17/01/2023 Coś się kończy, coś zaczyna

2 posters

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
First topic message reminder :

Coś się zaczyna, a coś się kończy - tam, gdzie doszło do pierwszej konfrontacji pomiędzy jestestwami, tak i tam znów, postawiło swoje kroki ów jedno z nich: z bezszelestną gracją choćby i skrawka ślicznej szaty: nieprzypadkowo błękitnej z bardziej współczesnymi akcentami i gamą ręcznie wyszytych złoceń: tak, dokładnie tej, którą miał na sobie w czasie zabawy u Scalettich.
Kaskada ciemnych upiętych w kitę półdługich włosów falowała beznamiętnie na wietrze - dłonie zaś ostrożnie przecierały metal, z którego wykonano figurkę smoka. Wpierw materiałowa szmatka przetarła połyskujące ślepia, potem zajęła się pyskiem i grzywą ciągnącą wzdłuż wężowatego cielska aż po sam koniec ogona. Dopiero po oczyszczeniu wszelkich fragmentów z zanieczyszczeń niesionych muśnięciami podmuchów, rzeczona rzeźba zajęła miejsce na piedestale: drewnianym ołtarzyku w niewielkiej specjalnie dedykowanej kapliczce, którą wybudowano gdzieś na tyłach posesji Rady na specjalne życzenie Louisa.
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę, wyraźnie pogrążony w medytacji po przyjęciu bardzo charakterystycznej pozy: stojącej ze złączonymi dłońmi na wysokości odrobinę spuszczonej twarzy. Ślepia otworzył dopiero po kilku dobrych minutach - wtedy też zapalił kadzidło, które w krótkim czasie wypełniło niewielką na wpół otwartą przestrzeń kapliczki bardzo charakterystycznym ziołowym zapachem.
Data i miejsce nie były przypadkowe, przy czym wcale nie chodziło o zbliżający się wyjazd. Jasne: on również nakładał pewne obowiązki: dajmy na to dokonanie pewnych rozliczeń z ludźmi, domknięcie spraw szpiegowskich i takich tam.
Jedyna rzecz, która nie dawała mu spokoju to...
Smok jak szybko ułożył figurkę na dedykowanym piedestale, tak nieprędko ją stamtąd zabrał: póki co ani o myślał: ani w czasie trwania piętnastominutowego chińskiego rytuału, ani po - na razie. Po "dokonaniu dzieła" nieśmiertelny opuścił miejsce przy ołtarzyku na rzecz zajęcia jednej z kamiennych ławeczek nieopodal. Rzeźba była na widoku, ponieważ kapliczka nie była ani obiektem dużym, ani zamkniętym, toteż Azjata wciąż miał na nią oko, podobnie jak na osobę, do której posłał wiadomość.

@Marcus Wijsheid

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
- A jest co pilnować - parsknął śmiechem - Chociaż, zastanawia mnie, czemu zakładasz, że wygrałbym to stracie mimo wszystko. - dodał. Nigdy tak naprawdę nie mieli okazji się ze sobą zmierzyć, choć by i dla czystej zabawy. Wrócił wspomnieniami do dni jego młodości. Kiedy kwestie sporne rozwiązywało sie za pośrednictwem miecza. Do dziś pamiętał formułę, której użył naprzeciw własnemu ojcu. -Mój miecz mówi, że moje słowa są prawdą - szepnął, spoglądając w dal. Po chwili Pokręcił głową. - Wybacz, wspomnienia mnie dopadły. - zaśmiał się. - Czasem czuje jej obecność. Jak kładzie mi rękę na ramieniu w chwilach zwątpienia. Dobrze, że bezlitosna Hel czasami wypuszcza ją z Niflheimu, aby mogła nas wesprzeć.

- Owszem. Nie jestem pewien czy nawet Elisabeth wie, czyim dzieckiem się opiekuje. - dodał z przekąsem. Usiadł na jednej z kanap. - Cóż, dostała ode mnie prezent. Własnoręcznie zrobioną biżuterie ze zdobieniami Nordyckimi. Cóż nie znałem jej historii. - zamilkł na chwilę. Przypominał sobie obrazy wspomnień, jakie mu przekazała. - Nie znałem przeszłości jej rodziny ani tego w jakich okolicznościach ginęli, ani tym bardziej jej relacji z Ragnarem. Wiedziałem, że miała z nimi związek. Zaprosiła mnie do siebie i opowiedziała to i owo. - odpowiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy. Na kolejne słowa Louisa skinął jedynie głową. Cóż mógł powiedzieć.

Louis mógł dostrzec, jak z twarzy Marcusa odpływa krew. - On zyje? - powiedział szeptem. - Przez tyle lat on ciągle jest w śpiączce? Kurwa Lou. Przecież.. - zamilkł, Słowa dotyczące Seleny nieznacznie uspokoiły natłok i gonitwę myśli. - Przecież gdybyśmy go wybudzili, uniknęlibyśmy wielu kurwa problemów. - z głosu Marcusa dało się słyszeć nutę gniewu. Dobrze tłumionego gniewu. - Dlaczego go nie wybudzisz? Skoro tak ci go cholernie brak? Dlaczego?! Przecież Sel nie przechodziłaby takich katuszy, z jakimi się mierzyliśmy. Kurwa Louis można było tyle rzeczy uniknąć do diabła! - nieco uniósł głos, spoglądając Wampirowi głęboko w oczy. W głębi serca wiedział, że ten musiał mieć jakieś powody, by zrobić tak, jak zrobił.



  
   
  
  

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Marcus miał rację - byłoby łatwiej, gdyby tylko ktoś w tej grze życia nie rzucił kilku wybitnie upierdliwych kart. Z Azjatami jak wołami: wybić im z łbów honoru zwyczajnie się nie dało - gorzej: raz danego słowa trzymali się jak pewien wilkołak spódnicy swej wybranki. Louis wiedział, że było to złe - serio, po dotrzymaniu obietnicy wobec siostry Marcusa, zdawał sobie z tego sprawę. Niestety wpojony kodeks działał równie mocno, co ciało i dusza, skutecznie blokując im jakikolwiek ruch.
O pewnych rzeczach nie było łatwo mówić, a co dopiero zrobić: z tego czarnowłosy również zdawał sobie sprawę, podobnie jak z faktu, że nikt, nawet Selena, nie byłby w stanie go zrozumieć (no może poza wyjątkiem Marr), ponieważ nikomu nie wypalono kodeksu w duszy ogniem i lodem: stalą oraz powietrzem – wszystkim, co przypominało mu o tym każdego dnia i nocy – nawet sam Ryuu.
- Masz rację, uniknęlibyśmy albo narobiłoby się ich jeszcze więcej. Myślisz, że o tym nie myślałem? Że po ucieczce i spaleniu ich zatęchłej placówki wraz ze wszystkimi wynikami badań, nie chciałem odebrać jego ciała i go wybudzić? - zaczął, nabierając powietrza do płuc.
- Wiele razy Marcus: rozważałem to wiele kurewskich razy, mimo iż złożyłem mu świętą przysięgę. Nie było dnia ani nocy, bym się nie zastanawiał, czy byłby na mnie za to zły, czy jednak zrozumiałby podjętą decyzję. Czy zdołałby się odnaleźć w obecnym świecie? Czy byłby w nim szczęśliwy? Czy dałby radę znieść myśl, że kobieta, której oddał serce, umiłowała innego? Czy rozpoznałby syna, który nie zna ani jego, ani nawet matki? Czy ożywienie go faktycznie zapobiegłoby całej tragedii? A może byłoby cholernie samolubnym rozwiązaniem, dzięki któremu wszyscy zamietlibyśmy sprawę pod dywan w uznaniu, że nasze sumienia są czyste, bo hej! Przecież nic wielkiego się nie wydarzyło - Ryuu żył, tak więc możemy wracać do własnych spraw! Żywe bowiem jest słowo, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny. - spojrzenie w oczy nie tylko otworzyło bramę do ich wnętrza - pokazało weń zwątpienie oraz dylemat, które od lat trapiły Radnego, a który to Radny podchwycił pałeczkę i nie bez powodu dokończył wcześniejszą myśl Marcusa na krótko przed pokręceniem przez niego głową.
To nie tak, że Azjata specjalnie ukrywał prawdę, aby narobić komuś burdelu – prócz walki z samym sobą: swoim słowem i obietnicą - umyłem rozgrywał tęgie scenariusze, chcąc wybrać ten, który miał szansę wnieść najmniej szkód. Mniejsze zło, mówi Ci to coś? Jemu wiele, podobnie jak słowa Marr, które wywarły ogromny impakt na osobie Louisa.
Pozwól im odejść...
- Czy ponowne otwarcie starych ran, zwłaszcza tych większych i nadal w pełni niezasklepionych w czymś by pomogło? - toteż pozwolił je sobie przytoczyć: ni to krzykiem, ni gniewem – tonem tylko trochę podniesionym, pełnym zmieszania, które tańczyło radośnie także za błękitnymi tęczówkami. Wbrew temu co mógł myśleć wilkołak, nie każda decyzja była prosta ani tym bardziej czarna lub biała. Wszystkie za to niosły za sobą spory wór konsekwencji, których nie sposób było przewidzieć, a Louis, choć był, jaki był, nie chciał wnosić większego gówna do żyć przyjaciół, które, pomimo że zalane deszczem łez, zaczynało powoli wychodzić na prostą. Już sam fakt, że Selena o tym wiedziała, było ryzykowne, ale było ukłonem w jej stronę za szczerość.
Ta przecież nigdy nie przychodziła łatwo i wiedzieli to wszyscy, w szczególności Elisaebth, która niosła na swoich barkach naprawdę mnóstwo zbędnego shitu.

@Marcus Wijsheid

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Wpojone zasady były jak skóra, przyległa koszula, której zdjęcie groziło utworzeniem głębokich ran. Działaniu wbrew swojemu jestestwu, wyrwaniem duszy. Z uwagą przysłuchiwał się słowom wylewającym się z ust Mężczyzny. - Masz racje, teraz już jest do cholery za późno. Teraz wątpię, że odnalazłby się w aktualnej rzeczywistości. Nie mam pewności jednak czy gdybyś zrobił to od razu, czy miałby ci to za złe. Cholera Lou nie wiem, co mu obiecałeś. Czy jednak gdybyś wtedy podał mu krew, ożywił go, nie cieszyłby się, że kobieta, którą pokochał, żyje dzięki niemu? - zamilkł. Kolejne słowa padały cicho i wyczuwalnym ciężarem - Pytanie, czy gdyby żył w ogóle pokochałaby mnie. Obawiam się, że nie. W końcu byłem w Anglii z wami. Wybrała wtedy jego nie mnie. - dodał z goryczą w głosie. - Kto wie, czy Jack, wychowanek Elisabeth, nie wychowywałby się właśnie u boku Ojca. Ojca, którego w jego życiu brak. - spojrzał z uwagą na Louisa. - A może nigdy nie doszłoby do ukrywania tajemnic, ze strachu, z poczucia winy, niesłusznej obawy przed twoją reakcją. - oczywiście odnosił się teraz do pierwszej rozmowy Seleny z Lou, kiedy to Wampir wytknął Selenie, brak zaufania. - To prawda, słowa potrafią ranić dogłębniej niż miecz, bo ranią duszę nie ciało. - dodał po chwili milczenia. Przez całą tyradę patrzył w oczy Louisa, cały czas przyglądał się temu, co się w nich kryło. - Jednak postąpiłeś inaczej. - Powiedział z goryczą, wyciągnął papierosa, i przesunął papierośnicę na środek stołu. Czy był to nawyk, czy chęć poczęstowania Lou papierosem, ciężko stwierdzić. - Jednak postąpiłeś inaczej. - ton słów jednak się zmienił, gniew zniknął. - Ciągle zapominam, kim byłeś, czasem zapominam, że musiałeś patrzeć daleko w przód. Ty wychowany na Go, musiałeś myśleć 10 kroków w przód, a nie tak jak ja poza czubek własnego miecza czy topora. - znów zaciągnął się solidnie papierosem. - Nosiłeś na barkach odpowiedzialność za całe naród, a nie garstkę ludzi. - zaśmiał się - Oczywiste jest, że zadawałeś sobie te wszystkie pytania, analizowałeś wszystkie możliwe scenariusze, i podjąłeś najsłuszniejszą z decyzji. - znów spojrzał w oczy przyjaciela. - Nie nam maluczkim oceniać czy była ona słuszna, bo dla ciebie była ona jedną z trudniejszych w twoim życiu. - dodał, spuszczając lekko wzrok. - Wybacz mój gniew. Czasem ciężko mi zrozumieć pewne rzeczy i to, że nie zgadzam się z pewnymi decyzjami losu, nie znaczy, że nie były one słuszne. Spojrzał znów Lou w oczy. - Nie, ponowne otwieranie ran nigdy nie jest dobrym pomysłem. - zamilkł na chwilę, zastanawiając się chwilę nad wszystkim, co zostało powiedziane dzisiejszego wieczora. Wszystko to dążyło do jednego wniosku. - Może czas, pozwolić ranom się zabliźnić. Obrócić się na chwilę, oddać ostatni hołd tym którzy odeszli i ruszyć w przód. Robiąc kolejny krok ku nieznanemu, pozwolić odejść tym, którzy odeszli już dawno.







   


_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Tym właśnie różnił się wilk od wampira – Marcus od Louisa – czasem, miejscem i zasadami, które niegdyś życie, nacja, rodzice i Los wpoiły w niewinne dusze, którymi to duszami żywiło się ciało i umysł: każdego dnia i każdej nocy w niekończącym się cyklu zamkniętego w okręgu nierozerwalnych Ying i Yang. Louis nie oczekiwał zrozumienia: serio! A jednak, gdy spadł pierwszy deszcz i zesłał potok słów, coś w nim zaczęło powoli pękać. To nie tak, że swoim milczeniem wszystko ignorował - nie. Słuchał - słuchał i to uważnie - tak cholernie uważnie, że w końcu z ciała ponownie zaczęło schodzić ludzkie ciepło, a dłonie powoli zaciskały się w pięści, czego mężczyzna nie próbował już nawet ukrywać. W końcu zaśmiał się też, sam poniekąd nie wiedząc czemu. Może z powodu ziarna racji, którego także nie odmawiał Marcusowi? A może tego, co wybrzmiało potem?
A może zwyczajnie z własnej bezsilności na zarzuty, przed którymi nie było sensu się bronić?
A potem na krótko zapadła niezręczna cisza.
- Nie, nie pokochałaby, ponieważ jej oczy już wtedy spoczywały wyłącznie na Tobie, stawiam, iż na długo przed Anglią i obaj dobrze o tym wiemy. Co do reszty nie wiem, po prostu, nie wiem: nie wiem, czy Jack wychowywałby się pod ojcowskim ramieniem, bo też nie wiem, czy i kiedy Selena wyjawiłaby mu prawdę o ciąży. Może i by nie doszło, a może byłoby to wyłącznie plastrem. Postąpiłem inaczej... - wtedy ostatni okruch opadł na ziemię, a dłoń wampira, gdy on sam wstał z miejsca, ruszyła w pęd, aby przywitać się z facjatą Marcusa w nieprzyjemnym zderzeniu.
Patrzenie w oczy nie zdradziło niczego nowego prócz tego, co od dawna w nim siedziało, pokazując prawdę skrytą pod skośną maską: frustrację, smutek, gniew i ból - bardzo duży ból po dotarciu kolejnego strumyka słów. Być może Marcus nie zdawał sobie sprawy, a może zdawał i zrobił to specjalnie: to nie wspomnienie o tym kim był, uderzyło najbardziej – ciosem w brzuch i zmieszanie z glebą było to dalej – to, w jaki sposób mężczyzna określił siebie i innych, sadowiąc go tam, gdzie tak naprawdę nie należał od wieków - to, z jakim “jadem” przybyło echo nawet jeśli nie było to czymś planowanym i w końcu to – jaką puentą okazało się dwukrotnie powtórzone pytanie i jak okrutnie wypalało swoje odbicie we wnętrzu umysłu wraz ze śmiechem, który zamiast ukojenia, polewał duszę kwasem.
A może po prostu Louis nie wytrzymał tego wszystkiego: ot jak zwykły człowiek, którym był, odkąd tylko pamiętał? A może takim ujściem próbował zrzucić nieco ciężaru, bo chociaż nie miał nikomu niczego za złe, to jednak ta gula wciąż w nim siedziała?
I przez to rana niestety została rozdrapana, choć uwierzcie mu na słowo: nie żywił do Marcusa gniewu, a to, czym uderzył go w przypływie chwili, po czym chwycił za fraki, aby spojrzeć na niego z płonącą złością w oczach, było niczym innym, jak chwilową furią zrodzoną z nagromadzenia całego syfu przeszłości, który zaczął spływać cieniutką stróżką łez, gdy ten syknął przez wysunięte kły.
- Skąd Ty możesz wiedzieć, co myślałem?! - czasami rękoczyny przynosiły więcej ulgi niż próby wyjaśnienia czegokolwiek.
Czasami taka obrona przychodziła o wiele łatwiej na zarzuty, które od dawna uderzały w duszę po wybraniu mniejszego zła.

@Marcus Wijsheid

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
To prawda, pod pewnymi względami byli podobni, ale pod pewnymi byli jak ogień i woda, światło i ciemność, chłód i gorąc. Ying i Yang. Dostrzegł, jak kolejne słowa uderzają w mur, jakim przez lata osłaniał się Wampir. Dostrzegł, jak każde kolejne zdanie rozbija solidną skorupę opanowania. Oczy widziały, jak mur powoli pęka, jak emocje powoli wydostają się jak woda z pękającej tamy. Najpierw niespiesznie, ciurkiem powoli, kropla po kropli, przechodząc w strumień i mimo świadomości, że raz uszkodzona tama w końcu pęknie, i woda zaleje usadowione w dole miasto, zawsze jest to zaskoczeniem. Zapach Louisa również nieco się zmienił. Wanilia, pieprzona Wanilia dostała jakiegoś fałszywego tonu, lecz zanim Marcus zdał sobie z tego sprawę, było za późno. Przez chwilę wydawało mu się, że przez twarz Azjaty przemknął chłód, nie zdał sobie sprawy, że chłód był tak rzeczywisty. - Kurwa Lou, wybrała jego nie mnie do diabła. To w jego i twoich ramionach spędzała większość nocy i dni. Ja zawsze byłem cholernym dodatkiem. - słowa padły z goryczą w głosie. - Oczywiście, że nie wiesz. Nikt z nas tego nie wie. - powiedział i w tym momencie zdał sobie sprawę, jak wszystkie wypowiedziane słowa mogły zabrzmieć. Czy żałował tych słów? Może odrobinę, jednak wiedział, że było w nich ziarno prawdy. Czy miał czas na reakcje? Nie

Tama pękła, fala wody płynęła wprost na miasteczko w dole. Tego nie szło już zatrzymać, tak jak pięść, która natychmiastowo spotkała się z twarzą Wilkołaka z nieprzyjemnym wręcz chrzęstem przestawionego nosa. Błysk w oczach na chwilę otumanił mężczyznę, jednak wyuczone wiekami bitew odruchy przejęły inicjatywę. Odruch obronny uruchomił przemianę, rysy mężczyzny nabrały nieco ostrości, postura Marcusa przybrała na objętości, co dało się zobaczyć w napinającej się koszuli. Oczy Wilkołaka przybrały czerwony kolor, a na twarzy wilka pojawił się złowrogi uśmiech. To prawda, że Wampir był szybszy od Marcusa, jednak ten nigdy nie zostałby tym, kim jest, gdyby byle cios, nawet od tak starego Wampira robił na nim wrażenie. Marcus był silniejszy, a odruchy, kontrola przejęta przez Wilka, jego drugie alter ego, zamierzały tę siłę wykorzystać.

Chwycił Wampira za ręce, gdy ten próbował złapać go za fraki. Rozłożył je, lekko wyginając je ku bokom. Spowodowało to, że dystans, który chciał zmiejszyć Louis, rzeczywiście został zmniejszony, ale jednak na Wilczych warunkach. - Tylko na tyle cię stać przyjacielu? - prowokował go, tym razem celowo. - Wylewać frustrację, zamiast zmierzyć się z tym wszystkim? - Warkotliwe słowa padały, patrząc uważnie w gniewne oczy Azjaty. - Wybrałeś mniejsze zło, ściągając na siebie ciężar swojej decyzji. - Uśmiechnął się, wyszczerzając wilcze kły, to zdecydowanie nie był przyjemny uśmiech. - Masz racje, nie wiem co myślałeś - odepchnął Wampira od siebie, po czym stanął w pozycji zdradzającej gotowość na kolejny atak. - A wiesz dlaczego? Bo nie raczyłeś się z nami tym podzielić. - warknął. Słowa zapewne cięły jak nóż, bo słowa to najgorszy oręż w rękach człowieka. - Dlaczego? Stchórzyłeś Fēng? (Fēng - Wiatr) - Wyciągnął przed siebie ręce i w zapraszającym geście ruszył palcami. - Zapraszam. Wylej na mnie swoją frustrację! - wrzasnął w stronę Wampira - Wyrzuć we mnie swój gniew! - spojrzał z lekko opuszczoną głową, patrząc na niego z byka - Od tego są przyjaciele Lousie - Powiedział, ściszając głos. - Od tego, żeby pomóc w trudnych chwilach, żeby wesprzeć w trudnych decyzjach. - mówił prawie szeptem, a warkotliwy ton głosu nieco dodawał dziwnego akcentu. - Wyrzuć to, co cię trapi przyjacielu, po to tu jestem.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Choć pękły tamy i rozlała się woda, nie utonęły weń pokłady rozumu i nie szarpało się ciało, gdy większy i silniejszy potwór je pochwycił i otworzył ręce, którymi druga bestia trzymała pierwszą, albowiem stanąłby wówczas na piedestale głupca i dumą i życiem zmiażdżonym przez jestestwo czyjegoś alter ego. Nie, nie tego uczył dom i nie tym zareagowały wszystkie komórki, mięśnie oraz kły przebiegłej kobry, która w naturalnym odruchu splunęła jadem prosto w wilcze ślepia. Potem faktycznie doszło do odsunięcia - do warknięcia i odbicia słownej piłeczki z namiastką rykoszetu.
- Była wpatrzona w Ciebie jak w pieprzony obrazek i to tak, że żaden z nas nigdy tak naprawdę się nie liczył. Ty za to sam się chowałeś i teraz, zamiast walczyć, wypuszczasz ją z rąk. Co z Ciebie za wilk?! - a potem się zaczęło: Gad splunął jadem nie tylko w ślepia przyjaciela, lecz również wlał go w słowa pełne goryczy, żalu i wszystkich negatywnych emocji, które zbierały się w nim przez lata. Nie miał im za złe ich uczucia – serio! Źle również nie życzył - wręcz przeciwnie: szczerze cieszył się szczęściem ich obojga i to nie tak, że teraz o tym nie myślał.
On po prostu...
Na słowa o wylaniu frustracji Louis aż prychnął, tudzież syknął przez wysunięte zębiska, których nie zamierzał jeszcze chować.
- Po co? Przecież w Waszym świecie nie było miejsca na nic innego prócz Was! - pieprzeni hipokryci: on, ona – oni. Tak, Louis też miał wiele za uszami - również milczał w kwestii brata i wcale się tego nie wypierał, ale czyż ich dwójka także nie wlazła do podobnego gówna?
Pannica na włościach milczała przez ponad 80 lat, bo co? Bo się bała - kogo? Jego? Czyli nic nie było warte zaufanie, a teraz jeszcze powtarzała przyjęty schemat wobec Jacka. Z kolei on? Taki mądry, a jednak również milczał, bo to przecież nie była jego sprawa. Zakłamani, warci siebie wszyscy – pewnie dlatego Azjata sączył tyle toksyn i rzucał, a raczej podrzucał i wykopywał najbliższe przedmioty prosto w wilkołaka.
Dobrze wiedział, że nie zrobi to na Marcusie żadnego wrażenia, toteż nie wkładał w to ani odrobiny wampirzej szybkości czy siły - na innych: co najwyżej w kontekście prawdziwego “Jackie Chana” style i nic ponadto, ale spójrzmy prawdzie w oczy – kim byłby Louis, gdyby poza jednym prawdziwym uderzeniem i wylewaniem z siebie złości, faktycznie podniósł rękę na przyjaciela?
Zapewne poczułby wówczas ulgę, lecz byłaby ona krótkotrwała, a do tego musiałby się potem tłumaczyć Selenie, która zapewne nie byłaby zadowolona z dotknięcia jej wilczego alfy.
- Takiś mądry, to co TY byś zrobił? - zatem spytał, gdy poleciał już ostatni mebel, waza – cokolwiek. Zabawna rzecz, bo w czasie sprzedawania gradu latających pseudo “talerzy” (czyli wszystkiego, co wpadło), czarnowłosy nie starał się nawet specjalnie w Marcusa celować: może zwyczajnie nie chciał, a może wciąż próbował się kontrolować.
Najłatwiej było oceniać po fakcie dokonanym, nigdy przed nim.

@Marcus Wijsheid

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Przetarł oczy, uśmiechając się do przebiegłości Azjaty. Słowa Louisa trafiły na podatny grunt. To prawda, unikał Seleny przez ostatnie lata. No dobra może to za dużo powiedziane, unikał okazywania tego, co naprawdę czuł. W tej kwestii Louis miał racje. - A wiesz, dlaczego tak było wcześniej? Dlaczego tak jest teraz? - syknął, a w jego oczach pojawił się odcień fioletu. Przymknął oczy na chwilę, by opanować emocje. Słowa Lou trafiły w tak zwane miętkie. To był problem, z którym zmagał się od bardzo dawna. - Dlaczego miałem wpieprzać się miedzy was, skoro była z wami szczęśliwa? Narzucać jej własną wizję tylko dlatego, że byłoby to lepsze dla mnie? Widziałem, jak patrzyła na was. Nawet wtedy, kiedy przyszedłem do ciebie, żeby wyjaśnić kwestie z siostrą, poszła z myślą, żeby przypilnować, żebym cię nie zabił. - Spojrzał znów na Wampira z gniewnym wzrokiem - Skoro tak była zapatrzona we mnie dlaczego, chciała chronić właśnie ciebie, a nie martwiła się o mnie? - zapytał retorycznie, nie oczekiwał odpowiedzi. - Dlaczego mimo wielu propozycji zostania zawsze wracała do was? Dlaczego po pierdolonym obozie we śnie wołała Jego imię? - Przestał przejmować się lecącymi przedmiotami, pilnował jedynie, żeby żaden nie trafił w jego twarz. - I mylisz się Lou. Nie wypuszczam jej z rąk. Ja jej nigdy w nie nie wpuściłem miedzy nie. -wyprostował się, co jakiś czas odbijając w bok przedmioty lecące w jego twarz, chociaż dostrzegł, że te leciały bardziej w jego kierunku niż, żeby faktycznie by w niego trafić.

Marcus domyślił się, co kryło się za wysyczanymi słowami. - Jesteś dla niej jedną z ważniejszych osób na tym świecie Louis. To nie dlatego, że ci nie ufała, milczała. Milczała, bo bała się cię zranić, bo bała się, cię stracić kretynie. Nawet nie wiesz, ile nocy namawiałem ją, żeby w końcu ci powiedziała. To Ona musiała Ci to powiedzieć, nie ja! Gdybym ja do ciebie przyszedł i powiedział Ci, co się tam wydarzyło, byłoby lepiej? Nie sądzę, zamiast żalu byłaby wściekłość i ból o wiele większy niż teraz. Gdybym ja przyszedł wcześniej, musiałbym ci to wyjaśnić. - po tych słowach, skierował wyprostowany palec w stronę Louisa. - Gdybyś wtedy choć wspomniał, że on żyje, uniknęlibyśmy tej cholernej zmowy milczenia. Wszyscy jesteśmy temu winni Louis. Ty za milczenie, ja pierdolone poczucie przyzwoitości, Ona za opieszałość i upartość. Czas płynie nieubłaganie, to myśmy poddali się jego prądowi, zamiast się z nim zmierzyć. - wykrzyczane słowa zawisły w powietrzu. - Każde z nas popełniło błędy w tej popieprzonej rozgrywce zwanej życiem. - złapał jedną z waz, przyjrzał się jej uważnie. - Ta jest ładna, szkoda, żeby się zbiła. - odłożył ją na stolik stojący między nimi. Zaraz potem zerwał się, podbiegając do Louisa.

Stanął naprzeciw mężczyzny ze smutnym wyrazem twarzy. Oczy zgasły, przybierając ludzki kolor - Nie wiem Lou. Nie wiem, jak zachowałbym się na twoim miejscu. Wierzę, że podjąłeś słuszną decyzję. Choć wewnętrznie kłóci się to z moim postrzeganiem świata. - powiedział spokojnym tonem, pełnym smutku - W końcu ty znałeś go najlepiej, Ty jako jedyny mogłeś podejrzewać, jak Ryuu zachowałby się, gdybyś postąpił inaczej. Ty jako jedyny mogłeś przewidzieć konsekwencje tego, gdybyś postąpił inaczej. - jego imię padło po raz pierwszy w tej żywiołowej wymianie zdań i przedmiotów.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Słowem “dlaczego” wielu powaliło mocarnych Goliatów, a to dlatego, że w historii świata słowo to nie bez przyczyny trzymało piedestał pierwszeństwa, na których nigdy nie zdołało wskoczyć nic innego. Tym samym więc pytaniem Wilk odbił pałeczkę Wampirowi, na co wampir ten oczywiście nie potrafił udzielić odpowiedzi dłuższej niżeli ta, która faktycznie pozwalała mu na połączenie kropek i użycie tych faktów, o których akurat wiedział. Cała reszta, jako że nie znał przeszłości Marcusa, wciąż chowała się pod tiarą tajemnicy.
- No powiedz dlaczego? Dlaczego tak było i teraz jest? A potem powiedz mi, czy spytałeś ją chociaż raz, jak naprawdę to wyglądało i czy faktycznie była szczęśliwa? - wampir dobrze wiedział, gdzie uderzały jego słowa, bo tak jak Marcus wcześniej, tak i on odpłacił się równie bolesną “ripostą” celując w dokładnie to samo miejsce – serce.
Początkowo może faktycznie chciał się nieco zemścić, lecz gdy tylko wilkołak do niego podleciał i spojrzał smutnymi ślepiami, z których zszedł złowrogi fiolet, zaczął tonować wewnętrzną złość, a do tego schował podwójną parę kłów.
- Jesteście siebie warci: Ty i Ona. Patrzyła na nas i będzie patrzeć jak na przyjaciół - jak na zwykłych ziomków do kufla czy nocne wypady na miasto i nic więcej. Nie pilnowała Cię, byś mnie nie zabił - pilnowała NAS, aby nie doszło do bezsensownego rozlewu krwi Ty debilu. Głupia poszła za nami, chociaż obaj kazaliśmy jej siedzieć na tyłku. Pytasz, czemu wołała “Jego” imię, może właśnie dlatego, że, jak sam sobie ładnie odpowiedziałeś, nigdy jej nie wpuściłeś w swoje ramiona, mimo iż ona od dawna trzymała Cię w swoich, nawet jeśli również starała się o tym nie myśleć. Poza tym to do Ciebie poleciała się zwierzać, to Tobie powiedziała o swojej “chorobie”. Ty zawsze wiedziałeś wszystko przed Nami, jak myślisz, dlaczego? - waza faktycznie była ładna i w sumie dobrze, że uszła z życiem - nie to, co inne przedmioty.
Szczęśliwie po zejściu napięcia nic więcej nie ucierpiało, a cała potyczka ograniczyła się do lub aż odbijania piłeczki "dlaczego” zgrabnie wplecionej w niełatwe pytania, na które nigdy nie istniała uniwersalna odpowiedź, mogąca doszczętnie wyczerpać zagadnienie. Zawsze bowiem znajdywało się coś jeszcze, coś, co chyba jako jedyne mogło konkurować z pogromcą Goliatów.
“Ale”...
- Wiesz, czemu do tej pory go nie ożywiłem? Bo cholernie się boję, nie tego, co zdołałem “niby” przewidzieć czy postawić sobie pytaniem, lecz tego, czy będę kiedykolwiek w stanie spojrzeć mu w oczy. - niestety, tutaj leżał pies pogrzebany głębiej niż niejedno kłamstwo. Utrata honoru była dla Azjatów czymś gorszym niż śmierć, a co dopiero dla niego: kogoś, kto ten honor tak naprawdę tracił przy każdej ewolucji i zmianie bez tego, który do dnia swojego poświęcenia był mu głosem rozsądku i rady. Jeżeli jednak wejść głębiej to tak: gdzieś tam w środku Louis podzielał zdanie Marcusa w tej kwestii: jego serce i dusza nie mogły cofnąć czasu, aby odzyskać Freyę, lecz bardzo chciały zmienić przyszłość, aby móc wyrwać z rąk śmierci brata - cząstkę tak bardzo umiłowaną, że życie bez niej, choć wciąż intensywnie, nie zawierało “tego czegoś” bardzo istotnego – nie tyle oparcia, co drugiej bardzo ważnej połówki.
- Gdyby ożył, na pewno nie próbowałby Ci odebrać Seleny. - w końcu siły wampiry wyparowały, a on, jakkolwiekby to nie wyglądało, oparł czoło o wilcze ramię, bez obaw, na krótko.
- Nie cofnę złożonej przez siebie propozycji pomocy - proszę Cię tylko o jedno. Cokolwiek zamierzasz zrobić, a wiem, że tak, nie spieprz tego i nie wypuszczaj jej kolejny raz z rąk, bo następnym razem będę na serio w Ciebie celował. Ona Cię kocha, ale może nie chcieć czekać na Ciebie wiecznie, gorzej, może zechcieć za Tobą pójść, tak jak za nami, a wtedy historia zatoczy koło. - może nie było to “tradycyjne” wyładowanie frustracji - może nawet nie pozwalało na całkowite domknięcie wszystkich spraw, ale z pewnością pozwalało na otworzenie pewnych furtek, wejście przez nie i umocnienie znajomości. Sam fakt, że Marcus stał się świadkiem wybuchu wampira, wiele znaczył i chyba ze wzajemnością, bo tak naprawdę, ile osób faktycznie zastało ich w podobnej sytuacji i stanie emocjonalnym?
No właśnie...
- Kobiety... Zawsze z nimi są jakieś kłopoty. - zaśmiał się cicho Louis po odsunięciu od wilkołaka. Cokolwiek myślał sobie Marcus, jednego mógł być pewien: sprawa Ryuu nie została zamknięta. Jego ożywienie było dość prawdopodobne, lecz na pewno nie teraz i nie przy nim. Tutaj słowa nie musiały odbić się echem - jeżeli faktycznie do “tego” dojdzie, to z pewnością przy obecności osoby najbardziej związanej z “ojcem”. Selena mogła dalej bawić się w teatrzyk, jednak to Louis miał teraz w dłoni kartę przetargową, dzięki której zyskał niepodważalny powód na to, aby wyjawić nieśmiertelnemu prawdę o jego rodzicach.

@Marcus Wijsheid

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Możliwe, że powaliło wielkich, ale czy przypadkiem nie jedne wrota twierdz zostało otwartych, dla maluczkich przez zwykłe dlaczego? - Przez strach Louis. Przez cholerny strach! - wrzasnął. Tak, Louis trafił po raz kolejny w jątrzącą się ranę w Sercu Wilkołaka - - dodał z goryczą w głosie. - Dlatego było tak. W Anglii była z wami, nie chciałem się wpieprzać, widząc ją szczęśliwą, czy faktycznie była, to już inna sprawa. Gdy zrozumiałem, że robię błąd, było już za późno Lou. Wtedy wyciągnąłem ją z Oświęcimia. Potem sam rozumiesz... - Dodał. Nie musiał tłumaczyć Louisowi, czemu potem unikał zbliżania się do niej. Znał w końcu jej stan, wierzył w jego inteligencje.

- Może i masz racje. - przyznał - Może, widziałem to, co chciałem widzieć. Bo tak było łatwiej. - zaśmiał się smutno - Wiedzieć to, co wygodne dla usprawiedliwienia własnej bezsilności i strachu. - spojrzał na Wampira, patrząc mu głęboko smutnymi oczami. - Jednak mylisz się przyjacielu. Nie musiała mi się zwierzać. Byłem z nią od samego Oświęcimia. Usiłowałem ją karmić, wyleczyć. Myślisz, że fabrykę i centrum badań nad krwią stworzyłem ot, tak? Jaki miałbym mieć ku temu powód? O synu z Ryuu dowiedziałem się całkiem niedawno, bo po pierwszej waszej rozmowie. - w duchu dziękował, że pierwszy wybuch został zażegnany.

- Stoisz przed ciężkim wyborem. Wyborem, przed którym kiedyś stanąłem ja. Honor, ponad miłość. Bo, że go Miłujesz, to nie ulega wątpliwości. - Powiedział, z delikatnym uśmiechem kładąc rękę na karku mężczyzny - Tę decyzję musisz niestety podjąć sam. - mówił prawie szeptem, lecz wiedział, że Louis i tak go słyszał. - Pozwoliłem jej odejść, plamiąc swój honor, w imię miłości. Gdybym nie pozwolił ci jej.. - zamilkł, żeby nabrać głębiej tchu - Zapewne umarłaby niedługo później. Tak czy siak. Potem durny honor nie pozwolił mi zbliżyć się do Sel, bo bałem się stracić i ją, przez co o mało faktycznie jej nie straciłem. Gdybym pozwoliłbym się jej zbliżyć, pewnie nie trafiłaby do obozu. - mówił i uniósł nieznacznie głowę, patrząc w jakiś punkt na ścianie. Dając sobie, kolejne dwa oddechy, na zebranie myśli. - Lou, a może tak właśnie miało być. Może właśnie Ona miała trafić do obozu, żeby on mógł to przetrwać. Może gdyby nie jego cholerna duma i jak to nazwałeś pierdolone poświęcenie, on zginąłby od ostrza jakiegoś SSmana. - ożywił się nieco - Owszem łatwiej było by pogodzić się ze stratą, ale Lou do cholery, może tak właśnie miało być, że On miał przeżyć. Do cholery, przecież nić nie dzieje się bez powodu. - spojrzał Wampirowi w oczy - Wyrd bið ful ãræd - Przeznaczenie jest wszystkim - Powiedział, a słowach tych dało się wyczuć pewną moc. Słowa, w które Wilkołak wierzył, słowa, które były swoistą mantrą w przeszłości.

- Masz rację, coś muszę zrobić. Dlatego proszę cię o jedno. Nie pozwól jej za mną jechać - odpowiedział enigmatycznie. - Czas zmierzyć się z demonami przeszłości. I ty i ja. Jeśli zadecydujesz go uśmiercić, mogę być przy tobie, jeśli tylko będziesz chciał towarzystwa. Jeśli go obudzisz, też mogę być przy tobie. - unikał słowa ożywić, źle mu się ono kojarzyło. - Też ją kocham, Lou, od pierwszego wejrzenia. - dodał.

Parsknął śmiechem - A my naiwni zawsze pragniemy ich względów. Skazując się na ten niechlubny wyrok - poklepał Louisa po ramieniu. - Ale sparingu i tak ci nie odpuszczę - szepnął mu do ucha, po czym wybuchł głośnym gromkim śmiechem. Miał racje, niewielu widziało ich w takim stanie, jakim byli. To zapewne o czymś świadczyło. I to, że mimo wszystko nie skoczyli sobie do gardeł, mimo wielu trudnych zdań, również.

  

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Jednak Louis aż tak bardzo się nie mylił, bo i aż tak bardzo on i Marcus nie różnili się od siebie. Popełnionych błędów nie mogli zmyć z rąk, ni zdjąć z barków, które wciąż dźwigały kilogramy tamtych nieszczęsnych worów. Powstałe przez nie siniaki coraz mocniej rzucały się w oczy, lecz hej! Nie były czymś, czego nie dało się zaleczyć, o czym dobrze wiedzieli ludzie, istoty tylko z pozoru kruche i tylko pod kątem fizycznym. Potęgą swojego ducha wielokrotnie pokazywali miażdżącą przewagę nad istotami długowiecznymi: nad ich wolą życia, zawziętością i wytrzymałością na losowe karuzele, które częstymi niespodziankami zdołały porwać wiele dzieci nadnaturalnego świata na przestrzeni mnóstwa wieków.
Pokora i zrozumienie nie zawsze przychodziły z wiekiem, ale na pewno rodziły się wraz z doświadczeniem, którego nabywanie przebiegało w różnoraki sposób. I właśnie dlatego Louis nigdy nikomu do końca nie wierzył, albo inaczej: nie ufał stereotypom wiekowym, ni młodości, którą emanowało młode pokolenie. W większości butne zbyt pewne siebie i oczywiście wiecznie jojczące na to starsze, bo przecież na niczym się nie znało - ba, bo chowało łby grzecznie pod ziemią, gdy wedle ich mniemania należało walczyć. Anarchiści i hipokryci, lecz gdyby oddać im stery, zatopiliby swoje statki w mgnieniu oka.
Bo przecież zawsze łatwiej było narzekać niż przyjść i porozmawiać, by wypracować obustronny kompromis jako i oni powoli go budowali: słowem oraz czynem. I chociaż doszło do potrzaskania kilku mebli – ba, do sprzedania sobie czułostek w mordy, to po tym wszystkim więź znajomości zaciskała się jeszcze mocniej i nie zdołały tego przeciąć nawet słowa, a były one mocne, o czym również obaj zdołali się przekonać. A jednak tkwiła w tym pewna logika: zarówno Louis jak i Marcus wywlekali prawdę - bolesną, bo bolesną, ale prawdę zmuszającą do refleksji: do przetrawienia pewnych spraw i przekucia ich na coś zupełnie nowego.
W tamtej chwili milczenie wampira tylko z pozoru uchodziło za obraz obrazy i ignorancji słów towarzysza, bo i takowym nie było prawa nazwać gestu podejścia oraz ułożenia dłoni na ramieniu wilkołaka jako równego z równym. Skinienie głową również mówiło wiele:
Rozumiem Cię Bracie,
Masz moje słowo Bracie,
I wsparcie również.
Dziękuję.

- Jak się to u wikingów mawiało? Że wszyscy i tak spotkamy się w Valhalli? Jeżeli Freya tam jest, a pewnie tak, to w końcu ją znajdę, a wtedy już nie wypuszczę. A Ciebie Prządki Losu, który wcale nie jest taki nieugięty, ponownie połączą z żoną, bracie. W taki czy inny sposób znów się spotkamy: jeśli nie TAM, to pewnie tu, w tym życiu, a dopiero potem tam, a następnie w kolejnych. - rzekł spokojnie Louis.
Chociaż sam nie wiedział, co tak naprawdę kryło się po drugiej stronie i czy kiedykolwiek zdoła przekroczyć bramy JEJ królestwa, głęboko wierzył, że świat ponownie ulepi dla NIEJ ciało, aby raz jeszcze mogła poń kroczyć. Wtem na samą myśl mężczyzna po raz pierwszy uśmiechnął się w ten sposób: tak szczerze, tak ciepło... A potem zrobił bardzo charakterystyczny wyszczerz na myśl o tym, jak przejebaną sytuację będzie miała Selena, mając szpiega na karku.
Tym jednak Louis nie zamierzał się przejmować - niech Marcus się potem tłumaczy - najlepiej po sparingu, który z pewnością będzie miał kiedyś miejsce.

Z/t 2x

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sponsored content


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach