3 X 2022 - Coup de vieux

3 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
3 X 2022

     Pół godziny do całkowitego zachodu słońca przeczekała w La Rotonde przy Chaussée de la Muette. Młodych kelnerów nie dziwiła ekscentrycznie ubrana klientka, która lubiła przychodzić wieczorami, zawsze siadała sama przy stoliku postawionym najdalej od okna jak to tylko możliwe i w bezruchu, ledwie smakując zamówione danie, wpatrywała się w ruch uliczny jak pies wyczekujący przy drzwiach na powrót swojego pana. A przynajmniej tak to wyglądało, nie byli pewni, czy faktycznie patrzyła akurat na okno, ponieważ nosiła wielkie, musze okulary przeciwsłoneczne zasłaniające jej pół twarzy.
     Była tam już stałym gościem, chociaż nie odwiedzała ich zawsze o tej samej porze. Latem, gdy dni były dłuższe, przychodziła znacznie później i siedziała prawie do zamknięcia restauracji. Dzisiaj wpadła o dziewiętnastej, poprosiła o grillowaną polędwicę cielęcą w śmietanie i grzybach i – znowu to samo: podziobała, podziobała, rozgrzebała filety na boki, odłożyła na talerzu tyle jedzenia, że można by wykarmić z tego z piątkę dzieciaków i dwa koty, pogapiła się przez okno i wyszła jakoś przed ósmą, zostawiając w skórzanej książeczce sowity napiwek.
     Na ulicy ściągnęła z głowy barwną chustę i okulary. Rękawiczki na dłoniach zostawiła. Jak zawsze.
     Zrobiła skromne zakupy w najzwyczajniejszym sieciowym sklepiku, przed którym siedziało kilku pijaczków i z niebieską, plastikową siatką w ręku wskoczyła do metra. Nie uprzedziła Cerise, że ją odwiedzi. Napisała tylko do Maurice’a, żeby dołączył, jeśli będzie chciał. Czy właśnie sama rozporządziła się zaproszeniem do nieswojego domu? A owszem, jeszcze jak. Zamierzała sprawdzić, czy dziewczyna ma się dobrze i dba o siebie.
     Była wprost przekonana, że Ceri miała niejeden sposób, żeby wyśledzić nadchodzących gości (i w ogóle połowę rodziny rozsianej po świecie) po GPSie telefonów, hakując system kamer miejskich czy coś tam. W końcu coś musiało wciągać ją na tyle, że zapominała jeść i chodzić do toalety, tak? Constanza słabo się w tym wyznawała. Dlatego właśnie tę niszę zostawiała młodszej wampirzycy.
     Dotarła pod księgarnię czterdzieści minut później. Wyłączyła bezprzewodowe słuchawki w połowie „Sonate Pacifique” i udała się prosto do bocznego wejścia, które prowadziło prosto do jaskini nerda.

Cerise Dracula

Cerise Dracula
Liczba postów : 150
Cerise spędziła ten dzień tak samo, jak wczoraj i przedwczoraj: dzieląc swój czas równo pomiędzy książki i komputer. (Zapewne spędziłaby też tak dwa dni wcześniej i trzy dni wcześniej, gdyby przed trzema dniami nie przypomniała sobie, że wieczorem ma zajęcia z literatury, a dwa dni wcześniej pracownica nie zeszła koło szesnastej z informacją, że teraz kolej Cerise na przejęcie księgarni.)
Słysząc pukanie, oderwała lekko nieprzytomny wzrok od ekranu. Siedziała akurat w swojej pracowni, przez niektórych określanych jej "leżem" - miejscu, w którym na ciasnej przestrzeni upchnęła trzy komputery, pięć monitorów, dwa fotele, drukarkę ze skanerem i niedużą kanapę, dzięki czemu już samo poruszanie się stanowiło swojego rodzaju wezwanie.
Może znów przegapiła godzinę, w której powinna się stawić w księgarni. Chociaż nie. Dzisiaj był przecież wtorek. Miała zająć się księgarnią w środę i czwartek.
Cerise (beztrosko nieświadoma, że właściwie to jest poniedziałek), wyszła z pokoju i ruszyła do drzwi wejściowych, po drodze lawirując pomiędzy piramidkami książek, ułożonych na podłodze salonu. Akurat po pierwsze, zrobiła duże zakupy, po drugie, robiła research na pewien temat i jeszcze nie zdążyła wszystkiego poukładać na półkach. Poza tym odkryła, że tych półek już brakuje. Będzie musiała przybić jeszcze jakaś w… właściwie dowolnym miejscu, w którym znajdzie trochę przestrzeni.
Kiedy gromadzisz książki od stu sześćdziesięciu lat ciężko pomieścić zbiory w takim mieszkaniu. Pewnie powinna się przeprowadzić, ale już raz przewoziła to wszystko z domostwa rodziców i nie miała ochoty na powtórkę…
- Cześć – przywitała się, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła Contanzę. Obdarzyła wampirzycę uśmiechem i odruchowo poprawiła całkowicie zbędne jej okulary, które zakładała z przyzwyczajenia i które lubiły zsuwać się po nosie. – Miałam coś dla ciebie załatwić i zapomniałam? Zaraz, którego dzisiaj mamy? Pierwszy października? Czy drugi? – zastanowiła się, przepuszczając ją, by weszła do środka i prowadząc do salonu. – Siadaj proszę… yhym, gdziekolwiek jest miejsce – zaproponowała, szybko przenosząc kilka książek z fotela na podłogę. – Napijesz się czegoś? Chyba mam A minus w lodówce… i jakąś whiskey w barku – rzuciła, przy okazji zaczynając kalkulować, kiedy ostatnio jadła. Z rachunków wychodziło, że chyba zbyt dawno, aby było to zdrowe.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
     — Trzeci — odpowiedziała spokojnie, z łagodnością świętego, mając wrażenie, że Cerise i tak już jej nie słucha. Nie przeszkadzało jej to.
     Po wejściu Constanza rozejrzała się odruchowo, oceniając stan pomieszczenia. Nie, żeby spodziewała się brudu, ale bałagan tudzież twórczy nieład zdawał się nierozłączną jego częścią. Niektóre ptaki stroiły swoje gniazda w kolorowe piórka i mech, drobne szyszki. Ceri miała na to swój własny sposób, wcale nie tak dziwaczny i niezrozumiały. Ona sama, na przykład, bardzo lubiła to miejsce, chociaż z uwagi na to, że znajdowało się w podziemiach, Constanza czuła się w nim nieco klaustrofobicznie. Doceniała dwa wyjścia ewakuacyjne, przynajmniej nie czuła się kompletnie odgrodzona od świata.
     Connie zdjęła buty i sama wygrzebała dla siebie kapcie, ulubione pantofle, które zostawiła u Ceri celowo, właśnie na takie okazje: niezapowiedzianych wizyt na matkowanie. Nie czuła chłodu ciągnącego od podłogi, noszenie domowego obuwia było raczej kwestią przyzwyczajenia – podobnie jak goszczenie się ludzkimi łakociami.
     — Szklankę posoki, dziękuję. Masz — sięgnęła za pazuchę płaszcza i wyjęła z kieszeni płaski woreczek z zapasem. Nie chciała opijać programistki, w końcu to ona przyszła niezapowiedziana w gości. Z pustymi rękami nie lza. — Wrzuć do lodówki. Przyniosłam ci coś — wyciągnęła także drugą rękę, z niebieską reklamówką. W środku leżała paczka Lay’sów, butelka smoothie, jajko Kinder Niespodzianki, dwie tabliczki czystej czekolady i ogromny baton trójkątnej toblerone z jaskrawą, pomarańczową nalepką „PRZECENA”. — To i mój tablet. Ostatnio zaczął wolniej chodzić, pomyślałam, że może znajdziesz dla mnie chwilę, żeby mi pomóc go wyczyścić.
     To był jedynie pretekst, ale Connie powiedziała to z takim luzem, jakby rzeczywiście przyszła do Cerise interesownie. Żeby nie było, że się troszczy albo martwi, dobra? Meh, kogo chciała oszukać. Znały się i współpracowały ze sobą już wystarczająco długo, by Ceri nie dała się nabrać.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice pracował do późna i dopiero pół godziny przed wschodem, gdy jego telefon z ustawionym wcześniej budzikiem, zadzwonił, udał się do swojego domu, aby schować się przed słońcem. Spał sobie smacznie w samotności, czyli tak jak najbardziej lubił. Nikt mu nie zabierał kołdry, nie gadał przez sen, czy też kopał. Miał po prostu święty spokój, którego nikt nie zakłócał. On to miał obsesję na punkcie tego idealnego ładu, w którym był sam i żył jak chciał. Czyli hedonistycznie, spełniając swoje zachcianki, pragnienia i robiąc co mu się tylko podobało. Obudził się, gdy słońce jeszcze było na horyzoncie, więc ze wszystkimi zasłonami zaciągniętymi, ogarniał się powoli. Tutaj fryzurę układał, postawił tego dnia na zaczesane do tyłu kręcone włosy, aby nie wpadały mu do oczu. Potem stał w garderobie i zastanawiał się, która z czarnych koszul podkreśli jego fantastyczną (według niego) aparycję. Mówi się, że to kobiety mają problem z wybieraniem stroju, ten kto tak twierdzi nie poznał nigdy Maurice’a. Bo on z pół godziny wybierał outfit, który ostatecznie składał się z czarnej koszuli, tego samego koloru eleganckich spodni, i również czarnych markowych butów. Wszystko oczywiście było z wyższej półki cenowej, bo Hoffman nie było stać na zniżenie się do sieciówek. Wychowany w XIX wieku, wierzył w wyższość skrojonych na zamówienie garniturów i dobrych materiałów. Żył sam, nikogo nie musiał utrzymywać, no może poza wypłatą dla sekretarki, która również pełniła obowiązki księgowej. W końcu w tych czasach tak łatwo można pójść za podatki, a Maurice nie zamierzał uciekać z więzienia. W końcu to nie były czasy wojny, żeby aż takie cuda wyprawiać. Przed wyjściem jeszcze napił się krwi, którą mu ojciec preparował. Mężczyzna miał wyjątkowo duży apetyt na osocze, więc zbierał je z każdego możliwego miejsca. Żerowanie na ludziach było coraz cięższe, choć nie można się oszukiwać, z niego też nie zrezygnował. Po prostu robił to o wiele rzadziej. W końcu nie każdy posiłek zabijał! Najłatwiej się trafiało na pijanych, którzy potem i tak niczego nie pamiętali. Jednakże wiadomo, prostszą drogą było zdobywanie krwi z banków, czy też szpitali. Wystarczyło mieć kilku znajomych lekarzy i gotową kopertę.

Zarzucił na siebie płaszcz i wyruszył, gdy już słońce zaszło. W drodze do Cerise zahaczył jeszcze o kawiarnię i wziął kawę na wynos. Lubił jej smak, a jeszcze bardziej lubił jak wyglądał z nią przechadzając się po ulicach Paryża. Nie był fanem tego miasta, uważał że ilość zagadujących go tragarzy o kupienie fidget spinnera, czy też plastikowej flagi, była zatrważająca.  Z nich to by się nawet nie napił, bo był pewien, że krew takiego nagabywacza musi być przesiąknięta odrzuceniem przez turystów. A Maurice gardził odrzuceniem. Dla niego coś takiego było nie do pomyślenia. Może dlatego nie wiązał się z nikim, ale sam uważał, że wynikało to z jego genialnego funkcjonowania w samotności. Poza tym, najnormalniej w świecie nie lubił większości osób, które spotykał. Tak ze startu. Żeby on kogoś polubił to trzeba było czekać. Może nie na cud, a na realizację, że w sumie to niektórzy mogą być przyjemni.

Umówili się wraz z matką u Cerise. Takie spotkanie Draculi było dla niego akceptowalne. Nie to, żeby lubił kobietę, ale nie miał nic przeciwko niej. Była inteligentna i to się liczyło dla niego najbardziej. Nie pieprzyła farmazonów (zazwyczaj), a i ponadto znała się na technologii. Maurice nie miał większych problemów z jej obsługiwaniem, ale gdy raz mu się wyłączył komputer to wpadł w histerię. Od razu do niej zadzwonił w opresji, że musi kupić nowy. A jedynie okazało się, że to automatyczna aktualizacja. Czuł się tak upokorzony, że nie odzywał się do Cerise z dobry miesiąc. No ale to było dawno, więc bez problemu wszedł do niej do domu. Drzwi były otwarte, najwidoczniej już na niego czekała. Wchodząc do środka, wpierw zdjął buty, a płaszcz sam powiesił na jednym z wieszaków. Pomimo bycia bucem, był również kulturalny i nie zamierzał brudzić domu wampirki kurzem z ulic. Oczywiście, same w sobie trzewiki były wypastowane na glanc. Jednakże, brzydził się tym co leżało na chodnikach w tym brudnym jak pizda mieście. To nie był szwajcarski standard, do którego przywykł. Słysząc głosy matki, jak i Cerise, udał się tam gdzie one były. Ach ten wampirzy słuch.

- Dobry wieczór – oznajmił stając w drzwiach. Minę miał jak zwykle zblazowaną, ale wydawał się na szczęśliwego. Przynajmniej nie krzywił się, a to już coś znaczyło. Podszedł następnie do matki i przywitał się z nią. Nie zamierzał jej uściskać, choć może i chciał. Niemniej, wiedział że by to było dziwne, jakby wymuszone. Dlatego też postanowił na zaadresowanie jej obecności. – Renatko - powiedział i kiwnął znacząco głową. – Zaczęłyście już coś?

Cerise Dracula

Cerise Dracula
Liczba postów : 150
- Naprawdę? - zdziwiła się Cerise, wyławiając spomiędzy książkowych piramidek telefon i sprawdzając datę.
Trzeci, rzeczywiście.
Szybko przemknęła przez pomieszczenie, przestawiając książki, robiąc trochę miejsca na kanapie i stole. Nie miała tu syfu, za to... bardzo, bardzo artystyczny nieład już owszem. Na swoje lokum wybrała piwnicę głównie dlatego, że jakoś wciąż nie umiała zaufać nawet najlepszym roletom antywłamaniowym, za to miała dość rozumu, aby zabezpieczyć sobie dodatkową drogę ucieczki i zadbać o alarm.
W pewnych sprawach była wybitnie roztargniona, w innych jednak jej umysł pracował bardzo dobrze.
- Podgrzać ci w mikrofali czy wolisz na zimno? Ojej, dziękuję. - Przyjęła woreczek, w duchu zastanawiając się, ile właściwie jeszcze ma krwi w lodówce. Zwykle dbała o to, aby kupować ją na zapas, ale też była wręcz urzeczywistnieniem stereotypu programisty, obowiązującego jeszcze kilka lat temu. Kiedy już siadała przed komputerem (albo z książką) zapominała o całym świecie. Czasem zdarzało się tak, że sięgała po woreczek i nie zauważała, że coś ich ubyło...
Znikła na moment w kuchni, by po chwili wrócić, niosąc talerzyk ciasteczek oraz dwie szklanki wypełnione krwią - przyrządzoną zgodnie z preferencjami Connie.
- Pewnie, zaraz na niego zerkniemy. W ogóle przyszło mi duże zamówienie najnowszych powieści, jeśli będziesz chciała, zajrzymy potem do magazynu, może coś sobie wybierzesz? - powiedziała, radośnie grzebiąc w torbie przyniesionej przez Constanzę. W końcu jakoś wypadało się odwdzięczyć, zwłaszcza, że właśnie dostała kinder niespodziankę.
Cerise Dracula miała sto dziewięćdziesiąt jeden lat. Cerise Durand trzydzieści pięć. W teorii obie powinny być już od dawna poważnymi, dorosłymi osobami, które mają w pogardzie zabawki. I zasadniczo Cerise nawet nigdy nie bawiła się lalkami.
Ale to było jajko niespodzianka.
Wampirzyca oczywiście najpierw wyłowiła z siatki je, starannie rozwinęła papierek, aby przypadkiem go nie uszkodzić, zjadła czekoladę (czekolada wszak była najważniejsza), a potem otworzyła opakowanie z zabawką.
- Psi Patrol! - ucieszyła się, oglądając psa strażaka. Niestety, zwierzaki zwykle wyczuwały jej naturę i nie przepadały za nią, więc jedyny pupil, jakiego mogła trzymać, był szczurem, obecnie śpiącym w jej sypialni w klatce.
Gdy rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, Cerise zwróciła spojrzenie w tamtą stronę, a kiedy Maurice wszedł do środka... zademonstrowała mu zabawkę. Nawet nie przyszło jej do głowy dziwić się, że pojawił się tutaj w ślad za Constanzą.
Maurice, w swoim eleganckim, czarnym stroju, zdawał się zupełnie nie pasować do tego wnętrza, trochę zagraconego i urządzonego raczej z myślą o wygodzie i pomieszczeniu wszystkich rzeczy niż elegancją. A sama Cerise - stojąc tuż koło niego była jakby istotą z innego świata, bo miała na sobie wyblakłą już od wieloletniego noszenia niebieską bluzę z wizerunkiem małej Mi, ciemne leginsy i grube, kolorowe skarpety zastępujące jej kapcie.
Podobno wampiry powinny być straszne albo mieć styl. Jeśli patrzeć wedle tych kryteriów, Cerise była wampirem wybitnie niewydarzonym. Ale przynajmniej bardzo dobrze znała się na swojej robocie. Informacjami z książek rzucała na zawołanie, a jeżeli nie umiała czegoś znaleźć w internecie, to prawdopodobnie dane te nie istniały.
- Patrz, mam Psi Patrol - pochwaliła się. - Dopiero siadłyśmy. Nalać ci krwi albo whisky?

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
     Za sprawą jakiegoś niewytłumaczalnego paradoksu, ciepła krew odstręczała Constanzę. Powinna smakować jej bardziej, przywodzić na myśl życie dopiero co upuszczone z żył, świeżość prima sort, jak ziarniste bułeczki ledwie wyciągnięte z piekarnika – starej wampirzycy jednak drink o temperaturze ciała kojarzył się zgoła mniej przyjemnie, z dotykaniem cudzej skóry, rozgrzanej, powleczonej warstewką potu, niekoniecznie dobrze dobranych perfum, brudu codziennego i miejskiego smogu. Zawsze łatwiej było jej odpędzić kompulsywne myśli o pochodzeniu swojego pożywienia gdy przychodziło ono prosto z lodówki, jeszcze gęste, sterylne. Fresco.
     Błąd poznawczy, a może zwyczajne wyparcie, bardzo pospolity mechanizm psychologiczny. Ludziom także się to zdarzało. Niektórzy wychowywali swoje dzieci w kompletnej nieświadomości, że kawałek kotleta z ich talerza był kiedyś żywą istotą i, w teorii, biegał wesoło po łączce, w praktyce, całe swoje krótkie życie cierpiał w przepełnionej metalowej klatce. Constanza pamiętała głupią aferę sprzed kilku lat, gdy w jednym z marketów przed świętami Bożego Narodzenia rzucono całe królicze tuszki i społeczność rodzicielska się zesrała, bo jakże to, pokazywać dzieciom martwe króliczki w zamrażalce. Zdegustowani rodzice odciągali swoje płaczące dzieci i z lodówki trzy metry dalej wybierali już pocięte filety na styropianowych tackach. Connie była najwyraźniej taką samą hipokrytką.
     Wszystko, co Ceri zrzucała z siedzeń, Constanza cierpliwie zbierała z podłogi i układała na kupkach pod ścianą, pomagając zrobić więcej miejsca dla nachalnych gości, czyli siebie i swojego syna. Przy okazji rzucała okiem na tytuły na okładkach.
      — Bardzo chętnie. Masz też reportaże? Ostatnio wyszła nowa książka Sary Berm- -
     Urwała wpół słowa, wszedł Maurice. I powitał ją zdrobnieniem. „Renatka” uśmiechnęła się samymi ustami, umiejętnie maskując szczękościsk.
      — Maurice. Zapomniałam o jajku dla ciebie — westchnęła z udawanym żalem. Żartowała sobie, chłopak był stanowczo zbyt dystyngowany na takie dziecinne rzeczy, ale czy dla Maurycego było to jakimkolwiek zaskoczeniem, że matka nie pamiętała o prezentach dla niego, nawet gdy pamiętała o innych? A sama go tutaj zawołała.
     Żeby się jakoś zrehabilitować, Connie sięgnęła po słodycze, które przyniosła dla Cerise, wybrała jedną tabliczkę czekolady i sugestywnym gestem wyciągnęła ją ku mężczyźnie.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Czy Maurice był złośliwy mówiąc do Constanzy ‘’Renatka”? Tak. Było to celowe, wynikające z czystej złośliwości, ale i z przyzwyczajenia. Kobieta mogła zmieniać imiona, wygląd i kraje. Ale dla niego była mamą Renatką z St. Moritz. Trochę się zatrzymał na tamtym średnio miłym okresie, bo tak było mu łatwiej. Sam nie nadążał nad zmianami, które mamunia wprowadzała. On na przykład zawsze zostawiał to samo imię. Tak było mu łatwiej. Nazwiska bywały różne, ale on miał całą firmę pod tym imieniem! Masz problem? Zgłoś się do Maurice’a. Inaczej skąd by mieli wiedzieć, gdzie go szukać? Wampirów o tym imieniu nie było wiele, to było łatwo go znaleźć dla tego co już serio chciał. A jakby zmieniał persony to kaplica. Uśmiech matki mu wystarczył, bo wiedział, że gdyby nie obecność wampirki Cerise, to pewnie dostałby po głowie. Ale to już taka była ich miłość. On nie okazywał, ale oczekiwał. Ona nie okazywała i chyba nie oczekiwała. Miła to była parka. Prawie wszyscy myśleli, że jest przemienionym, a nie urodzonym. Ale nic dziwnego, skoro Maurice miał niebieskie oczy oraz ciemne blond włosy. Natomiast jego rodziciele to włoski mafioza w stylu ojciec chrzestny, a matka to femme fatale o ciemnych atrybutach. Jego to nie irytowało, musiałby być małostkowym wampirem, żeby wypominać takie rzeczy…

Cerise natomiast była jedną wielką zagadką dla mężczyzny. Mądra, zaradna, a jednak pokazywała mu jakiś plastik. Co to było? Pies? Dlaczego z psiego patrolu? Przecież to brzmiało jak film o przygłupich policjantach, realizowany przez Hollywood. On to w ogóle nie nadążał jeśli chodziło o scenę popkulturową. Obejrzał Bojack Horseman i chyba to było tyle jeśli chodziło o współczesne twory, które nie były filmami dokumentalnymi, bądź wojennymi. Te to Maurice uwielbiał. Ubóstwiał wręcz fabuły polegające na czasach, w których żył. Przed snem potrafił sobie puścić po raz setny materiał o Mussolinim, albo o Castro. Jednakże, głównie go interesowały materiały o historiach państw ościennych jego kraju urodzenia. Dlatego też, otworzył usta chcąc coś powiedzieć. Jednakże zawczasu uznał, że nie będzie złośliwy, w końcu coś chciał od niej. Więc tak zastygł z rozwartą buzią i brwiami podniesionymi do góry.

- Psi patrol –
powtórzył i otrząsnął się z szoku. Najwidoczniej niektórym do szczęścia wystarczy kawałek plastiku. No dobra, Maurice wziął to na klatę i uznał, że nie będzie dalej pytał, bo jeszcze się przypadkiem dowie co to w ogóle jest. – A i poproszę whisky, krew piłem przed wyjściem – dodał już z uśmiechem, który powalał tłumy. Był to jeden z popisowych, ale i tych miłych. Czyli absolutnie nie był prawdziwy. Jego naturalny (rzadko spotykany) stan radości objawiał się zmrużonymi oczyma i naprawdę nie popisowym wykrzywieniem ust w górę. Zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał wtedy nazbyt ponętnie, więc zazwyczaj nakładał na siebie maski. Chyba miał problem z natarczywą grą pozorów.

Matka oczywiście mu nie przyniosła jajka niespodzianki. Bo po co? Wcale się nie zawiódł, choć było to oczekiwane. Mogłaby raz w życiu o nim pomyśleć i wziąć coś dla niego. Nawet tę zasraną czekoladę. ALE NIE! Tyle razy się to powtarzało, a jednak wampira wciąż ruszało, że nie pamiętała o nim. Chodziło o takie małe rzeczy właśnie. Żeby Renata raz na ruski rok coś dla niego zrobiła. Żeby pomyślała o nim i przyniosła i jemu słodycz. W końcu sama go tu sprosiła, a to Cerise pytała czy w ogóle na coś ma ochotę. No, ale uznał, że będzie opryskliwy i małostkowy.

- Tata by pamiętał – odparł wzruszając ramionami i pokręcił głową, gdy wystawiła w jego stronę czekoladę. On to od niej już nic nie chciał. Niech same sobie jedzą, a on się upije i będzie spokój.  Ale to co powiedział też trochę się mijało z prawdą, bo tatulek znalazł sobie nową ofiarę. Maurice uważał to za jedno wielkie nieporozumienie. Zmienił sobie laborantkę, bo miała umrzeć. I nagle chciał, żeby on uważał ją za jakąś siostrę wampirzą. Niech go wszyscy w dupę pocałują. On nie będzie obcej baby traktować inaczej. Dlatego też Ida mogła mieć naprawdę wiele powodów, żeby znielubić Maurice’a. Skrajnie nie chciał współpracować. Bo on wiedział, że teraz ona spełniała marzenia Silvana. Stary chciał mieć uczonego dzieciaka, prawie takiego miał. A jednak pierworodny uznał, że pójdzie w ślady matki. Przykre to było, bycie tak wymienionym. Niby wiedział, że to on był prawdziwym dzieckiem. A jednak wszyscy go wymieniali na jakieś inne modele.

- Dobra moje Panie, siadamy do roboty? Noc jeszcze młoda, ale sprawa jest dość poważna. – Powiedział mając na myśli tego mordercę, który pałaszował swe ofiary.

Cerise Dracula

Cerise Dracula
Liczba postów : 150
Oczywiście, że miała reportaże - nie zdążyła jednak zapewnić Connie, że jakieś, których jeszcze nie czytała, na pewno się znajdą. Gdy Maurice nie okazał należytego zachwytu zabawką (nie to, by się go spodziewała) Cerise starannie ustawiła ją na jednej z półek przy książkach.
Być może zauważyła, że darował sobie złośliwości. Może nawet to doceniła. Chociaż po prawdzie, jeśli by na nie się zdecydował, prawdopodobnie w żaden sposób by jej nie uraził. Cerise Draculę tudzież - w tej epoce - Durand, dało się obrazić chyba tylko negatywnie wypowiadając o jej ulubionych książkach albo ustawiając sobie hasło "admin1". Na większość docinków albo nie reagowała, jakby ich nie zauważyła, albo odwdzięczała się tym samym.

Ruszyła do barku, na moment zostawiając matkę i syna samych (i dając im czas na ewentualnie omówienie sprawy taty, który pamiętałby o kinder niespodziance), by po chwili wrócić ze szklanką whisky dla Maurice i podsunąć mu talerz z ciasteczkami. Może z grzeczności, może się jej go szkoda zrobiło na tego tatę, który by pamiętał. Dzięki temu, że uprzątnęły wcześniej książki, miał już nawet gdzie usiąść, a poruszając się po pokoju nie musiał uważać, aby nie zakończyć swego wampirzego żywota tragicznie i groteskowo, potykając się o piramidę tekstów medycznych i uderzając głową o stół.

- Rozumiem, że to wizyta służbowa? - powiedziała, siadając w miękkim fotelu, wprawdzie mającym już szesnaście lat, ale bardzo wygodnym, idealnym, aby rozsiąść się z nim z książką. Słowa Maurice’go wskazywały na to, że nie chodzi tylko o tablet. Ani o terapię rodzinną, bo w takim razie pojawiłby się tutaj jeszcze Silvan i prawdopodobnie jego niedawno przemieniona córka. (Nie, Cerise pewnie nie rozumiałaby, czemu taka terapia miałaby się odbywać w jej salonie, ale ze swoim charakterem zapewne nie wyraziłaby sprzeciwu, a donosiła ciasteczka, alkohol i chusteczki, a w razie czego potem uprzątnęła ślady przemocy.)

– Chcecie znaleźć jakieś księgi z biblioteki aleksandryjskiej? Ktoś włamał się do sieci agencji? Szukacie adresu dziewczyny, która dała kosza Maurice’mu? Czy… może chodzi o naszego nowego Hannibala? – spytała, podpierając łokieć o podłokietnik, a głowę o dłoń, bo przecież szło się domyśleć, że chodzi o to ostatnie. Mogła wydawać się zupełnie oderwana od rzeczywistości, ale obserwatorką była niezłą i oczywiste, że już zainteresowała się tą sprawą.
Jedno morderstwo mogło być wypadkiem przy pracy, dwa przypadkiem, ale trzy to już seria. Notabene właśnie gdy Constanza zapukała do drzwi, Cerise porównywała ze sobą treść artykułów na różnych serwisach, sprawdzała, który dziennikarz wydaje się najlepiej poinformowany i analizowała udostępnione informacje o obrażeniach ofiar. Do włamań i innych mniej legalnych działań miała zamiar przejść później.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
     Maurice i Cerise byli prawie że równolatkami. Obydwoje wampirami z urodzenia, nawet ich imiona się rymowały. Być może to dlatego Constanza czasami przenosiła swoje niedorozwinięte, opóźnione uczucia macierzyńskie na dziewczynę. Patrząc przez pryzmat pracy na rzecz rodu, jaką często wykonywały razem łącząc siły, wydawało jej się, że obydwie mają ze sobą sporo wspólnego. Ceri, poza tym, że bywała rozkosznie rozkojarzona, miała przecież łeb nie od parady, tylko… hmm… słabo ukorzeniony na ramionach. Trochę jak Silvan. To przecież wspólna cecha wielu geniuszy, znała to z autopsji i wiedziała, jak żyje się z takimi osobami. Dlatego właśnie Connie czasami czuła potrzebę upewnienia się, że owa tęga głowa nadal tkwi na swoim miejscu, nie odczepiła się przypadkowo i nie poturlała gdzieś w zagracony książkami kąt. Byłoby szkoda ją zgubić.
     Co się tyczyło Maurice’a natomiast, Renata zawsze odnosiła wrażenie, że syn swoimi wyborami życiowymi celowo, z uporem maniaka, robił na złość jej oraz Silvanowi. Kompletnie odmawiała przy tym przyznania się szczerze przed samą sobą, że chłopak – no, już teraz dojrzały, odnoszący sukcesy mężczyzna – był, w gruncie rzeczy, toćka w toćkę wierną kopią jej własnego charakteru. Zdecydowanie bardziej podobny do Renaty niż do swojego ojca. Wdał się w nią bezbłędnie, a ona udawała ślepą, nie chciała tego widzieć. Sama sobie mydliła oczy.
     Gdzieś w głębi ducha czuła po prostu, że gdyby Maurice bardziej wdał się w Silvana, wyszedłby na tym w życiu o wiele lepiej.
      — Ładnie wyglądasz — rzuciła cicho do syna, trochę bezbarwnym tonem, podczas gdy Ceri na chwilkę zostawiła ich samych, idąc po alkohol. Nie oczekiwała odpowiedzi na ten suchy komplement. Usiadła na brzegu kanapy i położyła obok siebie torebkę, z której rzeczywiście wyjęła tablet. Czyli to nie była żadna ściema.
     Na pytanie, czy to wizyta służbowa, Constanza odparła natychmiast: „Nie”, chociaż nie wypadło to chyba odpowiednio przekonująco. Może nawet syn ją w tym samym czasie zagłuszył rozbieżnym zeznaniem, to już w ogóle. Naprawdę chciała spędzić z Cerise trochę czasu, ale nie musiały przy tym marnować czasu pana detektywa, jeśli się spieszył. Zerknęła na syna porozumiewawczo, skrzywiła się lekko i kontynuowała jak gdyby nigdy nic:
      — To nie jest żaden Hannibal, tylko kopia Bestii z Gévaudan. Tylko że teraz rzecz dzieje się w mieście, nie na gęsto zalesionym… — …wypizdowiu… — …terenie gdzie straszą szyby starych kopalni. Ile dajecie, że to wilkołak? Hmm? — Przetarła rękawem ekran tabletu zabezpieczony pancerną szybką przeciwko stłuczeniom. Nie było na nim maziajów po paluchach ani odcisków linii papilarnych, bo Constanza używała rękawiczek z panelami przewodzącymi impulsy elektryczne, kobieta miała po prostu swoje pedantyczne odruchy poprawiania nawet tych rzeczy, z którymi nic nie było nie w porządku. — Ale tak, chciałam spytać was oboje, czy dochodzą was już jakieś konkretne wieści.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Słysząc komplement od matki, nieznacznie uśmiechnął się i kiwnął głową w podziękowaniu. Nie chciał więcej już mówić, bo powiedział co miał. Przypomniał matce, że powinna o nim pamiętać i na tym jego odpowiedzialność społeczna się skończyła. Nie chciał dalej ciągnąc tematu, bo z pewnością byłoby to przykre dla obojga. Czasem w ogóle zapominał, że Constanza, Renata czy jak tam jej na imię, była jego matką. Łatwo było to zgubić w stosie faktów i wszystkich okoliczności, gdy po prostu zapominała o nim przy pierwszej lepszej okazji. Wiedział, że go kochała i mu to w pewien sposób starczało. Aczkolwiek, czasem fajnie by było nie być ominiętym w tak jawny sposób.

Ale on nie przyszedł tam na rodzinne pogaduszki, a żeby domknąć temat. A raczej, żeby go w ogóle zacząć, bo na razie sam nie robił większego researchu. Zdobył co mógł, jakieś pojedyncze informacje z komisariatu i tyle. Za dużo tego nie było, a sprawa robiła się nieprzyjemna. Wampirów, ani wilkołaków nie było stać na ataki ‘’bestii”. Nie w tych czasach. Monitoring w złym miejscu mógłby ich wszystkich nieźle usmażyć. Maurice na przestrzeni lat upewnił się w swym przekonaniu, że ludzie już nie uwierzą w ich istnienie. Byli zbyt zajęci własnym czubkiem nosa. Tłumaczyli wszystkie najprostsze rzeczy jakimiś skomplikowanymi bajkami. Tworzyli historie z dupy wzięte, byle tylko udowodnić, że jest tak, jak im wygodniej. Wstrzymali słońce, ruszyli ziemię. Ale i tak wierzyli w rzeczy, które dla Maurice’a były komiczne. Jak chociażby to, że tylko ludzie są na tym świecie. Ludzie i zwierzęta. Jemu nawet nie chodziło o kosmos i inne planety. Ale według niego przekonanie, że wampiry nie istnieją, było kretyńskie. Sami by sobie nie wymyślili czegoś takiego, byli na to za głupi. A jednak nie byli w stanie przyjąć do siebie, że istnieją. A przecież kiedyś się ich wszystkich paliło! Paliło, wieszało, topiło. Druga strona medalu nie była przyjemna. Bo gdy już faktycznie wierzyli niegdyś w ich istnienie, to nagle chciało się ich zabić. Dlatego też zależało mu, żeby nie robiono kolejnej inkwizycji. A tak, poza tym to chciał się zabawić z trupami. Bo kurwa czemu nie? On to lubił tak złapać nieboszczyka za nogi i sru do Sekwany.

Podziękował Cerise za napój i szybko wziął dużego łyka. Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, bo ubiegła go matka. Jednakże, nie zamierzał tego tak zostawić. Przecież wiadome było, że on to nie z tych co przyłażą sobie pogadać o wszystkim i o niczym. Nie pierdolił się w detalu, jedynie hurt już się dla niego liczył.

- W sumie to tak – odpowiedział tuż po Renatce. – Chyba, że mnie zaprosiłyście, żeby pogadać, to wiecie. Jestem cały wasz. – Odparł i usiadł ciężko na kanapie. Założył nogę na nogę i z gracją łani popijał sobie whisky. Jego ruchy były delikatne, a jednak widać było zawzięcie. Nie można było go nazwać eterycznym, a jednak nie raz, patrząc na niego. Można było pomyśleć, że to taki niegroźny chłopaczyna. Szczególnie, gdy miał na sobie te okularki. Wtedy wyglądał rozkosznie, sprawiając wrażenie tego całego naukowca, którym miał być. Jednakże, jego postura już trochę to wszystko burzyła. Mając ponad metr dziewięćdziesiąt, ciężko było pozorować na lichego. Zresztą był nawet całkiem silny, chłopa by uniósł, a więcej nie potrzebował. Jego atletyczność miała ograniczać się jedynie do aspektów służbowych, na innych mu nie zależało.

Poruszyłby się na komentarz o kobietach co miały dać mu kosza, gdyby nie to, że miał to w dupie. Nawet jakby jakaś faktycznie go odrzuciła, to ciężko by było, żeby go to przejęło. Podchodził do takich rzeczy z maksymalną obojętnością, specjalnie nie angażując się w takie sprawy. Co prawda, sama myśl, że jakaś by go nie chciała, była dla Maurice’a czymś komicznym. Takie sytuacje po prostu nie pojawiają się w naturze. W końcu perfekcji nie da się odrzucić, a jeśli się to robi. To jest się skończonym kretynem. Taka była jego postawa i nie dało się jej zmienić.

- Wilkołak, albo jakiś dziki wampir. Może świeżo przemieniony? Nie wiem, cholera. Ja za dużo nie wiem, próbowałem się czegoś dowiedzieć z komisariatu, ale susza. Trzymają to pod kluczem, jak jebane Notre-Dame po pożarze.

Cerise Dracula

Cerise Dracula
Liczba postów : 150
Większość wampirów z czasem przestawała za pewnymi sprawami nadążać, a w przypadku Cerise dołączało do tego wrodzone roztargnienie. Uwielbiała książki i komputery, radziła sobie z nimi doskonale. Lubiła chemię. Jednocześnie nie wiedziała, kto jest premierem Francji, "bo tak szybko się zmieniają", mogłaby zabić się na ulicy o znanego piosenkarza i go nie rozpoznać, a także zgubić się w centrum handlowym. Co się jej zdarzyło ledwo w zeszłym tygodniu. Albo dwa tygodnie temu, nie była pewna.
- W takim wypadku pół służbowa, pół prywatna - podsumowała Cerise z uśmiechem, wyciągając rękę po tablet. Jeśli szło o takie rzeczy, jak klikanie i podstawowe czyszczenie, mogła je z powodzeniem robić także prowadząc rozmowę.
- Albo Kuba Rozpruwacz. Podobno był wampirem - rzuciła, opuszczając wzrok na urządzenie i zabierając się w pierwszej kolejności za sprawdzenie, jak szybko zdoła załadować strony oraz ile aplikacji działa w tle.
Gdy zaczęła recytować kolejne słowa jakby... "przeskoczyła". Z tej roztargnionej dziewczyny, która zachwycała się Psim Patrolem i pytała na datę, na faktycznie wampirzycę, która chociaż trochę ogarnia rzeczywistość.
- Na razie zrobiłam ogólny research, przerobiłam... trzysta pięćdziesiąt sześć artykułów w prasie, dogrzebałam się do jednego raportu, który wyciekł. I właściwie to... dziewięć na dziesięć. Byłoby dziesięć na dziesięć, gdyby policja nie wykluczyła udziału zwierząt. Jeśli to wilkołak, na miejscu mieliby szansę znaleźć jakąś sierść i ślinę - stwierdziła. Nie zdążyła jeszcze podjąć mniej legalnych prób zdobycia informacji. - Skoro tej nie było, albo ktoś już zaczął maskować sprawę, albo to nie wilkołak, albo jest bardzo sprytny... lub mają słabe laboratoria. Zdziczały wampir z kolei raczej osusza niż zjada.
Jednocześnie jej palce poruszały się po tablecie, gdy wyłączała kolejne procesy działające w tle i pozbywała się aplikacji, które prawdopodobnie "same się zainstalowały".
- Obrażenia za to faktycznie wskazują na wilkołaka. Dobór ofiar też, dwóch mężczyzn... - powiedziała, już nie rozwijając myśli, bo wiedziała, że resztę dopowiedzą sobie sami. Ludzie zwykle wybierali ofiary słabsze, kobiety, dzieci. Takie zróżnicowanie mogło dotyczyć kogoś, kto był silniejszy właściwie od każdego człowieka. I kto działał nie po to, by tylko zabić, ale też aby się pożywić.
Uniosła wzrok, spoglądając to na Constanzę, to na Mauricego.
- Na razie tylko jeden, raczej mało wiarygodny, report, sugeruje, że to coś nadnaturalnego, a ja spreparuję jakąś wypowiedź eksperta, że człowiek też mógłby zadać takie rany. Planujecie spróbować go szukać sami, czy tylko chcecie wiedzieć, co w trawie piszczy?

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
     Oddawszy tablet w ręce Cerise, Connie zajęła ręce odpieczętowaniem tabliczki czekolady, tej samej, którą Maurice tak wzgardził. Trzysta pięćdziesiąt sześć artykułów, fiu. Wampirzyca cmoknęła na to. Nie z niezadowolenia, że była to zbyt mała liczba, raczej zniechęcona tym, że w tak ogromnej ilości źródeł żadne nie okazało się rzetelne.
     Constaza nawet nie próbowała się przed nikim usprawiedliwiać, że wcale nie była starym pierdzielem, który nie nadążał za światem. Nadążała, starała się. W gruncie rzeczy lubiła zmiany. Uwielbiała oglądać ewolucję świata na własne oczy, zawsze skłaniała się ku postępowi. Tyle tylko, że w dobie shitpostingu i clickbaitów, gdzie poczytność oraz klikalność wygrywały z faktami, a youtube’owe filmiki płaskoziemców, aluminiowych czapeczek czy sceptyków istnienia Australii miały więcej widzów niż solidnie zrealizowane filmy dokumentalne tworzone przez specjalistów w danych dziedzinach, postęp stał się odnogą drogi ekspresowej ku ruinie. Wstrętny paradoks. Mieć tak łatwy dostęp do informacji i tak bardzo go marnotrawić. Tymczasem ona, Silvan i ich koledzy po fachu musieli wydzierać sekrety nauki w pocie czoła, metodą wymagających prób i katastrofalnych błędów, własnymi rękoma, siłą. Tylko po to, żeby teraz Facebookowi „znawcy” z Akademii Chłopskiego Rozumu, siedząc na klopie po porannej kawie podważali ich badania.
     Jeśli spojrzeć na sprawę w takim kontekście, to Constanza rzeczywiście jednak wolała dawne czasy. Te sprzed zbiorowego mentalnego regresu.
      — Kusi mnie wziąć to w swoje ręce. Raz, niemożebnie mnie… — …wkurwia… — …irytuje wysyp teorii spiskowych. Dwa, jedno z ciał znaleźli w parku niedaleko mojego mieszkania, skrajnie głupio byłoby to zignorować a potem się nadziać na kłopoty. Zresztą w głównej siedzibie już pobąkują o przysypywaniu śladów. Kto, jak nie my? Polityka rodowa, punkty dla Ravenclaw — uniosła sugestywnie brwi i gestem dystyngowanej paniusi, z małym paluszkiem odchylonym ku górze, wsunęła sobie do ust trzy kostki czekolady naraz.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice w przeciwieństwie do rodzicielki nie próbował nadążać z nowościami i bieżącymi sprawami. Był ignorantem, nie oglądał nigdy Harryego Pottera. Nie znał nowych gier, filmów, seriali. Poszczególne oglądał, coś tam czasem w Internecie mu błysnęło. Ale ogólnie to go to nie interesowało. Sztuka nie wzbudzała w nim emocji, płacze bohaterów nie wzruszały, romanse nie obchodziły. Zbyt obojętny był, żeby się jarać nowymi odcinkami. Lubił natomiast dramaty, dokumenty wojenne. Tylko, że głupio zaprosić kogoś na randkę i odpalić dokument z 9/11, którego był pasjonatem. To jak ludzie potrafili wszystko rujnować go zastanawiało. Wręcz podziwiał ich dążenie do samozagłady.

- Ja też bym się tym zajął. Bo to co się dzieje, to zakrawa o pomstę do nieba. Przecież Ci foliarze jebani – tak, akurat był zaznajomiony z teoriami spiskowymi z serii ziemia jest płaska. Masochistycznie podziwiał głupotę ludzi. – zaraz zaczną węszyć, że bestia. Najchętniej to bym się zabrał za likwidację śladów. Wiecie moje drogie Panie, że ja to lubię tak wrzucić do kwasu jednego z drugim. Swoją drogą, ten Ruski od hurtowni chemicznej nadal działa w terenie? – Spytał Cerise, jak i Renaty, ponieważ od jakiegoś czasu nie miał z tamtym kontaktu. A warto byłoby wiedzieć, co w razie czego zrobić ze zwłokami. Sru do Sekwany już nie bardzo działało. Nic dziwnego, że było tyle epidemii, jak Maurice sobie za młodu upodobał wodny recykling denatów. – Kto to Ravenclaw? – Dodał zaciekawiony. Na pewno to nie był naukowiec, może jakiś piosenkarz detektywistyczny? Tacy w ogóle istnieją? Skądś słyszał te nazwę, no coś mu się w głowie wierciło. Ale chuja we wsi nie było, żeby skojarzył to z chyba jedną z największych franczyz świata. Ignorancja pop kulturowa Maurice’a nie znała granic po prostu. Aż to było przykre, że przy Cerise, która była nie wiele młodsza, wychodził na takiego pół główka. Chwała Bogu, że czytał Orwella, inaczej to dopiero byłby wstyd jak beret.

Cerise Dracula

Cerise Dracula
Liczba postów : 150
Cerise ci wszyscy foliarze irytowali nieco mniej. Może dlatego, że nigdy nie była człowiekiem i chyba gdzieś tam głęboko w duchu nosiła wciąż odrobinę przekonania, że pośród nich jest masa idiotów. Teraz zakopane i już mniejsze niż kiedyś, w końcu taki Tolkien, Herbert czy Curie byli ludźmi, ale wciąż tam było. Nawet jeżeli sama nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia i pewnie byłaby zdumiona, gdyby ktoś jej to wytknął.
Ale niespodziewanie się wiele po ludziach w ogólności było tego częścią.
- Tak, aż odkurzyłam pistolet i zaopatrzyłam się w kule z domieszką srebra, na wszelki wypadek - odparła na słowa Constanzy, bo to, że nie byli ludźmi, niekoniecznie oznaczało, że są bezpieczni. A walczyć z przemienionym wilkiem na kły i pazury nie miała ochoty. - Masz rację, niestety, jeśli to jeden z nas, to albo go dopadniemy, albo prędzej czy później będziemy mieć ogromny bałagan do uprzątnięcia.
Epoka informacji. Z jednej strony coś wspaniałego. Z drugiej nigdy nie byli tak... zagrożeni. Coraz trudniej było tworzyć nowe tożsamości, polować, zacierać ślady. Ujawnienie istnienia wampirów w jednym małym mieście kiedyś prowadziłoby co najwyżej do małej masakry, teraz pięć minut później wiedziałby cały świat.
- Właściwie to na razie z teorii spiskowych padają głównie dwie. Jedna, obiekt eksperymentów uciekł z jakiegoś laboratorium. Druga, wszystko to wina obecnego rzędu i tymi zbrodniami chce odwrócić uwagę od trudnej sytuacji gospodarczej - odparła Mauricowi, po czym uśmiechnęła się lekko na pytanie, kim jest Ravenclaw.
- Ravenclaw to ci mądrzy. Czyli my.
Gdyby była wredną istotą - albo Idą - może wspomniałaby coś o tym, że ona i Connie, a on niekoniecznie. Ale Cerise nie była złośliwa z natury, poza tym Maurice prowadził od lat agencję, uważała więc, że do tego musi mieć w głowie trochę szarych komórek. Po takich rodzicach zresztą?
- Będę węszyć dalej. Jeśli potrzebowalibyście rozkładu kamer czy analiz ruchu... - powiedziała, podając Connie tablet, który powinien już chodzić nieco szybciej. - A co do Ruskiego, podobno skończył w Sekwanie, ale ktoś przejął interes.
Bywała dość łagodna, zwłaszcza jak na wampira, ale nie na tyle, aby taka śmierć jakoś szczególnie ją poruszyła.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
      — Trzeba sprawdzić tego całego następcę Ruskiego i się z nim dogadać — orzekła, sprawdzając tablet. Otworzyła aplikację Le Monde, potem Spotify i notatki. Śmigało aż miło. Zablokowała urządzenie i wsunęła je z powrotem do torebki, skąd wyjęła kalendarz w czarnej skórzanej okładce i ulubiony długopis w eleganckim etui. — Niedobrze stracić takie fajne miejsce utylizacji. Mogę udostępnić rzeźnię i fabrykę kociej karmy pod Villevaudé, Maurice wie, gdzie to jest, ale mam tam za dużo niewtajemniczonych pracowników, więc trzeba ostrożnie. Nie za często, żeby nie przegiąć pałki.
Korzystając z kolorowej zakładki między stronami otworzyła kalendarz prawie na końcu zeszytu i kliknęła długopisem. Mogłaby oczywiście napisać wszystko na tablecie, lecz zwyczajnie preferowała analogowo, z kilku powodów. Do sporządzania swoich osobistych notatek Constanza używała mieszanki różnych języków oraz kodów, które ciężko byłoby rozszyfrować przypadkowym osobom, gdyby zajrzały jej przez ramię. A poza tym, bardzo lubiła swoje pedantyczne pismo, ręczne zapiski były dla niej niejako formą medytacji; koiły ją i dawały poczucie estetycznej satysfakcji.
— W porządku, więc tak: hurtownia chemiczna… — zanotowała. — Dwa: podkręćmy trochę atmosferę z tą aferą polityczną. Zgońmy na uchodźców albo nielegalnych migrantów z Maroka, to zawsze wywołuje burzę. Niech mają o czym mówić, przynajmniej przez chwilę. Mała dywersja. Dalej… Czy któreś z was byłoby w stanie dogrzebać się do policyjnych rekordów i sprawdzić nazwiska funkcjonariuszy, których przydzielili do tej sprawy? Maurice, możesz popytać swoje kontakty, a ty, Cerise, przetrzepać ich serwery. Może udałoby nam się znaleźć na nich haka… Następne… Kamery, tak — potwierdziła trochę z roztargnieniem, dalej notując dziwną sekwencję armeńskiego, kropek, kresek i skrótów po łacinie. Potem na chwilę przygryzła skuwkę długopisu, zastanawiając się nad kolejnymi krokami. — Trzeba określić, jak to się nazywa… pattern. Miejsca, czas, interwały pomiędzy zabójstwami… zarysować obszar działania i sporządzić prognozy. Dobrze też będzie sprawdzić wilkołaki. Niech zrobią to samo na swoim podwórku. Co jeszcze…? — zwinęła usta w pączek.

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach