Po krótkiej acz intensywnej uwerturze chrobotu klucza w zamku, rozlała się melodia podzwaniajacych o siebie złocistych kolczyków i bransoletek. Ledwie słyszalne pacnięcie biodrem o drzwi i trzask zamkniętego skrzydła ze słyszalnym "ssss" po bezdźwięcznym "up". Stłumiony chichot i niespieszne koliste szurnięcia zsuwanych ze stóp pantofli, miękki odgłos upadającego na chłodne kafelki płaszcza. Przyszła niczym ciepły podmuch saharyjskiego wiatru, niosąc ze sobą zapach słońca, kadzidła i gorzkiej mirry, wszystko pod gorącym korzennym zapachem cynamonu i palonych ziaren kawy.
– Jebać domowy ekspres, zobacz jakie cuda znalazłam w tej nowej kawiarni przy Degolu – powiedziała lekko od progu, po włosku, w języku, który nie był językiem interesów, a miłości. Od czasów kamienicy Tahira piekielnie rzadko używała francuskiego. Wywoływał u niej mdłości. Fakt, że mieszkała w Paryżu i musiała sie tym językiem posługiwać niemal cały czas... Miłość wymagała poświęceń.
Jej strój nie pasował do gorącej aury. Czerń prosto skrojonych spodni podkreślajacych linię bioder, zwieńczona była nimbem koronkowej, eterycznej
transparentnej siatki, po której sunął czarny wąż. Jej wolno odrastające loki obecnie były ujarzmione, a gładkość fryzury doskonale podkreślała proporcjonalny kształt czaszki i czarne jak dwa węgle oczy, które obecnie były zakotwiczone w Silvanie. W jej dłoniach znajdowałą się tacka i dwa kubki na kawę. Jeden niewielki, na podwójne espresso, drugi zaś - przezroczysty dla lepszego efektu - składał sie z wielu warstw bieli, brązu i złota. Wzrok Tahiry, cała jej postawa, sugerowały zdecydowanie, że kobieta nie chciała za bardzo pozwolić na pracę swojemu towarzyszowi. A potem przekręciła głowę w stronę jego rozmówcy:
– Och... Ty nie jesteś Samuel... – zauważyła tym razem po angielsku, z mocnym bliskowschodnim akcentem. Jej uśmiech zmienił się nieznacznie, może trochę zadrżał pod naporem niepokoju wobec
tej sytuacji. Co innego droczyć się ze swoim konkurentem w walce o uwagę Silvana, co innego widzieć... jego. Choć może i on był konkurencją?
– Muszę częściej grzebać Ci w kalendarzu doktorze Zimmerman, nie wiedziałam, że to spotkanie jest już dzisiaj. – odparła z kokieteryjnym wyrzutem i podeszła do Doriena, by zgodnie z francuskim zwyczajem powitać przyjaciela całusem w policzek.
– Czarna dla mnie w takim razie. Bo Ty preferujesz jaśniejsze odcienie... kawy, prawda Dorien? – wyszczerzyła zęby drapieżnie.
– A może powinniśmy się napić świętując umowę? Wydajecie się strasznie drętwi i poważni, to kiepski sposób załatwiania interesów. – upiła ciekłą gorycz z kubeczka cofając się by podać białą chmurkę gospodarzowi tego miejsca.