I am no good nor evil, simply I am

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96

“I can't read her exactly, but I can tell you she's either a saint or a monster. Maybe both extremes at once, but not somewhere in between.”

SAHAK & MARIE | THEME



W głębi jej łona rozwijała się forma niepoznana – coś odległego i bliskiego zarazem. Pierwiastek boski, piętno grzechu; postęp, ewolucja. Każdy ruch powodował mdłości, każda chwila stanowiła oczekiwanie na to, co miało nadejść. Oblepione niepokojem wnętrzności konwulsyjnie przypominały o przeżyciach ostatnich tygodni, łącząc wszystkie doznania w niezrozumiały szum. Rozsądek został pochłonięty przez jazgot wspomnień, pozostawiając świerzbiący strach. Marie bała się samej siebie i tego, w co jeszcze może się przepoczwarzyć. W bojaźni przed obcym spojrzeniem oraz osądem, zapragnęła być niewidzialna. Nie chciała towarzystwa, lecz była pewna, iż nie zniesie samotności. Musiała ponownie spróbować dotknąć Boga. Oznajmiwszy Tahirze potrzebę ascezy, zamknęła się w najbardziej bezosobowym pomieszczeniu, jakie znalazła. Liczyła, że pokuta pomoże odnaleźć jej spokój poprzez boską litość, jednak od parunastu dni czuła tylko powiększający się zarodek dyskomfortu. Coś zjadało ją od środka.
Marigold miała wrażenie, iż psychicznie nie zniesie procesu regeneracji, dlatego też nie pozwoliła ciału na spokój. Krążyła nad jej głową myśl o karze, o konsekwencjach; o torturach, które winna była zadać sama sobie. Przerażona zasklepiającymi się tkankami, otwierała stare skazy, rozgryzając zabliźnione ślady po zębach Doriana. Zdrapywała strupy, ciesząc z widoku jątrzących się ran. Nie mogła znieść myśli, że zniknie z niej wszystko, czym została obdarowana. Zmarnuje się cierpienie, być może nawet zacznie wątpić w to czy kiedykolwiek istniało. Utraci wszystko, co zyskała, pogrążając w bezkarnym istnieniu. Bała się spojrzeć na uzdrowiony kształt, zrozumieć, że patrzy na siebie, więc… ograniczyła krew syntetyczną do minimum. Opuszczała samotnie, gdy czuła rozrywający głód, a potem wracała do niej, głośno trzaskając drzwiami. Patrzyła na syntetyk, dopóki nie uległa własnym potrzebom. I tak w kółko, aż podłoga pokoju zaczęła przypominać krwawe bagno.
Lubiła brud. Był naturalny, wyrazisty; oczekiwany oraz prosty. Brud był prawdziwy. Czystość wiązała się z wysiłkiem, pozorem. Utrzymaniem fasady, przeniesieniem uwagi z pielęgnacji wnętrza na kształtowanie maski. Byt nie potrzebował fałszu, by istnieć. Zwierzęta nie potrzebowały ubrań, a potworom powinny wystarczyć łachmany.
Każdą deformację wampirzycy zwiastował krzyk. Nie używała słów, po prostu wydawała z siebie przeraźliwe dźwięki w różnym natężeniu – to ich ułożenie miało sens, to one tworzyły defektywny monolog. Wrzaski zagłuszały negatywne myśli; uwalniały agresję zebraną w jej trzewiach. Pozwalały na ogłuszenie własnych zmysłów, ażeby nacieszyć się chwilą ulgi. Kaleki system, który przestał działać, gdy w końcu zdarła sobie gardło.
Wtedy pozostała sama ze swoimi myślami. Z modlitwą oraz robakami, przeciskającymi się przez zwoje mózgowe. Pluskwy szeptały bluźnierstwa i formułowały koncepty, które pogrążały Marie we wstydzie. Skulona siedziała w kącie pomieszczenia, obserwując ciemność. Było z nią jeszcze coś innego w pokoju – niefizyczna, okrutna obecność.

@Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904

Zawsze ciężko mu przychodziło, aby myśleć o Marigold w tych samych kategoriach, co o Tahirze czy Halide, chociaż znajdowała się w połowie między nimi w kwestii wieku. Obie jednak w znacznym stopniu dopasowały się do świata zewnętrznego, na własnych zasadach. Gdy patrzył na siostrzenicę, widział drżące, cienkie szkło. Arcydzieło boskiej kreacji, wrażliwsze od motylich skrzydeł. Sahak nosił w sobie zawód siostrą, że nie potrafiła zadbać o swoje dziecię, zapewnić jej stabilności, zatwardziała w swoich feministycznych wizjach, nie umiejąc odnaleźć balansu, który uleczy duszę Dousett. Lub zakończyć jej istnienia i pogrążyć w zapomnieniu Świętej Ciemności.
Zaparkował kawałek od 77 Rue des Archives, nie było miejsca, a jakiś kretyn zastawił kopertę dla mieszkańców. Jak zwykle zajęło mu to kilka minut szarpania się ze wstecznym oraz lusterkami. Gdy w końcu samochód stanął idealnie bez uszkadzania sąsiadujących pojazdów, mógł wysiąść z niego z czystym sumieniem. Przynajmniej w tej kwestii.
Spojrzał na ciemne okna kamienicy, chociaż spodziewał się więcej świateł, niż tylko te w dolnej części budynku, gdzie witryny Sacrum i Profanum jarzyły się neonowym blaskiem, rozpraszając mrok nadchodzącej nocy. Słońce zaszło niedawno, a Sahak już czuł umykające godziny wolności poza czterema ścianami, dzień zwyciężał noc krok za krokiem.
Wklepał kod do mieszkania, odstawił buty równo na stojaku, powiesił palto na haczyku, a szalik złożył w kostkę i ułożył na półeczce. Wszedł cicho po schodach na piętro mieszkalne, odłożył klucze, telefon z klapką i paczkę papierosów z kieszeni do niedużej miseczki na komodzie. Bez słowa przywitania, nie dając znać, że jest w domu nijak inaczej niż swoimi krokami, przeszedł do kuchni i wyciągnął z niej woreczek syntetycznej krwi i metalową słomkę.
Nie było dobrze, został uprzedzony.
Podszedł pod drzwi pokoju Marie, jego własnego jeszcze do niedawna, ale rozumiał, dlaczego mógł zyskać jej uznanie. Białe ściany, jednoosobowe łóżko, klęcznik z brewiarzem, krzyż oraz nieduża komoda z równo ułożonymi czarnymi ubraniami, oto co dało się znaleźć wewnątrz. Bezosobowa mnisia cela. Już podchodząc pod drzwi Sahak czuł, że miejsce nie wygląda tak samo. Mimowolnie zmarszczył brwi, bo zapachy przypomniały mu Konstantynopol. Przypomniały mu Mec Jeghern i Norylsk. Smród niemytego ciała, ropy, krwi i zgnilizny. Łatwo znajdował powiązania dla tych zapachów, znał je doskonale. Brakowało mu w nich niemal żółci z wątroby i kwasów żołądkowych, kału i moczu z trupów. Gdyby nie to, spodziewałby się truchła, zaciągniętego do pokoju.
Albo kilku.
Zapukał, nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Nie wszedł do pomieszczenia.
Marigold.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Tak tęskno jej było do pustki, że każda cząstka wampirzycy protestowała przeciw istnieniu. Jednak Marie nie chciała umierać; to było za proste, zbyt litościwe. Ona na to nie zasługiwała. Potrzebowała alternatywy. Była wybrana, domagała się odmiennej pokuty niż reszta nieżywych. Pragnęła rozerwać się na pół, zgnić i obrosnąć ściany pomieszczenia. Niech szczątki zrosną się ze strukturą budynku, umożliwiając powstanie dotąd niemożliwej okropności, która umrze wraz z całą budowlą; zjedzona przez czas. Mogłaby istnieć wiecznie, cierpieć wiecznie dla Niego. Sama myśl o całkowitym oddaniu, poruszyła ją dogłębnie, przypominając o boskim nawiedzeniu. Była pewna, iż On, cudowna cząstka, jest teraz wewnątrz niej; czuła jak się rusza.
Wtem usłyszała coś innego niż samą siebie. Dźwięki dobiegające zza pokoju; naruszenie odosobnienia, o jakie prosiła. Marie podniosła wzrok z podłogi, przenosząc go na osobę, stojącą w drzwiach. Czy postać była tu naprawę, czy stanowiła zmorę – kolejny byt, który objawił się, by ją nękać? Zamrugała parę razy, obserwując dokładnie jego kształt, twarz, oczy… Już wiedziała, na kogo patrzy.
Usłyszawszy swe imię, skrzywiła się. Usilnie odrzucała własną tożsamość, by nie musieć odpowiadać za nic, co było z nią związane. Nie chciała wiedzieć, kim była Marigold; czego się dopuściła. Wolała pozostać nieświadoma, odizolowana. Wampirzyca zacisnęła zęby, czując jak ogarnia ją histeria. Rozejrzała się po pokoju, szukając wsparcia w nieistniejących upiorach, jakie do tej pory stanowiły jedyne towarzystwo przeklętej. Okazało się, że widma rozpłynęły się wraz z dźwiękiem głosu Sahaka. Marie powoli zaczęła sobie zdawać sprawę z rzeczywistości. Poczuła zimną krew pod stopami, zobaczyła czerwień odciśniętą na ścianach. Między nią i tym, który przerywał jej spokój, istniał ślad po tym jak krzyżem leżała przez kilka dni na podłodze. Przyjrzawszy się mu, musiała stwierdzić, że nic z tych modłów nie pamięta. Dlaczego nie potrafiła ich sobie przypomnieć?
Znów zawiesiła wzrok na obcym. Kolejne wątpliwości dotyczyły powodu jego obecności. Czegoż od niej chciał? Czemu nic nie mówi? Dossett zmarszczyła brwi. Zaniepokoiła ją cisza. Nie potrafiła czytać z twarzy innych, toteż nie mogła zinterpretować jego intencji. Jednocześnie miała osobliwe wrażenie, iż Sahak ją ocenia. Stoi, obserwuje, osądza. Czyżby rozmawiał z Bastienem? Na samo wspomnienie teologa, poczuła intensywny ból wewnątrz klatki piersiowej. Niemożliwe, że wiedział o tym, co zrobiła... więc dlaczego milczał? Chciał ją ukarać? Nie miał prawa.
Marigold zaczęła szybciej oddychać, czując jak powraca do niej gniew. Jej oczy nerwowo błądziły po twarzy wampira, próbując odgadnąć, co myśli. Jedną dłonią coraz agresywniej skubała otwartą ranę na przedramieniu drugiej ręki. – Obrzydzam cię, wuju?

@Sahak Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Już dawno nie modlił się tak długo, aby dniami trwać w jednej pozycji, ale był czas, gdy robił to regularnie. Czas po przemianie wypełniał się szmerem czotek, kolejnymi akatystami, które doprowadzały jego stwórcę do szaleństwa, cały ten poszum całkowitego zawierzenia Bogu i pokucie krwawiącego ciała. Otwierania stygmatów, które nadał mu Adonis, a które tak chował teraz, pod długimi rękawami, pod wysokimi kołnierzami. Nigdy jednak nie było z nim tak źle, jak z Marigold, dziecięciem Nocy, które wydawało się tak kruche i paskudnie wynaturzone. Ropa i dezintegracja żyjącego ciała. Kiedy mięśnie zaczną odchodzić od kości.
Nie poruszył się w kierunku siostrzenicy. Zawinął ramiona na piersi, w pozornej nonszalancji, wyuczonym geście, który miał nadać mu miękkości.
Czy Pasiphaë nosiła żałobę po Minotaurze? Sahak nosił żałobę cały czas, za wieloma rzeczami. Tego dnia jego czerń była kirem wyborów. Marigold, która nie powinna pozostać pod skrzydłami Raisy, widząc tylko jej styl życia, wybiórczy, pełen hipokryzji, seksu i rozwiązłości, powinna była trafić do niego, jako kolejne adopcyjne dziecko. On również patrzył, turmaliny bezkresnego spojrzenia przesuwały się po ranach, po okaleczeniu, bo leżu, jakie ulepiła z resztek krwi, woreczków po syntetykach i prawdziwej krwi, z rozkładu, zgnilizny. Jak mógł do tego dopuścić.
Zasmucasz. — Nie brzmiało tak. Dźwięk był bardzo płaski.
Śmiech tak często zamierał w gardłach, mokry, mlaskający, spieniony na różowo. Cena krwi nie była wysoka. Marigold, bezradne dziecię nocy, gubiące się we krwi, w pragnieniu wzywanym przez demony, które pragnie, aby one zamilkły. Marigold była inna niż jego córki. Jej dar wolności nie pomoże. Ją wolność skrzywdziła.
Wyciągnął w jej stronę woreczek z krwią i metalową słomkę. Było w nim pewne zrozumienie, pragnienie kolejnej transformacji, po tej pierwszej, którą się odrzuca. Jakby pragnęli wywinąć się na lewą stronę, aby ukazać wszystko, co wewnątrz, swojemu Bogu. Ból jest tak prosty.
Jedz.

@Marigold Dossett

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Świeże powietrze ją drażniło. Przyzwyczaiła się do stężonego odoru i ciepła, jakie wytwarzała; w pewien prymitywny sposób znacząc teren. Teraz znowu czuła wpływ świata zewnętrznego na stworzone odosobnienie. Pociągnąwszy mocniej za intensywną czerwień rany, której nie dawała spokoju od ostatnich kilku minut, wyrwała z niej kawałek mięsa. Poczuła ulgę. Ścisnęła między palcami samą siebie, ciesząc się z tego, jak miękkie są tkanki pod ciężarem opuszków. Krwawy zlepek istnienia powoli rozdrabniała na mniejsze elementy, ścierając go o własną skórę. Część została pod jej brudnymi, zaniedbanymi paznokciami, drugą wytarła w lewą nogę. Przez cały czas patrzyła w stronę Sahaka. Nie chciała stracić nawet najmniejszej zmiany w jego mimice; w końcu nadal nie poznała prawdziwych intencji odwiedzin. – Zasmucam – powtórzyła powoli, lecz za tym nie kryła się żadna myśl; słowo pozbawione znaczenia. Brzmiała jak obcokrajowiec, uczący się wymowy skomplikowanego wyrazu. Nie wiedziała, w jaki sposób powinna to odebrać. Teorie o nadchodzącej reprymendzie za wszystkie zbrodnie ostatnich tygodni na moment ją opuściły. Zmarszczka gniewu rozluźniła się, pozwalając przemknąć przez twarz rozbawieniu. – Nie smuć się – zadrwiła.
Wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale bardzo mocno się powstrzymywała. Mimowolnie spotkała się ze wspomnieniami wszystkich podobnych rozmów z Raisą, jakie zawsze kończyły się tragicznie. Jednak Marigold przecież nie rozmawiała ze Stwórczynią; rozmawiała z osobą, z którą miała jeszcze mniej powiązań. Jej więź z Sahakiem praktycznie nie istniała. Czasami zapomniała o nim i reszcie odpychającej rodziny. Unikała spotkań, obowiązków, kontaktu. Starała się dla nich nie istnieć, tak jak oni nie istnieli dla niej. Może właśnie dlatego ta sytuacja była trudna do umiejscowienia na płaszczyźnie uczuciowej. Nie potrafiła zrozumieć, czemu wampir próbuje ją w ten sposób dręczyć. Przejrzała iluzję troski, ale nie odkryła powodu farsy.
Marigold się nie podobało, w jaki sposób do niej mówił. Znów czuła się jak nowonarodzony wampir, którego każdy próbuje pokierować w swój sposób, a przecież ona… wybrała takie nieżycie; wybrała taką udrękę. Pojedyncze słowa, jakimi ją obdarowywał, brzmiały pretensjonalnie i infantylizująco. – Nie jestem głodna. – Była głodna; chciała jak najdłużej pozostać w tym stanie. Opuściła wzrok na swoje stopy. Zastanawiała się nad tym czy jak go zignoruje, to w końcu sobie pójdzie.

@Sahak Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Patrzył na jej oszpecone ciało, nie jak ktoś, kto chce je posiąść, nie jak ktoś, kto jest obrzydzony ani jak ktoś, kto współczuje jakość wyjątkowo. Patrzył na nią z dozą rezerwy i troski przynależnej suwerenowi wobec podanych. Nie prywatną dobroć płynącą z serca, którą zabił dawno temu, lecz poczucie obowiązku ponad własne
Warstwa łuszczy się, ciało pulsuje, czerwone i wściekłe pod oskubanym brzegami skóry. Smród zgnilizny ranił jego węch, jak ją świeże powietrze. Sprawiał, że piekły go oczy. Nie była martwa, nie była żywa. Im dalej chłonął jej obraz, tym więcej szczegółów odnajdywał. Samookaleczenia. Własnych tortur. Szaleństwa.
Opuścił rękę z woreczkiem. Zrobił za to krok do przodu, zamknął za sobą drzwi, zamykając ich w wypełnionej duchotą klatce jego pokoju. To już nie była jego przestrzeń, a wulgarne epitafium zmysłów Marigold.
Przekroczył ponad miejscem, gdzie się modliła na podłodze. Nie zdeptał jej śladu. Zamiast jednak skierować się ku niej, dotarł do komody, w której nadal były jego ubrania i położył na niej woreczek. Słomkę schował do kieszeni spodni. Nie ufał dziewczynie po tym co zobaczył, aby jej ją dać.
Czuł jej krew. Krople żelaza płynące rzekami w niej, zanieczyszczone, jak Sekwana. Dramatyczna i głupia egzaltacja. On też był hipokrytą. Jak wszyscy.
Kiedy ostatni raz byłaś u spowiedzi? — zapytał. Dla wielu pokarm duchowy był dużo ważniejszy niż ten fizyczny, a nawet głodzili się, aby doznać oświecenia. W jego zakonie był mnich poświęcony całkowicie modlitwie i postowi. Nie robił niczego innego.
Schował kły, które samoistnie wysunęły się z jego dziąseł. Niby świeża krew, ale jakby z truchła. Trochę padlina. Nawet nie musiał pomagać sobie palcami.

@Marigold Dossett

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Poczuła ukłucie, ostry ból, w płacie czołowym, gdy dotarł do niej dźwięk zamknięcia drzwi. Nie musiała odrywać spojrzenia od pokaleczonych stóp, żeby wiedzieć, iż nie jest sama w pomieszczeniu. Dossett ogarnął mrowiący gniew, jaki pojawił się wraz ze świadomością, że została pozbawiona spokoju. Nie potrzebowała pomocy, interwencji. Musiała zostać sama, aby nastąpiło przeistoczenie. Podniosła nieznacznie wzrok, by uważnie obserwować, gdzie wampir stawia stopy. Napięła mięśnie rąk i nóg, podejrzewając go o próbę całkowitego zmniejszenia dystansu. Gdy przystanął, koło komody, nieco się rozluźniła. Przycisnęła niezupełnie wygojony nadgarstek do buzi, umiejscawiając usta przy fragmencie skóry, na którym ciągle widać było ślad ugryzienia. Marie głośno nabrała powietrza, jednocześnie wdychając zapach swojego ciała oraz krwi. Niech Bóg da jej siłę, żeby tej nocy nie wydrapała Sahakowi oczu.
Usłyszawszy jego głos, osłupiała. Gwałtownie uniosła głowę, a rozszerzone ślepia wbiły się prosto w mężczyznę. Nie mogła uwierzyć, że zapytał ją o tak prywatną, duchową kwestię w relacji do okoliczności ich spotkania. Nikt o zdrowych zmysłach nie zadałby jej tego pytania. – Wiesz, że nie jesteś już mnichem, prawda? – To nie wystarczyło. Potrzebowała umniejszyć mu bardziej, dokładnie wypunktować, czemu brak duszy oraz zbrodnie odjęły mu wszystko, co wypracował za życia; czemu stanowił już tylko smutną, pustą skorupę.
Marigold nieudolnie podniosła się z podłogi, a potem oparła o ścianę. Naturalnie przypomniała sobie o swojej ostatniej spowiedzi; o tym jak odważyła się być szczera, aby otrzymać w zamian odrzucenie i strach. Finalnie grzechy do niej wróciły wraz z końcem sakramentu oraz krwią spowiednika. Nie zamierzała o tym wspominać; nikomu, nigdy. Zmrużyła oczy, nadal wpatrując się w wuja. – Ale jak chcesz… możemy poudawać – powiedziała z rozbawieniem. Popchnięta przez nieznaną siłę, pokierowała się w jego stronę. Wspięła na palce i dramatycznie uwiesiła się mu na szyi. Oblazła go jak choroba, wystawiając na nieprzyjemność bliskości z paskudztwem. – Proszę, ojcze… proszę, wyspowiadaj mnie, grzesznicę, ażebym mogła bez wstydu stanąć przed obliczem Pana! – załkała teatralnie.

@Sahak Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Jego usta zacisnęły się w proste kreski, a ciemne oczy utraciły miękki blask, zmieniając się w dwa nieprzejednane turmaliny. Powstrzymał się od usztywnionej postawy, gdy go oblekła swoim zapachem gnicia i zepsucia, jakby była jego sumieniem, zjawa grzechów jego rodzaju, hipokryzji. Nie chciał, aby go dotykała, nie dlatego, że była obrzydliwa, lecz dlatego, że nie lubił, gdy go dotykano. Stan jej ciała, oderwane kawałki, one nie robiły mu różnicy.
Zastanawiał się ile to trwało, szarpanie się Raisy i Marigold, jak bardzo zaniedbała córkę wampirzyca, ją i swoje obowiązki jako patronka. Pomijając prawo, zastanawiał się, dlaczego siostra nie ułożyła Marigold do wiecznego snu. I jaką przyszłość to zwiastowało młodemu wampirzątku.
Nie? — zapytał płaskim głosem, ale nie brzmiało to jak pytanie, unosząc brew powoli w górę.
Złapał jej nadgarstki, oplótł je palcami, a później powoli, stanowczo, z siłą której nie noszą w sobie ludzie, rozpiął naszyjniki jej ramion ze swojej szyi.
Jakby dążąc do kontynuowania jej aktorskiego występu, złączył jej dłonie ze sobą przed nimi, bez względu na to czy zacisnęła pięści czy nie, jakby układał je do modlitwy, niczym dorosły, który pokazuje pierwsze Ojcze Nasz niemowlęciu, nie pojmującemu, co się dzieje.
I rzeczywiście ci wstyd? Nosisz go w sobie?
Nie spuszczał spojrzenia z jej twarzy.
Bardziej jednak niż kolory analizował zapachy. Zawsze był bardziej wilkiem. Powinien być wilkiem. Zapachy tworzyły krajobrazy w nim, tworzyły mapy świata. Teraz kreślił wysokie kości policzkowe zatruciem i wielkie oczy pełne szaleństwa ropną lepkością i goryczą. Święta Maria z Egiptu, patronka chorób skórnych, nimfomanka, która zawędrowała do Jeruzalem, aby uwodzić pielgrzymów i tam się nawróciła.
Gdzie twoje Jeruzalem, Marigold?

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Dostrzegła zmianę, która zaszła na twarzy Sahaka, gdy dostąpił zaszczytu zetknięcia się z nędzą. Może wreszcie wzbudziła w nim wstręt, a może cierpliwość mężczyzny kończyła się tam, gdzie zaczynała przestrzeń osobista. Oczywiście Marigold nie usatysfakcjonowały minimalne zmiany mimiczne. Nadal był za daleko, nie podarował jej ani jednej ludzkiej reakcji, a przecież to jego gniewem chciałaby się nakarmić; to on smakował najlepiej. Nie mogła znieść nienaturalnej figury i osobliwego poczucia wyższości. Maski, którą zakładał oraz słów, jakie omijał. Potrzebowała surowych odruchów; autentyczności. Kolekcji skaz zbudowanej z wybrakowanej postaci wuja. – Nie, nie jesteś – oznajmiła mu spokojnie, co stanowiło olbrzymi kontrast do dramatycznego tonu sprzed chwili.
Nie protestowała, kiedy ściągnął jej lepkie dłonie ze swojej szyi. Skupiona była na irytacji, która wiązała się z tym, że odzyskał autonomię; dynamika się zmieniała na niekorzyść upiorzycy. Żałowała, iż nie potrafiła go wystraszyć, obrzydzić, wyprowadzić z równowagi. Raisa miała o wiele mniej cierpliwości. Zazwyczaj agresja oraz niezmierzony brak szacunku wystarczał, aby doprowadzić rozmowę do końca. Teraz było inaczej; nie znała go, nie wiedziała, w co powinna uderzyć, ażeby nagiąć Sahaka do swojej woli; aby w rezultacie zostawił ją w spokoju. Niemniej nie zamierzała jeszcze kończyć kontaktu. Nie mogła wyrzucić z głowy zuchwałego pytania.
Po chwili zorientowała się, co wampir robi z jej dłońmi. Wyprostowała palce, wzorowo układając ręce do modlitwy. Myślała, iż będzie chciał jak najszybciej zakończyć kontakt fizyczny, ale najwidoczniej cały czas chodziło o zmniejszenie jego dyskomfortu, nie jej. Patrzyła na niego z paskudną ekspresją, kiedy zadawał kolejne pytania. Nosiła w sobie coś innego niż wstyd. Wstyd był za prosty; na wstyd był sposób. Lewa powieka Dossett zadrgała, a na usta cisnęły się wyuczone fragmenty psalmów o wstydzie, który znikał wraz z uwielbieniem Pana i Jego litością. Jednakże postanowiła się nimi nie dzielić; nie zasługiwał, aby je usłyszeć. Nie został wybrany, nie miał duszy – słowo święte nie było dla niego. Rozmawiała z istotą upadłą, jaka nie pokutowała za grzechy.
Milczała; unikała wejścia w cywilizowaną rozmowę. Sahak w końcu musiał zdać sobie sprawę, iż dalsze próby stanowiły bezsens. Tak jak ona nie była w stanie go dosięgnąć, on nie miał możliwości dostać się do Marigold przez zamglony szaleństwem umysł. Spóźnił się z tą rozmową o ponad sto pięćdziesiąt lat. Parszywe obyczaje oraz zdziczałe poglądy zostały dawno ustanowione. Horror tejże egzystencji był wnioskiem przeżytego czasu w martwej powłoce. Wampirzyca ciągle istniała w cierpieniu; dbając o każdą ranę jak o relikt. Skatowane ciało tworzyło muzeum pozostałości po ewolucji bólu jednostki; musiała pielęgnować eksponat męki, składając hołd Panu.
Jednakże on jej w tym przeszkadzał. Zaburzał nienaruszalną przestrzeń, w którą przeistoczyła bezpłciowe pomieszczenie. Na samą myśl o kontynuacji pokuty, coś poruszyło się wewnątrz niej. Nie mógł tu pozostać. Musiał ją puścić, nie mogli trwać w tej niepoważnej pozie. Nie odrywając spojrzenia od wuja, zbliżyła usta do złożonych dłoni, by obscenicznie polizać kciuki od ich podstawy aż do paznokci. Paradoksalnie była to bardzo wyczerpująca odpowiedź, jeżeli chodziło o wstyd.

@Sahak Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Twarz Sahaka wróciła do znudzonego zblazowania. Pokładał nadzieje w Marigold i jej głębokiej duchowości o której z taką pogardą opowiadała Raisa. Więcej wnętrzności, niż tylko głośna otoczka. Nie było w niej tętniącej ofiary, ani światła ani ciemności uduchowienia. Tylko wulgarne pozory. Umartwianie się dla pokazu, przecież i tak nie może od tego umrzeć.
Gnijąca pozerka.
Jednak była bardziej podobna do matki niż się spodziewał.
Puścił jej nadgarstki, czuł na dłoniach lepkość wydzielin jej ciała, śliskie, oleiste, śmierdzące. Jak w brudnej świątyni ma zamieszkać bóstwo? Skrytykował się za tę myśl. Czy jego osoba nie nosiła w sobie brudu i skazy?
Jej stygmaty były po prostu inne.
Z najnowszej szuflady komody Sahak wyciągnął modlitewnik, prostą książeczkę z modlitwami do Theotokos, Akatystem, litaniami oraz hymnami skupionymi na postaci Maryi Panny. Modlitwy były eklektycznym zbiorem, bez typowych wydawnicznych elementów, zapewnie zrobiony na zamówienie dla Sahaka. Położył tomik obok krwi.
Jedz. Doprowadź się do porządku.
Słowa zawisły w gęstym powietrzu. Spojrzał na nią z góry na dół, jak Wszechojciec na sądzie ostatecznym, nieugięty w swoim wyroku, ale w obiecanej w Nowym Testamencie łaskawości oraz miłosierdziu. Ważył jej serce z alabastru wobec strusiego pióra. Czy przepuści ją na Pola Elizejskie, mroczny Hades, czy rozerwie swoje szczęki i ją pożre, jak Ammit?
Pogłaskał jej policzek ojcowskim gestem i opuścić samotnię Marigold, zamykając za sobą cicho drzwi.


[KONIEC]

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sponsored content


Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach