Liczba postów : 400
First topic message reminder :
Maurice wrócił z Maroko po tygodniu. W trakcie tego wyjazdu sporo i nic na raz się wydarzyło. Nadrobił swoje dwusetne urodziny z Jannikiem, który niestety nie mógł przyjechać na oficjalną imprezę. Że niby w trakcie rozwodu to ciężko wyrwać się na dobrą balangę. Młodszy blondyn już nie wnikał w to co się działo między jego najlepszym kolegą, a jego żoną. Nie pojmował tych zawiłości, kochanka i w ogóle dlaczego do tego wszystkiego doszło. Wiedział jedynie, że to poziom skomplikowania podobny do jego zerwania z Idą. Wcześniej się śmiał z Fischera, że nie potrafi się ogarnąć i zdecydować kogo kocha, wręcz go krytykował za zdrady (rzadko, bo rzadko, ale z pewnością chociaż raz bąknął, że na parę i żagiel to nie fajnie w małżeństwie). Ale Maurice nigdy nie czuł się na moralizatora tłumów, głównie dlatego, że sam miał swoje za uszami. Co prawda, sam raczej nie zdradzał, aczkolwiek robił o wiele gorsze rzeczy. I nawet nie chodzi o zawodowe łamanie serc, bardziej o manipulacje. Spędzenie czasu nie w samotności, a w gronie najbliższych mu wampirów, pomogło. Dużo żartowali, pili i oglądali sporty. Maurice tylko raz wspomniał o zerwaniu, a dalej to żył na całego. Wrócił do swojego hedonistycznego ja. I szczerze? Dobrze mu było. Serce bolało jak cholera, ale nie czuł ciężaru, którym było bycie z kimś. Tęsknić tęsknił. Żałować żałował. Ale dobrze sobie radził. Ewidentnie lepiej, niż Ida, bo widząc jakie smsy mu wysyłała, wywnioskował, że doprowadził biedaczkę do załamania nerwowego. Nie chciał, żeby to tak wyszło. Jedynie chciał, żeby go kochała. Tylko, że i to nie wyszło. Nic na dobre nie wyszło, a on nie chciał pogrążyć się w smutku. Chociaż był typem męczennika, wiecznego mertyra, to w tym sobie odpuścił. No i jak wrócił, to zrobiło się tylko gorzej. Wszystko mu przypominało o Idzie, jej rzeczy w szafie, kosmetyki w łazience i jej ulubiony kubek. Nie miał siły, ale wszystko spakował w kartony i wpieprzył do pokoju gościnnego. No i od razu było mu jakoś lżej. Zgorzkniał bardzo przez to doświadczenie, wrócił do starych zwyczajów. Aczkolwiek, zrobił sobie jeszcze przerwę. Potrzebował co najmniej miesiąca, żeby wszystko przycichło. Zapłata już wpłynęła na jedno z jego tajemniczych kont na kajmanach, ale teraz nawet nie wiedział co zrobić. Naprawdę myślał wcześniej, żeby kupić IM dom w Monako. Już go jednak nie potrzebował. Co on? Będzie tam sam jeździł albo co najwyżej zabierał Jannika? No nie. To miało być coś dla niego i Idy. Ich wspólne. Nawet był skory naprawdę zrobić własność ich dwojga, żeby i kobieta coś miała własnego. Ale teraz zostało jedynie żyć teraźniejszością i gromadzić pieniądze na wielką wyprowadzkę. Bo to teraz planował. Porzucić Paryż i wynieść się gdzieś w cholerę. Tahira zniknęła, Sahak i Renata sami się sobą zajęli, jego związek pierdolnął. Nie miał co więcej tam robić.
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie sms w jeden poranek. Maurice miał już iść spać, słońce dawno pojawiło się na horyzoncie, aczkolwiek otrzymał wiadomość, która go trochę zbiła z tropu. Tadeusz Olszewski nie żyje. Ciężko było powiedzieć, żeby śmierć go bardzo przejmowała, ale nie mógł poradzić na to, że od razu pomyślał o Idzie. Przykro mu było z tego powodu, ale jak to on, nie umiał z siebie wykrzesać za dużo empatii. Wymienili się pasywno-agresywnymi smsami i stanęło na tym, że jedzie z nią. Nie chciał, oj jak on nie chciał. Ale musiał to zrobić ze względu na nią. Bo ją nadal kochał. Będąc wobec niej wrednym i oschłym, nie poznawał samego siebie. Czuł się jak jakiś nieznajomy mu mężczyzna. Sam się dziwił, że tak szybko oziębł i wrócił do starych zwyczajów. Myślał, że będzie wobec swojego słońca już zawsze miły, a jednak jego natura z nim wygrywała. Nawet nie wiedział jak szybko znienawidził to słońce. Chociaż nie, to było za gorące uczucie. Zaczął ją po prostu traktować jak kobietę, która i mu złamała serce. W jego żyłach znowu płynęła krew zimniejsza, niż stal i musiał się z tym pogodzić. Kochać to ciężka sprawa. A kochać kogoś, kto tego nie odwzajemnia, a wie, że ty go tak, to jeszcze gorsza. Maurice nie umiał się z tym pogodzić, nie ważne jak zakłamywał rzeczywistość. A zgodził się pojechać na pogrzeb nie ze względu na szacunek wobec Babci Jadzi, a ze względu na Idę. Żeby miała kogoś obok, choć ta osoba, już wcale nie była jej bliska.
Na lotnisko pojechał już ubrany elegancko. Miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i nawet cholera czarną małą walizkę w ręce. Wcale mu się nie podobała wizja dzielenia pokoju z Idą, ale tym razem z innych względów. Nie wiedział, czy da radę z nią być tak blisko, a jednak tak daleko i się nie rozjebać emocjonalnie. Jak za starych czasów, byli niby na jednym lotnisku, na jeden lot, ale spotkali się dopiero pod gatem. Maurice złapał jeszcze kawę ze Starbucksa, wypalił z pół paczki w palarni i udał się do swojej biznes klasy. Tam sączył drinki za drinkami, żeby jakkolwiek się zaprawić na tę wycieczkę. Dopiero, gdy wylądowali, wynajął im auto i pojechali nim na pogrzeb. Nie wzięli ubera, ponieważ Maurice wolał mieć opcję spania w samochodzie. Tak awaryjnie. Aczkolwiek, nie wypowiedział tej obawy na głos. Na pogrzeb udali się razem, choć Maurice nawet nie próbował jej łapać za rękę. W kieszeni płaszcza trzymał czapkę Mercedesa, z merchu F1. Babcia Jadzia mu raz łamanym angielskim opowiedziała o wielkiej pasji dziadka Tadeusza, więc uznał, że zamiast kwiatów, zostawi coś takiego. Maurice naprawdę był jak dziecko we mgle. Stał koło Idy w kościele, nie wiedząc zupełnie co robić. Nic nie rozumiał, więc po prostu naśladował wszystkich. Potem szli na cmentarz i dopiero wtedy się odezwał do swojej byłej.
- Żyjesz? – Spytał się dość oschłym tonem. On nie chciał, żeby tak wyszło, ale już nie umiał inaczej. Szybko oduczył się bycia chociaż trochę ciepłym. Zajęło mu to tydzień, aby wrócić do ustawień fabrycznych. A z pewnością pomógł mu w tym Jannik, który by na niego nawet złego słowa nie powiedział. Ciężko było Maurycemu być na tym pogrzebie. Wszyscy płakali, byli smutni. A on cierpiał z zupełnie innego powodu, znanemu tylko jemu i Idzie. Słabe uśmiechy na ich widok tylko to pogarszały, musiał znowu odgrywać dobrego chłopaka, co na pewno nie pomoże mu w zapomnieniu o niej. Był w chujowej sytuacji. A jednak, martwił się jeszcze o Idę. Tymi resztkami dobroci, której nie wyplenił, martwił się. Nadal podtrzymywał, że wcale nie cieszy się na widok cierpienia innych. W głowie mu grała tylko jedna piosenka.
Maurice wrócił z Maroko po tygodniu. W trakcie tego wyjazdu sporo i nic na raz się wydarzyło. Nadrobił swoje dwusetne urodziny z Jannikiem, który niestety nie mógł przyjechać na oficjalną imprezę. Że niby w trakcie rozwodu to ciężko wyrwać się na dobrą balangę. Młodszy blondyn już nie wnikał w to co się działo między jego najlepszym kolegą, a jego żoną. Nie pojmował tych zawiłości, kochanka i w ogóle dlaczego do tego wszystkiego doszło. Wiedział jedynie, że to poziom skomplikowania podobny do jego zerwania z Idą. Wcześniej się śmiał z Fischera, że nie potrafi się ogarnąć i zdecydować kogo kocha, wręcz go krytykował za zdrady (rzadko, bo rzadko, ale z pewnością chociaż raz bąknął, że na parę i żagiel to nie fajnie w małżeństwie). Ale Maurice nigdy nie czuł się na moralizatora tłumów, głównie dlatego, że sam miał swoje za uszami. Co prawda, sam raczej nie zdradzał, aczkolwiek robił o wiele gorsze rzeczy. I nawet nie chodzi o zawodowe łamanie serc, bardziej o manipulacje. Spędzenie czasu nie w samotności, a w gronie najbliższych mu wampirów, pomogło. Dużo żartowali, pili i oglądali sporty. Maurice tylko raz wspomniał o zerwaniu, a dalej to żył na całego. Wrócił do swojego hedonistycznego ja. I szczerze? Dobrze mu było. Serce bolało jak cholera, ale nie czuł ciężaru, którym było bycie z kimś. Tęsknić tęsknił. Żałować żałował. Ale dobrze sobie radził. Ewidentnie lepiej, niż Ida, bo widząc jakie smsy mu wysyłała, wywnioskował, że doprowadził biedaczkę do załamania nerwowego. Nie chciał, żeby to tak wyszło. Jedynie chciał, żeby go kochała. Tylko, że i to nie wyszło. Nic na dobre nie wyszło, a on nie chciał pogrążyć się w smutku. Chociaż był typem męczennika, wiecznego mertyra, to w tym sobie odpuścił. No i jak wrócił, to zrobiło się tylko gorzej. Wszystko mu przypominało o Idzie, jej rzeczy w szafie, kosmetyki w łazience i jej ulubiony kubek. Nie miał siły, ale wszystko spakował w kartony i wpieprzył do pokoju gościnnego. No i od razu było mu jakoś lżej. Zgorzkniał bardzo przez to doświadczenie, wrócił do starych zwyczajów. Aczkolwiek, zrobił sobie jeszcze przerwę. Potrzebował co najmniej miesiąca, żeby wszystko przycichło. Zapłata już wpłynęła na jedno z jego tajemniczych kont na kajmanach, ale teraz nawet nie wiedział co zrobić. Naprawdę myślał wcześniej, żeby kupić IM dom w Monako. Już go jednak nie potrzebował. Co on? Będzie tam sam jeździł albo co najwyżej zabierał Jannika? No nie. To miało być coś dla niego i Idy. Ich wspólne. Nawet był skory naprawdę zrobić własność ich dwojga, żeby i kobieta coś miała własnego. Ale teraz zostało jedynie żyć teraźniejszością i gromadzić pieniądze na wielką wyprowadzkę. Bo to teraz planował. Porzucić Paryż i wynieść się gdzieś w cholerę. Tahira zniknęła, Sahak i Renata sami się sobą zajęli, jego związek pierdolnął. Nie miał co więcej tam robić.
I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie sms w jeden poranek. Maurice miał już iść spać, słońce dawno pojawiło się na horyzoncie, aczkolwiek otrzymał wiadomość, która go trochę zbiła z tropu. Tadeusz Olszewski nie żyje. Ciężko było powiedzieć, żeby śmierć go bardzo przejmowała, ale nie mógł poradzić na to, że od razu pomyślał o Idzie. Przykro mu było z tego powodu, ale jak to on, nie umiał z siebie wykrzesać za dużo empatii. Wymienili się pasywno-agresywnymi smsami i stanęło na tym, że jedzie z nią. Nie chciał, oj jak on nie chciał. Ale musiał to zrobić ze względu na nią. Bo ją nadal kochał. Będąc wobec niej wrednym i oschłym, nie poznawał samego siebie. Czuł się jak jakiś nieznajomy mu mężczyzna. Sam się dziwił, że tak szybko oziębł i wrócił do starych zwyczajów. Myślał, że będzie wobec swojego słońca już zawsze miły, a jednak jego natura z nim wygrywała. Nawet nie wiedział jak szybko znienawidził to słońce. Chociaż nie, to było za gorące uczucie. Zaczął ją po prostu traktować jak kobietę, która i mu złamała serce. W jego żyłach znowu płynęła krew zimniejsza, niż stal i musiał się z tym pogodzić. Kochać to ciężka sprawa. A kochać kogoś, kto tego nie odwzajemnia, a wie, że ty go tak, to jeszcze gorsza. Maurice nie umiał się z tym pogodzić, nie ważne jak zakłamywał rzeczywistość. A zgodził się pojechać na pogrzeb nie ze względu na szacunek wobec Babci Jadzi, a ze względu na Idę. Żeby miała kogoś obok, choć ta osoba, już wcale nie była jej bliska.
Na lotnisko pojechał już ubrany elegancko. Miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i nawet cholera czarną małą walizkę w ręce. Wcale mu się nie podobała wizja dzielenia pokoju z Idą, ale tym razem z innych względów. Nie wiedział, czy da radę z nią być tak blisko, a jednak tak daleko i się nie rozjebać emocjonalnie. Jak za starych czasów, byli niby na jednym lotnisku, na jeden lot, ale spotkali się dopiero pod gatem. Maurice złapał jeszcze kawę ze Starbucksa, wypalił z pół paczki w palarni i udał się do swojej biznes klasy. Tam sączył drinki za drinkami, żeby jakkolwiek się zaprawić na tę wycieczkę. Dopiero, gdy wylądowali, wynajął im auto i pojechali nim na pogrzeb. Nie wzięli ubera, ponieważ Maurice wolał mieć opcję spania w samochodzie. Tak awaryjnie. Aczkolwiek, nie wypowiedział tej obawy na głos. Na pogrzeb udali się razem, choć Maurice nawet nie próbował jej łapać za rękę. W kieszeni płaszcza trzymał czapkę Mercedesa, z merchu F1. Babcia Jadzia mu raz łamanym angielskim opowiedziała o wielkiej pasji dziadka Tadeusza, więc uznał, że zamiast kwiatów, zostawi coś takiego. Maurice naprawdę był jak dziecko we mgle. Stał koło Idy w kościele, nie wiedząc zupełnie co robić. Nic nie rozumiał, więc po prostu naśladował wszystkich. Potem szli na cmentarz i dopiero wtedy się odezwał do swojej byłej.
- Żyjesz? – Spytał się dość oschłym tonem. On nie chciał, żeby tak wyszło, ale już nie umiał inaczej. Szybko oduczył się bycia chociaż trochę ciepłym. Zajęło mu to tydzień, aby wrócić do ustawień fabrycznych. A z pewnością pomógł mu w tym Jannik, który by na niego nawet złego słowa nie powiedział. Ciężko było Maurycemu być na tym pogrzebie. Wszyscy płakali, byli smutni. A on cierpiał z zupełnie innego powodu, znanemu tylko jemu i Idzie. Słabe uśmiechy na ich widok tylko to pogarszały, musiał znowu odgrywać dobrego chłopaka, co na pewno nie pomoże mu w zapomnieniu o niej. Był w chujowej sytuacji. A jednak, martwił się jeszcze o Idę. Tymi resztkami dobroci, której nie wyplenił, martwił się. Nadal podtrzymywał, że wcale nie cieszy się na widok cierpienia innych. W głowie mu grała tylko jedna piosenka.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!