Tuż po TEJ SESJI.
Wraz z drzwiami wyjściowymi zamykającymi się za Mauricem, jakaś część umysłu Renaty też jakby się zamknęła. Zapadła się, zatrzasnęła z głuchym łoskotem w jej klatce piersiowej niby zmurszała klapa w podłodze chroniąca zejścia do piwnicy. Kobieta stała przez chwilę w bezruchu, otoczona ramieniem Silvana, przyciskając rozorane przedramię do klatki piersiowej i tępo patrzyła w stronę korytarza, dając się pochłonąć osobliwej pustce.
Cały ból, cały ten szlam wygrzebany przez syna spychała teraz maniakalnie w głąb siebie, gdzie nie dochodziło światło i gdzie nikt nie mógł zobaczyć brudu jej życia. Nigdy nie sądziła, że pokaże synowi choćby część ze swoich wspomnień, a teraz wybrała te, które stawiały ją w świetle słabości. Czuła się skalana. Wyeksponowana. I kurewsko wprost zażenowana.
Poruszyła się w końcu. Zadarła głowę i spojrzała na Silvana, z jednej strony szukając w nim jakiejś niewysłowionej solidarności, z drugiej zaś lękając się, że w jego ciemnych oczach znajdzie krytykę i osąd. Doskonale wiedziała, że zareagowała zbyt gwałtownie, wyraźnie straciła panowanie nad sobą i uraziła przyjaciela swoim oschłym zachowaniem, nie wiedziała tylko jeszcze, w jakim stopniu spotka się to z reperkusjami w ich relacji.
Była kompletnie zagubiona. Równie dobrze ktoś mógłby położyć ją na stole, rozkrawać i wyciągnąć na wierzch wszystkie flaki żywcem, żeby komentować ich różowość i obłość.
— Daruj, nie chciałam aż tak nabrudzić… umyję się i posprzątam, dobrze?
Renata miała w zwyczaju wypowiadać się autorytarnie, w taki sposób i takim tonem, że brzmiało to, jakby jej słowo było najwyższe i ostateczne, wydłubane w litej skale. Kropką na końcu zdania. Tym razem jednak nie była aż tak pewna siebie, to naprawdę było pytanie o pozwolenie. Jeśli Silvan nie życzył sobie jej pomocy, nie była w stanie się o to sprzeczać, zamierzała to uszanować.