1.03.
- oznajmił, choć ewidentnie drgnął, gdy Marcus rozbił butelkę o ścianę. Dopiero gdy wilkołak kazał mu iść, wyciągnął ostrożnie pomiętą kopertę, z nazwiskiem Marcusa na wierzchu. Ona również pachniała ulotnie tymi samymi perfumami, co bardzo formalny list napisany przez wampirzycę. Główną różnicą było to, że pismo było ostre i kanciaste, ewidentnie pełne emocji i smutku, jeśli patrzyć na charakterystyczne ślady po kroplach. -
- ukłonił się i dopiero wtedy wyszedł. Sama zawartość listu była pokreślona i poplamiona, łzami oraz atramentem.
Selena napisał:[zamazane słowa, lecz przebijające spod wielu skreśleń]Mój
Kochany
Szanowny [słowo skreślone tak mocno, że aż pióro przebiło kartkę]
Drogi
Przyjacielu
Wilczku [skreślone kilka razy]
Marcusie
Dużo razy zaczynałam ten list, nie umiejąc ubrać w słowa tego, co krąży mi po głowie. Wszystko wydawało się nieodpowiednie, a niepoukładane myśli czyniły pisanie jeszcze trudniejszym.
Zacznę więc od rzeczy najprostszych - ufam, że jesteś w dobrym zdrowiu i trzymasz się dobrze. Oczywiście tak dobrze, jak tylko pozwalają na to okoliczności, wilczku. Mam też nadzieję, że jakiekolwiek zmartwienia Cię trapią, szybko odejdą w cień i nie wrócą, by ponownie zamieniać dni w nieprzyjemne pasma godzin.
Twoje zniknięcie dało mi... [skreślone kilka razy] Brak Twojej osoby... [skreślone, zamazane i wyglądające, jakby przynajmniej jedna kropla wilgoci spadła na kartkę] Ostatnie dni pozwoliły mi przemyśleć kilka spraw. I wnioski, do których doszłam, wcale nie stawiają mnie w dobrym świetle. Przez ostatnie długie dni mogłam przemyśleć sporo spraw. Martwiłam się o Ciebie, co jest naturalne dla tych, których kochamy których uważamy za bliskich. Ale byłam też i zła na Ciebie, że nie powiedziałeś mi o tak wielu rzeczach. Że nawet nie wspomniałeś o...[zdanie całkowicie wykreślone] Dopiero teraz jednak zrozumiałam podstawową rzecz. Szkoda, że aż tak późno, za co przepraszam. Zrozumiałam - w końcu! - że ja nie mam prawa być na Ciebie zła. Nigdy nie przyznałeś mi go, wbrew Twojej woli uzurpowałam sobie prawo do wściekania się o coś, co nigdy nie było moją sprawą. Bo i tak naprawdę o co właściwie miałam się gniewać? O to, że nie spowiadasz mi się ze swojego życia? Że nie czujesz potrzeby informowania mnie o ważnych sprawach, że wolisz, bym dowiadywała się o wszystkim z plotek i osób trzecich? Że nie jestem dla Ciebie tak ważna, jak... [skreślone, a wręcz zamazane, jednak przy dobrym spojrzeniu słowa przebijają spod mazów atramentu] Że nie jest moją sprawą, co aktualnie robisz, myślisz, czujesz? No właśnie... Zrozumiałam też kolejną rzecz, nawet jeśli to boli W Twoich oczach nie jestem kimś, komu warto zaufać Po prostu mi nie ufasz, Marcus. I najwyraźniej nigdy nie ufałeś.
[dalsza część listu jest napisana nieco innym odcieniem atramentu, jakby zostawiła kartkę, by wrócić do pisania po jakimś czasie, innym przyrządem lub w innym miejscu] Moim jedynym pragnieniem było tylko to, byś mi zaufał. Jednocześnie nigdy nie naruszałam Twoich granic, wycofując się, gdy dotykałam bolesnego tematu, czekając z nadzieją, że któregoś dnia przyjdziesz do mnie, jak ja przychodziłam do Ciebie. Może po czasie, jednak w końcu zawsze przychodziłam. W swym egoizmie i głupocie nigdy nie wzięłam pod uwagę jednej, podstawowej rzeczy, za co teraz Cię przepraszam - że po prostu możesz nie chcieć przychodzić do mnie. To głupie, prawda? Pragnąc czegoś nigdy nie pomyślałam, że po prostu mogłeś nie chcieć mi tego dać. Niby nieznaczący błąd, jednak pociągający za sobą kaskadę kolejnych.
[kilka kropli atramentu spłynęło na kartkę, jakby zbyt długo siedziała z otwartym piórem, zastanawiając się, co napisać dalej] Tak naprawdę, jak teraz myślę, nigdy nie byłam wobec Ciebie do końca fair. Może jeszcze na początku, gdy dopiero się poznawaliśmy, wtedy może tak. Ale teraz? Wiedząc o tym, czym jestem i jaka jestem, skrzętnie ukrywając przez Tobą te najgorsze części, wykreowałam w Twoich obraz osoby, którą nigdy nie byłam. Nie twierdzę, że mnie nie znasz. Po prostu nigdy nie pokazałam Ci całego obrazu, wybierając te bezpieczniejsze kawałki. Za to pozwoliłam sobie zacząć stawiać żądania, do których nigdy nie dałeś mi jakiegokolwiek prawa. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz, bo posunęłam się w nich kompletnie za daleko. Nie ułatwiałeś mi zadania [skreślone kilkukrotnie] Zbyt długo zajęło mi zrozumienie, że pewne słowa mimo tych samych liter mają zupełnie inne znaczenie.
[kolejna zmiana w kolorze atramentu, choć niektóre słowa wydawały się być jakby odrobinkę rozmazane, jakby na papier padały krople, które zdążyły już dawno wyschnąć] Wątpię, byś zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo Cię potrzebuję[zamazane ostatnie trzy litery i zastąpione innymi]owałam W swojej głupocie pominęłam fakt, że nigdy nie potrzebowałeś mnie tak, jak ja potrzebowałam Ciebie. Nie ufałeś mi tak, jak ja ufałam Tobie. Nie przeczę, kochałeś mnie, ale nie w ten sam sposób, w jaki ja kochałam Ciebie. [wykreślone zdanie, aż znowu pióro przebiło kartkę] Ty jedynie wyciągnąłeś mnie z piekła, opiekowałeś się, pozwalając stanąć na nogi i pilnowałeś, bym jednak nie skończyła ze sobą, co miałam w planach, zanim mi przeszkodziłeś. Dopiero teraz jednak widzę i rozumiem, że wbrew moim nadziejom, wbrew moim pragnieniom, nie było w tym tego, czego się doszukiwałam. Po prostu czułeś się odpowiedzialny za mnie, tak jak weterynarz czuje się odpowiedzialny za zwierzątko, które oswoił i uratował. Trochę głupio by było, gdybyś narażał siebie po to, żebym ja po prostu skończyła ze sobą. Doszukiwałam się głębi tam, gdzie jej nie było, skupiając się na tym, co ja czuję do Ciebie, jak bardzo silne są moje nieistniejące uczucia i jak ostatnia idiotka nawet nie myśląc o tym, że Ty tego nie odwzajemniasz. Wybacz głupotę dziewczynie, która już dawno zatraciła zdolność odczuwania uczuć wyższych. Nie potrafię kochać, potrafię jedynie ranić i przynosić śmierć [wykreślone całe zdanie, rozmazane kilkoma kroplami] Pomyliłam widok gwiazd z ich odbiciem na dnie stawu. Chciałam od Ciebie czegoś, czego zwyczajnie mogłeś nie chcieć i nie chciałeś mi dać. Siedziałam Ci na głowie niczym przykry balast, nikomu niepotrzebny, jednak wczepiający się kurczowo i z egoizmu nie chciałam dać Ci odejść. Przepraszam. Ale teraz nie masz już wobec mnie żadnych obowiązków. Nie ma konieczności, byś mnie pilnował, nie grozi mi śmierć ani z własnej ręki, ani z żadnej innej. A przynajmniej nie taka, która nie groziłaby innym nadnaturalnym. Jakkolwiek bezczelnie nie zabrzmi to z mojej strony, zwalniam Cię z tego obowiązku, który wziąłeś na siebie przeze mnie i przepraszam, że musiałeś tyle lat męczyć się ze mną, moimi humorami i żądaniami, do których nigdy nie byłam uprawniona. [coś wykreślone, ale tym razem kompletnie nieczytelne]
Podczas naszej ostatniej rozmowy całkowicie zapomniałam, kim jestem i kim być powinnam na stanowisku, które przyjęłam. Poddałam się emocjom, rzucając w Twoją stronę groźbami, do których nigdy nie miałam żadnego prawa. Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi ten fakt, to uzurpowanie sobie praw do dyktowania Ci, jak powinieneś postępować. Nie powinnam w żaden sposób próbować nawet narzucić Ci, co powinieneś zrobić, komu i co mówić czy w jakikolwiek sposób rozporządzać Twoim życiem. A posunęłam się o wiele dalej... Powinnam uszanować Twoją decyzję, bez względu na wszystko, bo to Twoje życie i nie masz żadnego obowiązku spowiadania mi się ze swoich decyzji. A mimo to ciągnęłam Cię za język, usilnie próbując wydrzeć z Ciebie odpowiedzi, których nie chciałeś mi udzielić. Nie jestem i nigdy nie byłam na tyle ważna, dla Ciebie i nie tylko, byś musiał mi wszystko zdradzać. Przez ostatnie dekady zapomniałam o tym, łudząc się, że... To kolejny błąd, który popełniłam. Wybacz, że musiałeś znosić moje wścibstwo, patrząc z perspektywy lat nie mam pojęcia, jakim cudem nie posłałeś mnie do diabła wcześniej, znosząc cierpliwie to wszystko. Jest mi wstyd, za swoje zachowanie, za swoją głupotę, za życie złudzeniami i własną imaginacją. Nie naprawię tego, co już się stało, tego, ile krwi Ci napsułam i ilu wyrzeczeń musiałeś się podjąć ze względu na mnie. Mogę jedynie obiecać, że nigdy więcej to się nie powtórzy, bez względu na wszystko. Mam nadzieję, że któregoś dnia znajdziesz kogoś, kto da Ci wszystko to, czego Ty sam pragniesz i komu będziesz mógł całkowicie zaufać. I że być może wybaczysz mi to, jak zmarnowałam Ci tyle czasu.
Teraz ponownie marnuję Twój czas, ale przysięgam, że to już ostatni raz. Nie wiem, kiedy uznasz, że już czas na Twój powrót i tym bardziej nie zamierzam o to pytać. Ani nachodzić Cię ani w jakikolwiek sposób Ci przeszkadzać. Zapewne oczekiwałbyś, bym to wszystko powiedziała Ci twarzą w twarz, ale ja wyjeżdżam całkowicie z Francji. Oddaję Ci klucze - zarówno do Twojego domu, jak i siedzib klanowych. Swoje rzeczy zabrałam z wszystkich tych miejsc, mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Jeżeli cokolwiek gdziekolwiek zostało, będę bardzo wdzięczna, jeśli pofatygujesz jednego ze swych familiantów, by podrzucili to do mojego biura. Jeżeli nie znajdziesz takiej ochoty, co będzie ze wszech miar zrozumiałe, możesz zwyczajnie te pozostałości wyrzucić. Oczywiście, jeśli byłaby potrzebna moja opinia jako Radnej - w co zdecydowanie wątpię - służbowy telefon biorę ze sobą licząc, że nie utracę zasięgu. W innych przypadkach Elisabeth albo Louis mają moje wszelkie pełnomocnictwa i upoważnienia.
Liczę, iż pozostaniesz w dobrym zdrowiu i życzę Ci, byś na swej drodze nigdy więcej nie spotkał kłopotów. A jeśli już się zdarzą, by nietrudno i szybko dało się je rozwiązać.
Twoja [skreślone kilkukrotnie]
Selena
Listy zostały odczytane dopiero w samolocie, Selena przyjęła je, nie chcąc denerwować familianta, bo cała sytuacja nie była jego winą.
Uśmiechnęła się tylko, melancholijnie, do siebie.
Kilka dni później koperta z sygnetem i listami przybyła do domu Marcusa, z drobną notatką.