ending is about wanting to go back to the start

2 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904

In the looms of our bones we are constantly weaving together memories & blood. Soon we will look like warm, bright tapestries. We wait for God to unravel us so our mistakes can be remade into other people’s perfections. We walk the streets half-finished & yet alive. The constant message of lungs: keep going.

SAHAK & MARIE | THEME



Tego wieczoru było bardzo ciepło, niemal piętnaście stopni, pomimo że słońce opadło już do Sekwany, najpierw zamalowując świat szarością, a później bezgwiaździstym, smogowym, neonowym mrokiem.
Z samochodu zaparkowanego na płatnym parkingu wyszedł elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku, gładko ogolony, lecz ze srebrną siwizną na skroniach. Cały w kirze, mógłby uchodzić za kapłana w cywilnym ubraniu przez czarny golf i marynarkę, dopiero narzucony na ramiona płaszcz w szarą jodełkę, bez przekładania kończyn w rękawy, dodał mu tego paryskiego wrażenia, że każdy przechodzień, który nie jest turystą, wyszedł prosto z wybiegu Paris Fashion Week.
Po krótkiej rozmowie telefonicznej z Marigold i umówieniu na rozmowę Sahak przeszedł się na Square du Vert-Galant, nieco już opustoszały w godzinie kolacji i spotkań w restauracjach, nie w parku. Usiadł na ławce najbliższej wejściu do sztucznego półwyspu na Sekwanie i otworzył książkę, którą wziął ze sobą.
Latarnia uliczna nie doświetlała dość przestrzeni dla wygodnego czytania jako człowiek, ale on nie miał z tym problemu, nawet jeśli często nosił okulary dla samej estetyki. Otworzył książkę na tymczasowej zakładce, bilecie na metro zużytym dwa tygodnie wcześniej.
W dłoniach, pasujących bardziej do brutala, niż wierszoklety, trzymał tomik tureckiego poety i działacza politycznego, Nâzıma Hikmeta. Tytuł na otartej stronie, po turecku, znaczył tyle, co Zmarła Dziewczyna.

To ja pukm do waszych drzwi,
do drzwi zamkniętych, otwartych.
Zobaczyć mnie nie możecie,
nie można zobaczyć umarłych.
[...]
Ogień wypalił mi oczy
- włosy zajęły się pierwsze.
Stałam się garstką popiołu.
Popiół uleciał w powietrze.

Sahak przepływał wzrokiem po treści, lecz te dwie strofy zapadły mu w duszę najbardziej. Nie lubił turków, kwestia prywatna, jednak potrafił odciąć pewne aspekty swojego pochodzenia, aby docenić dzieła mężczyzny, zwanego najwspanialszym współczesnym poetą Turcji. Przesunął palcami po literach, czerniących się jak wyrzuty sumienia na kremowym papierze. Złota obrączka, różaniec, łapała światło i błyszczała jako jedyna w ciemnej istocie Darbinyana.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Obłęd ją umiłował. Im mniej panowała nad tym, kim była, tym bardziej pragnęła pokazać, że ma pełną kontrolę nad każdym aspektem nieżycia. Chciała obnosić się spokojem, zwyczajnością. Do tej pory jedynie Stwórczyni widziała Dossett w podobnym, antypatycznym stanie, dlatego Marie nie mogła znieść zdestabilizowania własnego oblicza; obnażenia destrukcji. Naturalnym następstwem dbania o pozory było wyjaśnienie wszystkiego, co zdarzyło się w kamienicy. Finalnie nie potrafiłaby przejść do porządku dziennego bez stosownego zamknięcia. Potrzebowała usłyszeć cokolwiek, potwierdzającego chociażby neutralne stosunki. Zawsze tylko tego chciała – być dla nich obojętna, niewidoczna. Łatwa do pominięcia, trudna do obrzucenia odpowiedzialnością. Niemal nieistniejąca, obca nawet dla najbliższych.
Przed wyjściem kilka razy, obsesyjnie, upewniała się, że wygląda przyzwoicie. Przygładzała spięte włosy. Poprawiała kołnierz. Oglądała dłonie, szukając pod paznokciami pozostałości po krwi oraz mięsie. Nawet jeżeli z pozoru wszystko podlegało jej woli, Marie i tak próbowała usunąć wszelkie niedoskonałości. Na nowo spinała włosy, prasowała kołnierz, szorowała dłonie. Była sterylna, ale nie była piękna, bo nie była ludzka. Istniała jako pusty, czysty pokój, z którego wyniesiono meble. Nijaka. Nie pozwalała sobie na ekspresję poprzez aparycję. Trzymała się prostych krojów, odzieży używanej. Mdła, wyblakła, dopóki nie oczekiwano od niej konkretnej prezencji – Stwórczyni rzadko, Dorian częściej. Nie przeszkadzało jej to, nie przywiązywała do tego wagi.
Przemierzając Paryż, niemal zapomniała o charakterze spotkania, wszak gniew zostawiła z Sahakiem w kamienicy, w tamtym pokoju; tak było łatwiej. Jednak teraz, gdy go ponownie zobaczyła, zrozumiała, czemu obarczony został ciężarem uczucia. Wraz z postacią powróciły też najintensywniejsze wspomnienia. Marie westchnęła, zsuwając w kieszeni czarnego płaszcza pierścionek, którego obiecywała nie ściągać. Zbliżyła się powoli, obserwując go. Błądziła wzrokiem po kształcie wampira, tomiku poezji oraz obrączce. Istniała wokół niego pewna aura. Marigold nie umiała stwierdzić jaka.
Czasem miała wrażenie, iż niektórzy, ci z silnymi charakterami, ledwo się mieścili we własnych ciałach. Ona się w swoim zapadała.
Przywitała się cicho i usiadła obok. Patrzyła przed siebie, nic nie mówiąc, niezdecydowana jak dokładnie powinno przebiegać takie spotkanie. Nie miała w zwyczaju przepraszać za podobne sytuacje, zwłaszcza, że do tej pory jedynym ich świadkiem była Raisa. Po każdej kłótni z wampirzycą panował pewien okres ciszy, a potem wracały do niewylewnych, ograniczonych kontaktów. Dossett była zdania, iż nie potrzebowały sobie nic wyjaśniać, bo ciężar winy nosiła tylko jedna strona. Dodatkowo każda, ewentualna próba podjęcia konwersacji przyczyniłaby się do wznowienia sporu. Nikt nie pragnął trwać w nieskończonym konflikcie.
Teraz było inaczej. Miała do czynienia z kimś innym.
Nie minęła chwila i Marie znowu wstała. – Przejdziemy się?

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Po przywitaniu, pozwolił ciszy między nimi opaść, jak kolejnym warstwom smogu i miejskiego kurzu. Włożył zakładkę ponownie w to samo miejsce, pogniecione brzegi biletu, które wystawił ponad górny margines, sugerowały że robił to częściej niż tylko w tej chwili. Tomik był niewielki, raczej kieszonkowy format, więc Sahak schował go za pazuchę marynarki, tuż obok epipena.
Symbolicznie, gdy wiersz o bombie atomowej i anihilacji, z komentarzem o wojnie, spoczywa obok innej śmierci, wekuronium, lek blokującym przewodnictwo nerwowo-mięśniowe, a co za tym idzie, całkowicie rozluźniającym mięśnie, w dawce odpowiedniej dla stukilowego wampira, w odpowiedniej dla Sahaka. Jak w przypadku większości świętych, Darbinyan widział w sobie wiele grzechów i okrutne modły na przebłaganie za grzechy własne i całego świata. Czasami Sahak zdawał się być patronem burz, których nie można oddać nikomu. Błyskawic, które zostawiają na ciele ślady, nawet gdy przechodzą. Świętym tego, co nie trwa wiecznie. Nic nie trwa wiecznie, nawet wieczność.
Niektórych rzeczy nie mówi się głośno, na przykład tego, że samo istnienie jest przerażające, a strach nie jest czymś złym. Dobrze jest się bać. Nikt też nie mówi o pustkach w piersi, pod sercem, w płucach, między żebrami. O tym, że nie należy ich wypełniać sklepowymi sztucznymi kwiatami. Długo uczył się, nim to rozpoznał, nim wyrwał twarde druty zrośnięte z tkanką, zaropiałe płatki z poliestru, nim wyrosły tam przebiśniegi, niezapominajki oraz konwalie.
Z wirusem czy bez, każdy z nich był tkanką oraz kośćmi i każdy nie będzie miał znaczenia za kilka tysięcy lat, lecz wspomnienia i chwile, te w danym momencie, miały ogromne.
Oczywiście — kulturalnie wystawił w jej stronę łokieć, aby Marigold mogła ująć go po ramię podczas tej przechadzki. — Chciałaś porozmawiać, jak mniemam.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Położyła delikatnie dłoń na jego łokciu w geście odmowy, świadomie nakreślając charakter spotkania. Bliskość była niepotrzebna, bowiem Dossett nie zamierzała prowadzić rozmowy, ażeby wykuć z kamienia obcości nielichy kształt relacji. Wiekowi martwi traktowali maniery jak przyzwyczajenie, pozostałość po czasach minionych; nie kryła się za nimi myśl, a ona… Ona nienawidziła nieszczerego, kurtuazyjnego dotyku. Oduczyła się ufania w kulturę osobistą, bo ta zazwyczaj niewiele ujawniała z rdzenia duszy. W jej oczach Sahak jawił się jako uosobienie pozoru, zwłaszcza gdy patrzyła na niego z bliska. Po chwili doszła do wniosku, że córki ocieplały jego wizerunek, bez nich istniał niby stary, szorstki materiał. Mogłaby mu nawet współczuć, ale nie chciała. Naturalnie wciąż się gniewała, rozsierdzał ją fakt, iż została skrytykowana, osądzona i pozostawiona w najbardziej podatnym na uszkodzenia stanie. Zżyta z własną narracją ofiary, nie potrafiła powstrzymać się od rozpamiętywania krzywdy. Jednocześnie kłębiła się w niej chora potrzeba, aby właśnie od niego usłyszeć, że miała pełne prawo zanurzyć się w rozpaczy.
Stawiała stopy równo jak chodzący po linie. Patrzyła przed siebie, obserwowała otoczenie. Wyglądała jakby zbierała myśli, zastanawiała nad tym, co powiedzieć, lecz w rzeczywistości pogrążyła ją bardziej natrętna kwestia – smak. Już od jakiegoś czasu jej silne emocje łączyły się na płaszczyźnie fizycznej z głodem. Mogła nienawidzić, mogła miłować; końcem zawsze była konsumpcja. Teraz ciekawiło ją czy Sahak smakował tak nieprzyjemnie jak go odbierała; lepiej, gorzej? Być może podobnie do Doriana albo… całkowicie inaczej. I znów nie chodziło tylko o krew, zbłądziła wśród spójności ciała; barwy mięsa, odporności na plastyczne odkształcenia, na siłę.
Ścisnęła pięść, żeby powrócić do rzeczywistości. – Kiedy napisałam do Tahiry i poprosiłam o pomoc, naprawdę myślałam, iż będę gotowa ją przyjąć. – Nie zamierzała opowiadać o tym, co dokładnie przeżywała. Informacja nieistotna; wątpiła też, że go to obchodziło. Poza tym nie zyskałaby nic na zwerbalizowaniu tragedii. Nie chciała z bezsilnością w głosie oznajmić, iż gdyby to samo spotkało ją jeszcze kilkadziesiąt lat temu, zapewne skończyłaby z głową w piekarniku. Nieświadomie i tak już naszkicowała żałosny autoportret, a opowieść o tym, że pomyliła boski pierwiastek z cielesną ułomnością, pogrążyłby ją jeszcze bardziej.  – Jest mi przykro, wujku. – Przykro jej było za to, iż została przyłapana w takim stanie. Za kontakt z kuzynką. Za każdy kolejny krok. Za potrzebę wyjaśnienia sytuacji.
Ograniczała słowa, choć i tak zazwyczaj mało mówiła. – Czy… powinnam cię teraz adresować inaczej? – Była za stara na próbę otworzenia się przed rodziną, która wzbudzała w niej wyraźny wstręt, więc wolała zmienić temat. Przy okazji zamierzała dowiedzieć się czy nowa funkcja w rodzie wiązała się ze specjalnym tytułem, jakiego winna była od tej pory używać.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Nie obraził się za odrzucenie gestu. Nie potrzebował robić niczego z rękoma również. Splótł je przed sobą, w nieco mnisim geście, brakowało mu trochę obszernych rękawów, w których mógł trzymać dłonie, ale nie była to potrzeba na tyle mocna, aby wzbudzała dyskomfort. Nie spieszył się, dostosowując krok do wysokiej kobiety u jego boku, jednak nie balansując na liniach chodnika, tak jak balansował na linii obłędu i czystego umysłu.
Swojego czasu Radny Marcus oskarżył go o noszenie masek, o ukrywanie swojej prawdziwej natury. Darbinyan nadal nie zgadzał się z tą oceną, bo nie uważał, aby żadna z jego form była kłamstwem. Wystarczyło patrzeć na coś więcej, niż powierzchowne cząstki, łatki własnej percepcji, w gruncie rzeczy będące odzwierciedleniem odbiorcy, jego poglądów, wnętrza i obaw. Łatwo jest ukryć części siebie, gdy pokazuje się w większości rzeczywisty kształt, chowając tylko niektóre rozbłyski za konwenansem. Nikt nie musiał wiedzieć, że wgryzał się w wątroby ofiar i modlił pośród ich wnętrzności, oddając hołd swojej bogini, na granicy zezwierzęcenia i świadomości.
Mężczyzna pościł od dłuższego czasu. Zaspakajał swój głód na tyle tylko, aby nie oszaleć, modlił się długie godziny, aż kolana bolały od zimna, a ciało drętwiało i nie spożywał niczego z ludzkich pokarmów i napojów. Przestał śmierdzieć papierosami, organy uwalniały się od celowo, paranoicznie wkładanych w nie kwaśnych toksyn. Agnus Dei, qui tollis peccata mundi, miserere nobis.
Nie ma potrzeby, Marigold. Chciałbym jedynie, abyś nie tułała się w takim stanie, jak wtedy, po ulicach Paryża. Ze względu na nieobecności twojej matki, odpowiadam za ciebie. Prosiłaś, aby Tahira nie wnikała w to, co się wydarzyło i ja nie będę. Jesteś dorosła i podejmujesz własne decyzje. Niektóre mogą być niezrozumiałe dla innych, dla mnie i akceptuję to. Moja protekcja będzie sięgać tylko tam, gdzie pozwolisz. — Podkręcił nieznacznie głową. — Nie, chyba że chcesz nadać mi inne miano.
Byli nieśmiertelni i jedyne, czego się obawiali, był Bóg.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Każda z jej form była kłamstwem; mniejszym lub większym, lecz ciągle kłamstwem. Nie miało znaczenia, ile jest Marigold w Marigold albo czym Marigold tak naprawdę jest. Po śmierci straciła silne poczucie własnej tożsamości… jakiekolwiek poczucie własnej tożsamości. Niemniej wiedziała, kim nie jest; potrafiła utworzyć definicję, używając negacji. Nie była człowiekiem. Nie była wybrana. Nie była kobietą. Jednocześnie… nie istniała jako wampir, istota pospolita czy mężczyzna. Jedyna godna, by ująć klucz odkupienia, lecz wciąż niezdolna, ażeby go odszukać. Nieokreślona, bezgranicznie zatracona we własnej nieistotności; wyjątkowości. Nie zdając sobie sprawy z własnego bytu, pozwalała przemawiać milczeniu, a czasem i instynktowi… krwi. Rzadziej przodowały uczucia, ponieważ to ich obawiała się najbardziej. Nie potrafiła przewidzieć, jaki wpływ na nią będą miały konkretne wydarzenia; nawet te najbardziej trywialne. Nie rozumiała, dlaczego gesty, które powinny cieszyć, wzbudzały gniew; czemu smuciło ją szczęście innych? Czyżby sprzeczności również wyłaziły ze środka, z tęsknoty za tym, co winna pochować?
Dossett pozwoliła, aby słowa wuja przesiąknęły do głębszych warstw jej nieludzkiej skóry. Musiała zdecydować się na odpowiedź. Chyba ciągle szarpał nią żal. Gdy poprosiła Tahirę o pomoc, w jakimś stopniu zdawała sobie sprawę, że nie może liczyć na dyskrecję, ale słysząc z ust Sahaka kwestie omawiane z kuzynką, poczuła się w pewien sposób zdradzona. Miała ochotę podnieść krzyż własnych uprzedzeń, a następnie ukrzyżować się, pokazując dyskomfort, jaki w niej ta sytuacja wzbudzała. Nie chciała dłużej myśleć o tym, iż była choć przez chwilę tematem w ich rozmowie; że postrzegali ją w jakiś specyficzny sposób. – Mój stan nie zależy ode mnie – odpowiedziała, izolując się przedwcześnie od odpowiedzialności, ponieważ zdawała sobie sprawę z cyklicznie powracającego rozkładu oraz cierpienia. Pokuta stanowiła swego rodzaju reset; możliwość przedłużenia stabilności. Desperacką próbę wkupienia się w Jego bezkresną łaskę. Nie wiedziała, kiedy znów będzie potrzebować oczyszczenia, jednakże jedno było pewne – kolejny incydent nie będzie w żaden sposób powiązany z jej nieśmiertelną rodziną.
Pokręciła głową przecząco na wzmiankę o nadaniu mu innego miana. W swojej głowie czasem nazywała go fałszywym prorokiem, ale nie czuła potrzeby, żeby to w jakikolwiek sposób werbalizować. Spojrzała w stronę Sahaka, nieznacznie skubiąc skórę na lewym nadgarstku. – Nie chciałam i nie będę sprawiać problemów. Nie potrzebuję zastępstwa za Raisę, twojej protekcji, wyrozumiałości. Nie chcę też, żebyś poświęcał mi myśli. – Krótkie zdania; pewne podsumowanie oraz życzenie, aby pozostać nienaruszoną. Kurczowo trzymała się struktury, do jakiej została przyzwyczajona: ona nienawidziła swego rodu; odczuwała ogromną urazę oraz unikała, a oni ją utrzymywali i stanowili to ostatnie, zapomniane koło ratunkowe gdzieś w odmętach świadomości obłąkanej wampirzycy.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904

Fałszywy prorok.
Sahakowi spodobałoby się to. Kiedyś myślał, że przepowiedział przybycie antychrysta na świat, gdy namalował swoją Narine z jasnowłosym dziecięciem, jako Najświętszą Panienkę. Gdy spotkał syna Constanzy, Maurice’a, od razu przypomniał sobie tamtą ikonę, nad którą modlił się tak długo, bluźniąc za życia, dając twarz swojej śmiertelnej ukochanej dla wizerunku Theotokos. Już od dziecka kropla za kroplą, ciemność wnikała w jego duszę, niszcząc ją, jak rdza stal. Gdyby nie znał tak dobrze wampirów, pomyślałby, że Adonis widział na wskroś, co kryło się wewnątrz siwiejącego mnicha z Khor Virap i dlatego wybrał właśnie jego, aby obudzić go dla ciemności. Dogłębnie myślał o sobie jako tego, który zapowiedział nadejście końca.
Poznając syna Silvana i Constanzy stwierdził jednak, że było to raczej personalne objawienie, nadejście dziecka, nic więcej. Jeździec na białym koniu, zwycięzca, okazał się być raczej zapatrzonym w siebie młodzieńcem, tak samo jak Tahira zagubioną we własnych uczuciach dziewczyną, nie Głodem, a Marigold jedynie zapętlonym w cyklu odrodzenia i przegnicia żałosnym istnieniem, a nie Zarazą. Nawet Halide okazała się jedynie łagodną śmiercią. Piękną, lecz na małą skalę. Mała apokalipsa jego życia, nic więcej.
Skąd potrzeba tego spotkania więc? Czy to pożegnanie, Marigold? — zapytał, gdy dotarli do krańca cypla, tworzącego półwysep. Sahak zatrzymał się przy zejściu do Sekwany, spoglądając na rozgwieżdżoną sztucznymi światłami rzekę, na odbicia zniekształcone pomarszczoną taflą rzeki, zbierającej śmieci i trupy. Zanim jeszcze odpowiedziała, zapytał jeszcze.
Myślisz, że możemy być zbawieni? Ktokolwiek może?
Pamiętał, że Dossett była religijna prawdopodobnie tylko dlatego, że tak niewielu było. Rozwodnieni, nawet nie w hedonistycznej radości, a w braku jakichkolwiek radości. Nie było w nich cierpienia, nie było w nich prawdziwej radości, tylko powierzchowne okruchy sztucznego złota, pływające na płytkiej kałuży wody. Bezmyślny ateizm, bo wiara jest niewygodna. Niemodna. Płycizna emocjonalna i duchowa.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Przez bardzo długi czas, po przyjeździe do Paryża, nie chciała się uczyć nowego języka. Unikała interakcji z innymi, proponowanych lekcji. Milczała przez wiele dni, odmawiając kontaktu nawet z kapłanami aż zdążyła zapomnieć brzmienia własnego głosu. Wiązało się to fragmentarycznie z pewną wrodzoną trudnością, by zaakceptować zmiany, ale jednocześnie z teoretycznym istnieniem widma, nieszczęścia, które – jak sama twierdziła – od zawsze nad nią wisiało. Podświadomie robiła wszystko, ażeby poczuć się odizolowana, inna; żeby nie mieć możliwości zaakceptowania nowego, egzystencjalnego etapu, bowiem wtedy należałoby się ostatecznie pogodzić z tym, że umarła; ze wszystkim, co straciła… i nie byłoby to zwykle posmakowanie konsekwencji wyboru, musiałaby rozpocząć konsumpcję z pełnego talerza, jaka trwałaby dzień po dniu – przez całą wieczność.
Marigold później zrozumiała, iż ewentualna ucieczka od Stwórczyni oraz nocnego świata jest niemożliwa, skoro wciąż pozostawała tak drastycznie niedostosowana do społeczeństwa. Naturalnie z  olbrzymim wstrętem rozpoczęła naukę mowy francuskiej, powoli przekonując się do spójności oraz brzmienia. Sporo czasu minęło, nim stała się biegła; jeszcze więcej, zanim zaczęła myśleć po obcemu.
Nadal płakała i krzyczała w języku ojczystym.
Zatrzymawszy się koło Sahaka, spojrzała tam, gdzie myślała, że on kieruje wzrok, a potem westchnęła. Marie miała wrażenie, iż wyraziła się jasno, tłumacząc intencję związaną ze spotkaniem. Nie wątpiła również w oczywistość banału, którym się wcześniej podzieliła, aczkolwiek… jeżeli potrzebował formalnego stwierdzenia inicjatywy, to nie zamierzała jej ukrywać. – To przeprosiny. – Upewnienie się, że wszystko zostanie po staremu, niezmienne; że będzie ją utrzymywać oraz zostawi w spokoju. W końcu nie wiedziała, jakie wuj ma plany na zmiany; jaką wizję na nowy kształt rodu. Na role i udział każdego członka. Wolała się porozumieć, wyjaśnić wszystko personalnie.
Pewnie dodałaby coś jeszcze, gdyby nie następne pytania, które niekontrolowanie, jak guz, zaczęły rozrastać się po umyśle wampirzycy. Przemyślenia na ten temat miała nieskończone oraz nieskończenie scentralizowane wokół absurdalnego przeświadczenia o swojej wyjątkowej relacji z Bogiem. Przeniosła wzrok na Sahaka, uśmiechając się z politowaniem. – Wy nie będziecie zbawieni – odparła spokojnie. Nie mówiła o swoim rodzie, nie mówiła nawet o wampirach jako ogóle; mówiła o wszystkich, którzy nie byli nią.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Przyjmuję je, chociaż sądzę, że to ty na nie zasługujesz bardziej i to nie ode mnie, a od Raisy. Adonis nigdy nie przeprosił mnie za przemianę, tak jak powinien.
Przez milenia ludzie wielbili i wyznawali wielkiego Boga, który błogosławi i ratuje świat, powstając z ciemności jako promieniujące światło z niebios. Dawno temu Sahak rozumiał wewnątrz duszy tę pierwotną potrzebę istnienia i pragnienia jasności i niepowstrzymany pociąg do wyłonienia się z mroku. Patrząc na Sekwanę, a kątem oka na Marigold, wspominał swój pierwszy wschód słońca po przemianie. Na początku kontrast pomiędzy światłem i ciemnością był niezwykle ostry, potem obiekty przybierały kontury i wyłaniały się w świetle, które zdawało się wypełniać dolinę zwartą jasnością. Horyzont nad nim stał się biały, pęczniejąc etapami światłem, które zdawało się przenikać strukturę obiektów, dając wrażenie, że robi to na wylot, aż w końcu zaświeciły półprzezroczyście, jak rozety Notre-Dame. Wszystko stało się płynnym kryształem. Okrzyk ptasi wydawał się być dzwonem wzywającym na poranną modlitwę, a on sam czuł się jak wewnątrz kaplicy, w najświętszej godzinie dnia. Spijał glorię wschodzącego słońca, aż skóra zaczęła palić i dotarło do niego z całą siłą jego potępienie.
Sahak nadal modlił się i śnił w ojczystym ormiańskim, mając przed oczami ten właśnie obraz, powstania Słońca Niepokonanego z otchłani ciemności, jednak to nie do jasności się modlił teraz. Już nie.
On wierzył w Wieczną Ciemność, Czarne Słońce, destrukcyjną stronę światła boskiego, przypominające o tym, że Apollo to nie tylko bóg słońca, ale również myszy i szczurów, a demoniczne promienie spalają życie na popiół. Jest on bogiem bez sprawiedliwości i przynosi jedynie śmierć.
To dobrze. Lekiem na zło cierpienia jest więcej cierpienia. Wyższe cierpienie. Nie pamiętam, czy za twoich czasów alchemia nadal była popularna, ale jest w niej proces, zwany nigredo. Nigredo, początkowy etap alchemicznego dzieła, został uznany za najbardziej negatywną i trudną operację w alchemii. To właśnie to cierpienie. Otworzenie się na nie. Czarne słońce, ciemność, zgnilizna, mortificatio, nigredo, zatrucie, tortury, zabijanie, rozkład, gnicie i śmierć tworzą sieć wzajemnych powiązań, które opisują przerażające, choć najczęściej tymczasowe, zaćmienie świadomości lub naszego świadomego punktu widzenia.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Obróciła się do niego całym ciałem, gdy tylko usłyszała stwierdzenie dotyczące przeprosin oraz Stwórczyni. Przez chwilę nie była pewna czy wuj rzeczywiście zauważył nękającą ją niesprawiedliwość, czy znów doświadczała omamów słuchowych. Poczuła zmianę w specyfice nastroju; pierwszy raz jej myśli zostały wyrażone poprzez słowa z ust obcych. Z ust brata tej, która przyniosła przekleństwo. Zapomniawszy więc o uprzedzeniu i fałszu, kiwnęła ochoczo głową, zgadzając się z nim. – Zasługuję – powtórzyła, chcąc to oznajmić światu. Jednak po tylu latach wiedziała, że nie może liczyć na nic podobnego. Raisa kierowała się własnym, spaczonym kodeksem moralnym. Od początku istniała niby kształt wieczny, nieśmiertelny – bardziej zwierzę niż człowiek. Prawo wampirów definiowało ją jako Matkę, lecz z perspektywy Marie nie była matką czułą, opiekunką, lecz kreaturą niezdolną, żeby ujrzeć swą winę; wytrzeć zwilżonym kciukiem brud grzechu z policzka zagubionego dziecka. Zakończyć cierpienie, odpokutować własne błędy. W oczach Dossett pozostała tylko pozorami mentora, karykaturą rodzica. Morderczynią oraz świadectwem wyboru. – Ona nie przeprosi. – Oczywistość. Stwórczyni nie potrafiła przyznać się do błędu. Możliwe, iż u podłoża jej bytu nie istniały wyrzuty sumienia. Niemniej Marigold nie wystarczyłyby tylko słowa; już nie. Z każdym kolejnym zamordowanym budował się coraz większy dług. Reparacje możliwe do spłacenia tylko kośćmi, krwią, mięsem.
Monolog na temat alchemicznego podejścia do dekompozycji wyrwał ją z myśli poświęconych bezkresnemu rozgoryczeniu. Zamrugała parę razy, by wyostrzyć zamglone żalem spojrzenie. O alchemii nie wiedziała nic, tak jak i o sztuce dyskusji; o filozoficznych dywagacjach czy odszukiwaniu zależności między wątkami. Nie lubiła rozmawiać, tracić siły na słowa. Wprowadzać się we wrażliwy stan dialogu, jaki podważyłby ustanowione już poglądy. Słuchała zatem w milczeniu, czekając aż dojdzie do niej esencja wypowiedzi. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jakakolwiek przedstawiona myśl nie była porównywalna z tym, co wyłuskiwała poprzez doświadczanie. Nie potrzebowała potwierdzeń z innych źródeł, badań; nie potrzebowała mędrców… potrafiła dojrzeć prawdę w inny sposób. Sahak mógł mówić godzinami, lecz stępione rozumienie nie pozwoliłoby sięgnąć po podarowaną wiedzę i połączyć jej ze wszystkim, co przeżyła, ażeby wytworzyć nowy szkic. W próżni szaleństwa nie istniało miejsce na obcą perspektywę. – Po co mi to mówisz?

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Sahak raczej nie myślał o sobie jako o kimś, kogo jest naznaczony przez los, predestynowany do nieszczęścia, chociaż mógł zaznaczyć wiele momentów w swoim życiu, gdy mógł tak pomyśleć. Szereg zdarzeń w jego historii oznaczał go jako postać niezwykle nieszczęśliwą, niemal dramatyczną. Począwszy od początku, nieznanej natury pochodzenia, nieszczęśliwej miłości, poświęcenia Bogu bez powołania, odnalezienie powołania, w końcu tragiczna śmierć, kolejne zderzenie ze światem, który nie wyglądał tak, jak sądził.
Życie osiągnęło ewolucyjny kamień milowy, kiedy wyszło z oceanu na ziemię. Te pierwsze ryby, które wyłoniły się na plaży? One przestały być rybami. Podobnie, kiedy ludzie wkraczają w przestrzeń wiecznego mroku, są uwolnieni od starości i powolnej degradacji, przestają być ludźmi. Jakkolwiek by się nie starali, jak bardzo by tego nie pragnęli, nie będą w stanie kochać światła i słońca, bo nie są już istotami dnia. Czasami nigdy nimi nie byli. Dzieci Nocy to ćmy, które lgną do płomienia, znając jego niszczycielską moc. To ćmy, które wiedzą, że umrą w jego bliskości, bo już wyszły ze stanu poczwarki.
Ponieważ jesteś dla mnie krzywym zwierciadłem tego, co mogłoby się stać ze mną samym. Twoja osoba, teraz i wtedy, to obraz pełen prawdy, którego nie zamierzam ignorować. Jeden skręt w inną stronę i ta rozmowa nigdy by się nie odbyła. Dbam o tych, którzy mnie otaczają, bo odczuwam poczucie obowiązku, nawet gdy tego nie chcą. Odczuwam organiczną potrzebę pokuty.
Wyjaśnił powoli, odwzajemniając spojrzenie. W ciemnym skwerku oczy Sahaka wyglądały jak dwa czarne słońca, przewiercające duszę kobiety, szukające podobnych sobie mrocznych pasm negatywu światła. Zapamiętywał jej twarz, wysokie kości policzkowe, naciągnięta skóra, proporcję długości nosa do szerokości ust, wygięcie łuku kupidyna, ostre i szerokie. Dossett nie była konwencjonalnie piękna. Należała raczej do tych, którzy pod uśmiechem musieli kryć szeptane „Nie lękaj się”. Święta Agnieszka, święta patronka agonii, ta, przed którą rozstąpiły się płomienie, która stała się tak obrzydliwa, że żaden nie chciał jej tknąć, a ci, którzy próbowali, padali, oślepieni. Wampirzyca pasowała na jej twarz, nieludzką, stworzoną z tkanek w celu uświęcenia.
W spojrzeniu Sahaka nie było żadnego pożądania, nawet artystycznego. Jego natchnienie nigdy nie nosiło znaków cielesnego uwielbienia, jak wielu artystów. Znajdował piękno ikony w rysach dziewczyny i widział już w głowie mały ołtarz w bocznej nawie, z setkami cienkich świec do włożenia w piaskowe kandelabry.
Szum samochodów, kwiczenie gryzoni, śmieci w plastikowych workach tworzyły groteskowe tło dla transformacji, jakich oczekiwał Darbinyan od siebie i tych, których nazywał rodziną. Nie tylko dostosowanie, ale również wzrost. Jednak, aby roślina rozwijała się zdrowo, potrzebowała odcięcia chorych części. Według niego jednak nie były nimi ani Maria, ani Tahira.
Mogę sprawić, że to zrobi — powiedział do Marigold na koniec swojego krótkiego monologu.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Uśmiechnęła się, kręcąc przecząco głową. Odwróciła od niego spojrzenie. W tle, gdzieś w oddali percepcji, coś krzyknęło; coś się zaśmiało. Marie poczuła kujący ból w płacie czołowym. Zacisnęła usta, skupiając niebieskie niemal przeźroczyste oczy na niebie. Żałowała, że nie zdecydowała się na Valium przed spotkaniem. Powoli zbierała myśli oraz spokój potrzebny do ich przekazania. Zrywała z pola twierdzeń te najbardziej szkodliwe, zgniatając je własnym osądem. Potrzebowała wysłowić się w sposób delikatny, reprezentujący pojednanie, które pragnęła osiągnąć, spotykając się z Sahakiem. Jednak jak mogła to zrobić, gdy on cały czas snuł osobliwe tezy. Nie czuła się bezpiecznie, miała wrażenie, że ciągle ją analizowano; porównywano. Przestawała istnieć, kiedy pojawiała się jako wymysł obcych, a przecież wampir nic nie mógł o niej wiedzieć. Mówił o prawdzie, lecz jej nie znał. O trosce, jakiej nie okazywał. O potrzebie pokuty, której nie wyczuwała. Jednocześnie miała wrażenie, iż próbował umniejszyć wampirzycy; że potraktował Marigold jak nieszczęście, mogące i mu się przytrafić. – Nie wiesz, co mówisz. Nie znasz mnie – oświadczyła głosem na granicy płaczu. Próbowała zachować spokój. Nie potrafiła mówić o rodzinie; nie potrafiła rozmawiać z rodziną – pielęgnowała dla nich olbrzymią pretensję, żal. Ile razy słyszała, że wampiry miały przywilej spędzić wieczność z tymi, których wybrali; śmierć ofiarowała im w końcu przynależność. Nową ojczyznę, wsparcie. Dla Dossett nic nie mogło być dalsze od prawdy. Ci, z którymi dzieliła krew, jawili się w jej oczach niby dzieci. Hedonistyczne stworzenia na wieki zaklęte w młodej aparycji, w młodzieńczym podejściu do świata. Piękne twarze, piękne majątki; zgnilizna ukryta pod nimi. Najgorsze jednak były ich poglądy, przeświadczenie o prawidłowości spaczonej ponownymi narodzinami perspektywy. Chęć i śmiałość, aby wypowiadać się na każdy możliwy temat oraz towarzysząca im zbyt duża swoboda, kiedy rozpoczynali wątki, jakich nie mogli zrozumieć; zagłębiali się w kwestie, wykraczające poza ich poznanie.
Marie przetarła oczy dłońmi, upewniając się, że łzy nie ozdabiają martwej twarzy. Ponownie pożałowała, iż nie skorzystała z pomocy leków uspokajających, mając taką możliwość. Wciąż towarzyszyły jej pogłosy wszystkiego, co chciała powiedzieć, a przecież nie mogła sobie pozwolić na wylewność. Nauczyła się, że namiastka zainteresowania wcale nie oznaczała najlepszych, najszczerszych intencji. Wiele razy Stwórczyni używała zwierzeń, tajemnic, aby krzywdzić; kontrolować narrację. Jak inny mógł być Sahak; jak podobny. – Nie możesz. Raisa cię nie szanuje na tyle, by poddać się twojej woli, nawet teraz. – Spojrzała na niego. Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, czując na sobie brzemię upływającego czasu. – Raisa mnie nie szanuje na tyle, żeby kiedykolwiek przeprosić, szczerze przeprosić, a co ważniejsze… Raisa nie ma szacunku do samej siebie, bo jest niezdolna, ażeby przyznać się do błędu.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Doświadcz mnie, Panie, wystaw mnie na próbę, // wybadaj moje nerki i serce: // Bo mam przed oczyma Twoją łaskawość // i postępuję w Twej prawdzie, śpiewał mu po hebrajsku w głowie głos Rabbiego fragmentami Psalmu 26.
Niektórzy święci spędzili całe swoje życie, plując na swoich nauczycieli i sypiąc sól na pajęcze sieci, na serca innych, aby w ostatnim szoku, zostać ocalonym przez Bożą Łaskę tuż przed śmiercią.  Marzył często, aby inni również zmienili się z brzydkich kaczątek w pełne łaski łabędzie. Wolna wola stawała na drodze, ponad utopią syntetycznej krwi, zbawienia pod mroczną kopułą nieśmiertelnego miasta. Istnienie wolnej woli oznaczało, że nie można poznać przyszłości. A wiemy, że wolna wola istnieje, gdyż sami doświadczamy jej działania. Jest ona nieodłączną częścią świadomości.
Bez względu na to, czy powietrze napędzające twój mózg będzie tym samym, które kiedyś przechodziło przez mój, gdy słyszysz moje słowa, wzorzec twoich myśli stanie się na moment imitacją dawnego wzorca moich. Tak oto ożyję znowu poprzez ciebie. Nie znam cię. Koniec końców, jesteśmy obcymi osobami, które obecnie łączy wspólna zadra. Raisa.
Nic nie zdoła wymazać przeszłość. Jest skrucha i jest pokuta, a także przebaczenie. To wszystko, ale to wystarczy. On nie znajdował w sobie przebaczenia dla swojej siostry, nie w jej życiu. Może odnajdzie takie w jej śmierci.
Najpiękniejszych rzeczy niestety nie da się napisać. Na szczęście. Musielibyśmy umieć pisać naszymi oczami, dzikimi oczami, łzami naszych oczu, szaleństwem spojrzenia, skórą naszych rąk. Sahak w ostatnich dniach miał wrażenie, że jego poczucie świata trzyma się na taśmę klejącą i modlitwę.
Wszystko, co chciał jej powiedzieć, miał opór, aby wydobyć z siebie, bo bał się, że własny głos wyjdzie z jego serca i pokryje się krwią, a potem wlał całą krew w te sylaby i ofiarował jej kielich swojej prawdy:
Chcę ją zabić.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Gdyby spojrzeć wewnątrz Marie, dotrzeć dokądś, gdzie leżało to, co miało pewną wartość… można byłoby dostrzec wrzenie. Gorąc zamętu – nieczystości, strachu. Wzburzenie długowieczności; stałości, na jakiej trwało nieśmiertelne istnienie. Tlił się w niej niepokój związany z mocą, którą mieli inni. Z wagą, jaką niosły słowa; siłą. Tylko trzy wyrazy, określające pragnienie – niepoetyckie, całkowicie ludzkie. Jakąż to ona miała słabość do wszystkiego, co śmiertelne! Do wszystkiego, co potrafiła zrównać z własnymi uczuciami, kaprysami. Była niewolnikiem emocji, mającym zawsze w buzi posmak pierwotnych instynktów. Jak niższa forma życia, szukająca sprawiedliwości w płytkich aktach zemsty. A któż zasługiwał na zemstę, na śmierć, bardziej niż Stwórczyni? Dossett nie mogła zaprzeczyć, że zawsze towarzyszył jej bunt, opresja; pamięć o odebranym życiu. Bezustannie na obrzeżach bytu wampirzycy krążył impuls, jakiemu nie potrafiła się poddać. Ze strachu przed konsekwencjami, z niepewności własnego osądu. Z poczucia, iż nie ma prawa podejmować takiej decyzji.
Jednak po tylu latach w końcu otrzymała klucz do najgłębiej skrywanej potrzeby. Oto on – wampir z ustami, które ozdobiła niemożliwa wiadomość. Obnażony, przyszły siostrobójca. Marigold zastanowiło, co takiego uczyniła jej Matka, że ściągnęła na siebie kolejne nieszczęście. Ciekawość prawie pozwoliła, aby niebywale nietaktowne pytanie zatrzymało się między martwymi rozmówcami. Jednakże w porę się powstrzymała, pielęgnując milczenie. Finalnie nie miało to znaczenia. Była przekonana, iż powinna wiedzieć jak najmniej. Pragnęła skupić się na pomście własnych krzywd, a nie cudzych.
Niespodziewanie ogarnęła ją niepewność; podejrzenie podstępu. Paranoja. Rozglądnęła się, bojąc o własne bezpieczeństwo. Nigdzie nie czuła się bezpiecznie; nigdzie też nie było miejsca, aby wypowiadać się w ten sposób o nieumarłej rodzinie. Upewniwszy się, że obce uszy nie słuchają, znów skupiła się na wujku. Czy to był podstęp? Sprawdzał jej lojalność wobec rodu, wobec Stwórczyni? Nie potrafiła uwierzyć w jego szczerość; w możliwość, jaką oferował. Miała wrażenie, iż w zachowaniu Sahaka nie ma fałszu, ale nie mogła być pewna. Ile już razy źle odczytywała intencje, ile razy płaciła za własną naiwność. Jednocześnie desperacko chciała wierzyć w prawdziwość sentencji. W bliskość końca. – Nie mam mocy, żeby cię powstrzymać… a uczynisz to… co uważasz za słuszne. – Wątpliwość spowodowała wahania w doborze słów. Było widać wymuszoną neutralność, bowiem nie pozwoliła, aby przemówiła przez nią ekscytacja czy strach. Marigold stanowiła jednostkę pozbawioną płynności w intrygach, nieprzystosowaną do chociażby poprawnego maskowania uczuć, zwłaszcza w sytuacjach, które ją przytłaczały.
Poczuła obciążającą martwe ciało nędzę. Słabość w kolanach, szarość i ból umysłu. Odwróciwszy wzrok od wampira, przykucnęła, próbując się opanować. Wszystko zaczęło jej dokuczać. Docierały do niej zbyt silne bodźce. Zaczęła być hiperświadoma swego istnienia, możliwości zakończenia ponad stuletniej farsy. Marie zasłoniła dłońmi usta oraz nos.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Jedną z najistotniejszych, choć enigmatycznych cech greckiej tragedii są jej nieustanne negocjacje z innym, zwłaszcza wrogim innym, obcym innym, barbarzyńskim. Najstarsza zachowana sztuka teatralna, Persowie Ajschylosa, przedstawia pokonanego wroga nie z triumfem, ale z sympatią i oczekiwaniem możliwego upokorzenia, które mogłoby spotkać Ateńczyków, gdyby powtórzyli czyny Persów, najeżdżających Grecję i bezczeszczących ołtarze wrogich bogów. W upokarzającej klęsce wojen peloponeskich można wyciągnąć morał dla naszych czasów i miejsca, gdy Imperium wie, że jego okres świetności dobiegł końca, a my żyjemy w ciągłym stanie wojny.
Pierwszą zasadą wojny jest sympatia do wroga.
To jest coś, co widać w tragediach Eurypidesa, zwłaszcza tych, które traktują o krwawym zakończeniu wojny trojańskiej, w Hecubie.
W tragedii nie chodzi o metafizyczną kultywację bios theoretikos, życie kontemplacyjne, które jest rzekomym owocem filozofii w Etyce Arystotelesa lub naukach epikurejskich. Nie chodzi też o kultywowanie boskiego życia czy świętości, ho bios theois, co jest także stałą obietnicą filozofii.
Nie, tragedia jest myśleniem w działaniu, dla dobra działania, gdzie akcja toczy się poza sceną i często jest nam opisywana pośrednio poprzez charakter posłańca. Ale to myślenie przybiera formę radykalnego pytania: Jak działam? Co powinien? Co ja robię? Jeśli tragedia jest mimesis praxeos, to nazywa się to działaniem poddanym w wątpliwość poprzez tragedię, podzielona i rozcięta na kawałki. Doświadczenie tragedii nie zaprasza ani ślepej impulsywności działania, ani jak sądzą niektórzy, do wycofania się do samotnego życia kontemplacyjnego, ale trudnością i niepewnością działania w świecie definiowanym przez niejednoznaczność, w którym racja zawsze wydaje się być po obu stronach.
Tragedia jest kolizją między przeciwstawnymi, ale wzajemnie uzasadnionymi roszczeniami do tego, co słuszne. Ale jeśli obie strony mają rację, to co u licha robimy?
Właśnie daję ci możliwość prośby o łaskę.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach