28 II - Live And Let Die

3 posters

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice wrócił z Maroko po tygodniu. W trakcie tego wyjazdu sporo i nic na raz się wydarzyło. Nadrobił swoje dwusetne urodziny z Jannikiem, który niestety nie mógł przyjechać na oficjalną imprezę. Że niby w trakcie rozwodu to ciężko wyrwać się na dobrą balangę. Młodszy blondyn już nie wnikał w to co się działo między jego najlepszym kolegą, a jego żoną. Nie pojmował tych zawiłości, kochanka i w ogóle dlaczego do tego wszystkiego doszło. Wiedział jedynie, że to poziom skomplikowania podobny do jego zerwania z Idą. Wcześniej się śmiał z Fischera, że nie potrafi się ogarnąć i zdecydować kogo kocha, wręcz go krytykował za zdrady (rzadko, bo rzadko, ale z pewnością chociaż raz bąknął, że na parę i żagiel to nie fajnie w małżeństwie). Ale Maurice nigdy nie czuł się na moralizatora tłumów, głównie dlatego, że sam miał swoje za uszami. Co prawda, sam raczej nie zdradzał, aczkolwiek robił o wiele gorsze rzeczy. I nawet nie chodzi o zawodowe łamanie serc, bardziej o manipulacje. Spędzenie czasu nie w samotności, a w gronie najbliższych mu wampirów, pomogło. Dużo żartowali, pili i oglądali sporty. Maurice tylko raz wspomniał o zerwaniu, a dalej to żył na całego. Wrócił do swojego hedonistycznego ja. I szczerze? Dobrze mu było. Serce bolało jak cholera, ale nie czuł ciężaru, którym było bycie z kimś. Tęsknić tęsknił. Żałować żałował. Ale dobrze sobie radził. Ewidentnie lepiej, niż Ida, bo widząc jakie smsy mu wysyłała, wywnioskował, że doprowadził biedaczkę do załamania nerwowego. Nie chciał, żeby to tak wyszło. Jedynie chciał, żeby go kochała. Tylko, że i to nie wyszło. Nic na dobre nie wyszło, a on nie chciał pogrążyć się w smutku. Chociaż był typem męczennika, wiecznego mertyra, to w tym sobie odpuścił. No i jak wrócił, to zrobiło się tylko gorzej. Wszystko mu przypominało o Idzie, jej rzeczy w szafie, kosmetyki w łazience i jej ulubiony kubek. Nie miał siły, ale wszystko spakował w kartony i wpieprzył do pokoju gościnnego. No i od razu było mu jakoś lżej. Zgorzkniał bardzo przez to doświadczenie, wrócił do starych zwyczajów. Aczkolwiek, zrobił sobie jeszcze przerwę. Potrzebował co najmniej miesiąca, żeby wszystko przycichło. Zapłata już wpłynęła na jedno z jego tajemniczych kont na kajmanach, ale teraz nawet nie wiedział co zrobić. Naprawdę myślał wcześniej, żeby kupić IM dom w Monako. Już go jednak nie potrzebował. Co on? Będzie tam sam jeździł albo co najwyżej zabierał Jannika? No nie. To miało być coś dla niego i Idy. Ich wspólne. Nawet był skory naprawdę zrobić własność ich dwojga, żeby i kobieta coś miała własnego. Ale teraz zostało jedynie żyć teraźniejszością i gromadzić pieniądze na wielką wyprowadzkę. Bo to teraz planował. Porzucić Paryż i wynieść się gdzieś w cholerę. Tahira zniknęła, Sahak i Renata sami się sobą zajęli, jego związek pierdolnął. Nie miał co więcej tam robić.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie sms w jeden poranek. Maurice miał już iść spać, słońce dawno pojawiło się na horyzoncie, aczkolwiek otrzymał wiadomość, która go trochę zbiła z tropu. Tadeusz Olszewski nie żyje. Ciężko było powiedzieć, żeby śmierć go bardzo przejmowała, ale nie mógł poradzić na to, że od razu pomyślał o Idzie. Przykro mu było z tego powodu, ale jak to on, nie umiał z siebie wykrzesać za dużo empatii. Wymienili się pasywno-agresywnymi smsami i stanęło na tym, że jedzie z nią. Nie chciał, oj jak on nie chciał. Ale musiał to zrobić ze względu na nią. Bo ją nadal kochał. Będąc wobec niej wrednym i oschłym, nie poznawał samego siebie. Czuł się jak jakiś nieznajomy mu mężczyzna. Sam się dziwił, że tak szybko oziębł i wrócił do starych zwyczajów. Myślał, że będzie wobec swojego słońca już zawsze miły, a jednak jego natura z nim wygrywała. Nawet nie wiedział jak szybko znienawidził to słońce. Chociaż nie, to było za gorące uczucie. Zaczął ją po prostu traktować jak kobietę, która i mu złamała serce. W jego żyłach znowu płynęła krew zimniejsza, niż stal i musiał się z tym pogodzić. Kochać to ciężka sprawa. A kochać kogoś, kto tego nie odwzajemnia, a wie, że ty go tak, to jeszcze gorsza. Maurice nie umiał się z tym pogodzić, nie ważne jak zakłamywał rzeczywistość. A zgodził się pojechać na pogrzeb nie ze względu na szacunek wobec Babci Jadzi, a ze względu na Idę. Żeby miała kogoś obok, choć ta osoba, już wcale nie była jej bliska.

Na lotnisko pojechał już ubrany elegancko. Miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i nawet cholera czarną małą walizkę w ręce. Wcale mu się nie podobała wizja dzielenia pokoju z Idą, ale tym razem z innych względów. Nie wiedział, czy da radę z nią być tak blisko, a jednak tak daleko i się nie rozjebać emocjonalnie. Jak za starych czasów, byli niby na jednym lotnisku, na jeden lot, ale spotkali się dopiero pod gatem. Maurice złapał jeszcze kawę ze Starbucksa, wypalił z pół paczki w palarni i udał się do swojej biznes klasy. Tam sączył drinki za drinkami, żeby jakkolwiek się zaprawić na tę wycieczkę. Dopiero, gdy wylądowali, wynajął im auto i pojechali nim na pogrzeb. Nie wzięli ubera, ponieważ Maurice wolał mieć opcję spania w samochodzie. Tak awaryjnie. Aczkolwiek, nie wypowiedział tej obawy na głos. Na pogrzeb udali się razem, choć Maurice nawet nie próbował jej łapać za rękę. W kieszeni płaszcza trzymał czapkę Mercedesa, z merchu F1. Babcia Jadzia mu raz łamanym angielskim opowiedziała o wielkiej pasji dziadka Tadeusza, więc uznał, że zamiast kwiatów, zostawi coś takiego. Maurice naprawdę był jak dziecko we mgle. Stał koło Idy w kościele, nie wiedząc zupełnie co robić. Nic nie rozumiał, więc po prostu naśladował wszystkich. Potem szli na cmentarz i dopiero wtedy się odezwał do swojej byłej.
- Żyjesz? – Spytał się dość oschłym tonem. On nie chciał, żeby tak wyszło, ale już nie umiał inaczej. Szybko oduczył się bycia chociaż trochę ciepłym. Zajęło mu to tydzień, aby wrócić do ustawień fabrycznych. A z pewnością pomógł mu w tym Jannik, który by na niego nawet złego słowa nie powiedział. Ciężko było Maurycemu być na tym pogrzebie. Wszyscy płakali, byli smutni. A on cierpiał z zupełnie innego powodu, znanemu tylko jemu i Idzie. Słabe uśmiechy na ich widok tylko to pogarszały, musiał znowu odgrywać dobrego chłopaka, co na pewno nie pomoże mu w zapomnieniu o niej. Był w chujowej sytuacji. A jednak, martwił się jeszcze o Idę. Tymi resztkami dobroci, której nie wyplenił, martwił się. Nadal podtrzymywał, że wcale nie cieszy się na widok cierpienia innych. W głowie mu grała tylko jedna piosenka.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
Luty naprawdę nie był dla niej miły. Najpierw miała wrażenie, że głowa wampirzego rodu potraktowała ją jak młodą idiotkę, potem Maurice zrobił sobie i im krzywdę. Kilku następnych dni nie pamiętała, bo praktycznie nie trzeźwiała, a kiedy w końcu zrobiła, to podjęła kilka bardzo złych decyzji, które zapewniły Silvanowi kłopotliwy wieczór z pozbywaniem się zwłok. W końcu, jakby wszechświat widząc jak bardzo dziewczyna zmaga się ze wszystkim co się dzieje, w niedzielę zadzwonił do niej Paweł z bardzo smutną wiadomością.
Dziwne było płakać z innego powodu niż przez ostatnie dwa tygodnie. Wiedziała, że będzie musiała pojechać do Polski niezależnie co powie Silvan, niezależnie jakie będą ogólne okoliczności. Nie ważne, że przez ostatnie dwa tygodnie nadszarpnęła jego zaufanie więcej razy niż podczas ich trzyletniej znajomości. Nie mogła nawet za to przeprosić, nie poczuwała się do winy. Od razu w noc rozstania stwierdziła, że Maurice ją zepsuł, że zmienił ja tak, że nie potrafiła się pozbierać. Teraz dalej podtrzymywała tę wersję, ale nie miała mu tego za złe. W końcu musiała zrozumieć pewne rzeczy i nawet jeżeli wyszło bardzo dosadnie, to cóż, może tak własnie miało być. Złamał jej serce, a ona nie chciała by to nastąpiło ponownie. Kiedykolwiek.
Kiedy napisał do niej, serce jej się na chwilę zatrzymało. Wiedziała, że pewnie jakoś się dowiedział, że być może Paweł napisał do niego słysząc przez telefon jak źle zareagowała na wiadomość którą jej przekazał. Chciała go zignorować, ale podświadomie pragnęła, żeby ją pocieszył. Chciała usłyszeć od niego cokolwiek niepodkręconego niechęcią, ale szybko przekonała się, że nie ma na co liczyć. Sama też nie odpisywała mu najcieplej, trochę przygnieciona całą tą sytuacją. Nie dość, że musiała sobie poradzić z tym, że odszedł ktoś z jej bliskiej rodziny, to wpakowała się, że przy tym wszystkim będzie jej gwiazda, jej Maurice, który już nie był w sumie jej. Była chyba masochistką, która pragnęła zwiększyć swoje cierpienie dwukrotnie. Bo chociaż zgrywała wielką panią, która szybko stanęła na nogi i wcale jej to wszystko nie ruszało, to trzeba było być chyba ślepym, żeby nie widzieć, że dalej przeżywa. Może już nie tak teatralnie, może trochę się uspokoiła jak emocje opadły, ale nadal spała w jego bluzie, nawet jeżeli wolałaby otworzyć mu drzwi nago, niż się do tego przyznać. Starała się myśleć o nim jak najmniej, nawet jak niektóre wspomnienia same zaskakiwały ją nagłym pojawieniem się. Ona naprawdę nie mogła się nadziwić jak szybko obwinął ją sobie wokół małego palca. I kiedy zniknął, nie umiała zapełnić tej pustki, którą po sobie zostawił. Paliła paczkę za paczką, brała zimne prysznice, szukała zapomnienia w ramionach innych. I nic nie pomagało, jej myśli za każdym razem wracały do Maurice'a Hoffmana. Wysokiego blondyna o oczach niebieskich jak niebo w południe, przystojnego, szarmanckiego, inteligentnego, zabawnego, manipulatora, narcyza, psychopatę, gaslightera i do niedawna jej ukochanego. Różnili się tak bardzo, a mimo wszystko tak bardzo chciała go znowu u swojego boku.
Najgorsze w pakowaniu się na wyjazd było to, że ona tak naprawdę miała bardzo mało swoich rzeczy w swoim mieszkaniu. Musiała spędzić praktycznie cały jeden dzień na zakupach. Przeszła po wielu sklepach, kompletując garderobę. Znalazła idealną sukienkę, zwykłą, czarną i prostą, ale klasycznie elegancką. Musiała też dokupić kosmetyki, bo swoje ulubione zostawiła u niego w łazience. Przy okazji zakupów w Sephorze, spontanicznie zaszła też do fryzjera. Chłodny brąz z którym wyszła na głowie, dodawał jej powagi, a i też jakoś pomagał psychicznie. Tak jakby nagła zmiana fryzury oznaczała nową erę dla niej i jej życia. Z boku ten ruch wyglądał odrobinę desperacko, ale nie przejmowała się tym. Czuła się lepiej, więc nie obchodziły ją jakieś komentarze zazdrosnych ludzi.
Mieli się spotkać w samolocie, ale i tak na lotnisku cały czas szukała go wzrokiem. Nie wiedziała czy bardziej pragnie przypadkiem na niego wpaść, czy być może jednak wolałaby, by spóźnił się na samolot i zostawił ją w spokoju. Coraz bardziej żałowała, że Paweł się wtrąci. Cały czas miała w głowie, że przecież mogła powiedzieć rodzinie, że Maurice nie mógł się wyrwać z pracy, ale chyba po prostu chciała, by był obok. Nawet, jeżeli w życiu by mu się do tego nie przyznała. Ubrała się całkiem elegancko, w sukienkę kupioną poprzedniego dnia, wysokie, czarne kozaki, długie rękawiczki za łokieć, czarny płaszcz... Do tego oczywiście miała duże czarne okulary, żeby mogła zasłonić ewentualną rozmazaną maskarę i kolczyki, które dostała od niego na gwiazdkę. Kolia mogła by być zbyt rzucająca się w oczy i pretensjonalna wśród niektórych ciotek, szczególnie przy takiej okazji, ale kolczyki i tak w większości były zasłonięte przez jej rozpuszczone włosy.
Nie przywitała go przy wejściu na pokład. Chociaż też kupiła droższe bilety, to usiedli tak, by nawet na siebie nie spojrzeć. Wyciągnęła czytnik ebooków i w słuchawkach czytała całą drogę, a następnie to samo zrobiła w aucie. Nawet nie usiadła obok niego, wybrała siedzenie z tyłu. Wspólne podróże wywoływały zbyt wiele emocji, przynajmniej u niej.
Nie wymagała od niego, żeby wykazywał jakiekolwiek ciepłe gesty w jej stronę. Wyściskała rodziców i brata, kurczowo trzymając chusteczki w kieszeni płaszcza. Miała jedną, pojedynczą różę, którą kupiła w kwieciarni przykościelnej, wiedziała, że dziadek Tadek takie najbardziej lubił. Na szczęście nie płakała, chyba zabrakło jej łez po wszystkim co się ostatnio działo. Ignorowała Maurice'a najbardziej jak tylko mogła, ale i tak czuła całą sobą jego obecność. Sunął za nią, był obok, rzucał na nią swój cień, zamiast dzielić się blaskiem. Kadzidło kościelne kręciło ją w nosie, a dźwięk organów irytował bardziej niż zwykle. Kiedyś mówiła, że Maurice jest jak jej narkotyk, a teraz cierpiała na syndrom odstawienny, jednocześnie próbując walczyć ze smutkiem, który obejmował ją przez ważniejszy powód niż jakieś tam rozstanie. Ciężko jej było sobie to wszystko powiązać i przeżyć, bez kompletnej rozsypki emocjonalnej. Szczególnie, że Hoffman postanowił się do niej odezwać, kiedy przemieszczali się na cmentarz. Przez chwilę milczała. Po co w ogóle pytał, skoro ton jego głosu sugerował, że wcale nie chciał wiedzieć?
Nie widzisz? — Odpowiedziała mu równie oschło, po czym podniosła trochę brodę. Przypomniał jej o swoim istnieniu, o tym, że teraz najchętniej wpadłaby w jego ramiona i łkała w jego pierś, wyzwalając z siebie cały żal, żałobę i tęsknotę. Za rodziną, za dziadkiem, za Polską i nawet za nim samym. Musiała jednak robić dobrą minę do złej gry, trzymać wysoko brodę i nie zapominać, że to wszystko było do przeżycia. Musiała tylko patrzeć wprost i nie rozglądać się na boki, a to na pewno nie będzie aż takie trudne. Nawet nie mogła przytulić się z Pawłem, który miał teraz żonę z którą dzielił życie, z którą dzielił troski. To wszystko naprawdę cholernie bolało.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurycy był w małym szoku widząc Idę. Nie dlatego, że przefarbowała włosy, a dlatego, że nic nie poczuł. Nie poczuł większego smutku, zazdrości, złości, żalu. Był całkowicie wyprany z emocji i to chyba było jeszcze gorsze. Chciałby móc powiedzieć, że przykro mu było, ale nawet nie to. Szybsze bicie serca? Może, ociupinkę. Ale poza tym, po prostu widział obcą mu osobę. Ciemne włosy, które pofarbowała, dały mu sporo do myślenia. Naprawdę ją pokieryszował psychicznie. Jakby te desperackie smsy oraz samo to, że go ostatecznie brała na pogrzeb, mało mówiły. To zmiana koloru fryzury, już była gwoździem do trumny. Nawet nie chciał jej przytulić, nie chciał jej w ogóle dotykać, nie chciał tam być. Wolałby zamknąć się w domu i obejrzeć szósty sezon swojego ulubionego serialu. Albo zacząć oglądać od nowa trylogię Ojca Chrzestnego. Cokolwiek. Pragnął uciec z tego lotniska, schować się przed wszystkimi i na nowo prze ewaluować to wszystko. Ale czuł się zobowiązany do pojechania z Idą. Stojąc w kościele, słysząc płacz wszystkich dookoła oraz widząc żałobę wszystkich zebranych, trochę im zazdrościł. Też chciałby dać upust swoim emocjom oraz uczuciom. A zamiast tego, schował je bardzo głęboko i nie ważne jak bardzo by nie chciał, to nie umiał ich wyciągnąć. Czuł się jak na automacie, robił rzeczy, myślał, ale to wszystko było bez większego sensu. Kładł się rankiem do łóżka i miał wizje jak umiera. I nawet go to nie przerażało. Nic nie czuł. Po prostu żył i średnio mu zależało na kontynuacji tego. Nie dlatego, żeby miał myśli lub chęci ze skończeniem ze sobą. Najzwyczajniej w świecie, wszystko mu zobojętniało. Próbował wywołać w sobie jakieś uczucia, oglądał łamiące mu serce bajki, ale nic, zero. Był sobie nieznanym mężczyzną i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Po cichu liczył, że zobaczenie Idy mu coś zmieni, że poczuje chociaż ukłucie w sercu. A zamiast tego, była nicość. Przez to wszystko zaczął się zastanawiać, czy faktycznie ją kochał, czy też tak bardzo tego chciał, że sobie wmówił. Nie wiedział. Miał wrażenie, jakby przez te dwa tygodnie cała jego postawa się zmieniła. Wcześniejszego Maurycego sobie sam wymyślił. To był jego wielki twór. Taki groźny. Taki tajemniczy. Taki kurwa nie wiadomo jaki. A teraz był nijaki. Nie czuł nic. Nie myślał przesadnie o niczym. Był wyprany z emocji, z jakiegokolwiek poczucia, że żyje, że odczuwa. Czy to było złamane serce? Z pewnością. Po prostu mężczyzna wszedł w tryb awaryjny, znany już sobie wcześniej. Aczkolwiek, aż tak źle nigdy wcześniej nie było. Wracał myślami do tego, jak kładł się na zimnych kafelkach łazienki i po prostu leżał. Potrafił tak tkwić godzinami tylko po to, żeby coś poczuć nowego. I nic. Nicość, nijakość, zobojętnienie, przejęły jego życie. Może dlatego w ogóle tak obojętne mu było to, że Idzie zmarł dziadek. Nie umiał jej nigdy nazbyt współczuć. Ale w tym momencie, naprawdę popisywał się chłodem. Tak jakby rzeczywiście nigdy mu nie była bliska, co było kłamstwem. Była mu bardzo bliska i faktycznie ją kochał, na tyle na ile umiał. Jednakże, zaczął wierzyć w to co powiedział w trakcie rozstania. Wcześniej użył tych słów, głównie ze złości. Teraz już w nie wierzył. Bo gdyby faktycznie ich coś łączyło, to by to wszystko według niego inaczej poszło. Cholera, on się przed nią otworzył, a ona mu odpowiedziała wiem. Nie umiał jej tego wybaczyć, choć i to w pewien sposób wyblakło. Stał ze zblazowaną miną i o niczym nie myślał. Miał pełną pustkę w głowie, nie rejestrując większości rzeczy, które wokół niego się działy.

Słysząc odpowiedź Idy, nawet się nie wzruszył tym, że jego nędzne starania poszły na marne. Nie to nie, on nie będzie się napraszać. Wcześniej by zabił o jej miłość, teraz po prostu miał wyjebane na wszystko. Popatrzył na nią z góry i kiwnął głową na znak zrozumienia. Włożył dłonie do kieszeń płaszcza i podążył za nią do grobu.
- Zapomnij, że pytałem – mruknął. Przy grobie wszyscy kładli kwiaty, wieńce, więc i jego kolej była na memorabilia. Bez pytania Idy, czy w ogóle sobie tego życzy, podszedł do kamiennej płyty i położył na niej czapkę z daszkiem mercedesa. Popatrzył się potem na babcię Jadzię, uśmiechając się słabo do niej i wrócił na miejsce obok Idy. Tym razem trzymał ręce przed sobą, udając że się modli, czy że jest w innym zamyśleniu. Tak naprawdę, przez jego głowę przechodziły jedynie myśli, że nie chce tam być. Tęsknił za starym sobą, który by próbował pocieszyć Idę. Który by trzymał ją za rękę, albo przytulał do siebie. Naprawdę szkoda mu było siebie i, że stracił to co sam sobie stworzył. Teraz została jedynie pewna powłoka, namiastka jego. I musiał tak tkwić, dopóki dopóty to się nie zmieni. Nie wiedział, kiedy się naprawi. Czy w ogóle wróci do starego siebie. Popatrzył znowu na Idę i uprzedzając jej pytania, rzucił.

- No co? Twój dziadek był fanem. – Wyjaśnił dlaczego położył tę czapkę. Gdyby umarł, też by wolał coś ze znaczeniem na swoim pogrzebie, zamiast tony badyli. Nie rozumiał napisów na wstążkach, ale ze swoją nikłą znajomością polskiego, wywnioskował, że na nich podpisywali się członkowie rodziny. Maurycemu było już tak obojętne, że nawet nie bał się stypy. Nie chciał tam iść, ale wiedział, że usiądzie przy stole i będzie mógł milczeć ze względu na różnice językowe. I tak nikt pewnie nie będzie do niego gadać, jest tylko akcesorium Idy. I może gdyby nie to, że to był pogrzeb jej dziadka, to by mu to przeszkadzało. Ale miał to gdzieś. Co jakiś czas zerkał na Idę, by zobaczyć czy płacze, czy nie. Nie wiedział co by zrobił, gdyby zaczęła. Pewnie chciałby ją przytulić, ale nie był pewien, czy to w ogóle jest jeszcze na miejscu. Raczej nie. Wcześniej była dla niego jak powietrze, niezbędne do życia. Teraz po prostu była obok i nie wiedział nawet jak się samemu z tym czuć. Wszystkie emocje tak skrzętnie schował, że już sam nie miał pojęcia co czuje. Zepsuł się i nie było nikogo, kto by go naprawił. Nawet się z tego cieszył, z tej samotności, wolności bycia złym wampirem. Zepsutym, zgniłym do szpiku kości. Nie czuł już wyrzutów sumienia, że może coś źle robi. To już nie był czyjkolwiek biznes. A Ida przecież i tak go nie kochała.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
Obydwoje cierpieli przez własne decyzje i nie można było wskazać jednego konkretnego winnego. Nie umieli poważnie i na spokojnie porozmawiać o wszystkim. Maurice uciekł do Maroka, ona uciekła w objęcia używek i w inne, mniej umięśnione ramiona. Żałowała wszystkiego co się wydarzyło i nie wiedziała, czy sięgało to walentynek, czy może jej rozgoryczenie dotarło aż do tej październikowej nocy, gdy po raz pierwszy spojrzeli na siebie jak na drugą, czującą istotę, kiedy po raz pierwszy zetknęły się ich usta, kiedy po raz pierwszy połączyły się ich ciała. Nie wiedziała, czy żałuje Maurice'a Hoffmana w swoim życiu. Było chyba jeszcze za wcześnie by mogła zawyrokować, a do tego w tej chwili to nie była najlepszą osobą do wydawania jakichkolwiek osądów. Wiedziała, że jest strasznie młoda. Wiedziała, że naiwnie wierzy jeszcze w dobro, ciepło i prawdziwą miłość. Wiedziała też, że nie umie odsunąć od siebie emocji, tak jak robił to on. Ona była pełna gniewu, żalu, smutku i rozpaczy. Najebana wypisywała do niego żałosne rzeczy, tylko po to, by rano bać się spojrzeć w telefon. Naprawdę się staczała, była jak piętnastolatka, której pierwszy raz złamano serce. Różnica była taka, że ona miała ponad trzydzieści lat i to nie było jej pierwsze rozstanie, ba, ona nawet zabiła swojego poprzedniego chłopaka. I nawet tamta sytuacja nie złamała jej tak bardzo, jak to co się wydarzyło w walentynki.
Może nie chciała zabrzmieć aż tak źle, a może właśnie taki był jej cel. Ciężko było stwierdzić, ona sama nie wiedziała. Wiedziała, że jednak wzięcie ze sobą nienawidzącego ją Maurice'a, było zdecydowanie błędem. Mogła stanowczo napisać nie, Maurice, nic już nas nie łączy, nie widzę powodu żebyś miał jechać. Już i tak zbyt dużo negatywnych emocji będzie przez samo wydarzenie, na które muszę pojechać. A ona się złamała. Trochę ze względu na babcię, która naprawdę, nie wiadomo dlaczego, pokochała Maurice'a. Trochę ze względu na to, że myślała, że mimo wszystko jego obecność jej bardziej pomoże niż dobije. Chciała go chociaż na chwilę zobaczyć, upewnić się, czy wszystko w porządku. Namieszała sama sobie, nawarzyła niezwykle mocnego i kwaśnego piwa, które musiała teraz sama wypić. Bo przecież to ona będzie musiała przy nim siedzieć, a kiedy na stypie pojawi się wódka, zaczną się rozmowy, a wujkom rozwiążą się krawaty i języki, będzie musiała odstawić naprawdę bolesny teatrzyk pod tytułem "najlepsza para na świecie". Na weselu było niezręcznie, ale w pewnym momencie się naprawiło, tutaj też będzie musiała jakoś przeżyć. Chociaż nie była pewna, czy nie wolała chociaż jeszcze przez chwilę być w udawanym szczęśliwym związku, niż tłumaczyć każdemu czemu Maurice nie przyjechał z nią. Przynajmniej nie musiała się sztucznie uśmiechać, tego raczej nikt od niej nie wymagał. Nie odpowiedziała mu jednak, bojąc się, że zdradzi swoim głosem jak bardzo go, mimo wszystko potrzebowała. Jak jego uścisk mógł chociaż chwilowo poskładać ją w większe kawałki rozbitego szkła. Bo nie spodziewała się, żeby jeszcze kiedykolwiek była poskładana w całość.
Wzięła głęboki wdech, bo widok zapłakanych rodziców, babci we łzach ją bardzo w tym wszystkim dobijał. Czuła się wręcz winna, że ona nie potrafiła przeżywać tego wszystkiego jak oni. Przepłakała tyle za Maurycym, a nie potrafiła uronić łzy za własnym dziadkiem. Ciężko jej było to przełknąć, ogarniały ją wyrzuty sumienia, że być może faktycznie już zbyt mocno odsunęła się od świata ludzi, że odkąd zabiła własnoręcznie, śmierć jest dla niej czymś innym niż podczas ludzkiego życia. Czasami próbowała sobie przypomnieć co się działo między utratą świadomości, a pobudką u Silvana na kanapie tamtego dnia co ona umarła, jednak bez żadnego skutku. Skupiała się jednak na tym, że skoro obudziła się jako taka sama osoba, skoro to jedynie ciało zawiodło, to może faktycznie było po śmierci coś, w co wcześniej nie wierzyła. Teraz pragnęła bardzo mocno, by taka była prawda. Nawet jeżeli wiedziała, że w takim układzie sił jaki był w tej chwili, to najprawdopodobniej nigdy nie zobaczy się z rodziną, nawet po tej drugiej stronie. Gdyby istniało niebo, to by się do niego nie dostała, w końcu córka Olszewskich była morderczynią. Tego się nie dało usprawiedliwić. Patrzyła się na załamanych żałobników, sunęła wzrokiem po tłumie. Nie umiała powiedzieć co czuje, chyba to też była pustka, chociaż podbita bardzo głębokim smutkiem i żałobą. Mrugała powoli, próbując uspokoić wewnętrzną burzę, która się w niej kłębiła. No i złamał jej tamę i chłód, przynajmniej odrobinę, kiedy przyznał, że zapamiętał szczegół z życia dziadka. Zapamiętał i nawet wykorzystał tę wiedzę, żeby zrobić miło jej rodzinie. Zrobił coś bezinteresownego, co nie mogło przynieść mu tak naprawdę żadnych korzyści. Wzruszyła się i spojrzała na niego do góry, ciesząc się, że oczy ma zasłonięte przez ciemne szkła okularów.
Dziękuję Maurice. — Skinęła lekko głową i przełknęła gulę, która nagle pojawiła się w jej gardle. Po raz pierwszy od tak naprawdę walentynek, spojrzała prosto na niego, na jego twarz. Szybko otaksowała ułożone włosy, jasne oczy, pełne usta. Nie trwało to długo, ale w jej umyśle to była prawie godzina. Opuściła głowę, spojrzała na własne stopy. Nagle nie była taka odważna, nagle znowu poczuła się jak zlękniony baranek. Niewiele myśląc oparła głowę o jego ramię. Serce jej stanęło, ściskając się mocno na znajomy chłód i zapach. Nie patrzyła już w jego stronę, skupiała wzrok na księdzu, który akurat coś mówił. W milczeniu po prostu próbowała w jakiś sposób pobrać od niego energię, siłę do zmierzenia się z tym co będzie potem. Nawet jeżeli zaraz ją odepchnie, nawet nie jakoś bardzo dramatycznie i pokazowo, przecież może po prostu poprawić rękę co sprawi, że się odsunie, a duma nie pozwoli jej wrócić na poprzednie miejsce, to chociaż chwilę czuła się ponownie jak w domu. Jakby odnalazła spokój na oceanie w trakcie sztormu.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Czując wzrok na swojej twarzy, nie umiał nawet zrelaksować mięśni. Musiał wyglądać tak jak kiedyś, ze zblazowaną miną, pełną chłodu i pustki. Zastanawiał się, czy Ida szukała w nim czegoś znajomego. Jakiś mikro ekspresji, które byłyby dowodem, że stary on jeszcze tam był. Jeśli tak było, to zawiodła się. Po kochanym Maurycym nie było już śladu, została tylko skorupa. Przypomniało mu się co Jannik mu powiedział. Pomyśl tak, teraz już nikt nie zaburzy Ci tego twojego zajebiście uporządkowanego świata. Jego najlepszy kolega naprawdę się starał znajdować superlatywy w tym rychłym rozstaniu, a Hoffman to doceniał. Gdyby nie on i Halide, siedziałby sam i Bóg wie co by zrobił. Najgorsze w tym wszystkim było, że on zawsze miał bardzo silny instynkt przetrwania. Chociaż robił głupie rzeczy, to zawsze się martwił o swój los. Teraz już tak nie było. Obecnie było mu to wszystko srogo obojętne. Stał się zobojętniały na wszystko, niewzruszony swoją przyszłością, którą planował zupełnie inaczej. Stracił swoją duszę tam w garażu i po nią jeszcze nie wrócił. Następowało jednak pytanie, czy w ogóle da się po nią zawrócić? Czy jakby naprawdę chciał, to czy mógłby wrócić do starego ja? Chociaż nie podobało mu się bycie tak chłodnym, co zabierało mu radość z życia. To widział też w tym superlatywy. Miał wszystko pod idealną kontrolą, ponieważ nikt już nie wchodził w jego kadr. Dlatego też pozostawało ostateczne pytanie. Czy ostatecznie poświęci duszę w imię kontroli?

Maurice niczym w zwolnionym tempie widział jak głowa Idy zbliżała się do jego ramienia. Te mikro ruchy sprawiły, że spiął się na chwilę, aż nie poczuł ciężaru na sobie. Chwilę nie wiedział co ze sobą zrobić. Czy miał ją objąć? Stać jak ten ostatni debil? Czy też może pozbyć się jej w jakiś dyskretny sposób? Zastanawiał się nad każdą opcją, choć to co miał zrobić było z góry przesądzone. Chociaż pożegnał się z nią w garażu, to de facto nigdy tego w swoim sercu nie zrobił. Nie potrafił wyprzeć jej z pamięci, a jak na złość pojawiała się w jego snach, z których budził się z niemym krzykiem. Wpierw, pomyślał że ona naprawdę ma tupet. Nie kochać go i jeszcze prowadzić na pogrzeb, a potem opierać się na nim, jakby był jej najbliższą osobą. Pierwszy raz w życiu, Maurice wychodził z założenia, że nie jest w centrum uwagi. Że nie jest w sercu Idy i, że cały czas grał tylko jakąś rolę. Chociaż sam wiedział, że to dzięki niemu ich związek przypominał spektakl, to w pewien sposób czuł się jej niepotrzebny chwilami. A potem pozwalała mu pojechać do rodziny i znowu grać parę. Tym razem było nawet ciężej niż na weselu. Bo chociaż wcale jej nienawidził, tylko trochę nie lubił, to jednak ją kochał. A tego nikt nie był w stanie mu zabrać, chociaż w pewnych momentach oddałby to uczucie komukolwiek. Nie minęła nawet minuta, a Maurice objął ją ramieniem. Położył swoją rękę wysoko nad jej talią, aby nie forsować tego wątpliwego szczęścia. Ścisnął ją mocno do siebie i nawet spojrzał na Idę, aby zobaczyć jej reakcję. Najgorsze w tym było, że czuł pustkę. Już wcale się nie cieszył, że może jeszcze raz ją przytulić. Po prostu był wyprany ze wszelkich uczuć. Pamięć mięśni mówiła mu, żeby ją całkowicie do siebie przyciągnąć, ale mózg, który jako jedyny pracował w tym zestawieniu, kategorycznie zakazywał. Sam by się skrzywdził znowu wczuwając w jej chłopaka, którym już niestety, również z własnej winy, nie był. Nadal go nieco bolało, że choć przełamał się i wyznał jej miłość, to nic to nie dało, a wręcz było gwoździem do trumny. Miał wrażenie, jakby Ida wcale nie doceniła tego. Jakby zapomniała, że Maurice nie jest skory do takich rzeczy, ba była świadoma, że nigdy nikogo nie obdarzył takim uczuciem. I chyba to go ostatecznie zamknęło. Zatrzasnęło te drzwi do powrotu do starego siebie. Ponieważ spodziewał się, że pierwszy tydzień będzie najcięższy, a potem jakoś to pójdzie. Halide i Jannik zostali dla niego taką siatką asekuracyjną, w którą wpadł, przez co się nie połamał. Aczkolwiek, myślał że to nie będzie permanentne. A tu już drugi tydzień się kończył, a było coraz gorzej. Musiał się pogodzić z tym, że czas radości już minął i zostaje mu brać co dają. A w ofercie był słony smak porażki oraz gorzkie rozczarowanie miłosne. Kombinacja tych dwóch robiła mieszankę wybuchową, którą stał się Maurice. Chociaż z pozoru był spokojny, chociaż już nic nie czuł. To właśnie to sprawiało, że był tak niebezpieczny. Na niczym mu już nie zależało. Minęły czasy starania się o miłość rodziców. Minęła ambicja bycia najwspanialszym. Minęło dyktando serca pod Idę. Został tylko on i jego demony. A może nigdy nie było żadnego wspaniałego Hoffmana, a jedynie Maurice Zimmerman?

Cała rodzina zaczęła się już zbierać, wszyscy szli na stypę. Więc Maurice puścił Idę i odruchowo poprawił płaszcz, jakby bał się, że pod dotykiem kobiety, wypaliła się dziura. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego. Następnie, w starym odruchu, wyciągnął ją w kierunki brunetki. Często razem palili, to czemu i nie teraz? Skierowali się w stronę auta, a on powoli wypalał szluga, starając się obudzić coś w sobie. Żeby coś powiedzieć, żeby może cholera coś zrobić. Nie wiedział, cokolwiek chciał. Aczkolwiek, żadne z tego się nie udało. Otworzył jej drzwi do siedzenia pasażera, nie wiedząc, czy tam usiądzie. Czekał jedynie, żeby zobaczyć jej reakcję. Patrzył na nią przenikliwie, ale nie typem morderczego spojrzenia, a takiego pełnego bólu i żalu z kapką złości. Bo tu wszystko zawsze rozchodziło się w oczach mężczyzny. Ten, kto nauczył się z nich czytać, ten był w stanie obejść fasadę zblazowanej miny i oschłych słów. Było mu już obojętne, czy Ida coś z nich wyciągnie. Nie wstydził się tego, że gdzieś tam głęboko cierpiał. Wstydził się, że w ogóle w pierwszym miejscu, dopuścił do tego.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
Niczego nie szukała, patrząc na niego. Po prostu naprawdę doceniła to co zrobił. Pomimo chłodu, który pojawił się między nimi, pomimo maski zblazowania, która znowu pojawiła się na jego twarzy, on postarał się, chociaż wcale nie musiał. Tak jak powiedziała wcześniej, nie był jej niczego winien, a tym bardziej nie musiał się podlizywać jej rodzinie, której najpewniej już nigdy więcej nie zobaczy na oczy. Zastanawiała się czy to nie jest też jej ostatnie spotkanie z nimi, co wbijało jej kolejny sztylet w resztki jej potłuczonego serca. Być może było ich dziewięć, jak w przepowiedni Tahiry. Żałowała, że nie wierzy w karty, bo by teraz wszystko na nie zrzuciła i znalazła winnego w czymkolwiek innym oprócz nich. Tak to musiała wziąć na klatę, że to były tylko i wyłącznie konsekwencje ich decyzji i ich zachowań. To oni nie potrafili ze sobą normalnie porozmawiać, to oni po prostu porzucili wszystko co między nimi było w garażu. Ida czuła się w pewnym momencie naprawdę winna. To po niej każdy spodziewałby się walki o tę relację, walki o swoją Gwiazdę. Ona jednak nie potrafiła wrócić na drogę z potłuczonego szkła i rozżarzonych węgli, którą za sobą zostawiał Hoffman. Razem odbudowywali spalone mosty, zapominając o sprawdzeniu fundamentów. Pierwszy poważny ciężar na budowli i runęła do rzeki, rzucając ich w zimny nurt.
Ida czuła się jakby tonęła w tej rzece, która równie dobrze mogła być po prostu jego oczami. Przez chwilę zapomniała co było między nimi, zapomniała co jej zrobił i co ona zrobiła jemu. Chociaż nie poczuwała się szczególnie do winy, to przez te dwa tygodnie wymyśliła sobie naprawdę dużo scenariuszy, które kończyły się zupełnie inaczej niż to co się wydarzyło. Popełniła błąd, a on ją ukarał w najgorszy możliwy sposób. A może sama się ukarała? Już sama nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że ta chwila jego bezinteresowności wystarczyła, żeby się na chwilę zapomniała, żeby poszukała schronienia przy nim. Bo chociaż stali tak blisko, to do tego momentu byli od siebie naprawdę daleko, a ona go naprawdę potrzebowała. Oddałaby wszystko, by przytulił ją jak kiedyś, pogłaskał po plecach i pocałował w czubek głowy, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Pocieszył, nawet jeżeli nie zawsze wiedział jak to zrobić. Napięła wszystkie mięśnie, czekając co zrobi. Była gotowa na to, że po prostu zgrabnie się jej pozbędzie, wyznaczając jeszcze raz granice. Powinna była z nim na ten temat porozmawiać na lotnisku, albo chociaż w aucie, zamiast udawać, że go nie widzi. Mogli zachować się jak dorośli i ustalić co mogą zrobić, co nie będzie przekroczeniem jakichś norm i linii, których nie chcieli ruszać. Tak Ida mogła tylko błądzić jak dziecko we mgle, dając swojemu sercu rządzić wszystkim. Mózg starał się je trzymać w zamkniętej żelaznej klatce, ale na widok Maurycego zaczęło ono tłuc tak bardzo, że właśnie skierowało Idę do głupiej decyzji, której najprawdopodobniej będzie żałowała jak tych wszystkich wysłanych smsów.
Wciągnęła szybciej powietrze, kiedy jednak ją objął i przycisnął do siebie. Przymknęła oczy ukryte za ciemnymi okularami i próbowała uspokoić drżenie własnych rąk. Po dwóch tygodniach znowu go poczuła obok siebie. Po dwóch tygodniach zlitował się nad nią i chociaż na chwilę pozwolił jej znowu poszukać w nim wsparcia. Jedną z rąk odruchowo położyła mu na plecach, bo instynktownie chciała opleść go i przytulić się do jego boku. Szybko jednak pozbierała się, ale ta jedna dłoń już została na jego ciemnym płaszczu, zaciśnięta na jego boku. Chciało jej się płakać, już sama nie wiedziała z jakiego powodu, ale łzy nie chciały przyjść. Żałowała, może gdyby w taki sposób uwolniła wszystko co się w niej kłębiło, byłoby łatwiej. Z drugiej strony, nie chciała pokazywać przy nim słabości. Już nie. Jej dobre serce i wrażliwość były cechą, która nagle przestała mu w niej pasować, a ona chyba na przekór chciała mu wcześniej pokazać, że może być kobietą która naprawdę mu się wymarzyła. Taką co lubiła zabijać, taką co nie płakała co chwila z powodów, które były dla niego błahe. Taką, co nie była już Idą Olszewską, skoro Ida jedyne co robiła, to się pod nim uginała. Teraz gubiła się we własnych postanowieniach, wystarczyła jego bliska obecność, żeby wszystkie założenia i plany poszły do piachu. Jedyne co zostało to jej uczucie do niego, podsycane przez tak znajomy jej zapach jego ulubionych perfum.
Kiedy ceremonia się skończyła, a on ją puścił, spojrzała na skórzane noski własnych butów. Czy to była chwila miłosierdzia dla niej w trudnej chwili? Ze wzgląd na dawne czasy? Zamierzał grać idealnego chłopaka, który naprawdę ją kocha, a później gardzić nią gdy tylko znikną z oczu jej rodziny? Nie wiedziała, czy będzie w stanie to przeżyć. Już i tak ledwo umiała nie wtulić się w niego, udawać, że wszystko jest okej i próbować przekonać samą siebie. Ruszyli jako jedni z pierwszych do auta, Ida bardzo chciała uniknąć wszystkich ciotek, które spragnione plotek pewnie przyszłyby ich wycałować. Widziała jak poprawia po niej płaszcz, nie komentując tego. Zastanowiła się przez chwilę, czy miękka wełna przyjęła zapach jej włosów i perfum, który będzie się za nim ciągnął dopóki nie wywietrzeje.
Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę paczkę papierosów. Chwyciła jednego i podziękowała mu cicho, odpalając go zapaliczką wyciągniętą z własnej kieszeni. Nie obchodziło ją już co powie jej rodzina na ich nałóg. Przy nim nikotyna była naprawdę mało uzależniająca. Palili w ciszy, idąc do samochodu. Kobieta zdjęła ciemne okulary, które schowała do torebki, a następnie przygładziła włosy. Nie widziała co ze sobą zrobić, a cisza wyjątkowo nie była komfortowa.
Ida kompletnie zapomniała, że w drodze do kościoła usiadła z tyłu, dlatego praktycznie wmurowało ją, kiedy zobaczyła jak otwiera dla niej drzwi pasażera. Spojrzała na niego, trochę wystraszona. Kręciła zdenerwowana pierścionkiem na palcu, a w jej oczach można było dostrzec praktycznie to samo co w jego. Była skrzywdzona, rozżalona, w żałobie, a do tego kompletnie nie wiedziała co się dzieje i co powinna zrobić. Podeszła naprawdę blisko, z chęcią wejścia do samochodu przez otwarte drzwi i spojrzała w jego oczy, jakby próbując zobaczyć w jaką grę gra wampir. To co w nich dostrzegła jedynie sprawiło, że opuściła głowę przełknęła głośno ślinę.
Dziękuję Maurice. — Kulturalnie powiedziała, po czym całkowicie bezmyślnie przejechała dłonią o jego dłoń, trzymającą drzwi auta. Jakby speszona własnym gestem jednak szybko weszła do środka i usiadła, rozglądając się za pasami i starając się nawet nie spojrzeć już w jego stronę. Nie była na tyle odważna, zbyt bała się zobaczyć coś, czego wcale nie chciała widzieć.


_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Maurice nie wiedział czy bardziej chciał, żeby go Ida przytuliła, czy jednak wolał utrzymać dystans między nimi. Ta jej ręka położona na jego plecach, trochę go zagięła emocjonalnie. Z jednej strony chciał zamknąć te drzwi na dobre, a z drugiej wpuszczał ją znowu przez szparę między łańcuchem a framugą. Nie umiał przyjąć do siebie braku Idy. Od razu przypominał sobie te wszystkie chwile razem spędzone, poranki przeleżane w swoich ramionach i noce pełne rozmów o wszystkim i o niczym. Najgorsze było w tym wszystkim, że nie ważne jak bardzo by chciał chociaż uronić łzę, to nie mógł. Nic nie czuł, był wyprany ze wszelkich emocji. Bardziej się w nim odzywała jakaś pamięć mięśni, fizyczna potrzeba bliskości z drugim wampirem niż zachcianki serca. Jego serce dawno się wyłączyło, czy mu się to podobało, czy też nie. Najgorsze było, że widział jak Ida cierpiała, a nie mógł już jej pomóc. Nie było rozwiązania, które by naprawiło tę sytuację. Straciła członka rodziny, straciła jego. A Maurice nie miał siły sprawczej, żeby przywrócić martwych do życia ani żeby wrócić do niej. Oczywiście, chciał być z nią nadal, ale skoro go nie kochała, to nie zamierzał się prosić. Nie będzie już nigdy więcej prosić o to, żeby ktoś go kochał. Wolał spędzić każdą następną noc samemu, każdego poranka kłaść się samemu niż prosić się o jakiekolwiek uczucie. Był jedynie skonfundowany, dlaczego Ida tak cierpiała i z jego powodu, co było ewidentne chociażby patrząc na smsy, czy też zmienienie fryzury. Przecież nigdy go nie kochała w pierwszym miejscu, więc czemu też miałaby tak rozpaczać. Niby się nie dziwił, sam płakał za stratą samego siebie, chociaż chyba mniej desperacko od niej. A z drugiej strony, tak się zakręcił, że brunetka go nie kocha, że wchodził w kolejne skrajności. Ale jej ból już nie był jego problemem. Oduczył się martwienia o kogokolwiek. O nią, o siebie, o innych. Już nic go nie obchodziło, a wszystko robił na pełnym automacie.

Droga do samochodu była krótka, a on szedł szybko. Wypalał papierosa myśląc w sumie o niczym. Miał zadanie do wykonania i tyle. Zawieźć ją na stypę, zanieść bagaże do jej pokoju, usiąść przy stole i tak tkwić w milczeniu, aż go ktoś nie zagada. Tyle. Nie mniej, nie więcej. Zastanawiał się chwilę, czy Ida nie wyobrażała sobie czegoś więcej. Sam by nie wiedział co by zrobił, gdyby zaoferowała lub zainicjowała jakieś zbliżenie. Nie chciał o tym myśleć nawet. Z jednej strony, był wygłodniały jej dotyku, a z drugiej było mu to obojętne. Nie rozumiał sam siebie w tym momencie, a wizja nawet seksu z nią nie wzruszała go w żaden sposób. Mógłby, nie musiał, nie wiedział czy nawet chciał. Po prostu byłoby to coś, co mógłby zrobić, ale była to kolejna rzecz, która nie wywierała na nim żadnego wrażenia. Naprawdę cierpiał z tego powodu. Chciał znowu móc czuć rzeczy, chociaż w tym małym stopniu. Chciał się poczuć żywy, a nie wyprany ze wszystkich emocji. Ale nie potrafił. Otworzył jej drzwi z automatu, bo tak kultura nakazywała. Czując jej dłoń na swojej, jedynie na nią spojrzał. Jego twarz nie zmieniła wyrazu ani mięsień nie drgnął. Po prostu popatrzył na nią, jak na kogoś kto mu złamał serce, a teraz wyprawia chuj wie co. Bo czego się spodziewała? Że złapie ją za dłoń i będzie błagać, żeby do niego wróciła? Nie było opcji. Maurice nie zamierzał się już nigdy więcej korzyć, o nic prosić ani nawet sugerować, że mu jej brakuje. To było oczywiste i nie chciał wychodzić na jeszcze bardziej patetycznego.
- Nie ma za co – odparł zamykając za nią drzwi. Poszedł usiąść na siedzeniu kierowcy i wbił w telefonie adres, który mu wcześnie podali. Jechał spokojnie, nie wyprzedzając, nie robiąc szybkich i agresywnych ruchów. Patrzył się po prostu na drogę, starając się w ogóle nie myśleć o wcześniejszym czynie Idy. Zrobiła to zrobiła, jak chciała to ma. Ale on jej nie dał satysfakcji krzywiąc się, czy też komentując to. Dał temu odejść w zapomnienie, tak samo jak chwilami chciał zapomnieć o tych miesiącach wspólnie spędzonych. Ponieważ z jednej strony, Maurice bardzo chciał wyprzeć z pamięci Idę i ich wspólne życie. Ich plany, obietnice oraz zapewnienia. Wyjazdy, całe Sankt Moritz. Ale z drugiej strony to były jedyne rzeczy, które trzymały go przy życiu tak długo. Które niegdyś zapewniały mu wiele radości, a teraz zostały jedynie wspomnieniem. Dowodem, że Maurice Hoffman miał w pewnym momencie serce, które stracił tamtej nocy na polu. A może w garażu. A może to było przesądzone, bo los nie miał w planach uczynienia mężczyzny ostatecznie szczęśliwym. Ucieczka była taka prosta, to właśnie powrót do Idy był o wiele cięższy. Łatwiej mu było udawać w Maroko, że są tylko oni i, że w jego ostatecznym rozliczeniu nie ma już nikogo więcej. Aczkolwiek, w końcu wrócił i do tego został wepchnięty w bardzo niezręczną sytuację.

Dojechali na miejsce i Maurice zaparkował przed domem tak jak wiele innych aut. Wyszedł z samochodu, żeby otworzyć drzwi Idzie, tym razem na tyle szybko się odsuwając, żeby go znowu nie dotknęła. Poszedł do bagażnika po ich bagaże i wraz z nimi weszli do domu. Dziwnie się czuł będąc w domu rodzinnym Idy. Czuł się jak niepasujący element układanki. Miał znowu się zbliżyć do jej mamy, taty, brata, czy też babci. Tylko po to, żeby o nich zapomnieć. Bo znowu nic ich nie łączyło. Maurice nie był ukochanym Idy, a i ona nie była już jego dziewczyną. Chociaż wciąż pozostawała jego miłością, to nie partnerką. I chyba dlatego tak niezręcznie się czuł. Stali w tłoku ludzi, którzy zdejmowali kurtki, płaszcze i buty. W mężczyźnie odpalił się prawdziwy gentleman, ponieważ pomógł Idzie zdjąć jej odzienie wierzchnie. W sumie chyba ze złośliwości, przy okazji przejechał palcami po jej plecach, chcąc przetestować jej reakcję. Jak ona się z nim tak bawiła, to i on musiał jakoś zaszaleć. Zaraz i tak pewnie by musieli się łapać za rączki przy stole, więc chciał chociaż wziąć ją z zaskoczenia. Po części, po prostu pragnął ją znowu dotknąć. Poczuć jej chłód pod swoimi palcami. Ku jego zdziwieniu, albo i nawet braku, nic nie poczuł. Nawet kapki satysfakcji, czy też szybszego bicia serca. Nie wiedział co by musiał zrobić, żeby znowu coś poczuć.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
Obejmując go miała wrażenie, że wróciła na swoje miejsce. Ciężka chwila w której byłą stała się odrobinę łatwiejsza, nawet jeżeli świadomość konsekwencji pozy w której tkwili cały czas była przy niej. Bo ona wiedziała, że przypłaci ten wyjazd kolejnym tygodniem nieprzytomnej nietrzeźwości, wypłakując oczy do wspólnych wspomnień, do widoku jego zimnej i zdystansowanej sylwetki. Kochał ją, tak jej powtarzał, a nie umiał obdarzyć ją odrobiną ciepła nawet w takich okolicznościach, nawet w taki dzień. Straszne to było, a ona wpadała w to z własnej woli. Powiedziała, żeby przyjechał. Oparła się o niego, dała przytulić, a następnie objęła. Masochizm wręcz wypływał jej uszami, a ona nie umiała inaczej. Nawet nie przeszkadzało jej w tamtym momencie, że wychodzi (i w sumie jest) na wielką desperatkę, która zabiera byłego na pogrzeb i podświadomie pragnie by ją pocieszył.
Nie wyobrażała sobie nic w związku z nim, nie chciała od niego niczego. Miała faktycznie plan wyciągnąć karimatę gdzieś z dna własnej szafy i oddać wampirowi swoje łóżko. Gdyby było dwuosobowe, to może by naciskała, żeby nie zachowywali się jak dzieci i po prostu odwrócili do siebie plecami, ale to było bardziej półtorej łózka. Z przyjaciółką w nim spała i było całkiem komfortowo, jednak z tak wielkim chłopem mógłby być problem, jeżeli koniecznie chcieliby unikać swojego dotyku, swojej bliskości. Nie chciała myśleć o nim w takich kategoriach. Nie chciała wyobrażać sobie, że być może w jakiś sposób przełamią tę lodową ścianę, która powstała między nimi w bardzo szybkim czasie i zasną w swoich ramionach, albo pocałują się stęsknieni swoich pieszczot. Seks nawet nie wchodził w grę w normalnych warunkach, gdyby byli w pustym mieszkaniu, nie byłoby okoliczności jakie były, a co dopiero z połową rodziny za ścianą i w takiej sytuacji w jakiej byli. Powiedział jej, że tylko to między nimi było, ale ona nie chciała podtrzymywać takiego spojrzenia. Nie chciała go tylko dlatego i chociaż faktycznie, była to naprawdę miła część ich relacji, to Idę bolało takie jej spłycenie.
Nie wiedziała jakiej reakcji spodziewała się po nim, kiedy dotknęła jego ręki, ale chłód i całkowita ignorancja było czymś, czego się mogła mniej-więcej spodziewać. Już się pogodziła z tym, że to ona była tą zdruzgotaną z ich dwójki, że on nic sobie z tego wszystkiego nie robił. Nawet jeżeli widziała żal w jego oczach, wiązała go z żalem do tego co zrobiła, do czego doprowadziła. Nie sądziła, że mu jej brakuje, a na pewno nie w kontekście prostych gestów i delikatnych zapewnień o uczuciach.
W trakcie jazdy chciała przez chwilę o coś go zapytać, zagadać, poprowadzić small-talk. Szybko jednak porzuciła tę myśl, nie wiedząc co by miała powiedzieć, żeby Hoffman nie stwierdził, że go to gówno obchodzi i nie wie po co mu o tym mówi. A mogłaby opowiedzieć tyle dobrych historii. Szczególnie kiedy mijali parking za tesco, gdzie chodziła pić w liceum. Mogłaby mu pokazać kawałek swojego dawnego życia, ale po co, skoro nie było na nią miejsca w jego teraźniejszym.
Kiedy dojechali na jej podwórko, musiała na chwilę oprzeć głowę o ramiona, przytłoczona wszystkim jeszcze bardziej niż na cmentarzu. Była po raz pierwszy w domu od czasu przemiany, a to ją trochę przygniotło. Maurice wyszedł z auta, a trzaśnięcie jego drzwi sprawiło, że wyrwała się z tego chwilowego letargu. Ponownie mu podziękowała, kiedy wysiadali, tym razem trzymała ręce przy sobie, zaciśnięte w pięści, w kieszeni. Miała wrażenie, że upadnie przygnieciona wszystkim co się działo. Nie zamierzała jednak prosić go o wsparcie czy pomoc, musiała sobie poradzić z tym sama, tak jak on chciał iść samotnie przez życie. Nie uznawał partnerstwa, a w tym momencie zapewne szczególnie nie uznawał partnerstwa z nią. Kobietą, która złamała jemu i sobie serce. Nie zareagował na jej ostatnie wyznanie w garażu, więc uznała, że go wcale nie obchodziło, że nigdy nie powiedziała, że ona go nie kocha. Dla niego nic między nimi nie było, liczyła się tylko zabawa i seks. Patetyczne by było, gdyby nagle rzuciła mu się w ramiona, bo zakochała się w mężczyźnie, co widział w niej jedynie miły dodatek do życia. Zaprowadziła Maurice'a do domu, nie przepychając się, by wejść na górę do miejsca gdzie była jej sypialnia. W sumie walizki mogli na razie zostawić na dole, ona jedynie musiała zmienić buty na jakieś domowe. Dla Maurice'a nie przebrała się w kapcie, tylko w równie wysokie szpilki. Najwyżej skręci kostkę, kiedy kolejny dzień w ciągu ostatnich dwóch tygodni przesadzi z alkoholem. Przecież i tak się sama naprawi w kilka chwil, a może ból fizyczny pomoże jej zapomnieć o tym psychicznym. Nie robiła sceny, była miła i uległa. Kiedy sięgnął do jej płaszcza zdziwiona dała sobie pomóc, żałując tego w sekundzie, kiedy poczuła jego dotyk na swoich zakrytych cienkim materiałem plecach. Przeszedł ją dreszcz, jakby przeskoczyła między nimi iskra, jakby wraz z dotknięciem jej ciała przekazał impuls elektryczny, który opanował jej układ nerwowy. Serce zabiło jej szybciej, jakby rozradowane znajomym naciskiem, a jej oddech zniknął na chwilę. Zacisnęła powieki i zęby, zdenerwowana. To był jeden z gorszych dni w jej życiu, a on się jeszcze nią bawił. Chciała rozpłakać się z bezsilności. Nie powinna tak na niego reagować, nie powinna tak odczuwać jego bliskości. Ona jednak z każdą chwilą chciała coraz bardziej wtulić się w niego i uciec przed światem, znaleźć się znowu w domu, którym były jego objęcia. Spojrzała na niego ze zdradą i bólem wypisanym w spojrzeniu. Wiedział, że za nim tęskniła. Wiedział, że jej na nim zależało. Przynajmniej tak sądziła, bo dla niej to było oczywiste. Prawdopodobnie napisała też mu o tym w jednym z wielu pijackich smsów. Mimo tego i tak chciał pokazać jej, że nadal ma nad nią władzę. Że jedno pociągnięcie palcami i znowu będzie jego. Ugięta pod jego wolę. Nie mógł jej odpuścić chociaż dzisiaj? Mógł ją męczyć i pokazywać jej co straciła przez całą wieczność. Nie wiedziała w co on gra, ale wiedziała, że na pewno ona będzie tą, która przegra.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 523
W domu zebrało już się sporo gości. Nie wszyscy przyszli na stypę, niektórzy z uczestników pogrzebu musieli wrócić do swoich codziennych obowiązków, a inni znajdowali się na znanej w całej rodzinie liście Tadka Olszewskiego o wdzięcznej nazwie Mendy i świnie z rodziny, które nie zasługują na darmowy obiad na mojej stypie, rozpoczętej przez zmarłego jeszcze w ubiegłym wieku, której jego żona wielokrotnie obiecała się trzymać, gdy przyjdzie na to czas.
Sama wdowa, stała właśnie na parterze, ubrana w czarną garsonkę z miną jakby nie wiedziała, czy się popłakać, czy zabić jedną z kuzynek, która swoją wielką torebką niemal zrzuciła jej ulubioną lampkę. Zmianą, która oboje musieli zauważyć już wcześniej w wyglądzie seniorki rodziny Olszewskich była jej nowa fryzura. Kobieta połowę swoich siwych włosów przefarbowała zupełnie na biało, a drugą na czarno. Paweł wysłał do siostry już przed pogrzebem smsa w tej sprawie informując, że ich babcia po śmierci dziadka postanowiła zmienić coś w sobie i zupełnie nie przyjmuje do wiadomości, że wygląda teraz jak emerytowana Cruella De Mon.
Kobieta na widok wnuczki i jej "chłopaka" od razu ruszyła w ich stronę, zamykając w swoich objęciach Idę, z którą wcześniej nie za bardzo miała, jak porozmawiać.
- Iduś, ty chyba jeszcze bardziej wypiękniała. I też przefarbowałaś włosy! Wyglądasz cudownie, ale co w tym dziwnego? Wiesz co mówiło się o kobietach z naszej rodziny przed wojną? Że nie ważne, co zrobią ze swoim wyglądem, zawsze będą wyglądać zjawiskowo. Chociaż nieco blada jesteś. Na pewno dobrze cię karmią w tej Francji? Chyba nie jadasz tylko zupek chińskich, jak ta córka pani Anetki. Podobno robi ich recenzje w Internecie? Oglądałaś je? No ale nie ważne. Tak się cieszę, że przyjechałaś. Dziadek na pewno teraz skacze ze szczęścia tam na górze. O ile pozwalają skakać ze szczęścia w Czyśćcu, bo nie wierzę by ten stary drań od razu do Nieba poszedł. Zresztą on mi kiedyś powiedział, na naszą dwudziestą rocznicę ślubu "Jadziu, ty się nie módl za moją duszę, jak tam trafię. Ja tam poczekam na ciebie, bo ty też niezła żmija jesteś, to pocierpimy tam chwilę i już razem wejdziemy do Nieba za ręce, tak powiedział. - starsza pani zamrugał kilka razy oczami i na wszelki wypadek wyciągnęła już chusteczkę. Wtedy też przeniosła wzrok na Maurice'a. - Maurice my dear! Thank you for coming! I saw what you did in the coffin… To znaczy over the coffin. He loved those fast cars so much. Thank you. Thank you. You have gold heart. - Po tych słowach babcia Jadzia już nie wytrzymała, a po jej policzkach pociekło kilka łez, które od razu szybko wytarła.[/i]
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400

Maurice widząc wzrok Idy, nawet się nie przejął. Po prostu wzruszył ramionami i udawał, jakby nic się nie stało. Bo w końcu co miał innego zrobić? Przyciągnąć ją do siebie siłą, licząc że nie przypieprzy mu w odwecie? Zresztą, on nawet nie był pewien, czy to by mu w czymkolwiek pomogło. Tęsknił za nią, ale raczej nie było drogi powrotnej, a on sam tak się zachowywał, że zapewniał sobie brak możliwości powrotu do Idy. Wiedział, że jej zależało, domyślał się. Tylko nie rozumiał czemu, czemu była w takiej desperacji, skoro go nie kochała. Bo on, ten który pierwszy raz się zakochał i jeszcze sam to wyznał, cierpiał. I choć ten ból nie miał ani fizycznej formy, ani nie objawiał się na zewnątrz. To doprowadził do wyjątkowego zobojętnienia, które wyniszczało Maurice’a od środka. Wypalało w nim dziury, które się nie zrastały. Szedł na drodze ku kompletnemu wyniszczeniu duszy, a z takich rzeczy się nie wychodzi. Takie zmiany są permanentne i bolesne. Zostawiają grube blizny, które obrzydzają wszystkich dookoła. I to on był tym, którym cierpiał, nie ona. Także, dlaczego Ida zachowywała się jak ostatnia desperatka? Sama zaczęła tę grę, a gdy on się zrewanżował, spojrzała na niego, jakby jej rodzinę zabił. Nic już nie rozumiał, ale nawet nie miał siły drążyć. Chciał po prostu wrócić do siebie i zamknąć drzwi na cztery spusty za sobą. Zamiast tego dał się zaciągnąć na pogrzeb, chociaż nikt by się nie zdziwił i raczej nie miałby mu za złe, gdyby odmówił. Ale nie, Maurice musiał sam sobie dołożyć jadąc z Idą. Po co? Nie wiedział. Żeby ją wesprzeć, żeby zobaczyć, żeby coś poczuć? Chyba wszystko na raz, chociaż wszystko to zawiodło, gdy przyszło co do czego.

I wtedy nadeszła ona. Kobieta odziana w czerni, z szopą przerażających włosów. Maurycemu o mało kopara nie opadła widząc, co babcia Jadzia sobie na głowie zrobiła. Objęła Idę, a on stanął z boku, w bezpiecznej odległości i nie słuchał ich nawet, bo mówiły po angielsku. Rozglądał się po przedpokoju, gdzie krzątali się jeszcze ludzie i szukał znajomych twarz. Gdzieś w oddali wyczaił kuzyna Dawidka, gdzieś tam mignął mu Paweł. Resztę osób średnio pamiętał, głównie dlatego, że z częścią rodziny Idy nie szło dojść do porozumienia ani po angielsku, ani po francusku. Ale mu się to nawet podobało, brak możliwości wystąpienia gówno pogawędek w jego stronę wręcz zdejmowało mu kamień z serca. Ale i nagle on został zajęty, ponieważ babacia Jadzia zaczęła do niego mówić ciekawym angielskim. Słuchał jej uważnie, patrząc na jej starą twarz. Uśmiechnął się do niej i widząc jak lecą jej łzy, położył na chwilę dłoń na jej ramieniu i poklepał. Nie miał nic więcej do powiedzenia. Chciał zrobić coś miłego wobec zmarłego i tyle. Nie dla Idy, nie dla babci Jadzi. Pamiętał to to wykorzystał. W końcu i nasza para przedostała się z przedsionka do jadalni, w której już większość osób siedziała.

- Gdzie siadamy? – Zapytał Idę Maurycy. Pierwsze zaczęcie normalnej rozmowy, odkąd tam przyjechali. Pewien sukces, można by powiedzieć. Wiedział, że i tak przy stole nie będą mieli jak za bardzo dyskutować, co stanowiło to bezpiecznym miejscem dla ich dwójki. Gorzej, że mieli dzielić pokój. Maurice już się zadeklarował, że będzie spać na podłodze. Nie zamierzał sobie dokładać bólu i skonfundowania spaniem z Idą w jednym łóżku. Tego mu tylko brakowało, udawania że jest jak kiedyś, choć nic nigdy nie będzie takie same. On sam jakoś się z tym pogodził, a przynajmniej tak mu się wydawało.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
W swoim uporze tylko pogarszali swoją ogólną sytuację. Gdyby spojrzeli gdzieś dalej ponad koniec własnego nosa, być może dostrzegliby złe wzorce swojego zachowania, że omijają w swoim własnym bólu punkt widzenia tego drugiego. Ona mimowolnie go dotknęła w dłoń i nie widziała w tym nic, oprócz własnego zlęknienia. Kiedy on przejechał palcami po jej plecach, to już według niej była w tym wielka intryga i chęć wskazania jej miejsca w szeregu przez Hoffmana. Pokazanie jej, że nadal była od niego zależna, że pragnęła go nawet jak celowo się dystansowała, by nie podwajać swojego bólu.
Cierpieli w inny sposób, ale obydwoje cierpieli. Ona bardziej wylewnie i jawnie, a on w środku. Zabijali się nawzajem, metaforycznie i być może nawet fizycznie, ale masochistycznie i tak trwali przy swoim boku. Przecież raczej nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby Ida spędziła ten dzień przy rodzicach, dzieląc się z nimi żałobą i bólem. Maurice mógł być w tle, kreując się na figurę bardzo dobrego chłopaka, który daje swojej ukochanej przestrzeń i wolność, kiedy ona tego potrzebowała. Ida jednak przymusowo musiała odsunąć się od rodziny wraz z dniem przemiany. Musiała nauczyć się żyć bez nich. Nie umiała jednak znowu wrócić do nich czymś więcej niż namiastką ducha, wiedziała, że być może nie przeżyje ponownej rozłąki, kiedy psychicznie wróci do domu i rozgości się w swoim starym pokoju. Ból byłby zbyt duży, a połączony z tym co teraz przeżywała, mógłby doprawić do faktycznego pęknięcia serca, które byłoby nie do naprawienia żadną ilością wampirzego jadu. Dlatego trwała przy nim, bo chociaż to bolało, to jednak jego chłód był znajomy. Gdzieś w głębi serca doceniała, że mimo wszystkiego co się wydarzyło to wybrał się z nią. Nie wiedziała, czy zrobił to ze względu na to co między nimi kiedyś było, ze względu na babcię Jadzię, czy może ze względu na jakiś swój niecny plan, którego ona nie była w stanie przejrzeć. Bała się, że jakby próbowała go objąć i przytulić, to by się odsunął, a tego by chyba nie przeżyła. Dlatego pewnie nie podjęła tego kroku.
Ida, kiedy zobaczyła, że podchodzi do nich babcia, wyrzuciła z głowy Maurycego. Od razu zamknęła w ciasnym uścisku seniorkę, zamykając oczy. Nie odsuwała się, próbując przekazać wdowie siłę, której sama nie posiadała. Dopiero po chwili, kiedy jej chłód mógł być zbyt odczuwalny i podejrzany, odsunęła się. Nie chciała jeszcze dramy pod tytułem "jesteś chorobliwie zimna, o co tu chodzi?". Brak fizycznej bliskości z rodziną też ją trochę dobijał, bardzo ograniczał jej możliwości wypłakania się w czyjekolwiek ramię. Musiałaby się chyba zawinąć wpierw w koc, co mogłoby być trochę zastanawiające.
Dziękuję babciu, ty też wyglądasz pięknie! Skąd inspiracja fryzurą? — Zapytała, będąc bardzo ciekawą skąd pomysł na taką ekstrawagancję. Widząc taki ruch ze strony babci, Ida zaczęła dostrzegać jak bardzo desperacki mógł być krok z przejściem na brąz. No ale cóż, przynajmniej wyglądała zajebiście, tego nie można było jej odmówić. — Tak babciu, na pewno dobrze mnie karmią. Maurice robi przepyszny makaron, może kiedyś go namówisz, żeby zrobił też tobie. — Powiedziała, trochę grzejąc serce staruszki. Ida wiedziała, że Maurycy jakimś cudem zaskarbił sobie serce nestorki Olszewskich, a na pewno takie wspomnienie sprawi, że babcia się uśmiechnie. No i wtedy babcia dojebała. Ida słuchając tego co mówi czuła się, jakby ktoś jej fizycznie wbijał igły w ciało. Przyklejony do twarzy lekki uśmiech na widok Jadwigi znikł, a ona zamyśliła się, kiedy jej oczy się zaszkliły. Chciała takiej miłości. Chciała by ktoś zakładał, że nawet po śmierci zaczeka na nią, by spędzić razem wieczność. Jej i Mauricowi, chociaż wieczność była dana nawet bez śmierci, nie była dana taka relacja. On by na nią nie zaczekał, bo jeszcze by musiał się podzielić bólem.
Wyłączyła się, kiedy babcia zwróciła się do jej byłego chłopaka. Próbowała ogarnąć szalejące uczucia, które staruszka uruchomiła i ocknęła się dopiero, kiedy zobaczyła spływające po jej policzkach łzy. Objęła ponownie babcię, tuż po tym kiedy Maurice ją poklepał po ramieniu. Odsunęła się dopiero po chwili, wyciągając z kieszeni chusteczkę, żeby delikatnie wytrzeć te kilka łez, które spłynęło po jej twarzy. Nie chciała rozmazać makijażu.
Kiedy wychodzili z przedsionka, by wejść do jadalni, Ida czuła, że zaraz zejdzie przez to wszystko co się działo dookoła.
Mogę? — Szepnęła cicho, wyciągając dłoń tak, zrozumiał, że chciałaby się go złapać. Niezależnie czy za ramię, niezależnie czy za ręce. Po prostu potrzebowała czuć, że ktoś jest obok, a nie zamierzała robić niczego wbrew jego woli. Już i tak zbyt dużo bólu im przyniosła.
Niezależnie czy się zgodził, czy nie, weszli do pokoju, a kiedy Maurice zapytał gdzie siadają, wskazała na wolne miejsca gdzieś przy końcu stołu. Nie zależało jej na integracji, chciała już tylko przeżyć i wrócić do upijania się w Paryżu.

_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 523
Babcia Jadzia była zachwycona, że ktoś się spytał o jej fryzurę.
- A wiesz Iduś, że nie wiem? Tak mi się kiedyś przyśniło, że chodzę w takiej fryzurze, a ja głupia nie jestem by snami się nie inspirować, to zadzwoniłam do cioci Halinki i od razu mnie umówiła do swojej córki na wizytę. Pięknie, prawda?
Kobieta jeszcze raz podziękowała Maurice'owi za to co zrobił, wyściskała wnuczkę, powtarzając, by jadła więcej mięsa, bo coś blada jest i ruszyła w stronę reszty gości, co jakiś czas ocierając oczy chusteczką.
Weszli do jadalni akurat w tym momencie, gdy wszystkie talerze pełne makaronu udekorowanego kilkoma kawałkami marchewki i pietruszką już na nich czekały, a biała waza pełna ciepłego rosołu krążyła pomiędzy zgromadzonymi. Miejsca zajęte przez Idę i Maurice'a były ustawione tak, że Olszewska po swojej prawej stronie miała Pawła, który od razu objął siostrę, pytając co u niej i Jagodę, a Hofmann po lewej, ubraną w szary habit, młodą zakonnicę, która była niezwykle zajęta pisaniem czegoś pod stołem i nie wyglądała, jakby miała zamiar integrować się z kimkolwiek.
Natomiast na przeciwko pary w ostatniej chwili miejsce zajął kuzyn Dawid, który jeszcze do niedawna znajdował się na niesławnej liście dziadka Tadka, ale został z niej wykreślony w geście dobrej woli przez zmarłego, gdy w grudniu pomógł mu udekorować po kryjomu cały dom w kiczowatych świątecznych ozdobach, pomimo zdecydowanych protestów babci Jadzi. Niestety to nie Tadeusz Olszewski musiał mierzyć się teraz z konsekwencją swoich decyzji, a Ida i Maurice, gdy Dawid spojrzał się na nich z uniesionymi brwiami i postanowił odezwać się po angielsku, tak by i Hoffman miał możliwość uczestniczenia w dyskusji.
- Nie wiem, czy wiesz Maurice, ale chodzisz z duchową wampirzycą. Ostatnio oglądałem na YouTubie film o tym, że każdy ma swojego duchowego potwora. Ja jestem zombie, babcia Jadwiga wilkołakiem, Paweł Yeti, a z tego co mi wychodzi Ida wampirem. Mogę ci podesłać link do tego filmiku. Wyglądasz mi na rasową chupacabrę. Strasznie mądry facet. Dużo też mówi o kryptowalutach.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Widząc wyciągniętą rękę Idy i słysząc jej pytanie, bez zastanowienia, wręcz na automacie, złapał ją za dłoń i splótł ich palce. Dziwne to było uczucie, z jednej strony nic nie zmieniało, a z drugiej było w jakiś masochistyczny sposób przyjemne. Tęsknił za nią, jasne że tak. Tęsknił za wspólnymi wieczorami, dniami i nocami. Za jej głosem, dotykiem i zapachem. Tylko, że nawet teraz nie potrafił do końca się z tego cieszyć. Miał wrażenie jakby nic się nie zmieniło przez chwilę, a potem wracał do rzeczywistości, która go dobijała. To był tylko akt w sztuce, którą był ich wyjazd na pogrzeb. Nie wiedział, czy Ida po prostu chciała lepiej odegrać parę, czy też potrzebowała znowu go dotknąć. Nie rozumiał jej. Absolutnie nie potrafił w tym momencie rozszyfrować umysłu kobiety. Z jednej strony go nie kochała, sama zagroziła zerwaniem i dała mu odejść bez większego problemu A z drugiej, zachowywała się jak ostatnia desperatka. Nie dziwił się jej, strata Maurice’a była według niego jedną z najgorszych jakie można w życiu przeżyć. Ale do takiego stopnia, do jakiego Ida to doprowadzała, było wręcz niepokojące. Ale to już nie był jego problem. Zostawił ją dla kogoś innego do pozbierania, bo nie ważne czy chciał, czy też nie. To już nie pełnił tej roli. I to z własnej winy. Chociaż jego miłość do niej jeszcze nie wyblakła, to poddał się w pewien sposób. Nie widział sensu w walczeniu o jej serce, gdy on z taką łatwością je oddał i otrzymał z powrotem w stanie ciężkim. Aczkolwiek, miło było tak iść do stołu razem, za rękę. Jakby wcale obydwoje nie cierpieli. Takie chwilowe udawanie, że wszystko jest po staremu, nawet mu pomogło. Te kilkanaście sekund na krótką chwilę zdjęło mu pewien ciężar z ramion. Gdy usiedli, wciąż nie puszczał jej dłoni chcąc jeszcze podtrzymać ten stan mniejszej apatii. Rozejrzał się dookoła, obok nich siedział Paweł, w którego stronę Maurice kiwnął głową. A koło niego siedziała zakonnica, która nawet nie spojrzała na niego. Coś robiła pod stołem, a blondyn uznał, że lepiej się nie interesować, bo jeszcze się dowie co robi. A jak wszyscy dobrze wiemy, mnich, nie mnich, matkę Ci może posuwać. Dlatego nie zamierzał oceniać zakonnicy. Możliwe, że i ona miała jakieś ciekawe zamiary miłosne.

- Pewnie pornosy pisze – Maurice szepnął Idzie na ucho, próbując podnieść ją jakoś na duchu. Czemu próbował to zrobić? Nie wiedział. Może za bardzo weszło mu udawanie, że wszystko po staremu. A może nadal mu zależało na niej. Chociaż to wcale nie było podejrzeniem, a stwierdzeniem faktu. Zależało mu jak cholera, tylko najmocniej w całym swoim życiu, nie potrafił tego okazać. Wciąż chciał trzymać ją za rękę, choć nie wiedział, ile mu Ida da jeszcze to robić. I z tego względnego, choć bardzo chwilowego, stanu całkiem znośnego, wyrwał go głos kuzyna Dawida. Maurice spojrzał na niego jak na wariata, a jego brwi się podniosły, gdy został porównany do chupacabry. Popatrzył chwilę na Idę, pytająco wręcz, czy na pewno kuzynek jest trzeźwy umysłowo, a potem wykrzesał z siebie jakąś odpowiedź.
- Mówisz, że wyglądam na kogoś, kto atakuje kozy w Puerto Rico? – Zapytał lekko zmieszany. Nie wiedział nawet jak na to zareagować. Nie chciał być niemiły, bo może faktycznie Dawidek miał jakieś choroby, mniej lub bardziej zdiagnozowane. Poza tym, to była stypa. Głupio członka rodziny zmarłego zmieszać z błotem przy wszystkich. Nawet jak pieprzył kocopoły. Słysząc jeszcze wzmiankę o krypto walutach, o mało nie złapał się za głowę. Zamiast tego, kulturalnie, zadał pytanie.
- Tak? A w jakie Ty inwestujesz? – Był ciekawy, czy Dawid trwonił pieniądze na jakieś gówno wymysły, które zazwyczaj były piramidami finansowymi. Nie to, żeby Maurice nie miał bitcoina, albo dwóch. Ale to głównie dla zdywersyfikowania środków i zabawy. Raz z Jannikiem obydwoje kupili, żeby tak się rozerwać. Poczuć dreszczyk emocji.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Ida Olszewska

Ida Olszewska
Skrót statystyk : S: 0/5
SPT: 3/5
PRC: 3/5
OP: 2/5
WT: 2/3

SPECJALIZACJE I CECHY
— Aktorka
— Nauki ścisłe: chemia (WT)

MUTACJE NEGATYWNE
1. Nadwrażliwość [-2 PRC]
2. Alergiczka: ananas, laktoza [-2 PRC]
3. Potępiona: Islam [-1 skup]
4. Nienasycona [-2 OP]
5. Niestabilna [bezsenność, PTSD -4 OP]

MUTACJE POZYTYWNE
1. Farciara
2. Predatorka [+1 PRC]
3. Szósty zmysł [+1 S,OP]
4. Mistrzyni skupienia [+2 OP, skup]
5. Syta [+2 OP w przypadku głodu]
Liczba postów : 1123
Wewnętrznie odetchnęła z ulgą, kiedy chwycił jej dłoń. Splotła ich palce i praktycznie od razu przejechała jednym z nich po nasadzie jego kciuka, głaszcząc go lekko. Nie liczyła na wiele, kiedy zadawała pytanie. I teraz trochę nie wiedziała co zrobić. Odwagi wystarczyło jej jedynie na sugestię, a nie na zastanowienie się co będzie, kiedy Hoffman się zgodzi. Było jej jednak cholernie miło i przyjemnie, miała wrażenie, że ponownie są na weselu i dotykają się pierwszy raz, nieśmiało sprawdzając na ile pozwoli im ta druga strona. Ile Olszewska by dała, żeby ponownie znaleźć się w tamtej altance i przyciągnąć go do siebie ostatni raz. Żałowała od wielu nocy, że w garażu nie była bardziej asertywna. Tak samo jak żałowała, że nie przyciągnęła go do tego ostatniego pocałunku, z krwią na ustach i żalem w oczach. Dała mu odejść, bo po raz kolejny ją zranił, poczuła się zmanipulowana i nie mogła tego znieść, a potem żałowała, że go nie zatrzymała, nawet jeżeli wtedy po raz kolejny pokazałaby słabość. Bo ona była słaba, ludzka i naiwna. Wrażliwa i empatyczna. I to ona powinna była wtedy coś powiedzieć, nawet gdy gorycz zalewała jej gardło. Zamiast tego odeszła, próbując zapomnieć i porzucić swoją miłość do niego, co jej nie do końca wyszło. Jedynie wyniszczyła się na więcej niż jeden sposób. Jej dusza już nigdy nie będzie taka sama, a i tak wszystkie jej starania poszły do śmietnika, gdy tylko zobaczyła go na lotnisku.
Gdy usiedli dała się objąć Pawłowi. Odpowiedziała mu cicho po francusku, że u niej stara bieda i mogłoby być lepiej, a na jego zmartwione spojrzenie dopowiedziała, że opowie mu potem. Nie chciała by kuzyn Dawid co siedział obok opowiedział potem wszystkim, że u Idy wcale nie jest jak w raju, a była pewna, że akurat francuskiego to on nie zna. Zacisnęła mocniej palce splecione z tymi Maurice'a. Wiedziała, że pewnie słyszał. Szczególnie, że kiedy się wyprostowała i odwróciła od brata, to wampir był naprawdę blisko jej twarzy. Gdyby mogła, to by się zarumieniła.
Ponownie tego wieczora zadrżała, kiedy przysunął się bliżej jej szyi, żeby wyszeptać jej do ucha najbardziej niespodziewane zdanie jakie mogła wymyślić. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, jednocześnie lekko się uśmiechając na to co powiedział. Mógł zostać tak blisko jej ucha, nie narzekałaby. Chociaż może i tak. Sama nie wiedziała, próbując zrozumieć to czego chce i pragnie, a to czego chciałaby unikać. Jeszcze chwilę temu jego dotyk sprawiał, że coś ją fizycznie bolało, a teraz, kiedy trzymała jego dłoń w ciasnym uścisku, nie mogła się nim nasycić. Gdyby nie musiała grać na pozorach nie tknęłaby żadnego jedzenia, byleby nie musieć puszczać jego dłoni. Nie ważne było dla niej, czy po prostu Maurice grał, w końcu w sylwestra powiedział, że lubi szlifować swoje zdolności aktorskie. Sam fakt, że był obok, trzymała jego rękę, czuła jego wsparcie i obecność jej wystarczał. Żyła w wielkim kłamstwie i zaprzeczeniu, ale czasami trzeba było zamydlić swój wzrok, żeby poczuć się lepiej. A ona, chociaż nie chciała się przyznać to z nim obok zdecydowanie czuła się lepiej niż bez niego.
Nie puściła go, nawet kiedy kuzyn Dawid ich otaksował spojrzeniem, a później wygłosił jakieś bzdury. Nie zamierzała go puszczać do momentu, kiedy będzie to konieczne. Zrobiła naprawdę głupią minę, kiedy została nazwana wampirzycą. Chociaż bardziej zastanowiła ją babcia Jadzia.
Czy ty sugerujesz, że babcia Jadzia jest włochata? — Mrugnęła kilka razy, a kiedy Maurice się odezwał, nie wytrzymała i cicho się zaśmiała, spoglądając na niego speszona swoją własną reakcją. Od ich zerwania pierwszy raz się zaśmiała, w dodatku na jego słowa. Coś ją ukłuło w sercu. Pewnie jeden z tych trzech, wywróżonych przez Tahirę mieczy.
Nie zdziwiła bym się, gdybyś to kiedyś robił skarbie. — No nie powstrzymała się, nie umiała ugryźć się w język w odpowiednim czasie. Tak bardzo chciała, żeby to wszystko było prawdziwe, żeby właśnie nie udawali, a poprzednie dwa tygodnie były jedynie złym snem, że trochę za bardzo się wczuła. Serce zadudniło jej szybciej, kiedy dotarł do niej sens jej słów, bo chociaż wybrała je świadomie to trochę na zasadzie "co mi ślina na język przyniesie".
Kiedy Maurice wdał się w dyskusję kryptowalutową Ida w końcu została zmuszona do puszczenia dłoni ukochanego, co wręcz zabolało ją fizycznie, jakby puściła barierkę, która pomagała jej stać na trzęsącym się moście. Znowu świat był przerażająco straszny, bardziej niż konfrontacja z Maurycym. Musiała jednak przejąć wazę z zupą, którą podawał jej Paweł. Podniosła się z krzesła i zalała kluski sobie i Hoffmanowi, a następnie przekazała naczynie dalej. Zaczęła powoli jeść, jednocześnie upuszczając dłoń na oparcie krzesła tak, żeby Maurice miał bardzo łatwy dostęp, by ją znowu chwycić. Liczyła na to, że ich palce znowu się splotą, jednak nie zamierzała tego znowu forsować. Ciężko było żyć w takim zawieszeniu, ale co mogli zrobić? Niby znajomi kochankowie, a jednak tak oddaleni od siebie nieznajomi.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Szczęściarz
Na jednej sesji wylosuj w kościach 3 sukcesy pod rząd.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 523
Paweł uśmiechnął się do siostry, chociaż widać było, że zmartwił się jej słowami, ale powiedział, że jasne, porozmawiają później, objął ją jeszcze raz, skinął głową Maurice'owi i wrócił do cichej rozmowy z żoną.
- Tu nie o kozy chodzi - żachnął się Dawid, patrząc się na ich dwójkę takim spojrzeniem, jakby to wcale nie on był debilem w tej grupie. - To chodzi o pewną wewnętrzną energię. Symbolizm. Chupacabra nie jest pierwszą lepszą mistyczna istotą. Wielu ludzi myślało, że rzeczywiście istnieje, prowadzono badania na ten temat, a jednak biolodzy w końcu stwierdzili, że to bujdy. Chodzi więc o pewną nieuchwytność. Jesteś ale cię nie ma. Jesteś jakąś tajemnicą, ale może i nie. Ludzie myślą, że wiedzą o tobie wiele, ale jednak dalej coś im umyka. Powinnas sie cieszyc Ida, bo duchowe wampiry i chupacabry tworzą świetne połączenie, zapewniające zdrowy związek i dużo dzieci. Głównie duchowych gorgon oczywiście. Babcia Jadzia natomiast po prostu, podobnie jak wilkołak w swojej ludzkiej postaci, jest bardzo niepozorna, a tak naprawdę ma w sobie wewnętrzną bestię, chociaż eksperci wciąż się spierają, jak ją dokładnie zdefiniować.
Dawid bardzo chętnie porozmawiałby z Mauricem o kryptowalutach i już otworzył usta, by wyjaśnić mu w co dokładnie inwestuje, ale w tym momencie zorientował się, że chyba nie będzie mu w stanie wytłumaczyć tego po angielsku, więc po prostu umiał i zanurzył swoją łyżkę w rosole.
Paweł natomiast, słysząc to co wygaduje jego kuzyn, parsknął tak mocno, że niemal zakrztusił się swoją zupą.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach