Liczba postów : 904
Mężczyzna w kirze siedział przy stoliku przy oknie, na długiej, beżowej kanapie, mając przed sobą wejście do lokalu, dając możliwość wyboru kobiecie, która miała do niego dołączyć, czy chce usiąść przodem do widoku na ulicę, Sekwanę i spalony Notre Dame de Paris, czy tyłem do przygnębiającego widoku. Przed sobą miał małe espresso w filiżance i szklankę z wodą, a kelnerka, kobieta o bardzo nijakich rysach około dwudziestego piątego roku życia, postawiła przed nim talerzyk z Pettit Gâteaux w wykonaniu cukiernika, prześliczne Crème Brûlée.
Wampir podziękował jej, nie uśmiechając się, ale z jakąś serdecznością w spojrzeniu. Jego czarny płaszcz z wełny lora piano leżał obok niego, przełożony przez elegancką, skórzaną aktówkę. Sahak obserwował innych gości patiserii, dwie kobiety, z akcentu zdecydowanie paryżanki, trzymające się za dłonie. Po ich przyśpieszonym pulsie, ściszonych słowach i intensywnym zapachu feromonów, wampir mógł stwierdzić z łatwością, że są na randce, ale nie pierwszej, nie są jednak jeszcze w stałym związku. Zapach napięcia i podniecenia, ale też niepewność serca, budowały obraz udanej randki, która zakończy się happy endem w pokoju najbliższego hotelu lub mieszkaniu którejś z nich. Był również mężczyzna w koszuli w kratę, z nowoczesnym laptopem, który zawzięcie stukał palcami w klawiaturę, a przed nim stały trzy puste talerzyki po deserach.
Sahak nie wyróżniał się spośród gości lokalu. Etnicznie nieokreślony mężczyzna po czterdziestce, z ładnie siwiejącymi, starannie zaczesanymi do tyłu lokami, ale nie na gładko, dając wrażenie gangstera z nadmiarem brylantyny, a ułożonymi przez barbera, zaraz po tym, jak przyciął i wyrównał brodę. Ze złotymi, drucianymi oprawkami okularów na wydatnym nosie i obrączką (był to katolicki różaniec, gdy przyjrzeć się z bliska) na palcu, przypominał kolejnego profesora z Sorbony, wywodzącego się ze starej arystokracji. Najbardziej jednak prominentny był zapach.
Mężczyzna sprawiał przez niego wrażenie, jakby każde miejsce, w którym usiadł, stawało się jego tronem. Nieco duszący, staroświecki zapach starego Hollywood, spsikany oszczędnie, ledwie jedna dawka, dający nienachalnie przyjemną obecność jego osobie, mówił: tutaj jestem. Pozwalał zauważyć jego osobę w przestrzeni.
Czekał na Panią Henriette de Rouvroy, wilkołaczą dziedziczkę, dyplomatkę Dzieci Luny.
_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!