Tahira zdecydowanie nie była mistrzem opanowania, choć doświadczenia tej nocy bardzo sprzyjały w otuleniu umysłu i krewkiego serca przyjemną kołderką otumanienia. Myśl działała całkiem sprawnie, a tylko wrzątek emocji chłodzony był zmęczeniem i opadającą adrenaliną. Nie dziwiła się reakcji Thomasa. Kto był przed nim? Co stało się z poprzednim "Thomasem", który przynosił im informacje od głowy rodu? W końcu gałąź Scaletty wywodząca się od Adonisa, siedziała temu enigmatycznemu dziwakowi, czy tam dziwaczce na głowie już 77 lat. Szczęśliwa liczba...
– Po tym, co ją spotkało, czyli co takiego ją spotkało. – dopytywała, skupiając się na dziecku nocy, który programowany był przez swoją mistrzynię do nienawiści wobec własnego, obecnego stanu. Do tej pory nie interesowała się tak tajemniczą głową rodu, skupiając się głównie na swoim zadaniu zacieśniania więzi z lokalnymi watahami, zamiast na wewnętrznej komunikacji i polityce. A jednak, siedząca obok niej kupka nieszczęścia, drżąca z nienawiści i niepewności, diametralnie zmieniła tą sytuację. W głowie wciąż szumiała jej myśl, że został porzucony. Jak okaleczony kundel nie rozumiał, kto jest jego przyjacielem, kto wrogiem. W palisandrowych oczach współczucie jarzyło się coraz mocniej zespolone z gniewem na matkę, która odtrąciła od piersi istnienie, jakie powołała do całej społeczności.
– "Im mniej człowiek wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia.", zakładam, że tekst znaleziony w jego kieszeni był ostatnią wiadomością. – wyrecytowała kobieta "wróżbę" z wilkołaczego ciasteczka, o której powiedział im wcześniej Egon, zanim to wszystko nabrało takiego szalonego tempa. Ciasteczko, a nie wampirza żelka. To też znamienne, wszak Bestia z Gervaudan przed wiekami była kojarzona z wilkołakiem, podobnie jak teraz krążący po Paryżu Hannibal. Albo była w tym umoczona, planując swój ostatni występ na deskach paryskich ulic, albo zostawiała tropy sugerujące, że to jej dzieło. Żeby kogoś chronić? Żeby się zemścić? Kto wie, może Bestią był poprzedni Thomas. Pokrętnie miałoby to sens.
Rozmyślania i dryfowanie wokół kolejnych teorii spiskowych przerwało pojawienie się odzianych w czerń wilkołaków. Przyjęła krew, ale nie zaczęła jej pić, tylko słuchała.
Więzienie? – Chcę jechać z nim. – powiedziała chrapliwie, podrywając się ze swojego miejsca, choć nie był to najlepszy pomysł, bo zakręciło jej się od tego w głowie i znów musiała się podeprzeć.
– Proszę... – zwróciła się bezpośrednio do Marcusa, z rozmazanym makijażem, okrwawioną twarzą i porwanym strojem, z gojącą się dopiero szarpaną od zębów raną. Z drugiej strony jej twarz wyrażała przejęcie i zaangażowanie, które było nieczęstym udziałem Tahiry. I jaką łagodność, którą widzieli tylko nieliczni.
– Przed chwilą się obudził. Nie był na to gotowy, ani przygotowany. Nie powinien być teraz sam. Nikt w takim momencie nie powinien być sam Marcus. – w jej głosie wybrzmiewała prośba, można by nawet powiedzieć "błaganie", bo była w pełni świadoma, że ostateczna decyzja w tym momencie należy do niego. Bez względu na to, czy posiadał umiejętność rodową, czy też nie, Marcus potwierdził, że jest Scaletta, a w myśl Tahiry, stado miało szansę przetrwać tylko wtedy, kiedy trzymało się razem. Był zagubionym szczenięciem, ale ich szczenięciem.