28 XII 2022 - Elle me dit tout dans un silence, c'est son sang qui coule dans mes veines

2 posters

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
First topic message reminder :

28 XII, wczesny wieczór
Dzień po urodzinach Maurice'a


Obudzili się wyjątkowo wcześnie. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że nie spali w ogóle. Narine poczuła, jak Tigran kręci się w pościeli, próbując wymknąć się z łóżka nie zakłócając jej odpoczynku; każdego wieczora, zanim reszta domowników rozkręcała się do życia, Sahak miał zwyczaj chadzać pływać, póki basen był pusty, a w korytarzach nie było słychać wielu głosów. Ona obróciła się jednak, spojrzała na zegarek. Dostała całusa w skroń i przykaz, żeby jeszcze spać, ale głowę miała tak napęczniałą tępym pulsowaniem, że sen prędko spłynął z jej powiek.
Postanowiła wstać razem z nim i zejść do kuchni, zacząć noc, zrobić mocną kawę. Czarną jak wrota piekieł, gęstą jak magma i słodką jak skurwysyn.
W pokoju Sahaka, w głównym budynku willi, miała schowany komplet ubrań. Rzadko pozwalała sobie na chodzenie w tych samych rzeczach dwie noce z rzędu, nawet jeśli były nadal czyste, nie lubiła od wczesnego wieczora czuć zapachu poprzedniej doby: oparów jedzenia, dymu papierosowego, zwietrzałych perfum. Zresztą jak miałaby wyjść do ludzi w brokatowym kombinezonie z urodzinowej imprezy? Przetarła oczy. Theotokos najmilsza, miała nadzieję, że z przyjęcia nie było wielu zdjęć, na których się znalazła.
Zeszła więc, ubrana elegancko jak zawsze, we wzorzystą sukienkę w starym kroju i gruby, czarny, domowy kardigan do kolan, z przydużymi rękawami. Włosy spięła ku górze i zawiązała na głowie apaszkę, żeby żadne pasemko nie odstawało tam, gdzie tego nie chciała. I wyglądałaby pięknie jak skowronek, jak pani z obrazka, z jakiejś pocztówki z Ameryki lat 50-tych, gdyby nie to, że twarz miała wymęczoną, niedospaną, bez makijażu, z sinymi cieniami pod oczami – no jak nic wczorajsza, na pierwszy rzut oka. Nie ma przebacz.
Ekspres Silvana został rozdziewiczony zaraz po wigilii, od tamtej pory Renata bez skrupułów „rządziła się” nim, oznajmiając tylko przyjacielowi po fakcie dokonanym, że „robiła w nim tę czy tamtą kawę, powinien spróbować takich a siakich ustawień”. Teraz też pierwszym co zrobiła było wyjęcie z szafki kubka i przygotowanie ziaren.
Podczas tej właśnie czynności zastał ją Maurice.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice wcale nie dziwił się reakcji matki. Była całkiem zrozumiała skoro właśnie jej wyskoczył z jakimiś rewelacjami seksualnymi ze swoją dziewczyną. Boże, przecież jak się Renata zorientuje, że oblubienicą jej syna jest Ida to będzie mieć biedna mamusia nie wyprze sobie tego obrazu z głowy. Ale faktycznie, nie powinna była spodziewać się niczego innego, jak Maurycego omijającego poważny temat. Mężczyzna dopiero w tamtej chwili zorientował się, że faktycznie bardzo mało łączy go z Idą. Nie uważał tego za jakiś wielki problem, aczkolwiek wiedział, że źle to brzmiało. Łączyło ich coś większego od wspólnego hobby, czy też ulubionego filmu. Była to niewypowiedziana, skutecznie omijana i chowana w głębi, miłość. I choć sam Maurice też się tego wypierał oraz starał unikać jak ognia. To wiedział, że między nim a jego ukochaną, było coś więcej, niż sympatia. Po prostu nie umiał zrobić tego o czym mu mówił Sahak. Dla niego to nie było ani łatwe, ani przyjemne. Najzwyczajniej w świecie, bał się zdecydować, żeby kochać. A jeszcze bardziej był przerażony tym, że ona mogłaby mu nie powiedzieć „Ja Ciebie też”. Ida była powietrzem dla niego. Czymś bez czego nie wiedziałby, jak przeżyć. Już nie potrafił bez niej funkcjonować. Wręcz czuł się dziwnie, gdy wracał do pustego mieszkania. Czasem było to potrzebne, żeby od siebie odetchnąć. Jednakże, zazwyczaj wolał ją widzieć u progu drzwi.

Nie oczekiwał wiele po Renacie. Nie wymagał gromkiego aplauzu ani łez. Porzucił już stare marzenia, żeby było jak nie jest ani nie będzie. Po prostu przyjmował to co dawała i nie zamierzał prosić o więcej. Wyrósł z tego życzenia sobie rzeczy, które nie mają prawa istnieć w tym samym momencie co on. Łatwiej mu jednak było wymienić co innego jest w Idzie, niż w poprzednich. To było wręcza banalnie proste.
- Po pierwsze, nie jest psychopatką, jest normalna. Po drugie, żadna jej się nie równa, żadna. Po trzecie – tu się na chwilę zatrzymał. Musiał przemyśleć czy mówić, czy nie. Czy się otworzyć przed własną mamą, czy zataić pewne fragmenty. Uznał jednak, że aby mieli dobrą relację, muszą ze sobą rozmawiać. Chciałby, żeby Renata była z nim szczera, więc zamierzał być taki sam. – Po trzecie, to możliwe, że będę ją kochać w najbliższej przyszłości. – Wystrzelił z tym, jak z petardy. To mogło być coś, czego Constanza się w żadnym stopniu nie spodziewała. No bo jak by mogła? W końcu Maurice przez lata był ‘’ponad to”. Taki romantycznie niedostępny, seksualnie niebezpieczny i ogólnie cichociemny. A tu nagle, wyskoczył jak Filip z konopii, że być może pokocha pewną Pannę.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

W przeciwieństwie do syna, który zawiedziony na całej linii swoją oziębłą matką „nie oczekiwał po niej wiele”, ona nadal oczekiwania wobec niego miała wysokie. Jedna rodzinna sprzeczka i przysłowiowe podanie sobie rąk na zgodę niczego w tej kwestii nie zmieniały, rygor zakodowany był we krwi Renaty równie mocno, co pedantyzm we krwi Maurice’a. Wiedziała, jaki chłopak był perfekcjonistyczny i wybredny, jaki kontrolujący, nigdy nie godził się na nic pośledniej jakości, sama (w zasadzie nie do końca intencjonalnie) ukształtowała jego wysublimowane gusta. Byli bardzo podobni do siebie także i pod tym względem. Nie zadowalali się byle czym.
A jednak, spytany o bardzo proste rzeczy, zamiast dać merytoryczną i rzetelną odpowiedź, Maurice potrafił powiedzieć tylko o seksie i o tym, że jego nowa partnerka „nie była psychopatką”. Nic dziwnego, że w szkołach podstawowych tyle godzin poświęcano na to, aby dzieci nauczyły się rzeczowo i treściwie wyrażać swoje opinie... No i z całym szacunkiem do syna, Renata bardzo, bardzo wątpiła w jego kompetencje do oceniania czyjegokolwiek zdrowia psychicznego. Sam miał mocno zaburzony obraz siebie i karmił się urojeniami, widział świat wokół siebie poprzez krzywe zwierciadło, a więc wielce wątpliwe było, czy rzeczywiście miał jakiekolwiek podstawy diagnozować kogoś innego. Zwłaszcza że psychopaci byli mistrzami mydlenia oczu. Tu w tym właśnie miejscu uśmiech Renaty po raz kolejny zbladł i kobieta uniosła lekko brwi.
Nawet jeśli z partnerką nie łączyło ich wiele, nie było w tym nic złego, ale jednak gdyby naprawdę mu na niej zależało, powinien być w stanie z marszu opisać jej naturę, wymienić obiektywne jej przymioty, a nie takie, które sam sobie wymyślił i które służyły tylko jemu. Nawet Renata byłaby w stanie opisać Idę co najmniej dziesięcioma przymiotnikami, i to na jednym wydechu, po przecinku, poczynając od jej intelektu, przez hardość charakteru i wrażliwość, a skończywszy na zewnętrznym pięknie słowiańskich genów, a do tego dorzuciłaby jeszcze z pięć określeń na to, co Szerszeń lubił robić i czym się interesował.
Będziesz ją kochać za to, że NIE jest psychopatką? Wow. To rzeczywiście prawdziwe osiągnięcie z jej strony. Z pewnością pośród czterech miliardów ludzi nie ma na świecie drugiej takiej kobiety, która byłaby zdrowa psychicznie.
Zamiast widzieć w dziewczynie wartość samą w sobie, chłopak tylko porównywał ją do swoich poprzednich, fatalnych w skutkach zauroczeń i usprawiedliwiał swoje własne wybory. Maurice myślał nie o niej, ale o sobie. O swoim komforcie.
Renata była nim bardzo rozczarowana. Powinna już dawno przyzwyczaić się do tego uczucia, a jednak z jakiegoś powodu wcale nie było jej z tym łatwo.
Spuściła wzrok na blat i zamyśliła się, powoli kiwając głową. Nie robiła żadnych głupich min, nie kręciła głową. Równie dobrze jej zaduma mogła wyglądać tak, jakby kobieta naprawdę się przejęła tym, że jej zapatrzone w siebie dziecko właśnie zadeklarowało gotowość do miłości. Może Maurice uwierzy, że zszokował matkę. Niech i tak będzie.
Jakkolwiek surowa i nieprzystępna, Renata miała pewne maniery i wiedziała, kiedy ugryźć się w język. Gdyby spuściła swój ciężki charakter ze smyczy i zaczęła uciskać Maurycego żelazną logiką, musiałaby wylać kawę do zlewu i iść pakować walizki, żeby wrócić do Paryża, bo syn całkiem prawdopodobnie wycofałby swoje hojne zaproszenie. Zrobiłoby się bardzo, bardzo niezręcznie.
I tak to się właśnie toczyło, ta cała ich relacja. Raz on się gryzł w język, żeby jej nie obrazić, raz ona, żeby nie robić mu krzywdy. Zabawne, przeszło jej gorzko przez myśl. Tańczenie po skorupkach jajek po polu minowym otoczonym ścianą z drutu kolczastego.
— Tak myślisz? — spytała wreszcie, tonem spokojnym i wyzutym z wszelkiej złośliwości. Nawet nutki sarkazmu, nawet kropelki ironii (wszystko zostało w głowie, starannie przefiltrowane). — To chyba spory postęp, prawda?
Wiedziała, że był to dla niego problem: umieć kochać, móc kochać, wybierać kochanie. Już dawno się tego domyśliła. Więc zrobiła tak, aby Maurice widział, był świadom, że matka go słyszała, że zauważa pewne rzeczy. Że jego niezdarne, niemowlęce kroczki nie umykają jej uwadze.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Problem z Mauricem nie był taki, że nie potrafił wymienić dobrych cech Idy. On nie chciał. To była ta znacząca różnica. Ponieważ, gdyby się wystarczająco skupił, pokonał ciężki stan fizyczny oraz bariery, które sam sobie nałożył, to by godzinami mógł opowiadać o swojej wybrance. Mógłby iść alfabetycznie, od ambitna, przez kochana, aż po zjawiskowa. Tylko, że Hoffman był przypadkiem specjalnym. Takim, który nie lubi mówić o swoich prywatnych sprawach bez kopniaka. Takim, który nie chciał naprowadzić matki na to, kim jest ta jego luba. Dlatego też, został przy ogólnikach, spłaszczając powagę sytuacji. Nie lubił tkwić w atmosferze, którą można było ciąć nożem, a powoli tak się czuł. Widział reakcje matki. Blednący uśmiech, podniesione brwi. On stał jednak niewzruszony. Z kubkiem herbaty w dłoni i zmęczonym wyrazem twarzy. Maurice nie zabiegał już o uznanie Renaty, poniekąd się poddał, poniekąd znalazł kogoś innego na jej miejsce. Już nie błagał o miłości, bo dostawał ją z innego miejsca. Nie zależało mu. Dlatego też nie zamierzał się prosić o jej aprobatę, choć widział, że jej nie ma. Zobojętniały, napił się ciepłej herbaty i czekał, aż matka coś powie. Opinia rodziców już się tak nie liczyła, odkąd w jego życie weszła Ida. Mógł przeżyć nawet zawód rodzicieli. Gdyby miał wybierać ich lub ukochaną, miałby już problem. I to nie dlatego, że ich kochał mniej. Kochał ich bardziej, na tym etapie jeszcze nawet nie darzył Olszewskiej miłością. Aczkolwiek, jego uczucia wobec niej nie były przeplatane żalem i wyrzutami. One były czystsze, świeże. I tak, jeden rabin mógłby powiedzieć, że taki narcyz jak Maurice nie pokocha nikogo prawdziwie. Jednak, drugi rabin mógłby już śmiało powiedzieć, że Ida i tak padnie ofiarą tej emocji.

Czy czuł się jak w konfesjonale? Tak. Spowiadał się z ‘’grzechów” omijając pikantne szczegóły. Lawirował między prawdą, tak żeby nie naprowadzić nikogo na to kim była jego dziewczyna. Wiedział o tym Bóg (jeśli istniał, Hoffman nie był tego pewien), oni i Halide. Panna Darbinyan pełniła kluczową pozycję w tym związku, ponieważ dzięki jej wyczynom, nikt się nie zorientował, że Maurice posuwa Idę po kątach. Oczywiście, że to było wręcz komiczne, ale taka już była natura relacji blondyna z mamą. On zataja informacje, ona zataja informacje i obydwoje żyją w dziwnym układzie, gdzie syn nie wprowadza matki we własne życie. Maurice się z tym poniekąd godził. Był już za stary na to, żeby to zmieniać, walczyć z wiatrakami. Był świadomy, że Renata zawsze będzie chciała, żeby wyglądał na małego przy niej. Zostało mu jedynie do tego nie dopuścić, nie dać się stłamsić.

- Spory –
powtórzył wzruszając ramionami. Odłożył kubek z herbatą na blat i spojrzał na matkę. – Jak nie pokocham tej, to już żadnej i będę mógł się szykować na śmierć w samotności. I ja nie żartuję, albo ta, albo żadna. – Oznajmił dość kategorycznie. Ale taka była prawda, Maurice już przeleciał masę lasek i żadna mu nie podpasowała w jakimkolwiek aspekcie, tak jak Ida. Ba, jego do nie dawna, największa ukochana, nie równała się z polką. Dlatego też, mężczyzna uznał, dość ograniczając się w przyszłości, że albo tę pokocha, albo żadną. A, że Maurice był dość znany ze swej słowności i zacietrzewienia w postanowieniach. To oznaczało, że najprawdopodobniej miałby setki lat bez miłości, gdyby z Idą nie wyszło. – A ty? Kogoś kochasz tak romantycznie? Masz jakieś porady jak do tego dojść? – Zapytał z dzika franc wątpiąc, żeby uzyskał jakiekolwiek informacje. Trochę chciał zmienić temat, ale i po części liczył na jakąś poradę. W końcu Renata była o wiele starsza, więcej przeżyła, z pewnością więcej kochała. Jak miał się pytać o rady to i mógł ją o to pomęczyć. Oczywiście, nie obiecywał przed sobą, ani przed nikim, że się jej posłucha. Wysłuchać wysłucha, ale czy zaaplikuje? Ciężko powiedzieć.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Kubek odłożony z cichym stuknięciem na moment ściągnął skupienie kobiety. Zauważyła ten gest i odnotowała, że rozmowa powoli wchodzi w fazę końcową. Jej pytania, choć zupełnie zwyczajne i zadane z dobrymi intencjami, miały prawo być niewygodne. Umiała trafić w sedno z chirurgiczną precyzją.
Trochę było jej przykro, że Maurice tak lawirował, ale nie za mocno. Po prostu liczyła na normalną rozmowę, podczas której będą mogli się jakoś umysłowo połączyć, a tymczasem dostawały jej się w pewnym sensie ochłapy. Musiała sama siebie upominać, żeby nie gniewać się, bo przecież pewne rzeczy potrzebują czasu, żeby dojrzeć. Maurice nie był przedłużeniem jej jestestwa ani jej woli, nigdy nim nie był.
Czy byłaby zasmucona gdyby powiedział jej prosto w twarz, że nie szukał jej aprobaty? Niezupełnie. O tym, że Maurice starał się przypodobać matce całe swoje życie i naśladował ją najlepiej jak tylko mógł, Renata wiedziała raptem od kilku miesięcy, a i wtedy, podczas tej niefortunnej sprzeczki, już było trochę po fakcie. Chłopak i tak podążał własną drogą, tak jak Renata zawsze chciała. Świadomość, że syn odlatuje spod matczynych skrzydeł do gniazda innej samicy nie była przytłaczająca, bo przecież wbrew temu, jak mogło to wyglądać dla osób postronnych, to nie była rozmowa młodej matki z nastolatkiem. Obydwoje mieli już swoje lata i gros doświadczeń, wczoraj stuknęło dokładnie dwieście lat od koszmaru zwanego połogiem i pierwszego oddechu Maurice’a. Renata już niejeden raz zdążyła w tym czasie przejść przez proces poluźniania więzi.
Sama przecież ów proces zapoczątkowała, wybierając życie na własną rękę i dzieląc się opieką nad synem z Silvanem pół na pół. Pępowina już bardzo dawno została odcięta i to Renata trzymała skalpel, nie pytając małego Maurice’a o zdanie. W końcu w tamtych czasach i tak dla chłopca bardziej liczyła się figura ojca. Żeby zmężnieć, musiał wcześnie odczepić się od maminej spódnicy.
Wampirzyca znów pokiwała powoli głową, ale tym razem już nie wpatrywała się tępo w blat, lecz wróciła do kontaktu wzrokowego z synem, pozwalając, żeby jej spojrzenie nabrało śladów wcześniejszej miękkości. Była nim zawiedziona, ale to nie znaczyło, że nie chciała dojść do takiego momentu w ich relacji, gdzie obopólne zrozumienie wymaże poczucie jakiejkolwiek zależności i pozwoli im sobie zaufać. I tak już od bardzo dawna Renata mierzyła Maurice’a bardziej skalą partnerstwa niż rodzicielstwa – odnosił sukcesy na polu zawodowym, miał wielu klientów po usługi legalne, jak i te mniej, pełnił funkcję w klanie – i chociaż już wiemy, że właśnie w tym leżał problem, że właśnie to nie było do końca to, czego chłopak pragnął i potrzebował, że właśnie bardziej wolałby mieć w Renacie prawdziwą matkę zamiast tylko mentorki czy „koleżanki po fachu”, ale teraz, kiedy już nie oglądał się za jej aprobatą, równie dobrze mogli odświeżyć stary system, trochę go tylko przebudować, dostosować do obecnych potrzeb.
Czy to oznaczało, że Renata nie chciała nawiązać matczynej więzi? Ależ chciała. Chciała jak najbardziej. Załamanie syna dało jej naprawdę wiele do myślenia. Ale nade wszystko nie chciała się narzucać. Nie była w stanie żebrać o niczyją uwagę. Każda relacja, niezależnie, czy romantyczna, czy rodzinna, zawsze polegała na wzajemności. Zbudują cokolwiek tylko i wyłącznie, wtedy gdy będą próbowali w równym stopniu.
Szczerość też wymagała wspólnego zaangażowania, podłożenia żaru pod palenisko. Czasami trzeba było przełknąć dumę i pierwszemu wyciągnąć rękę, akurat w tym wypadku metoda oko za oko, ząb za ząb, prowadziła tylko prostą drogą ku ruinie.
— Kocham — przyznała Renata. Być może dla Maurice’a to było równie abstrakcyjne, co jego własne postanowienie pokochania kogoś. W końcu Renata była suką, jak ktoś tak zimny mógł w ogóle kogoś kochać? Czy to w ogóle możliwe? Może tylko jej się zdawało. — Wiem jakie to uczucie. Od wielu lat mam… stałego partnera. Jestem szczęśliwa — dodała, chociaż wcale nie brzmiało to jakby się przechwalała; to było raczej nieśmiałe wyznanie, jakby teraz ich role się odwróciły i to ona klękała u konfesjonału. — Ale jak do tego dojść – nie wiem — parsknęła. — Dla mnie to naturalne jak oddychanie. Pomyślmy... Kiedy spotykasz „tę” osobę, wiesz, że to ona, bo kochasz ją dokładnie taką, jaką jest. Silne i słabe strony, akceptujesz je, bierzesz z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie próbujesz tej osoby zmieniać… NIE CHCESZ jej zmieniać, bo jest dla ciebie tak doskonała i cenna, że jeśli spróbujesz ją nagiąć, spiłować ostre krawędzie, po prostu ją zniszczysz na zawsze. Miłość to głównie szacunek, Maurice. Nie można kogoś prawdziwie kochać, jeśli się go nie szanuje. Jak tylko pojawia się jakaś niechęć, niesmak, wzgarda… już po wszystkim. Nie ma miejsca na miłość. — Zrobiła tylko chwilę przerwy na łyk kawy. — Ta druga osoba cię dopełnia, ale nie może załatać w tobie dziur, które już tam są. Nie możesz uczynić jej wypełniaczem. Nad swoimi brakami trzeba pracować samemu, a osoba, którą kochasz, może tylko wspierać. Jak opatrunek na ranę. Ciało leczy się samo. Z opatrunkiem może zagoić się szybciej. Ale jeśli opatrunek jest brudny… — wymownie zawiesiła głos i uśmiechnęła się krzywo, ściskając przy tym zabawnie wargi w cienką kreseczkę. — Szanuj ją, Maurice. Sam ogień romantyzmu to nie wszystko.
Akurat jeśli o to chodziło, to chłopak miał dobry wzór do naśladowania pod samym nosem. Renata i Silvan, nawet jeśli nie byli idealnymi rodzicami i nie kochali się już tak jak dawniej, nigdy nie przestali okazywać sobie szacunku. Nigdy nie kłócili się otwarcie w obecności innych, nigdy nie podważali wzajemnie swoich kompetencji ani decyzji. W kwestiach autorytetu dyskutowali na równi i wszelkie konflikty rozwiązywali na chłodno, bez emocjonalnego szantażu. Maurice mógł powiedzieć, że nie nauczono go miłości, ale już że nie nauczono go szacunku – tego powiedzieć nie mógł.
— Och… i najważniejsza rada… nie miejcie za szybko dzieci. — Uśmiech Renaty zmienił się w szeroki i bezradny. O tak, to zdecydowanie była rada od serca, poparta doświadczeniem w pierwszej ręki.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice słysząc słowa matki, o mało zawału nie dostał. Poczuł jakby nogi stały się jakieś bardziej giętkie, aż podparł się o blat, żeby w razie czego nie osłabnąć. Nic dziwnego, że tak zareagował, skoro dowiedział się, że jego własna, rodzona matka, miała partnera od lat. A on nic nie wiedział! Po prawdzie, to nigdy się tym nie interesował, nie wkładał nosa w sprawy prywatne Renaty, wręcz trzymał się z dala od nich. Dlatego też w żadnym stopniu nie poczuł zawodu lub poczucia zdradzenia, choć można było się tego po nim spodziewać. Aczkolwiek, byłby okropnym hipokrytą, gdyby miał jej za złe, że nie mówi mu o jej życiu prywatnym. Jedynie był wielce zdziwiony tym faktem, bo zawsze jakoś szufladkował matkę pod tabelką samotnej kobiety. Ba, wręcz pod nosem mruczał, że nic dziwnego, że nie ma chłopa, skoro własnego syna się tak czepia. Jednakże, głównie zakładał, że Renata po prostu woli być samotna. Zawsze wolała. A przynajmniej Maurice wynosił takie wrażenie po tym, jak rozstała się z ojcem i nie przedstawiła nigdy nikogo innego. Chryste, cała jego percepcja na temat tej kobiety się zmieniła. Że niby nie była babo-betonem, a jednostką odczuwającą miłość i pragnienie? No chyba nie.

- Kogo? Znam? – Zapytał, ponieważ ciekawość przez niego przemówiła. Jak już mu się mama przyznała, że ma partnera, to wypadało wiedzieć. W końcu nie była mu obojętna, wręcz przeciwnie. Oczywiście, uszanowałby, gdyby jednak nie chciała mu tego powiedzieć. To nie tak, że mu zależało, żeby wiedzieć. Był pewien, że to by nic zmieniło. Czy wie, czy nie wie, czy zna, czy też nie. Nie był pewien, czy to ktoś z bliskiego otoczenia, czy też nieznany nikomu mężczyzna. Maurice mógł jedynie strzelać w ciemno, a nie zamierzał tego robić. Uważał to za bezsensowne, skoro mógł się dowiedzieć u źródła. Czekał na odpowiedź może nie jak na szpilkach. Aczkolwiek, wolał ją dostać szybciej niż wolniej.

Żałował natomiast, że nie wiedziała, jak dojść do kochania romantycznego. Po cichu liczył, że jest jakieś na to remedium. Deus ex machina wśród patentów na zakochanie. Cholera, w końcu sama kochała innego, to czemu nie potrafiła mu sprzedać sposobu na to samo. On też w końcu chciał, pragnął w końcu pokochać. Dla Renaty to było naturalne, ale dla Maurice’a już nie. Mężczyzna nie miał w sobie jakiejś części, był pod tym względem wybrakowany. Albo ją wyciszył, albo ją wyrzucił, a może po prostu się taki urodził. Nie wiedział. Był za to pewien jednego, że potrzebuje tego. Że naturalnie tego nie ma, aczkolwiek bez tego będzie jak bez powietrza. W końcu się udusi. Tylko, że jemu ta cała miłość od pierwszego wejrzenia, nie przyszła. Nie zgadzał się z pojęciem Renaty na temat kochania, a na dodatek, różnił się od tego co przedstawił mu Sahak. Dla jednego to decyzja, dla drugiej odruch bezwarunkowy. A u Maurycego, żadne z tego się nie sprawdzało. Nie umiał podjąć takiej decyzji, ani nie przyszło mu to naturalnie. Jednakże, gdzieś to się tliło. Jakiś imperatyw u niego wystąpił. Chciał, musiał wręcz, kochać. Tylko, że nie umiał. Dlatego też pokładał pewne nadzieje w słowach rodzicielki. Kto inny, jak nie ona, kobieta, która dała mu życie, powinna nauczyć go jak kochać.
Zaczął się nawet zastanawiać nad resztą jej słów. Przecież nie zmieniał Idy na siłę. Próbował ją nauczyć innych rzeczy, próbował namówić ją do rozwoju. I z jednej perspektywy było to zmienianie. Jednakże, dla niego było to pchanie w dobrą stronę. Nie chciał patrzeć, jak się męczy. Chociażby z tym polowaniem. Nie namawiał ją dla własnego pożytku, starał się ją tego nauczyć, żeby była bezpieczna. Oczywiście, zawsze było coś czemu nie zaszkodziłaby poprawa. Aczkolwiek, nie forsował niczego, już nie. Żył z Idą jak z równym i traktował najlepiej, jak umiał. Czy zasługiwała na więcej? Nie wiedział. Ale był pewien, mógł poręczyć, że lepiej by nie umiał. Starał się jak mógł. Ale ostatecznie, Renata miała rację. Szacunek. Tym również darzył swoją ukochaną. Przez lata go wobec nie miał, ale szybko nabrał, gdy tak naprawdę ją poznał. Nie umiał już sobie wyobrazić powrotu do starego układu, w którym się tak bardzo nie znosili. Nawet gdyby się rozstali, o czym nie bardzo w ogóle chciał myśleć, to zawsze by została tą jedyną, tą pierwszą. Dlatego też musiałby znowu uciec, nie wytrzymałby życia bez niej, ale w jej otoczeniu. Dla Maurice’a ten cały związek był o wiele większą ‘’grą”, niżeli dla Idy. Bo go nie było stać na stracenie, tej pierwszej, którą prawdziwie chciał pokochać.
- Myślisz, że to jest próba załatania moich ran? – Zapytał odbierając to trochę w ten sposób. Aczkolwiek, powiedział to spokojnie, bez wyrzutów w głosie. Zadał najzwyczajniej w świecie pytanie, pokojowo i stoicko. Po chwili namysłu, wygiął usta w grymasie i kiwnął głową na znak szacunku. – Może i faktycznie tak jest. Chociaż sam nie wiem, na pewno próbuję tym nadrobić te wszystkie lata. Wiesz lecimy w niesamowitym tempie i może za szybko. Ale nadrabiam te braki, wiesz? – Dodał. Constanza mogła dostrzec zmianę w Maurycym. Stał się bardziej refleksyjny, zaczął myśleć o takich rzeczach zamiast je wypierać. To rzadko kiedy się zdarzało w przeszłości. Ale w obliczu imperatywu zakochania się, zaczął naprawdę patrzeć na wszystko z głębszego punktu widzenia. Trochę zmienił perspektywę. Nie tylko siebie kochał nad życie, ale i również próbował siebie bardziej zrozumieć. Zaczął się zagłębiać we własne tajemnice i sekrety, które chował przed sobą. I to wszystko zaczęło się od felernego wesela.

- Już raz myśleliśmy, że wpadliśmy. Życie mi przed oczami przeleciało, nawet razem nie byliśmy. Ale wszystkim się zająłem, do Fischera, wiesz tego mojego kolegi, pojechaliśmy. Wycieczka do Zurychu i te sprawy. – Zaśmiał się przyznając się do tej wtopy. – Możesz być dumna. – Dodał cicho, mając nadzieję, że mama chociaż w głębi poczuje przyjemne ukłucie, że jej syn nie uciekł. A za pewne każdy by się spodziewał po nim szybkiego zawinięcia klamotów i wyjazdu z dala od takiej sytuacji. A jednak został i nigdy tego nie pożałował. Wręcz był sobie wdzięczny, że wybrał wspierać Idę. Gdyby nie to, to wróciłby do samotności, która go niezmiernie przytłaczała.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

No dobrze, udało mu się jednak jakoś zaskarbić uznanie matki. Renata zrobiła zadowoloną minę i pochwaliła syna za rozsądek w ostatniej sytuacji oraz za to, że nie zostawił kobiety w potrzebie. W duchu miała nadzieję, że gdyby jednak coś z tego wyszło, od razu poszliby za ciosem i zlecili Jannikowi dokonanie aborcji, to byłoby prawdopodobnie najmądrzejsze co mogliby zrobić.
Wypiła kawę do dna i wstała z siedzenia, podeszła do zlewu, żeby umyć po sobie filiżankę.
— Dobrze, że się starasz nadrabiać braki — wróciła jeszcze do poprzedniego zagadnienia, sięgając po gąbkę. — Wiesz, liczenie na to, że coś z zewnątrz zdoła wypełnić nasze dziury to naturalny mechanizm. Jako istoty ludzkie mamy tendencję do szukania prostych rozwiązań w swoim życiu. Ja też, kiedy byłam bardzo, bardzo młoda, myliłam miłość z pragnieniem bycia adorowaną. Jak każda dziewczynka, która naczytała się za dużo średniowiecznej poezji — zakpiła — chciałam być przede wszystkim uwielbiana. Myślałam, że tak to właśnie wygląda, że to jest właśnie to: że zachwyt ego dopieszczonego czyjąś atencją czuć tak samo, jak zakochanie. Bzdura, oczywiście. Bo w tym nie było wzajemności, nie było równowagi. Niczego od siebie wtedy nie dawałam, próbowałam tylko brać, brać, brać, jak studnia bez dna. Myślałam, że druga osoba kiedyś wypełni tę studnię, ale to tak nie działa… — uśmiechnęła się ponuro. — Tak to już jest z istotami takimi, jak my. Zagubionymi. Dobrze, że jednak mądrzejemy z czasem.
Wytarła dłonie o czystą ściereczkę, obejrzała swoje paznokcie. Stała teraz bliżej Maurice’a, oparła się więc biodrem o blat niedaleko chłopaka i najpierw jakoś odruchowo, w obronnym geście splotła ramiona na piersiach, a potem się poprawiła, rozplotła je i wyciągnęła ku synowi rękę. Zapraszająco, jakby chciała, żeby ją złapał i uścisnął. Nie była pewna, czy Maurice to zrobi, w razie czego mogła przygrać głupa i poklepać go tylko po ramieniu, jeśli nie zechce odwzajemnić jej ruchu.
— Wyznanie za wyznanie? — zaproponowała przyjaźnie. Kontrowersyjna propozycja, oto stało przed sobą dwóch nagminnych kłamców, którzy całe swoje życia chowali za kurtynami. Krew z jej krwi. Renata czuła, że była synowi winna taką rozmowę od serca, bo przecież w końcu chodziło o szczęście ich obojga; i ona, i Maurice, prawie w tym samym czasie wkroczyli na ścieżkę poznawania szczęścia. On przemierzał ją po raz pierwszy, Renata po raz wtóry, trzeci, a może i nawet czwarty. Już sobie na tej kamienistej ścieżce zdarła pięty, teraz postanowiła ją przejść od początku, żeby oglądać znajome widoki.
Jakiś czas temu poprosił ją, żeby pomogła mu się odnaleźć. A skoro ona znała tę drogę – mogła mu pomóc, poprowadzić i pokazać bezpieczne przejścia.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Naprawdę wiele dla niego znaczyła pochwała mamy. W każdym momencie, jak myślał, że jej nie potrzebuje. To Renata się pojawiała, robiła coś i znowu był młodym dorosłym, który potrzebował aprobaty. I znowu czuł się taki mały, choć przerastał matkę o dobre dwadzieścia centymetrów. Ale to nigdy nie chodziło o atrybuty fizyczne. Maurice może i był silniejszy, większy i ogólnie miał więcej pary w łapie. Aczkolwiek, Renata samą swoją postawą sprawiała, że mężczyzna potrafił się skurczyć. Tak samo było w tym momencie, gdy najzwyczajniej w świecie kobieta pokazała, że jest z niego dumna. Wystarczyło dać aprobatę, a Hoffman już się cieszył, jak małe dziecko. Wbrew pozorom, mało mu było potrzebne do szczęścia. Tylko, że on w swym złośliwym zwyczaju, wybierał rzeczy, których nie mógł za często mieć, na te co miały go radować. Maurice był ekspertem w utrudnianiu sobie samemu życia i to był jeden z przykładów.

Renata trafiła w czuły punkt. Maurice chciał być adorowany, zawsze to uwielbiał. Uwodził dla czystej satysfakcji, tkwił przy kobietach, które dawały mu uwagę i ciepło. Natomiast sam mało dawał. Jednakże, w relacji z Idą, blondyn naprawdę starał się dawać. Może to nie było nie wiadomo jak pokaźne. Może i robił to jeszcze w dość pokrętny sposób. Aczkolwiek, starał się. Miał taką chęć w ogóle, co było progresem. Liczą się w końcu małe kroki, nie od razu Rzym zbudowano. Mądrzał z czasem, faktycznie. Uczył się żyć w relacji, choć i to do łatwych zadań nie należało. Ale jakoś to wszystko szło. W końcu miał dziewczynę. Maurice rozważał to jako jedno ze swoich większych osiągnięć w ostatnich latach, jak nie za największe. Bo czym była kradzież, napaść, morderstwo, czy też sprzątnięcie ciała, w obliczu otworzenia się na drugiego wampira? No niczym. Dobrze było jednak wiedzieć, że nawet perfekcyjna Renata popełniała podobne błędy. A przynajmniej postępowała podobnie. Tylko ona z tego szybciej wyrosła, a Maurice tkwił w etapie bycia adorowanym, ale niedostępnym, dwieście lat. Dwieście cholernych lat tak się bujał. Nie żałował, oczywiście że nie. Aczkolwiek, czuł pełną ulgę, że ten etap już za nim.

Złapał matkę za dłoń, zdziwiony tym ruchem. Trzymał jej mniejszą rękę delikatnie i uśmiechnął się do Reni słabo. Pokazywał tym, że też jest przy niej, jeśli tego potrzebuje. Chociaż wątpił, żeby jego prezencja bardziej wpływała na matkę, niż mniej. Oferta wyznania za wyznanie była kusząca. Już o mało nie wypalił z imieniem, jednakże zatrzymał się. Nie wiedział, czy Ida chciała tego, czy też wolałaby poczekać. Jeszcze w tamtym momencie, pomimo kaca, myślał bardziej trzeźwo, niż kilka dni później. Nie czuł się na miejscu, aby wyjawiać ten sekret i to nawet bez obecności jego dziewczyny.
- Chciałbym, uwierz mi, ale nie mogę. Na razie ustaliliśmy, że trzymamy to dla siebie i nie chcę bez niej tego wyjawiać. To byłoby nie fair wobec niej. Wybacz. – Odpowiedział spokojnie. Naprawdę, gdyby mógł, to by powiedział mamie, że to Ida jest jego ukochaną. Aczkolwiek, trzymał się ustaleń.  Liczył, że Renata to doceni. Że jednak jego gibki kręgosłup moralny, znalazł pewną stabilność w jednym miejscu.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Nie pokazała po sobie, że wewnętrznie, mentalnie, trochę opadły jej ręce. Jej syn to jednak naprawdę był dziki agent. Wszystko brał na opak, żeby nie powiedzieć od dupy strony; zamiast od imienia czy okoliczności poznania zaczynał od eksplozywnych newsów o ciąży z możliwą skrobanką i o wyczynowej seksualności, bez żadnego zastanowienia. Jeśli Maurice rzeczywiście całe swoje życie tak patrzył na matkę, jak w świętą ikonę i starał się upodobnić do niej, to chyba jednak z okazji nadchodzącego nowego roku Renata powinna ponownie przemyśleć swoje wybory życiowe razem z historią swojego image’u.
Nadal się uśmiechała i z zadowoleniem – które dla odmiany wcale nie było udawane, akurat z tego krótkiego kontaktu fizycznego dwóch dłoni ucieszyła się szczerze – ścisnęła ciepło rękę Maurice’a i potrząsnęła nią lekko.
— Oho. Szacunek — stwierdziła trochę dowcipnie, podkreślając wagę swoich poprzednich słów. — Szybko się uczysz, po tatusiu — zaśmiała się. Może powinna była mu powiedzieć, żeby szanował swoją kobietę, ZANIM zaczął opowiadać o intymnych szczegółach, no ale cóż… życie. Tak naprawdę wcale aż tak bardzo mocno jej to nie raziło. Connie mogła udawać zgorszoną przed synem, ale jednak jeśli chciała być uczciwa sama ze sobą, to nie mogła chłopakowi dużo zarzucić. „Homo sum; humani nihil a me alienum puto…” To, co czasami ona wyprawiała z Tigranem, często w bardzo nieodpowiednich miejscach, przechodziło pewne granice przyzwoitości i gdyby Maurice usłyszał o łóżkowych podbojach swojej matki, chyba nakryłby się nogami. W końcu miał ją za babo-beton.
Może byłoby bezpieczniej, gdyby nadal tak uważał, ale Narine już wystarczająco dużo w życiu kłamała i zwodziła. Kiedyś trzeba było powiedzieć sobie „dość”.
Każde słowo Maurice’a zapadało w żyznej glebie pamięci Renaty i jednocześnie było wodą na młyn jej wścibskiego, żywego umysłu, włączała jej się dedukcja, kolejne puzzle dołączały do istniejącego już obrazka przypuszczeń i podejrzeń, niekompletnego, z całą masą niewypełnionych przestrzeni i elementów, które potencjalnie, prawdopodobnie, mogły pasować w danym obszarze, ale niekoniecznie, i to, czy rzeczywiście tam należały, miało okazać się dopiero z czasem. Nie mogła się powstrzymać przed tworzeniem sobie w głowie takich budowli podejrzliwości, zboczenie zawodowe zagnieździło się w jej szkielecie i płynęło we krwi. Czy miała już jakieś swoje domysły? Oczywiście, że tak. Nawet gdyby wybranką Maurice’a okazał się ktoś zupełnie z zewnątrz, spoza ich rodziny, wystarczyłoby, gdyby chłopak podał jej imię i nazwisko, a już następnego dnia Renata miałaby na tę osobę całą teczkę dowodową. Nie winiła go więc za tę ostrożność.
— W porządku. Poczekamy, aż będziecie gotowi. Możesz jej powiedzieć, że matka nie może się doczekać — parsknęła. — Wypiłeś już? Daj kubek, umyję — zaoferowała się. Mogli włożyć do zmywarki, ale Renata lubiła pewne przyziemne czynności i nie widziała w tym problemu. — Pamiętasz, że dzisiaj wieczorem mamy się wszyscy spotkać przed domem, prawda? — W końcu tego wieczora miała się odbyć legendarna bitwa na śnieżki Draculettich.
Kiedy już skończyli rozmawiać i uznali, że rozejdą się po pokojach, Renata, płucząca kubek po herbacie spojrzała na plecy odchodzącego syna i w ostatniej chwili, zanim syn zniknął za rogiem korytarza, w przypływie impulsu zawołała za nim, jakby coś jej się przypomniało:
— Maurice? — poczekała chwilę, aż się odwrócił, albo chociaż dał znak, że słucha. — Mam nadzieję, że podobały jej się nasze święta…?
Aha, no nie mogła się powstrzymać, zaraza jedna. Czyli jednak wiedziała? A może wcale nie wiedziała, a to był tylko blef? Musiał być blef… prawda...? To na bank była pułapka, co za zołza. Rzuciła na odchodne niedźwiedzie sidła i czekała aż Maurice w nie wdepnie, ha, tak, pewnie tak było. A może…? Ech, do diaska! Jak tu żyć z taką?
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice nie wydał tożsamości Idy, aczkolwiek nie mógł być pewien, że matka już nie wie. On zrobił co umiał w Paryżu, żeby to ukryć. Jednakże, na miejscu w Szwajcarii ich ostrożność polegała na Halide, więc tutaj już łatwiej było ich złapać. W końcu razem znikali, niby w innych odstępach czasowych, niby niepostrzeżenie. A jednak jakby komuś zależało to by się zorientował. Albo nawet przyłapał ich w jacuzzi wyglądając przez okno. No, ale nie powiedział. Zachował to dla siebie, choć przez kaca naprawdę miał mało siły woli, żeby to sensowniej tuszować. No trudno.
- Szacunek to podstawa każdej udanej relacji mamo, szanuję Ciebie, ją, tatę, a najbardziej siebie - odparł ni to żartobliwie, ni to poważnie. Z nim to nie było wiadomo, co tym razem sobie stworzył w tej swojej głowie. Czy dał matce kolejny powód do załamywania się? Zapewne tak. Aczkolwiek, taki już był. A jedno przyznać trzeba było, problemów z własną wartością, czy też samoakceptacją, nigdy nie miał.

- Powiem – zapewnił i odruchowo podał jej kubek do umycia. Dziwne to było, rzadko kiedy już Renata go w czymś wyręczała, a on jakby nie myśląc, dał jej to zrobić. W ogóle w tych czasach to już prawie nikt go w niczym nie wyręczał. I nie to, żeby narzekał. Taka była kolej rzeczy, a sam lubił być samowystarczalny. Nie potrzebował niczyjej pomocy, a jednak miło było mu z tego powodu. Taka prozaiczna sprawa, jak umycie naczynia, a on poczuł jakieś ukłucie w sercu. Chyba na starość robił się wrażliwszy. – Dzięki – odpowiedział i następnie pokiwał afirmująco głową. – Pamiętam, śnieżki. Będzie śmiesznie. – Już sam nie pamiętał kto to zaproponował, ale wbrew pozorom, taka zabawa mu pasowała. Miła odmiana i rozrywka zbiorowa. Trochę się zawiódł, że matka mu nie powiedziała, kto jest jej wybrankiem, ale jego mało ciekawa natura na szczęście nie pozwoliła mu tego długo przeżywać. Nie to nie, on nie będzie drążyć, ani nawet wciskać swojego nosa w jej sprawy. Może sama nie była gotowa, albo uznała, że to nie ważne. Maurice nie zamierzał prosić się o podanie tej informacji.
Gdy już skończyli rozmawiać i mieli rozejść się po pokojach, on szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. W ostatniej chwili, usłyszał głos matki. Odwrócił się do niej. Słysząc to co powiedziała, jedynie pokręcił głową i rzucił.
- Bardzo się podoba Halide – powiedział na odchodne i wyszedł. A niech się kobieta męczy z tym co powiedział. Za pewne nie uwierzy mu, ale i tak nie było wyjścia z tej sytuacji. Renata już wiedziała swoje, a Maurice i tak grał pod jej akord. Przywykł, naprawdę przywyknął.


koniec
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Sponsored content


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach