Szesnastego lutego Maurice oraz Halide wylecieli z Paryża późną porą. Zajęli swoje miejsca w biznes klasie i jak to oni, grali w wojnę. Tylko tym razem ciszej, bez emocjonalnych okrzyków, a zamiast szampana, Maurice sączył wódkę. Pił i pił, aż nie zasnął, tylko po to, żeby obudzić się z głową na ramieniu Halide i otwartą paszczą. Dobrze, że jej nie zaślinił. Ale to wszystko nie było istotne. Obydwoje przeżyli ciężkie chwile, a po nim można to było zobaczyć chociażby dlatego, że miał na sobie pieprzony ortalion. I to nie taki fancy, nówka sztuka. Co to, to nie. To była kurtka i dresik jeszcze z lat dziewięćdziesiątych. Góra oraz dół były zachowane w balansie kolorystycznym między zielonym, białym i czarnym. Gdyby tego było mało, to jako buty założył Jordany, a na głowie miał czapkę Red Bulla z merchu f1. Przed wyjazdem zdążył jeszcze załatwić kilka rzeczy. Na przykład wykreślił ją z listy wpuszczanych osób do budynku. Wręcz podkreślił, że mają jej nie wpuszczać. Robił to z pewnym bólem serca, ale musiał się jakoś zabezpieczyć. Nie chciał, żeby wchodziła mu do mieszkania, chociaż miała u niego pewnie z połowę rzeczy. Tylko, że to już nie był jego problem. W sumie sam do końca nie wiedział jak do tego wszystkiego doszło. Nie kochała go, albo nawet i kochała tylko chciała zmieniać. Nie pasowały jej jego cechy, zaczęła się odgrażać, że nie wie czy z nim chce być, jeśli ma uciekać. I chyba wtedy coś w nim pękło. Od razu wszedł na automat, a nim był szybki skok w bok i właśnie, ucieczka. Ale też zrobił to dla jej dobra. Nie łączyło ich nic, a on jedynie uginał ją pod swoją wolą. Może i lepiej, że nie byli już razem.

Na lotnisku powitał ich Jannik w hawajskiej koszuli oraz ortalionie zarzuconym na nią. Przygotował się, bo znał Maurice’a. Poza tym, rozmawiali na kamerce, gdy Hoffman się szykował i Fischer podłapał temat przewodni. Wyściskali się wszyscy we troje. Lekarz próbował dowiedzieć się o co poszło u dwóch stron, ale parobek grabarz odmawiał zeznań. Nie odzywał się na ten temat i nie chciał go w ogóle poruszać. Dojechali do domku na plaży, gdzie każdy dostał swój pokój. Z faktu, że przyjechali już nad ranem, a słońce zaczęło wschodzić, za dużo nie porobili. Maurice jedynie zaległ na kanapie i otworzył jedno z wielu piw niemieckich, które jego przyjaciel przywiózł. Pierwszy dzień spędził samotnie, spał u siebie i wyszedł, też w ortalionie. Tej nocy towarzystwo oglądało skoki narciarskie. Obecne, stare, przedpotopowe, wszelakie. Następnie udali się na plażę, gdzie pili niemieckie piwo w piasku, a Maurice wspomniał mimochodem coś o tym, że mu przykro. I tyle. Było przyjemnie, wszyscy byli w pewien sposób załamani. Halide miała perturbacje rodzinne, córka Jannika wyszła za mąż za dupka, a kochanek zwiał, a u Hoffmana życie romantyczne zwaliło się łeb na szyję. Nie było wesoło, no nie było. Ale jakoś się we troje trzymali, byli razem i się wspierali jak starzy znajomi. Tyle ich łączyło, tyle się znali. Maurice się jakoś trzymał, aż do ranka. Miał wtedy małe załamanie i wczesną porą poszedł do Jannika, spać z nim. Nie chciał być sam, już się przyzwyczaił, że codziennie budzi się koło kogoś. Także, zmaltretował biednego Szwajcara, ale nie miał wyrzutów sumienia.

To wszystko doprowadziło ich do kolejnego wieczornego oglądania sportów. Tym razem formuła jeden. Maurice założył na siebie ortalion z merchu Red Bulla, miał czapkę, kurtkę oraz spodnie. Jedynie stopy miał bose, które opierał o stolik przy kanapie. Siedział tak rozłożony z butelką niemieckiego piwa. Jannik powiedział, że ma w dupie Maxa Verstappena i, że w ogóle ktoś mu się całą noc wiercił i, że pierdoli i idzie dalej spać. Zasnął z głową na kolanach Maurice’a. Sam blondyn nie wiedział co z nim zrobić, bo nie miał serca go zrzucać. Ale zebrało mu się na wspominki, bo Ida też tak na nim leżała. Kiedyś. No i w końcu pękł. Od szesnastego, aż do osiemnastego ani razu nie rozwodził się na temat zerwania. Ale w końcu kiedyś musiał.
- I dobrze, że z nią zerwałem. Nie powinniśmy nigdy być razem. Mama mi mówiła, że nie mogę jej zmieniać. A ja co robiłem? Zmieniałem ją. I wiesz, mi to nie przeszkadzało, ale nie wiem, czy w ogóle dobrze na nią wpływałem. – Powiedział, na co Jannik odbąknął.
- Jesteś idealny Mauricio, nie zmieniaj się – a potem znowu wrócił do snu. Maurice jedynie spojrzał się na przyjaciela, a potem na Halide. Nie zamierzał się zmieniać, ale tego właśnie chciała od niego Ida. Żeby był inny, żeby wpuścił ją głęboko do swej twierdzy, gdy on jeszcze nie był na to gotowy. I to go tak przeraziło, że zatrzasnął wszystkie drzwi i uciekł. Prośby kobiety miały odwrócony skutek.
- Ja wiem, że jestem idealny, ale kurwa. Wiesz Hali, ja tam umierałem, nie mówiłem Ci o tym, ale spieprzyłem się z jakiś dziesięciu metrów i rozdarłem się o srebro. No, ale nie ważne. I słuchaj, wyznałem jej miłość. A ona odpowiedziała WIEM. KURWA WIEM. – Tutaj podniósł głos i lekko się podniósł, żeby po chwili opaść na kanapę. – Na chuj mi to było.