pogodził się z tym, że tak musiało być. Gdyby nie to, że wtedy uciekł, teraz by nie był z Idą. A ona mu przynosiła największe możliwe szczęście, jakiego doznał w życiu. Także, konsekwencja w pewien sposób się popłaciła, ale jakim kosztem. Cieszył się, że się odważył ją przerwać, a jeszcze bardziej był zadowolony, że matka podziela jego szczęście. Nie spodziewał się negatywnej reakcji, w końcu radość syna nie powinna była wpływać na nią negatywnie. Chociaż rzadko kiedy przejmował się opinią innych, to tym razem mu zależało na aprobacie Renaty. Wynikało to z tego, że to było coś tak drogiego jemu sercu, że nie chciał, żeby inni to potępiali. A tym bardziej jego ukochana mama, która miała tendencje do nie wyrażania żadnej dumy z syna. Nie uważał, żeby jego zacietrzewienie dotyczące związków było błędem, gdyby nie ono, nie byłby z Idą. Na koniec, popłaciło się być upartym jak osioł i zimnym skurwysynem.

- Konsekwencja jest dobra, tak. Szczerze to nie żałuję tego, teraz nie. Cieszę się, że sparzyłem się na niej, bo teraz jestem z nią. Coś za coś. – Odparł wzruszając ramionami. Tak naprawdę nie odmówił sobie wielu naleśników, bo najzwyczajniej w świecie, w większości przypadków, nie czuł niczego do drugiej osoby. Tylko raz się na tej zasadzie przejechał. Boleśnie, tak, ale tylko raz. Możliwe, że gdyby nie ona, byłby teraz kimś zupełnie innym. A Maurycemu pasował obecny stan.
- Znam lepsze powiedzenie, bardziej na miejscu, „kto nie ryzykuje ten nie kończy w więzieniu”. A uwierz mi, podjąłem takie ryzyko, że moje kradzieże to nic przy tym. – Również podniósł kubek w toaście, ale widząc, jak mama parzy się przez temperaturę napoju, uznał że poczeka. Nauczył się na cudzych błędach. Widząc, jak dolewa wody do kawy, pokręcił głową z dezaprobatą. Jak tak można? Dobrą kawę, czarną jak smoła, rozwodnić. Dramat.  
- Pierwszy raz zdarza mi się tak myśleć o drugiej osobie. Cały czas, non stop. Bardzo dziwne to uczucie. – Wyznał. Naprawdę nie umiał się przyzwyczaić do tego stanu. Do oddania się w ten sposób. Dla Idy przeszedłby po słońcu, choć wciąż odmawiał sobie miłości. Niesamowite to było, jak bardzo się bał, tego co już nadeszło. Może ktoś powinien był uratować kobietę przed Maurycym. Ponieważ jego miłość była jeszcze niesprawdzona. Niewiadomą było jak będzie kochać. Czy nie przyniesie większych strat, niż korzyści. Aczkolwiek, Hoffman wierzył, że jak już do tego dojdzie, to Ida będzie w raju. Zasługiwała na to, tak samo jak on na dobre zakończenie serii romansów. Ten był zupełnie inny i dlatego był taki wyjątkowy. Zastanawiał się, czy matka też tak miała. Może z Silvanem, może z kimś innym. Jednakże, wstydził się jej zapytać o to. Nie chciał się wtrącać w nie swoje sprawy, nie czuł się na tyle stabilnie w ich relacji, żeby pytać o życie miłosne. W końcu to zupełnie nie było pole jego jurysdykcji.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Można było być z natury konsekwentnym, a i tak być ryzykantem w czynach. Albo na odwrót, konsekwentnie i z uporem ryzykować – bez znaczenia, jedno nie wykluczało drugiego, nawet jeśli powierzchownie tak się wydawało. Renata uśmiechnęła się szerzej na to powiedzonko, myśląc tylko o tym, jak obydwoje mieli w życiu pod górę, będąc maniakalnymi zarządcami, a jednocześnie zawsze gdzieś z tyłu głowy pomrugiwała ta iskierka draculowskiej dociekliwości, błyskotliwego zaciekawienia, które kazało przekraczać granice rozsądku. Miała to Renata, miał to Silvan. Miał i Maurice. Do tej pory niekoniecznie w miłości, bardziej w pracy, ale najwyraźniej i na to przyszła wreszcie pora.
Gdyby nie brawura jednostek, świat donikąd by nie doszedł.
— Co macie ze sobą wspólnego? — spytała. — Wiesz, mam na myśli… rzeczy, które lubicie robić razem, wspólne zainteresowania. Dlaczego właśnie ona jest specjalna?
Czymś przecież musiał się kierować jej syn, a bardzo chciała wierzyć, że nie były to wyłącznie przymioty zewnętrzne. Myśleć o kimś stale, a chcieć dzielić z kimś życie, swoją codzienność, to były kompletnie dwie różne rzeczy.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Constanza zadała takie pytanie, że Maurice o mało się nie udławił herbatą, którą powolutku popijał. Było to bardzo dobre, wręcz docierające do sedna, pytanie, na które niekoniecznie on miał odpowiedź. Musiał się trochę zastanowić i zamiast wspólnych cech, przychodziły mu tylko różnice do głowy. Począwszy od wieku, z którym szła różna mentalność, przez oddzielne zainteresowania, aż po różne temperamenty. Już chciał powiedzieć, że obydwoje mają wykształcenie chemiczne, ratując się brzytwy, aczkolwiek to by wydało tożsamość kobiety. Więc Maurice został w pewnym sensie na lodzie. Myślał na najszybszych obrotach, próbując coś wyskrobać. Jednakże, z gówna bata nie ukręcisz. Spojrzał na matkę, jakby wcale mu nie zburzyła pewnej iluzji w głowie, i zaczął dziergać z prawdą.

- Począwszy od filmów, ona uwielbia wręcz oglądać moje dokumenty historyczne, aż po głębokie rozmowy filozoficzne. – Odparł wiedząc, że i tak jego mama w to drugie nie uwierzy. – Wiesz, zależy też jak definiujemy rozmowy filozoficzne. Ale debatujemy czasem nad przyszłością. O! Uczę ją wielu rzeczy. Odkrywamy razem zakamarki faszyzmu. No i seks. To lubimy robić razem. Wyczynowo, sportowo. Wiesz mamo, dobry seks to jak taki maraton. Bieg przełajowy, wręcz bym powiedział. A sport łączy, nie dzieli! – Naprodukował się jak cholera, próbując wyjść z twarzą. Jemu tak naprawdę nie przeszkadzało, że nie mieli wiele wspólnych zainteresowań. Według Maurice’a nie to definiowało dobry związek. Grunt, że potrafili razem obejść różnice i wciąż znaleźć się pośrodku. A to, że ten środek był zawsze bliżej niego, to inna sprawa. Ustawił się dość wygodnie nasz drogi kolega.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

— Maurice… — jęknęła zrezygnowanym tonem, przetaczając przy tym oczami po suficie, tak, że aż było widać tylko białka. Może Maurice widywał taki wyraz u swojej dziewczyny, w łóżku, jak go bardziej poniosło, kto wie. — Zresztą… czego ja się spodziewałam… — puściła powietrze nosem, na wpół rozbawiona w swoim teatralnym zniesmaczeniu.
To nie była z jej strony nagana, nie takie typowe matczyne strofowanie, ale chyba jednak była trochę zawiedziona tą odpowiedzią, tak mogło się zdawać po wyrazie jej uśmiechu, który zabarwił się inną niż dotychczas emocją. Renata nie zamierzała mówić synowi jak powinien żyć ani z kim się spotykać, całe jego życie dawała mu wolną rękę (jak już się słowo rzekło wielokrotnie, dała mu aż za dużo wolności). Nie uważała także, aby miała jakiekolwiek prawo krytykować jego prywatne wybory. Mogła opiniować jego profesjonalizm, jego pracę, podejście do wykonywanych zadań albo sposób, w jaki prowadził swoje biuro – ale nie jego życie uczuciowe. Pod tym względem była względem syna uczciwa. Wiązało się to również z tym, że chociaż obiecała mu pomoc w odnalezieniu się, obiecała mu obecność i bliskość, to nadal nie było to dla niej coś, co przychodziło naturalnie. Nie czuła tego we krwi, nie miała tego instynktu, musiała bardzo świadomie nad tym myśleć i metodycznie pracować nad spełnieniem danego przyrzeczenia. Ta rozmowa była wynikiem właśnie takich świadomych starań, Renata chciała trochę bardziej dotrzeć do syna. Teraz, przy kawie i herbacie, na kacu po tygodniu ciągłego rauszu, bardziej jak koleżanka, niż matka.
Chociaż… hmm. Czy nie to właśnie było problemem w pierwszej kolejności…? Czy nie to wyrzucił jej Maurice? Że zachowywała się, jakby byli współpracownikami, a nie rodziną?
Ach, macierzyństwo tak bardzo, kurwa, ciężkie, nawet po dwustu latach na garbie. O Losie Pański.
— To może inaczej: co jest w niej innego od poprzednich? Tylko zanim zaczniesz opowiadać o jej narządach reprodukcyjnych — podniosła rękę, robiąc „halt” — pomyśl dwa razy, synu, zastanów się jak jej spojrzę w twarz, kiedy może pewnego pięknego dnia się spotkamy — dogryzła mu z szelmowską miną. Biedna Ida. Oby jak najdłużej żyła w błogiej nieświadomości tego, od której strony jej chłopak reklamował ją swojej rodzicielce. — Chyba ma więcej niż dwie komórki mózgowe i jakiś charakter, tak? Jakikolwiek, synu, błagam — parsknęła.
Skoro już zaczął opowiadać swojej matce o sportowym podejściu do kopulacji, to chyba nie powinien się aż tak wstydzić głębszej rozmowy ani pytań w jej stronę. Chyba że to nawijanie o seksie to była tylko taka zasłona dymna, żeby się schować i stworzyć pozory, ukryć zażenowanie. Często tak było z kontrowersjami. Miały za zadanie odwrócić uwagę od miękkich tkanek.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach