Jego umysł był naprawdę irytującym tworem, nie dość, że już mu uprzykrzał życie to postanowił to zrobić z jeszcze większą pompą niż dotychczas, a mianowicie tak pomieszać jego rzeczywiste wspomnienia z prowadzonego żywota jako człowiek, z migawkami alternatywnych wizji przeszłości, będących pięknym, ale nieprawdziwym snem. Ulotną senną jawą, dotykiem skrzydeł motyla, który zaraz wzleci się do lotu i nigdy nie powróci. Marzeniem, które było aż nazbyt okrutne, nie mogące się w żaden sposób ziścić w ich realiach. Bo po pierwsze minęło o wiele lat za długo od nich,a po dwa była to utopijna wizja, a świat rzeczywisty z pewnością by mu na to nie pozwolił. Oj tak, jego umysł miał popieprzone, i jakże parszywe poczucie humoru, by po raz kolejny zabawić się dość boleśnie jego kosztem...
- Zdecydowanie... - potwierdził niemal automatycznie, trudno było powiedzieć czy odpowiadał lekarzowi czy raczej, głośno podsumował swoje myśli odnośnie kapryśności przeklętego winowajcy, całego tego gówna. Przez chwilę tkwił jeszcze tak w milczeniu, raczej zanurzając się jeszcze głębiej, dopóki nie dotarł do niego bodziec, że o czymś zapomniał. Jego oczy się rozszerzyły ze zdziwienia i jak obłąkane omiotły przestrzeń dookoła. Nie był w Pradze... I nie zamierzał do niej wrócić, zbyt wiele było tam bolesnych wspomnień i strat, które przyczyniły się do jego szaleństwa. Poza tym wszystkie mosty i tak zostały tam spalone, więc do czego wracać? Na cmentarz, a może do miasta, które na przestrzeni lat całkowicie uległo przemianie?! Gdzie był teraz? To było dobre pytanie. Nie było to ani jego mieszkanie w Rosji, ani tym bardziej na Litwie, będące niemal w opłakanym stanie, gdyby je ktoś zobaczył, ale o dziwo stale funkcjonalne, skoro jakoś w nich żył.
Nagle ta wyimaginowana lampka w jego mózgu się zaświeciła. Paryż. Przecież już od kilku lat osiedlił się w Mieście Zakochanych i prowadził swoją kwiaciarnie... Kurwa! Właśnie teraz był na niekonwencjonalnej terapii u Doktorka... Na którego właśnie spojrzał, by się upewnić czy znowu czegoś nie popierdolił, czując nagłą potrzebę uziemienia siebie w jakikolwiek sposób by spróbować skoncentrować się na rzeczywistości, czy cokolwiek innego by nie popaść w diabelskie sidła, schizofrenii. Pierdolić, chyba najbezpieczniejszą opcją było zaczęcie jakiegoś niezobowiązującego tematu rozmów, to trochę rozpraszało, może niewiele, ale mimo wszystko choć trochę. Lepsza desperacka próba, niż żadna...
Będąc szczerym, dawno nie miałem takiej kompleksowej opieki. - zaczął z niczego wątek, bojąc się być samemu na sam z chorobą. Jego głos lekko drżał, ale wyrażał też odrobinę szczerości, wszak dawno nie był pod opieką jakiegokolwiek specjalisty, nawet jeśli to nie był stricte psychiatra. Był wdzięczny drugiemu, że taką łajzę jak on sprzątnął z chodnika zanim sam się zdemaskował światu, czy zrobił coś niezbyt akceptowalnego społecznie wobec innej napotkanej persony, albo jakiegoś równie popieprzonego gówna. Jego postawa była sztywna, wynikająca z coraz bardziej rosnącej wewnątrz niego niepewności i braku kontroli, która pomimo jej chwilowej obecności nie była gwarantem, mogąca w każdej chwili zniknąć, tak jak się pojawiła.
Zdesperowany i niepewny zaczął sobie nucić pod nosem, w między czasie by jakoś zająć czymś umysł i dodać sobie nieco otuchy. Nie wiedząc czemu padło na dość melancholijną piosenkę w języku polskim (Ziemia Wysoko - Folk Machina). To nie tak, że miał jakiś specjalny sentyment do tej piosenki, ale żadna inna nie przychodziła mu do głowy, gdy myślał o jakichś mniej energicznych. Wszak w obecnym stanie wątpił by miałby na tyle siły, by radośnie podśpiewywać, nie wspominając o tańcach i hulankach, a nawet jeśli takową by posiadł, obawiał się, że drugi pomyśli, że znowu ma jakiś bliżej nieokreślony atak. A może to wynikało z tego, że były w niej ptaki w locie? Jakby nie było miał jakąś słabość do pierzastych stworzeń, nieświadomie przejechał ręką po kolczyku z czarnym ptasim piórem przypieczętowując ją. Zazdrościł tym stworzeniem, ich niczym nieograniczonej swobody, dzięki której mogły lecieć, gdzie tylko chcą. Co prawda on też mógł udać się niemal wszędzie, ale ograniczały go zarówno prawa ludzkiej, jak i nadprzyrodzonej społeczności plus choroba psychiczna stanowiąca pętle na szyi, która nie wiadomo kiedy się zaciśnie…
Innym powodem dokonania tego wyboru był jednak sentyment, do którego nigdy się otwarcie nie przyzna. Nie ośmielił się wybrać żadnej pieśni ze swojego ojczystego kraju, ponieważ obawiał się, że to wzburzy jego już wzniesione do ostatka mury obronne i po prostu się załamie. Czechy były jego domem rodzinnym, nawet jeśli przez niemal dwa stulecia nie postawił tam nagi. Była to jednak półprawda, odwiedził ją po raz pierwszy parę lat po przemianie i drugi przed wyruszeniem do Paryża by niby na zawsze pozostawić ten kraj za sobą, jak widać dość nieudolnie.
Zatracony w myślach, nie wiedział kiedy zaczął śpiewać na głos, zmieniając również repertuar, zaskakując również siebie gdy śpiewał:
V záplavách šerých (W powodziach mroku)
Končí cesta tvá (Twoja podróż dobiega końca)
Bárka v temnotách (Barka w ciemnościach)
Závoj kolem nás (Zasłona wokół nas)
Šedivý mráz (Szary Mróz)
Šedivý mráz (Szary Mróz)
Rány krvavé (Rany Krwawe)
Vánek zacelí (Wiatr leczy)
Gdy sobie uświadomił co zrobił, przypominał rybę wyciągniętą z wody, albo dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Ogólnie czuł wstyd, ale zarazem trochę lżejszy po procesie uzewnętrznienia własnych uczuć. Więc wydawało mu się, że na chwilę obecną nie jest tak fatalnie, jak mogło by być. Choć troszkę żałował, że dalej nie tkwił w nim. No cóż nie można mieć wszystkiego…
Zatem wyrwany ze stanu, zbliżonego do medytacji, wrócił do swojej szarej i jakże ponurej rzeczywistości, no i przede wszystkim halucynacji, które zaglądały zza rogu, mógł nawet przysiąc, że - o zgrozo - zaczęli do niego machać. I to w postaci osób bardzo dobrze mu znanych. Może to jeszcze by wytrzymał, ale już czuł jak powieka oka zaczynała mu drgać, oznajmiając światu, iż jest coraz bliżej załamania nerwowego. Albo tak zwanego słowiańskiego wkurwiu, jak zwał tak zwał. Gdy nie wiedząc czemu ot tak sobie halucynację postanowiły go nękać jego niechcianą przeszłością. To naprawdę był cios poniżej pasa.
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Chociaż tak jest łatwiej się skupić na rzeczywistości. Takie werbalne przypomnienie dla mnie. - odpowiedział będąc już dość splątanym, skacząc wzrokiem pomiędzy kilkoma punktami, co wcale nie świadczyło zbyt dobrze o nim, a jeszcze mniej o jego prawie nieistniejącym zdrowiu psychicznym. Bycie tak wylewnym i tak odkrytym przed drugim człowiekiem - eee, wampirem? - było niedopuszczalne dla niego, jeśli byłby choć w odrobinie lepszej kondycji psychicznej nie dopuściłby do tego, jednak w obecnej sytuacji potoczyło się jak potoczyło.
Niby jeszcze wchodził bezpośrednio w interakcję z Białorusinem, ale linia tej ograniczonej świadomości z każdą nową sekundą zacierała się jeszcze bardziej. Co prawda nadal zapierał się rękami i nogami by tkwić jak najdłużej, w stanie przynajmniej częściowej świadomości otoczenia, co chyba jeszcze można było uznać za osiągnięcie. Order Dzielnego Shizofrenika, phi. Kąciki jego ust uniosły się minimalnie z własnego żartu, wyrażając namiastkę rozbawienia jakie dusił w sobie Czech. - Ni mniej, ni więcej od Pana nie oczekiwałem. - powiedział dość szorstko. Cóż widok byłej i prawdopodobnie zamordowanej przez Ciebie żony, raczej nie wpływa dobrze na Twoje umiejętności konwersacyjne i próby powstrzymywania rozmowy, gdy w między czasie owa halucynacja zaczyna coś insynuować niemo, gestykulując jak opętana. Duch? Nie, przywidzenia już tak. Skądże.- dodał, próbując bezskutecznie skupić się na swoim wiodącym rozmówcy, a nie Banshee.
Dla mojego dobra? Czy dla mojego dobra jest też, ta kwestia braku bezpieczeństwa z pańskiej strony? - żachnął, a jego oczy błyszczały dość niebezpiecznie, kiedy praktycznie żadne ograniczenia z jego strony poza jego własną wolą, tutaj nie istniały. To sprawia, że zastanawiam się czy jesteś aż tak pewny własnych zdolności, czy tak bardzo przeceniasz mnie? - dodał po chwili, nieco rozbawiony, ale także zirytowany. Oczywiście, że tak. - dodał bez cienia zawahania, nieco oburzony w jaki sposób próbuje go przekonać. Gdyby był zwierzęciem stałby się jeszcze bardziej nieufny wobec drugiego. Będąc sobą, w sumie jechał na tym samym wózku... Z chęcią bym się zamienił, by mógł się Doktor przekonać na własnej skórze, jakie to przyjemne. - zasyczał agresywnie i ostrzegawczo, gdy lekarz postanowił wcierać mu sól w rany, nadal jednak nie czyniąc żadnego ruchu by zaatakować czy uciec, będąc zwyczajnym ofensywnym jedynie słowem, a jednak defensywny czynem. Czy z innymi pacjentami też tak się bawisz, czy jestem jedynym, którego omija etyka lekarska?
Oddychaj głęboko i powoli Zephyrious! Ponaglił sam siebie, czując jak coraz bardziej chce go szlag trafić, a to wszystko szuka ujścia z niego, którego nie powinien dać nawet jeśli diabelsko tego chciał w tym momencie. Trochę ochłonął, ale czy to jakoś bardzo zmieniło jego sytuację. Oczywiście, że nie. Nadal był tykającą bombą z opóźnionym samozapłonem.
- A to ciekawe... - odrzekł zdecydowanie grzeczniej niż chwilę wcześniej, wracając do swojego mniej więcej poukładanego stanu, bierności i oddawaniu się obu światom naraz, cóż halucynacje były upierdliwe, ale teraz wydawały się odrobinę przyjemniejsze dla oka. Byłem przekonany, że to legendy, tak jak kotołaki i inne rasy nadprzyrodzone. - odrzekł zamyślony, ale jednak o dużo bardziej obecny niż przez większość czasu, może dlatego, że dotyczyło to tematu, blisko jego fiksacji. Nigdy w moim życiu, nie napatoczyłem się na czystokrwistego Wampira, nie wspominając już o wilkołaku takiego pochodzenia. - dodał po chwili, zdradzając ten jeden fakt o sobie więcej, ale i tak wątpił by ta wiedza została jakoś wykorzystana, bo była to marna informacja.
Podniósł brew na jego słowa, czując swoiste zaskoczenie, zirytowanie i Bóg jeden wie, co jeszcze. Raczej już z Doktorem, o tym rozmawialiśmy, wystarczająco. - odrzekł chłodno, czując, że ciśnienie mu się podnosi jeszcze bardziej niż powinno na jego gust. Może to była wina tej kakofonii w tle, jego wyrzutów sumienia za traktowanie Bogu ducha winnego Vanina...
Zachowywał się koszmarnie, nie mógł zaprzeczyć. Ale jedynie krok dzielił go od wkroczenia w pieprzoną przepaść bez dna, więc trudno było się dziwić, że tak postąpił?
To było ciekawe doświadczenie dla nieco dojrzalszej jaźni, obrońcy. Co prawda wiedział, że istnieje dość spora szansa, że jego nagła manifestacja zainteresuje medyka i zasadniczo wcale się nie dziwił tym, jako, że brał go za jedną z jednostek składowych, tworzących jego ogólny zarys psychologiczny. Tym bardziej, że Białorusin miał nijakie pojęcie tego z kim ma do czynienia, nie mając całej kartoteki mającej kilka teczek przestarzałej dokumentacji Czecha, która zasadniczo już dawno powinna gryźć piach, a jednak tak nie było. Ot, co trofeum. Dziwne ale jednak, nadal posiadane trofeum. No i może odrobina nadziei, że jednak ktoś na coś wpadnie, ale nie na teczkę z jego danymi personalnymi. Choć nie byłaby to duża strata, skoro już przed wieloma laty, zastosował znaną politykę podawania się za członka własnej rodziny, tworząc fałszywe drzewo genealogiczne na poczet swoich potrzeb. Wkuwanie było tak samo irytujące jak pamiętał sprzed lat żyjąc jeszcze jako śmiertelnik, biegający wieczorami po łanach pól zboża czy okolicznych łąkach, gdzie nie raz został pogryziony przez chmarę komarów. Tylko w wykonaniu lekarza nie było to, aż tak irytujące i swędzące jak ślady pozostawione po tych krwiopijcach. Cóż to jest trochę ironia, że inna pijawka, również pobiera mu krew...
Trochę żałował, że nie nadawali na tych samych płaszczyznach, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Powinien się cieszyć, że jego słuchacz, no cóż właśnie słucha bez jakiś większych obiekcji i przynajmniej nie urywa jego wypowiedzi w połowie zdania, jak niektórzy nie wyedukowani ludzie.
Doprawdy? - niemal się zaśmiał, podnosząc wyzywająco brew, nie wierząc ani na jotę lekarzowi. Ciekawy... - prychnął pod nosem, nie do końca aprobując tego, jak lekarz postanowił określić jego wypowiedź. Czy to było ciekawy, tak bardzo, że aż mnie zanudzasz. A może tak ciekawy, że nie wiem co w ogóle do mnie mówisz. Zmień sposób wysławiania, albo najlepiej wypchaj się swoją gadką i skończ...
Nie oponował w żaden, nawet najmniejszy sposób, gdy lekarz dalej postanowił czynić swoją medyczną powinność, jak na człowieka medycyny przystało. Był to w zasadzie dość niegrzeczny sposób, zakomunikowania mu, że temat uważany jest za skończony. Kim on był, by specjalnie drążyć niechciany temat, więc tylko wyraził słownie krótką aprobatę by ten wiedział, że nie ma żadnych obiekcji co do wykonywanej przez niego pracy.
Zostawienie na wpół oszołomionego pacjenta samemu sobie, nawet jeśli podano mu leki, wydawało się naprawdę dość hardcorowym pomysłem, zwłaszcza, gdy ten coraz częściej manifestował objawy możliwej utraty kontroli w każdej chwili. Plus sam fakt, iż podano lek do którego pacjent co dopiero się adaptuje, mógł stanowić kolejne niebezpieczeństwo, choć to już dla samego zażywacza pigułek. Na szczęście nic się w tym momencie nie działo, a sam Nezirěvic prędzej zarejestrował przyjście niż wyjście lekarza, zmagając się z halucynacjami osiągającymi swoje apogeum. Odruchowo spojrzał w jego stronę i pakunku, który został niemiłosiernie potraktowany przez drugą stronę. Cóż domyślał się co w nim jest, ale zachowanie Białorusina wydawało mu się trochę nie na miejscu, a może to była kwestia tego, że jego zmysły dostawały kocikwiku, gdzie zwykła migrena wydawała się naprawdę niczym z porównaniu z tym.
Nawet i bez tego wiedział, że druga strona jest niepewna, dopóki czerpał korzyści było wszystko w porządku, ale jeśli nagle zdobędzie wszystko czego potrzebował od niego, ta lina - relacja pomiędzy nimi zostanie zerwana, jakby nigdy nie istniała. I to mu w sumie pasowało. Brak zobowiązań wobec drugiej strony, co prawda zauroczył się trochę nim, ale to była raczej kwestia bycia wyrzutkiem i każda ręka oferująca pomoc, sprawiła by, że poczuł by się podobnie. Taka tandeta, ale przynajmniej miał świadomość, jakim śmieciem jest.
Jak widać był to najwyższy czas by medykament zaczął wdrażać skutecznie swój terapeutyczny efekt. Było to nagłe. Pierwszym zauważalnym objawem u samego Czecha było uczucie podobne do nudności, ściskające dość mocno jego żołądek. Jednak był to tylko dyskomfort, a nie odruch wymiotny. Ale to był ledwie początek i w sumie coś z czym w miarę był zapoznany, nerwice natręctw wszak nieraz dawały mu podobne objawy, cóż niekiedy nie powiązał tego właśnie tego z tym, ale czy to całkiem jego wina, gdy myślał, że wszystko zaczyna się jakoś układać? Cóż potem była nagła głosowa cisza, a raczej stłumienie ich do takiej częstotliwości jaka w sumie nie przeszkadzała mu. Gdyby to tak się skończyło byłby nad wyraz zadowolony z usług Doktorka, ale potem się coś dosłownie popieprzyło. Gwałtownie poczuł się słabo, jakby miał zaraz odlecieć na siedząco dzięki wszelkim bóstwom, że jednak nie ośmielił się wstać i ruszyć w stronę drzwi, co było niemal, że jego standardowym odruchem działania w mechanizmie tej emocji. Strach odbierał racjonalne myślenie. (Jakie racjonalne myślenie, przecież on nie ma żadnego...) Dlatego też wtedy, odpowiedział drugiemu bez żadnych dodatkowych treści, co było do niego dość nie podobne. A może to był efekt leku, który go tak otumanił, że odpowiedział tylko na pytanie. Normalnie uraczył by go jakimś dodatkowym i zbędnym dialogiem dotyczącym tego, jak blisko niego jest i jak to przekracza jego przestrzeń osobistą, ale był zbyt ociężały by podjąć się takiego wysiłku. Zmiana umiejscowienia i pozycji wydawała się nawet przytulna...
- Zsedowany w diabli. Następnym razem, może przelicz dawki jeszcze raz. - odpowiedział, a raczej wybełkotał, w sposób dość niezrozumiały dla słuchacza i nad wyraz wolno, co raczej nie ułatwiało dowiedzenia się o co mu chodzi. Był też dość zrelaksowany, gdyż działanie leku, zaczęło już w pełni działać, a może aż za nadto, gdyż jego kończyny nawet gdyby chciał odmawiały mu posłuszeństwa, będąc niemal płynnymi.
- Gdybyś dał mi się przespać to na pewno. - narzekał, ale miał trudność z utrzymaniem uwagi, gdyż ona praktycznie nie istniała, domagając się natychmiastowego snu w trybie pilnym.
- Nudności. - dodał, mając nadzieję, że drugi wyłapie o co mu biega, gdy jego głos przypominał raczej ten należący do jakiegoś pijaczyny po dość dobrym wstawieniu.
- Czy nie możesz dać mi się choć trochę zdrzemnąć? Chcę spać. - wyszeptał ledwo słyszalnie, mamrocząc bardziej do siebie, gdy lekarz postanowił sprawdzać jego odruchy.
Czy to było aż tak dziwne, że jego organizm chciał wykorzystać możliwość do regeneracji, jaką oferował lek, albo on już był tak wstawiony, że tak sobie to tłumaczył. Tak czy siak wątpił, że nie śpiąc byłby w o wiele lepszej formie. Może trochę bardziej marudny, gdyż próbowałby się skupić, a po prostu nie mógł będąc napruty specyfikiem. Przymknął oczy, czekając na sen, który nie miał jednak nadejść. Będąc bardziej w czymś pomiędzy medytacją i czuwaniem, pogrążając się w niezobowiązujących myślach. Nie wiedząc czemu one miały związek z telewizorem i technologią, może dlatego, że to właśnie to nie pozwalało mu się skupić na czymkolwiek innym? Yup. Czy był człowiekiem postępowym? Uważał się za takiego, w porównaniu do innych co starszych przedstawicieli swojego gatunku, nie miał nawyku bycia konserwatystom, bycia człowiekiem hermetycznie zamkniętym czy to na zmieniającą się jak chorągiewka na wietrze polityce i tych wszystkich dziwnych pojęciach z nią związanych, od których nie raz bolała go głowa. Aczkolwiek niektóre rzeczy były naprawdę miło widziane jak początki Praw Kobiet czy Konwencje Genewskie, nie żeby jakoś szczególnie się w to zagłębiał. Dotyczyło też to technologii w szerokim jej zakresie. Co prawda nie był jakimś szczególnym zwolennikiem sztucznej inteligencji, która wydawała się obecnie prawdziwym ciasteczkiem do schrupania, ale doceniał technologię, wszak sam korzystał ze smartfona czy to w kwestii robienia zamówień i większej elastyczności, związanej z zarządzaniem przez internet i innymi mniej lub ważnymi rzeczami, które pozwalały mu w miarę rzetelnie prowadzić kwiaciarnie, by ta jakoś prosperowała na dobrym poziomie. Ale jak już był przy roślinach, to zdecydowanie był dzieckiem natury, woląc jej obecność niż przesiadywanie w zamkniętych pomieszczeniach. Niestety obecnie jego natura trochę ograniczała jego możliwości co do cieszenia się z darów Matki Natury za dnia, ale zawsze zostawały noce, czyż nie?
- Aj, Vanin. Jednak czasem potrafisz być miły. - odpowiedział, trochę pogodniej już powoli dostosowując się do obecnej sytuacji, aczkolwiek będąc na tyle leniwy, że nadal nie otworzył oczu, wylegując się. Przypominając bardziej dużego leniwego kota, niż wampira, którym obecnie był. - A tak na poważnie, to moje kończyny odmawiają mi posłuszeństwa. - dodał bez cienia zawstydzenia, pomimo tego, że ujawniał jak idiota swoją słabość i jeżeli lekarz miałby jednak złe intencję to mógłby mieć idealną do tego okazję, nerwowo się śmiejąc...