Blondynka spojrzała na niego poważnie. Można było w niej wyczuć pewną nikłą zmianę. Nie, to nie była złość. Coś raczej w stylu niedowierzania. Choć z drugiej strony poniekąd zrozumienia. Rozumiała jego tok rozumowania, jednak nie była w stanie się z tym zgodzić. I to miała zamiar mu również poniekąd wyjaśnić.
- Skarbie... A kto ich mordował niczym bydło? My. To my wywołaliśmy ten strach. To nie była ich ignorancja. Bo właśnie to oni nie zignorowali tego, co działo się wokół nich. Otwarte rzezie, jakie były na nich prowadzone, wybijane małe wioski dla czystej zabawy i pragnienia. Nie byliśmy po prostu łowcami. Byliśmy zwykłymi potworami z najgorszych koszmarów, jakie kiedykolwiek mogłyby się im przyśnić. Nie wykorzystywaliśmy swych darów by kusić, by przyciągać i by karmić się na pojedynczych jednostkach bez wykrycia. Niektórzy robili polowania na ludzi niczym na stado łań uciekających przed śmiercią. Przed chartami, goniącymi ich wewnątrz lasu aż do wyczerpania ostatnich sił, wybijając, mordując i nawet nie korzystając ostatecznie z ich śmierci. Pozostawiając ich truchła do odnalezienia przez współbratymców. Jednak czy są łaniami? Nieeee... Oni są istotami tak samo myślącymi jak i my. Nasza ignorancja tej kwestii pozwoliła na zbudowanie Inkwizycji. Tych, którzy się nie bali, a sami weszli w tryb przetrwania i stłamszenia koszmaru, aby nigdy więcej nie pojawił się w ich snach. Aby mogli zapomnieć i żyć znów niczym wolne łanie wyniszczając zaś inne gatunki przy tej okazji. Koło życia zmniejsza się. Poczuli wolność, weszliśmy w stan zapomnienia, a by nie obudzić tego, czego my się boimy, stworzyliśmy azyl. Ich strach został obrócony przeciwko nam, tworząc to, czego i my się teraz boimy. Z łowcy na zwierzynę, ze zwierzyny w cichego mordercę. Tym mordercą i assasynem powinniśmy byli być od początku. Po cichu, delikatnie skubiąc i pozbywając się najsłabszych jednostek niczym lwy na Saharze. Właśnie w tym rzecz, że jesteśmy lepiej przystosowani, aby właśnie w taki sposób działać. Po cichu, ukryci płachtą nocy, z lepszymi zmysłami, z dodatkowymi umiejętnościami, które ułatwiałyby nam to zadanie. A jednak nie. Większość wybrał czyste okrucieństwo i krwawe kąpiele, ściągając na nas niepotrzebną uwagę. - zamilkła na chwilę. Cicho westchnęła. - Możemy się nie zgadzać w tej kwestii. Najważniejsze, że zgodziliśmy się w tym, aby stworzyć azyl, w którym możemy wesprzeć naszą ginącą społeczność. Sam z resztą przyznałeś, że traktowaliśmy ich jak bydło. I właśnie w tym tkwił problem naszej arogancji i ignorancji. - Blondynka zaśmiała się w dość charakterystyczny sposób. Jej śmiech wyrażał gorzki żal i świadomość tego, iż było to a wykonalne. Pokręciła delikatnie głową w przeczącym geście.
- Niee... To by nie wypaliło. Wyobraź sobie tą panikę ludzi. jedni chcieliby naszej śmierci w trybie natychmiastowym. Inni zaś chcieliby koegzystencji. A jeszcze inna grupa... Dobrze wiesz, do czego są zdolni. Spójrzmy chociażby na samą Selenę i Oświęcim. Pragnęliby dorwać naszą długowieczność. Nasze umiejętności, a zarazem posiadać możliwość chodzenia za dnia bez efektów ubocznych. Bez konieczności picia krwi czy pożywiania się ludzkim mięsem i przemieniania się w stwora z baśni i horrorów. Bądźmy realistami Skarbie - odparła spokojnie. Słyszała, jak szedł w jej stronę. Poczuła jego obecność przy swym boku. Powoli odwróciła głowę w jego kierunku, by móc ponownie spojrzeć w jego oczy. Pozwoliła na to, aby wsparł dłoń o jej biodro, aby dotknął jej chłodnego policzka. Czy byłą zaskoczona tym, że Louis zabił siostrę Marcusa? Nie do końca. To nie tak, że to nie było szokujące. Nie oceniała sytuacji, bo nie znała detali. Nie śmiałaby więc oskarżać tutaj ko. Znała również samego Azjatę i wiedziała, że jeśli to zrobił, to z konkretnych powodów. W to nie wątpiła. Pozwoliła sobie ostatecznie tej części wypowiedzi nie skomentować. Niektórych rzeczy zwyczajnie lepiej było uniknąć, a jakby sam chciał jej wyjawić szczegóły, to to zrobi w dla siebie dogodnym momencie.
-Ja złożyłam sobie obietnicę, że zrobię co w mej mocy, aby ochronić jak najwięcej. Nigdy jednak nie złożyłam i nie złożę obietnicy, iż nie pozwolę by ktokolwiek zginał. Jestem realistką i zdaję sobie sprawę, że jest to poza moim zasięgiem. Nie jestem boginią, aby to upilnować. Mogę wesprzeć, mogę doradzić, mogę starać się zrobić jak najwięcej. Nikt jednak nie jest w stanie zapewnić jednak stuprocentowej pewności, iż uda się ocalić i objąć ochroną wszystkich. Oni też w końcu mają swoją wolną wolę - odparła jedynie cicho na te słowa. Sama również obróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz. Zaraz raz jeszcze się jednak obróciła i usiadła zgrabnie na parapecie. - Moja córka mówiła podobnie. Jednak ciężko pozbyć się uzależnienia. W teorii od dawna nie smakowany narkotyk, jednak wszedł pod skórę niczym najmniejsza, a najbardziej upierdliwa drzazga, która nie pozwala o sobie zapomnieć w tym konkretnym ruchu, jaki chciałoby się wykonać. Potrzebny nie tylko odwyk, ale i swoista terapia. Powiedzmy, że jestem w jej trakcie... A jednak mam wraże nie, że to jednak wciąż za mało, aby przekonać mnie w pełni o tym, aby zapomnieć o tym co było i co stworzyło mnie taką, jaka jestem teraz. W końcu gdyby nie on... Nie byłoby mnie, ani Marr. - Elisabeth sama przymknęła na chwilę oczy. Trochę żałowała, że nie miała przy sobie swojego kieliszka z winem. No trudno, potem go wypije.