12/11/2022 - wydajemy hajs

2 posters

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
First topic message reminder :

Od nocy wprowadzenia się Weia troszkę już minęło - nie dużo, ale wystarczająco, abyś sprowadził część jego rzeczy do Waszego domostwa. Na pozostałe przedmioty Chińczyk musiał jeszcze troszkę poczekać - Ty w tym czasie chciałeś mu to kapkę wynagrodzić. Zakupy – kto ich nie lubił? Wydawanie pieniędzy, zwłaszcza cudzych, od zawsze sprawiało wiele radochy. Ze środkami na koncie oczywiście nie miałeś większych problemów - łamiąc przez – zero. Ten przeżyty na ziemi tysiak zrodził w Twoim wykonaniu wiele inwestycji: na poczet sztuki, wypraw archeologicznych, wykupu kilku agencji artystycznych - mówiąc wprost: mając tysiącletni łeb na karku, dorobiłeś się sporego majątku. Dziś wiele z gałęzi, w które wpakowałeś spore sumy pieniędzy, zwracały się samoistnie. Dzięki temu dane Ci było żyć z odsetek – i bawić się również na “ich koszt”. To, że pławiłeś się luksusem i nie krzyczałeś o nim na lewo i prawo to inna bajka. Skromne podejście do życia - acz bez odmawiania sobie przyjemności w domowym zaciszu - oszczędziło Ci konieczności pracy nad opinią publiczną. Dla niej istniałeś jako anonimowy inwestor, co było Ci niejako na rękę. W przypadku Weia sprawa się troszeczkę komplikowała.  
- W samej galerii będziemy “bezpieczni”, pozwoliłem sobie ją wynająć na dzisiejszy wieczór. - Gorzej z dotarciem do niej. - no tak, o tym również należało pomyśleć, ale najpierw... Przygotowania...
Korzystając ze swobody w poruszaniu się i braku nakazu stosownej prezencji, Louis przyodział bardziej casualowe ubrania: lekko przetarte jeansy, sportowe obuwie, na to gładki top i kurtkę. Dopełnieniem “streetowej” stylizacji były ułożone włosy - ładnie zaczesane z charakterystyczną grzywką na bok z uroczo rozjaśnionymi końcówkami na biało. Do tego oczywiście kolczyki w uszach i klasyczny natural makeup dla zachowania świeżego wyglądu cery. Wisienką na torcie było spryskanie szyi szczyptą perfum.
- Gotowy? - w przeciwieństwie do Weia, Louis nie musiał zakładać maski na twarz. Był sobą - jednostką anonimową, może troszeczkę emanującą bogactwem - głównie z powodu marek ubrań na ciele, chociaż i te niespecjalnie go wyróżniały, ponieważ metki szczęśliwie nie rzucały się zbytnio w oczy.
Na miejsce mieliście przyjechać pojazdem i to nie byle jakim – jego. Tym razem dla urozmaicenia zabawy pod siekierkę wybrałeś sportowe autko miast klasycznego - Łambołgini. Ponieważ byłeś leniwą bułą, kluczyki rzuciłeś Weiowi – niech się chłopak wykaże i pokaże, co potrafił.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei doskonale wiedział, że Jun lubi czułostki. Sam też to uwielbiał i wcale się z tym nie krył. Takie drobne gesty naprawdę go rozczulały, a niestety tej czułości teraz bardzo potrzebował. Napomnienie na przeszłość Qilina bardzo dodało pikanterii sytuacji. Wei był go ciekaw. Chciał go poznać. Znał zaledwie minimalny ułamek jego długiego życia, a był ciekaw jego przygód. Jun był świadkiem ewolucji świata. To samo w sobie było niezwykłe.
- Cieszy mnie, że nie jest to dla ciebie aż tak uciążliwe. - mruknął nadal przepraszającym tonem, ale w żaden sposób nie chciał przysporzyć Louisowi problemów. Uchrońcie bogowie, ale nigdy by mu tego nie uczynił. Prędzej by się poświęcił niż pozwolił doprowadzić swoją osobą do przysporzenia kłopotów Qilinowi.
Oczywiście, że paradowanie z torbami nie było na rękę. Zwiedzanie galerii i dalsze zakupy przebiegły dość spokojnie. Wei kupił swoje ulubione perfumy, oczywiście zahaczył o sklep z biżuterią... Nie omieszkał kupić ładnego kompletu z białego złota i opali... Uwielbiał te mieniące się barwami kamienie bardziej niż diamenty.
Jaśmin lekko zarumienił się jednak na jego słowa. Aż tak łatwo było z niego wyczytać? Z chęcią tak muskał się swoją dłonią o tą Wiatru, bo było to dość urocze. Nie słyszał żadnych fanek więc chyba ochrona się wzięła do roboty i wyłapała pozostałych.
- Tak, dokładnie. - skinął głową twierdząco na jego słowa i chętnie poszedł z nim do Prady. Znał markę, bardzo dobrze i wcale takie ciągniecie przez Louisa mu nie przeszkadzało. Łaknął jego bliskości. Aż za bardzo. Niczym kot, który chciał ciągle się łasić o dotyk... Był jednak ciekaw co Louis zaplanował, bo ewidentnie to był punkt jego programu. Zerknął na kobietę i rozejrzał się, ale za jej namową zaczął się rozglądać za czymś stosownym i mniej stosownym. W sumie kusiła go koronkowa bielizna. Tak by podrażnić Juna... Nie teraz oczywiście.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Mogliście być wampirami, potworami, bogami, tyranami, wojownikami, a nawet duchami dla oczu wielu niedowiarków, jednak przede wszystkim byliście ludźmi - istotami rozumnymi, żywymi i czującymi, niekiedy również i stadnymi. Niezależnie od wieku, wiedzy i potęgi rządziły Wami podobne pragnienia i emocje: gniew, smutek, radość i potrzeba bliskości. W taki czy inny sposób zawsze docierała do nawet najbardziej zlodowaciałych serc, przypominając, że ono wciąż tam było: żyło, biło i potrzebowało odrobiny ciepła drugiej osoby. Tylko głupcy z tym walczyli – ewentualnie słabeusze, którzy nie potrafili zaakceptować własnych braków, wpływających na ogólny obraz ich wyidealizowanych person.
Powiedz mi Wei: który według Ciebie obraz miał szansę przetrwać dłużej? Ten w całości polany szarą farbą, czy może ten, którego każdy fragment zdobiły kolory? Pewnie zapytasz: a jakie to miało znaczenie? Otóż bardzo duże, bo widzisz – paleta z czasem wyblaknie, ale nim to się stanie, jej rywal szarość już dawno spłynie z powierzchni płótna, zmyty przez chłodne krople łez. Teraz już wiesz, dlaczego samoakceptacja siebie i swoich potrzeb była tak ważna. Jeżeli więc lgnąłeś do drugiej osoby, lgnij dalej, nie wypieraj się tego, a przede wszystkim nie wstydź, bo i on się nie wstydził, pozwalając na subtelne unoszenie kącików ust, a w końcu pochwycenie ręki w swoją własną i trzymanie jej, aż obaj nie dotarliście do ostatniego przystanku przed trasą do miejsca docelowego.
Podobnie jak inne lokale, tak i obecny cechował się kunsztownym wystrojem: elegancją połączoną z nutą nowoczesności w dobrze wyważonym smaku: niezbyt nachalnym, ale i nie za bardzo prostym – takim w sam raz dla uciechy oczu najbardziej wymagających Klientów. Personel również był stosownie przeszkolony: kobieta, która powitała Weia z radością zaczęła mu doradzać w kwestii strojów, a tych nie brakowało - komplety jednoczęściowe, dwuczęściowe, bluzki, koszule, kurtki, spodnie - wśród fikuśnych fasonów, z których przeważnie słynęli tego typu projektanci i ich marki, nie brakowało i bielizny, zarówno damskiej jak i męskiej. Zainteresowanie koronką może odrobinę zaskoczyło pracownicę, jednak bardziej ku pozytywnemu znaczeniu. Kobieta doceniła niecodzienny gust Klienta, bowiem dzięki temu mogła się mocno wykazać w kwestii doradztwa, ku czemu nie zawsze była okazja.
Tak więc Wei: czas oczekiwania miałeś zapełniony towarzystwem pracownicy, która wkładała sporo energii i serca, aby pomóc Ci w doborze kreacji – tych mniej i bardziej codziennych wraz z odpowiednimi dodatkami – w tym również i skąpej bielizny, jeżeli takie miałeś życzenie.
Tymczasem...
Po dobrych kilkunastu minutach w końcu wampir opuścił przymierzalnię. Pamiętasz, jak mówiliśmy Ci, gdzie Diabeł się ubierał? No właśnie... W ruch poszła kolejna krótka marynarka z długim rękawem oraz ładnie skrojoną górą okrywającą szyję i tym razem bez wycięcia na plecach, za to figlarnymi rozcięciami po bogach, połączonych materiałowymi paskami, pod którymi widniała naga skóra. Do kompletu były spodnie, również materiałowe i również białe z niewiele, ale odrobinę wyższym stanem – bez paska, za to z przepięknie opiętym łańcuchem wsuniętym w szlufki. Dopełnienia całości dokonały buty - oczywiście białe adidasy z wyższą podeszwą oraz kontrast pomiędzy barwą kompletu ubrań i obuwia a czarnymi włosami, błękitnymi oczami wampira i kompletem dobranej biżuterii. Dopiero teraz Louis przypominał prawdziwie kuszącego Diabła sprzed czasu tragicznego upadku.
A jeśli jeszcze dodać do tego sposób wyjścia z przymierzalni wraz z kokieteryjnym podejściem do Weia...
- Mam nadzieję, że coś wybrałeś, bo czeka nas jeszcze jeden przystanek. - oczywiście w Twoim wykonaniu nic nie mogło być normalne – ani zdanie wypowiedziane szeptem, ani tym bardziej bezszelestne zakradnięcie się do nieświadomej ofiary, na której ramieniu ułożyłeś beztrosko brodę na krótko przed wypuszczeniem powyższych słów i ciepłego obłoku powietrza z ust do ucha.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Nigdy nie negował tego, że miał tą ludzką stronę. Był w końcu kiedyś człowiekiem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że potrzebował bliskości. To było silniejsze od niego i nawet płacz nie uśmierzał tęsknoty. Wei był zawsze bardzo ludzki. Nigdy nie uważał się za kogoś lepszego. Życie wieczne, które otrzymał, było jedynie nagrodą za to kim był. Nie widział więc powodu się zmieniać.
Wei uwielbiał nietypowe kreacje wiec pomoc pracownicy sklepu była całkiem mile widziana. Z chęcią słuchał jej porad i dobierał różne kreacje. Takie bardziej stosowne, oficjalne, stonowane i te bardziej niegrzeczne, zarezerwowane dla poniektórych osób. Skąpa bielizna i koronki oczywiście, że się nimi interesował. Wybrał parę kompletów tych pięknych cudów, tak samo jak i ubrań. Nie szczędził pieniędzy, miał ich sporo na wydanie więc nawet nie zauważy ich ubytku.
To co go bardziej interesowało to zniknięcie Qilina, który rzekomo miał coś przygotowane i Feniks w duchu się bał, że jego już bujna wyobraźnie nie zniesie tego nadmiaru jestestwa Juna. Kochał go i widok go ubranego w taki sposób, pobudzał w nim też te nieprzyzwoite myśli, bo bądź co bądź... Chętnie by docisnął go do ściany i wziął co swoje. Nie chciał jednak robić tego tutaj... Nie w galerii handlowej. Nie wypadało.
Gdy Wiatr wyszedł z przebieralni odziany w tą piękną biel... Jaśmin aż zaniemówił. Patrzył na niego niczym zahipnotyzowany aż się nie zawstydził takim wgapianiem w jego osobę.
- Louis wyglądasz... Oszałamiająco... Dosłownie - wydusił z siebie słowa w ich rodowitym języku, ale naprawdę był oczarowany jego wyglądem. Musiał aż odwrócić wzrok, by pozbierać się do kupy i wyjść jakoś z podziwu. Mieli sporo jeszcze przed sobą, a Wei ledwo powstrzymywał się przed rzuceniem na Juna. DIABEŁ. Istny diabeł! Czemu mu to robił w tak publicznym miejscu? Nie mógł w domu go pokusić?
- Tak... Zakupiłem już. Możemy iść dalej. Gdzie chcesz się udać? - spytał się go ciekawy, jakie teraz miejsce miał na myśli Louis. Tyle niespodzianek, że jego wampirze serduszko ledwo wytrzymywało, ale jako człowiek zszedł by na pewno na zawał.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Czas miał pokazać, w jak wielkim będzie żyłeś piękny Feniksie. Kiedyś się przekonasz, że darowi nieśmiertelności bliżej było do przekleństwa niżeli prawdziwej nagrody. Nim jednak do tego dojdzie, minie wiele setek lat, a tymczasem... Nie krępuj się, wyjaw Nam swoje tajemnice - podejdź bliżej, albo nadstaw się lepiej i szepnij o tu do uszka, o czym takim myślało Twoje jestestwo – co takiego podsuwał umysł, czego wstydziłeś powiedzieć się na głos. My już i tak snuliśmy domysły i racz uwierzyć, nie miały nic wspólnego ze stosownością - już dobrze wiedzieliśmy, co takiego byś chętnie z nim zrobił tu i teraz w otoczeniu ludzi albo nawet tej jednej nieszczęsnej kobiety. Byłeś bardzo bezwstydny Wei, ale to dobrze, bo będziemy karmić Cię dalej – widokami, ruchami i głosem - o coraz większe porcje, aż w końcu pękniesz i powiesz dość. Apetyt rósł w miarę jedzenia Feniksie, a czasami na faktyczną konsumpcję warto było poczekać do końca grande finale.
Po słowach Chińczyka twarz Louisa przyozdobił jeszcze szerszy i o wiele drapieżniejszy uśmiech. Zadowolony reakcją na przyodzianą kreację, chuchnął już drugi raz na ślicznie odsłonięty kark Weia – no i jeszcze ten uroczo odwrócony wzrok... Wolną ręką mężczyzna przejechał po poliku ofiary aż na jej brodę i centralnie pod nią - tam, płynnym ruchem palca obrócił lico przodem do swojego i przytrzymał, blokując w ten sposób możliwość ponownej ucieczki.
- Zobaczysz. - po czym rzekł, bacznie taksując reakcje nieśmiertelnego, nie, wręcz świdrując go tęczówkami na wskroś. Pewnie już to wiedziałeś, ale pozwól, że przypomnimy: bo Diabeł nie bez powodu ubierał się u Prady, a jednego miałeś centralnie przed sobą.
Kolejny, a zarazem ostatni przystanek dzisiejszej wycieczki prowadził centralnie na dach, gdzie mieścił się słynny taras z widokiem na wieżę Eiffla oraz Operę Garnier. Całą scenerię zdobiło oczywiście ciemne niebo, kilka gwiazd widocznych zza płachty chmur oraz liczne światła rozpościerające się centralnie na dachu jak i okolicach wokół. Louis nie bez powodu przyprowadził tu Weia – ot z własnego kaprysu chciał spędzić romantyczny wieczór no i oczywiście zjeść z synem dobre jedzenie na tak zwanym świeżym powietrzu w towarzystwie wspomnianych chmur, gwiazd i świec tworzących ścieżkę prowadzącą do ustawionego na środku tarasu stolika.
Trudność realizacji tego pomysłu do niskich nie należała, ale była warta fatygi – wampir dołożył wszelkich starań, aby zadbać o sprowadzenie niezbędnych mebli: stolika, krzeseł, stołu z potrawami, kompletu zastawy – w zasadzie wszystkiego, co pozwoliłoby im na pełnię doznań w czasie spożywania ekskluzywnego posiłku.
A było nim oczywiście ulubione danie Weia.
- Niespodzianka. - a żeby nie psuć chwili, to tuż przed wejściem na dach, Azjata bezczelnie zasłonił oczy towarzysza i odsłonił dopiero po dojściu do celu.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Dokładnie. Póki co dar nieśmiertelności traktował jako nagrodę. uznanie go za przekleństwo jeszcze przyjdzie z czasem. Wei był młodym wampirem. Niczym już trochę wyrośnięte pisklę, które dopiero poznawało zalety swojego młodego życia. Wiedział jednak, że utrata Juna, po raz kolejny, odbiła by się tragicznie na jego psychice. Qilin był jego fundamentem pod stopami. Chciał stąpać po tej ziemi tak długo jak to tylko możliwe. Nie rozumiał więc dalszego sensu zostania na niej gdy jego najdroższy by odszedł. Gdyby tylko mógł znaleźć potwierdzenie na reinkarnację... Sama wiara w te zjawisko mu nie wystarczała.
Feniks więc podążał za nim, pomimo tego, że wyszli z pięknej Galerii, udając się jakimiś schodami do góry. Wei zastanawiał się co tak właściwie Jun planował. Wpatrywał się w jego osobę z zachwytem, z tym blaskiem w oczach, z tą tęsknotą takich zwyczajnych wspólnych chwil. Tęsknił za tą normalnością, którą mieli. Pragnął odbudować to co mieli kiedyś. Może i mieszkali razem, ale Wei starał się nie narzucać Cesarzowi zbytnio. Oczywiście gdy mógł to spędzał z nim czas z wielką przyjemnością, ale wiedział, że ten ma swoje obowiązki. W żadnym z nich nie przeszkadzał, oddając się sztuce.
Gdy niemal mieli wyjść na dach, pozwolił sobie zasłonić oczy i prowadzić. Ekscytacja w nim rosła, bo mimo, że nie widział otoczenia to czuł bliskość wampira i zapachy. Przyjemne zapachy.
Gdy Qilin zdjął mu opaskę, Wei po raz kolejny zaniemówił. Wszystko było starannie dopracowane, ułożone, dopięte na ostatni guzik. Romantyzm miejsca niesamowicie go poruszył aż się nieco wzruszył takim wystrojem. Louis zawsze sprawiał, że jego serce nie potrafiło usiedzieć na miejscu. Zawsze trafiał w jego gusta oraz aktualny humor, a ten właśnie potrzebował tej poezji.
- Jest pięknie, Jun. Naprawdę. Dziękuję. - mruknął do niego nadal poruszony aranżacją do jakiej się posunął starszy wampir. W chwili słabości przytulił się do niego mocno i ucałował go delikatnie w policzek. Tyle na razie musiało wystarczyć. Bał się, że gdyby przesunął usta nieco bardziej w bok to by się już nie odkleił... A nie chciał do tego póki co zmierzać.
Pociągnął śmiało Juna za rękę w kierunku stolika. Wei uwielbiał kuchnię chińską, a szczególnie słodkie potrawy takie jak kurczak słodko-kwaśny czy kurczak w miodzie i sezamie. Wiele chiński potraw przypadało mu do gustu poza tymi pikantnymi. Och Wei słabo znosił pikantne jedzenie.
- Widok jest stąd wspaniały... - powiedział, zerkając na wieżę Eiffla oraz budynek Opery i okolicznych zabytków. Tyle do zwiedzania, że brakuje czasu...
Feniks nalał im wina i sięgnął po przystawki, podsuwając je też Junowi. Od dwóch tygodni Wei praktycznie jadł kuchnie francuską i włoską więc naprawdę tęsknił za tą ojczystą.
- Wreszcie tylko nas dwoje i brak zbędnych par oczu oraz uszu... - przyznał szczerze Wei chwytając za kieliszek.
- Za dość udany dzień, miło spędzony czas oraz za twoje towarzystwo? - mruknął w ramach toastu w ten jakże piękny wieczór. Delikatny, pogodny uśmiech zdobił jego twarz.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Miłość bywała ślepa i tylko czas mógł zweryfikować, czy wielkie oddanie Feniksa przetrwa próbę. Być może obaj zaznacie radości ze wspólnie spędzonego szczęśliwego życia - może po upływie pewnego okresu uznacie, że jednak już do siebie nie pasujecie, a może Wasze drogi się rozejdą w zupełnie innych torach, układając całkowicie nowe historie? Póki co istniało wiele zmiennych, których nie dało się w żaden sposób przewidzieć, a tym bardziej stwierdzić, czy istnienie bez Qilina miało jakikolwiek sens. Ty sam co prawda często wracałeś do przeszłości, ale nigdy nie wybiegałeś wzrokiem daleko w przyszłość. Powód? Nie znałeś jej i znać nie chciałeś - wolałeś czerpać garściami z tego, co niosła ze sobą zbyt rzadko doceniania teraźniejszość.
Dzisiejszego spotkania wampir nie oceniał mianem typowej randki. Dlaczego? Otóż mając w pamięci ostatnią rozmowę z synem i to, co w nim siedziało przez te wszystkie lata – ba, jego pokruszone jestestwo, Louis przed podjęciem jakichkolwiek kroków rozwijających relację między nimi, chciał zadbać o solidną odbudowę fundamentu ich zaufania. Do tego był oczywiście potrzebny czas, ale patrząc przez pryzmat ich przynależności rasowej, szczęśliwie nie stanowił przeszkody nie do pokonania, co niejako definiowało stawiania malutkich kroków - ot jeden po drugim przed przejściem na nieco śmielsze.
To, że przy okazji przemycałeś pomiędzy gestami niewinną kokieterię... No cóż... Święty nie byłeś, a czego by nie powiedzieć - grzeszków za uszami miałeś całkiem sporo. Poza tym obaj to doskonale wiedzieliście: Feniks nie był Ci obojętny.
- Chciałem w ten sposób nawiązać do charakteru naszych spotkań z czasów pobytu w Anglii. - pomijając całą otoczkę rzeczy mniej przyjemnych – tak, mężczyzna szczerze gardził ananasem pod każdą postacią, wliczając w to obecność w sosach – to cała reszta faktycznie niosła w sobie mistyczne ziarenko dawnych sesji. Świeże powietrze, niebo pokryte chmurami i gwiazdami - pamiętasz?
Wtedy w Anglii również miewaliście w zwyczaju spędzać długie godziny na dachu wykupionej kamienicy. Jedyne, czego Wam wówczas brakowało to wykwintnego jedzenia, świec i obsługi gotowej na spełnienie niemalże każdego życzenia. Tutaj takowe nie występowały: zapełnione pod każdym calem i cóż z tego, że za pomocą pieniędzy? Jeżeli do czegoś się przydawały, to z pewnością do ułatwiania sobie życia w każdy możliwy sposób, czyż nie?
- Zdaje się, że muszę Cię częściej zaskakiwać. - przylgniętego ciała nie raczyłeś odepchnąć. Dusza z radością przyjęła słodkie muśnięcie, a dłonie spoczęły wygodnie na biodrach przytulonego Weia. Na ten moment obaj musieliście poskromić apetyt na coś innego, niż jedzenie na stole: cierpliwość mój drogi - cierpliwość to prawdziwa cnota, która odpłaci Ci się z nawiązką.
- Czyżbyś nie lubił lśnić w blasku reflektorów? - zaśmiał się wampir, zająwszy miejsce przy stoliku, a także ująwszy kieliszek z winem. Odgłos stuknięcia się szkła o szkło podrażnił uszy – po nich słodycz rozlała się po ustach, gdy szlachetny płyn musnął wargi i język. W wykonaniu Louisa nawet prosta degustacja trunku była diabelnie dwuznaczna, a co dopiero odebranie poczęstunku...
- Twoje oczy się śmieją. - zauważył zadowolony

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Feniks nie dbał o przeszłość. Była ona zamkniętym rozdziałem, który wykreował aktualnego Qilina. Był tylko ciekaw jego historii, jego początków, z czasów gdy jeszcze Jaśminu nie było na świecie. Interesowało go to, bo chciał móc poszukać o nim wzmianek w historii i nieco je powiązać. Wyprostować fakty, poczytać jak ten upływ czasu wszystko pozmieniał. Był tego niezmiernie ciekawy.
Miłość Weia była czystą miłością. Nie życzył źle, nie wymagał, nie żądał, nie groził... Po prostu kochał, gotów ponieść konsekwencje oddania swego serca komuś, kto by nawet go nie chciał. Wszak nie mógł być pewny, że Jun będzie chciał z nim być na dłużej. Miał tylko nadzieję, że nie jest to z litości czy z sentymentu... Wolałby dostać prawdę niżeli żyć w kłamstwie i ułudzie. Wolał po prostu wiedzieć, bo doskonale zdawał sobie sprawię kiedy odejść, odsunąć się i dać spokój. Póki co obaj trwali w niewymownym pacie i to był ruch Cesarza, by wykonać szach i mat bądź się popełnić błąd i dać się ograć.
- Wyszło idealnie, Jun. Naprawdę. Budzi wiele wspomnień. - mruknął cicho, ale podobało mu się to jak zaaranżował klimat. Było tak, ciepło, że Wei poczuł się jakoś bardziej jak w domu chociaż przez chwilę w tym obcym mu miejscu. Domem bowiem nazywał Anglię. To tam Louis go przygarnął, uratował przed pewną śmiercią i nadał sens życia. Je uczucie nie było wdzięcznością czy oczarowaniem. Po prostu czymś głębszym. Feniks to wiedział, ale i Qilin musiał to odkryć.
Jaśmin niekiedy tęsknił za tą ich anonimowością. Brakiem tych wygód. Nie były tak ważne, acz uprzyjemniały życie.
- Nie będę narzekał... - odparł rozbawiony w sumie jego słowami, ale również zamierzał go zaskakiwać. Niech tylko się tutaj zadomowi i pozna jakieś przytulne zakamarki, by go gdzieś wyciągnąć. Chciał zabierać go na spacery, do jakichś kawiarni, na kolacje... Chciał po prostu z nim żyć.
- Hmmm... Lubię, ale nie ciągle. Ostatnie lata praktycznie nie miałem prywatnego życia. Brakowało mi takiego spokoju, zatrzymania się i odetchnięcia z ulgą. Wypoczynku. - powiedział szczerze i nałożył sobie trochę z każdej potrawy na talerz. Lubił mieszać ulubione smaki. Słodycz wina była przyjemna. Co jak co, ale alkohol też pił słodki. Nienawidził gorzkiego posmaku. Może to przez wzgląd na to, że słodyczą chciał zabić ten gorzki posmak w gardle po ich rozstaniu i rzekomej śmierci. Naprawdę go to dotknęło...
- Tak? Pamiętasz? Tylko ty to zawsze zauważałeś, bo tylko przy tobie czułem się tak dobrze. Dawno nie miałem okazji do tego, by się tak odprężyć. - wypowiedział miękko słowa, nie przerywając jednak tego delikatnego uśmiechu, który naprawdę zdradzał to jak Wei się cieszył z ich spotkania i spędzania czasu. Louis widział jak w Chinach Wei rzadko się uśmiechał, albo było to wyuczone mistrzowsko. Szczerze tylko przy nim to robił i przy bliskich, a tych za wiele nie miał.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Chcesz poznać prawdę?  Przysuń się, to Ci powiem: to właśnie Twojej szczerej miłości Jun obawiał się najbardziej. Nie był jej godzien, niejako ją wymuszając poprzez ratunek, danie domu, zajęcie się Tobą, a potem przez ciągłe zaproszenia do wspólnego spędzania czasu z namiętnymi zakończeniami.
W jego mniemaniu był Ci katem, który dając wolność, jednocześnie ją odebrał, uzależniając od siebie w praktycznie każdym aspekcie życia. Wierz mi lub nie, ale nie tego chciał dla Ciebie – nie takiej klatki i zależności. Gdzieś tam w środku liczył, że to, co wykiełkowało między Wami nigdy nie wpłynie na sposób postrzegania go w Twoich oczach - że ten obraz nie będzie on na tyle spaczony, aby zrodzić fałszywe uczucie.
Drugie tyle dodawał również strach przed ponowną utratą - nie, przed porażką, jaką przyszło mu ponieść za umiłowanie pewnej kobiety. Nie chciał jej odejścia, a już na pewno nie tego, przez co musiała przejść przed ukróceniem tortur. Tak oto przez lata zbierane obawy stopniowo nawarstwiały się na jego barkach, tworząc coraz cięższy balas, od którego nie potrafił się uwolnić.
Aż do pewnej nocy.
Rozmowa z Marr otworzyła Ci oczy, pozwalając dostrzec to, czego sam się wypierałeś. Nagle okazało się, że zrzut niechcianego ciężaru wcale nie był taki trudny i że tak naprawdę wystarczyło się lekko odchylić w tył, aby potem móc odetchnąć z ulgą. Póki co niczego z góry nie zakładałeś - jasne, znałeś uczucia Weia, ale nie chciałeś zbyt szybko wyciągać ich na wierzch – na pewno nie przed naprawą Waszego wspólnego gruntu.
Oczywiście nie zamierzałeś także trzymać biednego chłopaka w wiecznej niepewności - byłoby to przecież niezasłużoną karą dla niego. Małymi gestami i słowami starałeś się mu pokazać, jak bardzo Ci zależało na naprawie wyrządzonych krzywd i nie tylko...
Pod wszystkim ukryłeś drugie dno - coś, co tylko on mógł zauważyć i zrozumieć: tamten niekontrolowany chwyt ręki, jej otarcie w czasie spaceru po sklepach, a w końcu tu i teraz – siedzenie przy wspólnym stoliku, rozmowa i nieprzerwany kontakt wzrokowy z jego strony. Tak Wei: kiedy Ty tak słodko zajadałeś się jedzeniem i popijałeś wino, On taksował Cię wzrokiem, zapamiętując każdy ruch, mrugnięcie, uśmiech i iskierkę w ślicznie rozpromienionych oczach.  
To, że czasem przeplatał czułostki z kokieterią, było celowym zabiegiem: dla Twojej i jego radości.
To, że przy okazji mógł dzięki temu ukryć własną ludzką słabość do Ciebie – to już inna bajka.
Jun z chęcią dał się nakarmić, o ile Chińczyk miał taki plan działania gdzieś w zanadrzu. Czasami popił wino, znów coś przekąsił - mówiąc ogólnie, cieszył się chwilą względnego spokoju – widokami a przede wszystkim doborowym towarzystwem, które coraz częściej pojawiało się gdzieś w zakątkach jego niepojętego umysłu.
- Po czasie zatęsknisz za sławą, a wtedy znów do tego wrócisz. - powiedział spokojnie wampir.
Przeczucie? Nie, raczej kwestia doświadczenia. Azjata sam po sobie wiedział, jak to jest żyć w spokoju i jak jest tęsknić za smakiem adrenaliny rozdzierającej żyły od środka. Nim się ustatkował, wiele podróżował - to tu, to tam - miał tyle szczęścia, aby zdołać sobie troszeczkę popiracić na nieznanych wodach! Choć krwawe i brutalne, były to dobre czasy – na pewno pełne niezapomnianych przygód, o których być może kiedyś Weiowi opowie.
- Pierwszy raz Twoje oczy się tak zaśmiały, gdy zaprosiłem Cię do siebie na wspólne czytanie poezji. Pamiętasz, co to było? - zapytał ciekaw, czy chłopak kojarzył tytuł tomiku poezji, który stała się supełkiem na nitce początków ich dziwnej znajomości.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Co było zabawniejsze, to Wei uważał, ze nie był godzien Juna. Nie uważał się za nikogo wartościowego, nikogo godnego by móc stać u jego boku. Dlatego milczał tyle lat aż stracił okazję, by się przyznać. Feniks nadal uważał, że nie powinien był tego mówić. Cholerne jabłko jednak na tyle go rozluźniło, ze i jego język się rozplątał za bardzo. Czuł ulgę, bo wyznał skrywany sekret, ale czuł lęk, bo wiedział, że ciężko zniesie odrzucenie. Był jednak dobrym aktorem, tak jak Jun. ciężko było odczytać jego myśli...
Wei już raz utracił swój Wiatr. Przynajmniej wierzył, że ten zginął. To było paskudne uczucie. Bolesne na tyle, że niemal nie skończył ze swoim życiem. Był duszą romantyczną. Kochał wiernie i nie widział opcji by kochać kogoś innego.
Feniks widział jak Qilin stara się naprawić te wszystkie lata rozłąki i krzywd, które go spotkały. Był cierpliwy, mógł czekać, póki był pewny, że serce Louisa nie zostało mu odebrane. Nigdy jednak nie żywiłby do niego urazy, złość na pewno i gniew, ale nigdy nie byłby w stanie się za to mścić.
Widział oczywiście te piękne gesty. Te pragnienie bliskości, którą i Wei potrzebował, by uciszyć swoje koszmary. Jun doskonale je znał. Widział jak Wei się budzi każdej nocy. Czasami bardziej przerażony, czasami mniej. Był to problem z którym borykał się od dawna. Nie wpływał na niego jakoś psychicznie, ale nie pozwalał się mu wyspać. Jaśmin jednak zauważył, że przy Junie śpi spokojnie niż samemu. Ze wspomnień Wiatr wyczytał, że niekiedy Wei w ogóle nie spał całą noc, bo co zamykał oczy to miał te koszmarne wizje.
- Czy ja wiem... Nie jest mi do niej tęskno. Miałem swoją chwilę, jakbym został dłużej zaczęło by się robić podejrzanie, a ja powoli muszę znikać Jun. Zejść ludziom z oczu... - powiedział do niego spokojnie, bo nie mógł się zdradzić, a nagłej śmierci pozorować nie chciał. Planował po prostu kiedyś zniknąć gdzieś na jakieś kompletne zadupie, by móc w spokoju odczekać te paręnaście lat i wrócić z nowym imieniem i nazwiskiem.
- Tak. Pamiętam to. To był nasz pierwszy raz bycia sam na sam. Poza oczywiście chwilą po tym jak mnie uratowałeś. - przyznał z uśmiechem i dokończył swoje jedzenie by rozsiąść się na krześle spokojnie. Złapał za kieliszek i upił łyk wina.
- Nie mówiłem dobrze po angielsku, jeszcze mniej czytałem i pisałem, a ty wręczyłeś mi tomik Shakespeare'a i powiedziałeś bym się zagłębił w treść. Jak głupi stałem kilka minut zanim przyznałem się, że niestety, ale nie potrafię czytać na tyle dobrze, by pojąć głębie słów, więc ty mi czytałeś i tłumaczyłeś, a potem zacząłeś uczyć angielskiego. Tym poematem był Sonet 18. Swoją drogą dziś uznawany za najpiękniejszy wiersz napisany przez człowieka. - mruknął z uśmiechem znając ten wiersz na pamięć, bo poniekąd był symbolem początku ich znajomości.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Wei od zawsze był wyjątkowy - nie z powodu swojej aparycji, jak wielu pewnie by rzuciło, a duszy, która pomimo wielu bolesnych przeżyć pozostała prawdziwie nieskalana. Zaimponował Ci tym - swoją pogodną aurą, dobrocią i ciepłem, których nie stracił nawet po przemianie, co było dość częstym zjawiskiem wśród śmiertelników, a jeszcze częstszym pomiędzy gronem wybitnie zadufanych w sobie wampirów. Ci często raczyli mawiać - o, patrzcie, a tamci to byli zbyt słabi, ludzcy – Ty natomiast pytałeś: a co w tym złego? Dzięki tym cechom nie zapominaliście o swojej prawdziwej przynależności - ba, niekiedy pozwalały na przetrwanie, gdy do drzwi pukała zaborcza Inkwizycja. Umiejętności ukrycia się pośród ludźmi nie nabywało się od tak - należało nad nią pracować: poznawać, uczyć się jej, przede wszystkim chowając dumę do kieszeni, aby skutecznie wtopić się w otoczenie - właśnie pomiędzy śmiertelników.  
Tylko pełna akceptacja swojej osoby mogła przynieść ukojenie i Ty to zaczynałeś rozumieć. Spoglądałeś w dal, a niekiedy za swoje ramię. Wizja koszmarów nie zachęcała do uśmiechu - tym bardziej, gdy w ich szponach znajdował się ktoś wybitnie bliski czyjemuś sercu. Jun domyślał się - nie, wiedział - inaczej, znał genezę niespokojnych snów Chińczyka. Jak wiele trosk i lęków, wynikały z bolesnych doznań - częściowo sprowadzonych z jego winy. Walka z nimi nie należała do łatwych, ale na szczęście młody nieśmiertelny nie był w tym wszystkim sam. Zawsze mógł się przytulić albo pozwolić na przytulenie siebie przez osobę leżącą obok - kogoś cierpliwego i pogodnego - kogoś kto pomimo przeżycia tylu stuleci wciąż miał wyjątkowo ludzkie serce i był gotów wysłuchać, pomóc, tudzież wesprzeć dobrą radą - generalnie zrobić wszystko – nie tylko z poczucia obowiązku - aby przegonić ciążące na barkach Weia lęki, aby nie dręczyły go w czasie snu ani poza nim.
- Odejść, poczekać, a potem powrócić pod zupełnie nowymi personaliami i zacząć wszystko od nowa? - Jun dobrze znał proces życia, przepraszam, udawania życia jako człowiek. Istnienie jako idol nie mogło trwać wiecznie – od kilku do może kilkunastu lat przy dobrych wiatrach.
Potem należało zniknąć - dosłownie w każdym aspekcie istnienia - zaszyć się gdzieś, poczekać, czymś zająć i dopiero później ponownie wejść na scenę. Jednym takie etapy egzystencji nie przeszkadzały - inni mieli z tym spore problemy, ponieważ mimo wszystko każda sekwencja potrzebowała kilku do nawet wielu lat na płynne przejście z jednej na drugą. Z racji swojego wieku, Louis zaliczył wiele podobnych przeskoków. Niektóre z nich bywały huczne, dziś jednak przebiegały dość spokojnie - głównie z powodu zachowania anonimowości i pomocy ze strony ludzi. To właśnie oni byli oczami i uszami wampira w świecie współczesnym - ich “ciałami” posługiwał się Chińczyk w czasie załatwiania spraw biznesowych: organizacji spotkań, inwestycji - był, jak ten przysłowiowy “Ojciec Chrzestny”, któremu przypadło prawo pociągania za sznurki ludzkich kukiełek. Za pieniądze i wpływy ludzie byli gotowi zrobić wiele – w zamian Jun oczekiwał lojalności na każdym podłożu znaczenia tego słowa.
To również tłumaczyło, dlaczego mężczyzna nie specjalizował się wyłącznie w jednej branży biznesowej.
- Czyli pamiętasz. - Chińczyk uśmiechnął się inaczej niż dotychczas, zupełnie jakby w tej konkretnej sekundzie przemówiło przez niego coś więcej, niż zwykła reakcja ciała na dobrą pamięć potomka.
- To były dobre chwile. Szybko pojąłeś znaczenie słów - jeszcze szybciej zacząłeś posługiwać się nieznanym Ci wówczas językiem. Byłem wtedy z Ciebie bardzo dumny. - do dziś zresztą był, czego oczywiście nie krył.
Udowodnił to, wstając z miejsca i dosłownie porywając Weia, by wraz z nim podszedł bliżej krawędzi tarasu. Tam ustawił się centralnie za nim, obejmując w pasie, czemu nie przeszkadzała ta niewielka różnica wzrostu.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Całe jego jestestwo zawdzięczał naukom swoich rodziców, a szczególnie matki, która była duszą artystyczną i niezwykle zależało jej na tym, by syn pojął czym jest ulotność chwili, czym jest miłość i szacunek, jak być godnym człowiekiem. To ona nauczyła go doceniać sztukę. Nauczyła go malować i składać pierwsze poezje. Wei dość prędko się przyswajał tą wiedzę, niezbyt odpowiadało to jego ojcu, który bardziej chciałby syna w finansach czy prawie. Jaśmin był jednak na tyle inteligentny by nie sprawiać matce kłopotów i przykładać się do nauki matematyki. Z tego też powodu udał się wraz z ojcem do Anglii. Kto by się spodziewał, że to przypieczętuje jego los?
Wei włóczył się po angielskich ulicach już parę tygodni, odkąd zginęli jego rodzice w brutalnej kradzieży. Byli na obcej ziemi więc Scotland Yard niezbyt się nimi przejmował. Z posiadania spokojnego życia, wpadł w piekło, musząc przeżyć na ulicy. Już wcześniej miał okazję trenować sztuki walki i mimo jego niskich umiejętności potrafił poradzić sobie z angielskimi rzezimieszkami, którzy jedynie potrafili się bić i nacierać do przodu. Na tym finezja i ich sprawność się kończyła. Nie stanowili więc większego problemu dla sprawnego Chińczyka. Nie to jednak było problemem, a ubóstwo. Z czego miał przetrwać jak ci ludzie sami nie mieli za wiele? Kradł już naprawdę w ostateczności, gdy nie miał wyjścia...
Tylko cudem wytrwał do momentu, w którym znalazł go Louis. O dziwo nawet nie zachorował, choć nie ciężko było zejść na tamten świat. Widząc skośną twarz tym bardziej się zdziwił, ale i przekonała go ona, by mu zaufać. Wtedy wyglądał jak brzydkie kaczątko, brudne, w potarganych ciuchach, próbujące przeżyć w obcym mu kraju. Pewnym jednak było, że bez pomocy Louisa długo by Wei nie pociągnął.
Rozchorował się dopiero gdy trafił pod dach Wiatru. Tam spędził tydzień w łóżku dochodząc do siebie. Dopiero po tym czasie mógł poznać swojego wybawcę i naprawdę był zadowolony mogąc porozumieć się w języku mandaryńskim. To ułatwiło mu opowiedzenie o swojej sytuacji i tego co mu się przytrafiło.
Wei był więc zaskoczony tym, że Louis starał się nie tylko mu pomóc, ale i go naprawić. Pomóc odnaleźć się na nowo, a także rozwinąć artystycznie. Pierwsze miesiące mijały mu spokojnie. Wiatr nie naciskał i tylko spotykał się z nim by pożywić, potem doszedł kontakt fizyczny. Jaśmin początkowo się przed nim wzbraniał, a raczej po prostu się go bał. Tłumaczył się tym, że wolałby go poznać bardziej, a wampirowi o dziwo wcale to nie przeszkadzało. Spędzali więc wieczory, a niekiedy i całe noce na wspólnej nauce języka i czytaniu poezji zanim w końcu do siebie przylgnęli. Wyszło to dość naturalnie, bo Wei chcąc nie chcąc się w nim zauroczył. Wtedy to tak wyglądało i naprawdę było tylko uczuciem, które zrodziło się z podziwu i przywiązania, ale po latach wspólnych przygód łóżkowych rozwinęło się w coś więcej niż Wei by przypuszczał. Wtedy też bardziej się odsunął od tych szaleńczych cielesnych zabaw pod pretekstem sztuki. Malował by zająć czymś zagubione myśli, bądź pisał by móc przelać je na papier. Nigdy jednak dosłownie, nigdy wprost, specjalnie tak dobierał słowa, by Louis się nie zorientował i to mu się udało.
Koszmary wzięły się z przykrych wspomnień... Z rozstania, z gwałtu, z samotnych nocy, z potrzeby ucieczki, z obawy przed śmiercią... Wszystko co doświadczył jednak nie zmieniło go, bo nie chciał się zmieniać. Nie chciał przywdziewać maski, by żyć i funkcjonować. Urodził się jako człowiek i nim też pozostał, bo dlatego go Louis zmienił. Nie po to, by nagle się zmienił w takiego potwora jak jego oprawcy. Nigdy nie patrzył na nikogo z wyższością chyba, że i druga osoba chciała się popisać.
- Dokładnie tak... To jedyne rozsądne wyjście. - powiedział spokojnie, ale jako dość młoda osoba i wampir, stąpał twardo po ziemi i wiedział co chce robić. Miał okres, w którym się pogubił, ale nie potrwał on długo.
- Zawsze, Jun. To piękny sonet, niczym list miłosny. Wyraża bardzo wiele. - mruknął do niego ciepło, ale naprawdę doceniał kunszt sztuki Williama Shakespeare'a. Miał w domu w Chinach kolekcję jego dzieł. Lubił też czytać Tempest. Ta sztuka była tajemnicza i magiczna.
- Zawsze łatwo przyswajałem wiedzę, choć oczywiście motywacja grała tutaj ważną rolę. Miałem też wspaniałego nauczyciela. Bez niego tak daleko bym nie zaszedł. - odparł ciszej i z chęcią wstał udając się do krawędzi tarasu. wydał z siebie mruknięcie zadowolenia, czując jak ten obejmuje go w pasie od tyłu. Różnica wzrostu nie była aż tak potężna. Byli niemal tacy sami.
- Naprawdę cieszę się mogąc znowu być przy tobie.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Pamiętałeś ten “dzień” jakby to było wczoraj. Biedny, zaniedbany chłopiec, stojący u progu drzwi – zdrowy, a jednak schorowany na duszy, niesprawiedliwie potraktowany przez paskudny Los. Nie musiał mówić wiele, aby zdradzić tęsknotę - jej zapach ulatniał się wysoko ponad głowę, a w końcu opadł pod postacią deszczu, sprowadzając na niego chorobę. Mając ludzkie serce, przygarnąłeś i zająłeś się młodzieńcem, ostatecznie przygarniając go pod swój dach.
Prawdą było, że początki Waszej znajomości opierały się na relacji opiekun i podopieczny. Z czasem ten zalążek uległ zmianie, przechodząc na stopień kumpli, towarzyszy, kochanków... Gdyby Cię teraz spytano, nie potrafiłbyś określić dokładnej nazwy Twojej znajomości z Weiem. Na pewno nie był Ci obojętny - również nigdy go do niczego nie zmuszałeś, na pewno nie do namiętnych nocy w towarzystwie innych osób. Młodzieniec sam przystał na Twoją propozycję - sam także godził się na degustację uciech cielesnych, a jednak... Twoje sumienie nie dawało Ci spokoju, bo chociaż ręce miałeś “czyste”, to w jakiś sposób ponosiłeś winę za jego cierpienie.  
Z kolei uczucia... Wampir o nich nie wiedział - domyślał się, ale nie raczył ingerować w przeświadczeniu, że były tylko efektem cielesnych uniesień. Klaryfikacja błędnego toku rozumowania przyszła z czasem – na pewno przed potwierdzeniem podejrzeń po odczytaniu wspomnień chłopaka z jego krwi.
A nawet wtedy nie śmiał ingerować, zawstydzony ich czystością.
- Znowu staniesz się idolem? - spytał, choć między niebem a ziemią, nie to mu obecnie chodziło po głowie. Bliskość, dotyk, zapach – to wszystko budziło w wampirze bardzo mieszane uczucia – jedne powiązane z przyjemnym ciepłem i inne muskające płachtę niepokoju.
Wciąż żywiłeś pewne obawy, ale w tym samym czasie starałeś się z nimi walczyć - więc stałeś, obejmując potomka - stałeś z głową opartą o jego ramię - stał i uśmiechałeś się jak głupi, wsłuchując w przyjemną barwę głosu. Poza tymi kilkoma aspektami nic więcej się dla Ciebie nie liczyło.
- Bo nim był... - szepnął wampir – Podobne formy stosowano równie często co i chętnie, by móc przelać na papier wszystko to, czego ludzie obawiali się powiedzieć na głos. Ciebie to również dotykał. - nie mylił się, prawda? Abstrahując od wyznania, także czułeś dziwne ukłucie w sercu, gdy przychodziła ta noc – kiedy gasły świece i zbierali się ludzie. Jedna strona pchała Cię w jego ramiona, lecz druga zaprzeczała pierwszej, chcąc go mieć wyłącznie dla siebie. On wiedział, że nie byłeś tego typu osobą, która życzyłaby mu źle, jednak...
Czy był wart tego cierpienia?
- Spora zasługa leży po Twojej stronie. - wymruczał zadowolony. - Um... - ostatnie przytaknięcie tylko z pozoru brzmiało “olewawczo”.  Za jego kotarą przemawiały gesty, a tych dusza się nie wypierała, zaciskając nieco mocniej palce na pasie wampira i składając niewinny pocałunek na karku. Póki noc trwała, póty mieli czas – nie spieszyć się, stać i raczyć oczy widokami. Gdy w końcu zbliży się dzień, powrót do domu nie będzie smutny.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Biedny młody chłopiec, który pragnął tylko pomocy. Nigdy o nic nie prosił, nigdy nie wymagał. Był wdzięczny za cokolwiek. Za kąt do spania i jedzenie. Wielokrotnie pytał jak może się odwdzięczyć, a zapłata krwią była niewielką ceną za możliwość godnego życia. W porównaniu do reszty lokatorów i haremu, Wei był bardzo spokojny, mało konfliktowy, często samotny, ale z wyboru. Nie przepadał za zbytnim towarzystwem. Introwertyk chcący po prostu się rozwijać.
Malował obrazy i tworzył poezję. Wiatr doskonale widział jego dzieła. Nie był to Picasso, a piękny realizm z detalami. Co jeszcze było bardziej unikatowe to to, że malował kompletnie z pamięci. Z początku obrazy z kraju narodzin, piękne widoki, mistyczne bestie, dopiero potem przyszedł czas na otaczającą go teraźniejszość. W jego szkicowniku było wiele postaci, ale jednak dominowała - Louis. Jego szkiców miał najwięcej. Nawet teraz, w Chinach w swoim domu, miał szkicownik, a w nim utrwalonego Juna. Gdy tęsknił to go malował bądź szkicował, dlatego jeden z obrazów wisi w jego sypialni.
- Tego nie wiem Jun... Może nie? Może tym razem tylko malarzem? Czy będzie mi kiedykolwiek więcej potrzebne do szczęścia? Błysk fleszy aparatów i atencja tłumów jest przyjemna, ale nie to było moim celem i wiem, że na dłuższy czas nie pociągnąłbym tak długo. Jestem introwertykiem Louis. Te parę lat były dla mnie nie tylko łaską, ale i przekleństwem. - powiedział spokojnie do wampira, rozkoszując się jego bliskością. Zapach jego perfum, wanilii, nie zmienił się nic. To było naprawdę przyjemne móc się tak oddać nostalgii i wspólnym wspominkom.
- Każdy ma swoje małe demony Jun. Moim było właśnie to. Może to niektórym wydawać się śmieszne, ale wyrażanie uczuć nie jest łatwe dla poety, nawet poprzez sztukę. Zawsze może się znaleźć ktoś kto przejrzy tą symbolikę i dostrzeże to co chciało się ukryć. Na takie coś też trzeba być gotowym. - mruknął cicho i oparł się chętnie o jego ciało, do tyłu, odchylając głowę na jego ramię. Przymknął oczy, choć nadal miał przed oczami te piękne gwiazdy co ich otaczały.
- Moja piosenka, 廿, która ukazała się tuż pod koniec zeszłego roku, jest w sumie piosenką opowiadającą moją historię. O moich zmaganiach, ale o tym wiedziałem tylko ja... No i teraz ty. - rzucił cicho, kładąc swoje dłonie na tych Louisa, które obejmowały go w pasie. Zaczął delikatnie się kołysać i nucić pod nosem. Po chwili jednak dało się usłyszeć jego cichy śpiew, dokładnie tej owej piosenki. Byli tak daleko od ludzi, że raczej nikt ich nie usłyszy więc czemu by więc nie dać małego koncertu ukochanemu? Jego delikatny i miękki głos, wypowiadał słowa w ich rodowitym języku w rytm melodii, którą tylko słyszał Wei, w swojej głowie, oczami wyobraźni.

Spoiler:

 @Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Tomiki poezji czy obrazy nie umykały niezauważone. Jun widział wszystkie Twoje dzieła i wszystkie je chwalił, ponieważ były piękne: szczere, ciepłe - tworzone od serca. Pewnie zauważyłeś, że kilka z nich zniknęło z Twojej “galerii”, a jeśli chciałeś wiedzieć czemu, to odpowiedź pojawiała się w domu wampira, co pewnie również szybko wyhaczyłeś, gdy już wprowadziłeś się do niego na dobre – tu do Paryża. Co piękniejsze zguby zdobiły nie tylko ściany biblioteki Azjaty – wśród zbiorów była i kartka z pierwszą poezją spod Twojego pióra. Jun oprawił ją w śliczną ramkę i postawił na szafce zaraz obok łóżka w swoim pokoju. Jak więc widziałeś Feniksie i w ten prosty sposób Qilin pokazywał, jak bardzo doceniał Twoją pracę, rozwój i osobę, która - tutaj będę powtarzał się wielokrotnie – nie była mu nigdy obojętna.
- Introwertyzm nie musi przynosić ciągłej samotności. - rzuciłeś ciepło, gdy głowa młodszego nieśmiertelnego oparła się o Twoje ramię. Palcami przejechałeś po włosach i poliku Weia, a także paru innych miejscach, które uwielbiałeś dotykać. Drugiej ręki natomiast nie ruszałeś, trzymając nią chwyconą dłoń z mocno splecionymi palcami.
Ckliwym gestem chciałeś podarować mu odrobinę komfortu, bowiem doskonale rozumiałeś, z czym się jadł introwertyzm i jak bardzo potrafił być uporczywy. Sam przecież nie zaliczałeś się do grona ekstrawertyków - bliżej Ci było do kogoś pomiędzy. Z tego też powodu wiedziałeś, że bycie jednym albo drugim nie zawsze musiało wykluczać przeciwną stronę obozu – po prostu należało odpowiednio ładować baterie.
- Albo się nie bać i zobaczyć, jaka będzie reakcja. - Jun chętnie poddał się melodii, heh, niemalże rozpływając pod jej przyjemną słodyczą wnikającą do wnętrza ucha. W jej takt zaczął się delikatnie kołysać, tym samym wchodząc młodszemu wampirowi naprzeciw, ale i też nie odsuwając ręki od jego skóry.
Wybacz mu, lecz opuszkami palców wciąż Cię dotykał, badał, pieścił - może nawet pożerał? Nie – w jego gestach nie było ani odrobiny dwuznaczności, jako i nie zagościła w momencie zakończenia śpiewu, a ponownemu, tym razem dłuższemu złożeniu pocałunku “tam” i potem na karku, w miejscu, gdzie widniał tylko w połowie wykonany tatuaż.
- Musisz mi tak częściej śpiewać. Chcę poznać Twoją historię raz jeszcze i wspólnie przez nią przejść. - nie poprzestając, odwróciłeś delikatnie Feniksa przodem do siebie. Serce wyraźnie biło szybciej, a źrenice oczu poszerzyły się, gdy niwelując odległość między Wami, połączyłeś usta w niewinnym, acz szczerym pocałunku - ot na piękne zakończenie tego wypadu. 

@Wei Liu

~End?

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sponsored content


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach