Musiał zaparkować dość daleko od mieszkania Silvana i Idy, bo nigdzie dookoła nich nie było miejsca i przejść resztę na piechotę. Na szczęście noc była ciepła jak na tę porę roku, cieplejsza niż niektóre wampiry, a i powietrze było suche, więc nie skończył z typową dla siebie o tej porze roku aureolką loczków godną Einsteina.
Dopiero co odebrał swoją wiekową już Toyotkę od mechanika, samochód średniej klasy, który służył mu od dawna i nie jedno widział, niejednego trupa w bagażniku woził, więc musiał wziąć ją na przejażdżkę. Szkoda tylko, że taką krótką. Oby nikt mu nie zarysował, bo nowy lakier zrobił. Piękna, niewyróżniająca się szarość.
Nie ociągając się zadzwonił domofonem pod numer Drakulich (chociaż żadne nie nosiło takiego nazwiska, w sumie nie pamiętał, skąd się wzięło to, które nosił Silvan i Maurice, natomiast Ida nadal nosiła swoje prawdziwe, bo mogła), ktoś mu otworzył, to nie tak, że przyszedł niezapowiedziany, po prostu zamiast zwyczajowego liściku słanego chłopcem na posyłki pół godziny przed wizytą, był w tych czasach esemes.
Wdrapał się na najwyższe piętro zabytkowej kamienicy, gdzie mieszkali jego znajomi, jego w sumie jedyny przyjaciel i Ida. Cieszył się, że w czasie przemiany nie był typowym zakonnikiem z rycin, z ogromnym brzuchem, inaczej miałby niezłą zadyszkę. Na szczęście w Khor Virap lubili pokutne wspinaczki na szczyty gór i skromne posiłki. A swoim zdaniem Sahak grzeszył bardzo dużo, pomimo minimalnego kontaktu ze światem zewnętrznym.
Windą zaś nie jeździł, bo kiedyś się w niej zaciął i nie było fajnie.
Zapukał trzykrotnie do drzwi.
— To ja! — musieli słyszeć, jak idzie, poza tym przecież był umówiony z Silvanem, a i Ida znała jego i jego głos. W sumie nie wiedział, czy dziewczyna będzie w domu. Nie miało to znaczenia.
_________________