Mleko się wylało i zaczęło wesoło wciekać pod meble wraz z toczącą się między ludźmi dyskusją. W pewnym momencie spomiędzy dwóch głównych głosów wybiło się najpierw westchnięcie, a potem głos Kjellmara. Wilkołak skupił na sobie powszechną uwagę, kiedy zadał całkiem dobre pytanie, podkreślając kwestię, która już wybrzmiała. Po co. Odpowiedź Theo była co najmniej niewystarczająca dla Jeana, który prychnął na jego wymijającą odpowiedź.
— Nawet nie weźmiesz za nic odpowiedzialności? — fuknął na niego, domyślając się, że chłopak nie ma pojęcia o tym, jak działa tłum.
To, co mówił Storstrand, powoli, ale skutecznie trafiało do umysłów zgromadzonych. Nie umniejszało co prawda zarzuconym mu oszustwom, ale w połączeniu z dobrymi obietnicami, które słyszeli przed chwilą, brzmiało nie najgorzej. Kiedy zaczął mówić o swoich relacjach i wspomnieniach, wyraźnie zaskoczył kilku z nich. To było niespodziewane i miłe przyrównanie, sprawiło, że słuchali dalej.
Kiedy padło zapewnienie, że Marcus nie zamierza ich porzucić, kilkoro osób pokiwało głowami. Ktoś wyglądał, jakby miał przytaknąć na głos, ale powstrzymał się. Potem na chwilę uwaga przeniosła się na Theo. To była ciekawa równowaga pomiędzy nim a tą dwójką. Młody wilkołak, ale starszy członek Rodu i odwrotnie. Tutaj ciężko było wybrać autorytet.
Ponownie skupiono się na Kjellmarze, bo to wcale nie był koniec jego monologu. Ktoś ewidentnie zanotował rzucone imię i nazwisko, ale ciężko powiedzieć czy chciał to sprawdzać, czy ciągnęła go ciekawość, nie należał do krzykaczy.
Ostatnie słowa Kjellmara były kolejny raz zaskakujące.
— Nikt tak nie powiedział — odezwał się Jean, wyczuwając przerwę zbyt długą o kilka sekund. Być może winne tu słowa Theo, ale wolał je przemilczeć, skoro nikt nie podchwycił na głos tej myśli. Przy odrobinie szczęścia, nikt też do niej nie wróci, zresztą sam Lacroix nie wyglądał na zaangażowanego w dyskusję, a raczej myślał o jej końcu.
Spokój Mikayli nikogo już nie zaskakiwał, ani nawet nie przykuwał uwagi jako takiej. To był ten moment, kiedy krzyk z jej strony byłby szokujący dla wszystkich. Niemniej, miała rację, a powtarzanie tych samych wad w argumentacji w zasadzie obu stron tylko pomagało uzmysłowić, że niczego sensownego na tej dyskusji nie ugrają. Ludzie pokiwali głowami na obietnicę o sprawnej komunikacji.
Pytanie o naturę ochrony rzucone niekoniecznie z przemyśleniem spotkało się z całkiem obszerną odpowiedzią. Zdecydowanie wystarczającą, choć informacja o współpracy z wampirami była nieoczekiwana. Czy spotkała się z miłym przyjęciem, ciężko powiedzieć, ale przecież panował sojusz.
Katrine zaczęła wyjaśniać Theo stan rzeczy i przyczyny, a im dłużej mówiła, tym bardziej brzmiało to tak, jakby nie powinna była tego mówić. Kilka osób popatrzyło na siebie, na Mikaylę i Francois, a potem znowu na nią. Podane szczegóły nie były jakieś szalenie poważne, przynajmniej nie wydawały się takie, ale sam fakt, że złamała zakaz Rady stawiał wszystko w nieciekawym świetle. Nawet jeśli to, co mówiła, było bezsprzecznie interesujące.
— Teraz wszyscy jesteśmy obarczeni tajemnicą Rady — rzucił Jean po słowach Theo i obrócił się do niego.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie DUMNY. — Więc... co teraz? — zapytał ktoś od stołu, bo to brzmiało poważnie.
Francois wyłapał jej spojrzenie skierowane w swoją stronę, ale nie wzbudziło to na jego twarzy żadnych niepokojących emocji. Pozostawał elegancki i spokojny.
— Najrozsądniej będzie milczeć — odparł najpierw familiantowi, po czym zerknął po wszystkich.
— Co się tyczy Marcusa... W rzeczy samej. Również znam Radnego od dawna i zapewniam, że wszyscy możemy mu zaufać, nawet jeśli sytuacja wydaje się dziwna. A może raczej: zwłaszcza, bo szerząc niepokoje, możemy tylko pomnożyć nasze i jego problemy. Jak już mówiłem i jak widać, Marcus pozostawił nas w dobrych rękach, nie ma powodu do wzburzenia — dodał od siebie, ignorując telefon, na który zerkała Katrine.
Uwaga ponownie skupiła się na Mikayli, a potem na jej towarzyszach. Można powiedzieć, że po raz pierwszy od wstępnych złośliwości, zaistnieli na zebraniu. Ich udział nie wzbudzał entuzjazmu, ale ostatecznie nie byli tu koniecznością. W rzeczywistości też nie różnili się bardzo od wspomnianych towarzyszy Katrine, jednak takie rzeczy dochodzą do rozumu z opóźnieniem.
— Ja chyba nie mam więcej pytań... — odezwała się Anne-Marie, spojrzała po milczących lub szeptających ludzi i ostatecznie na Adakai.
— Ja też nie. — Ani ja. @Katrine Storstrand @Kjellmar Storstrand @Theo Lacroix @Mikayla Adakai