—
To wszystko była wina Renaty, nawet nie próbuj zaprzeczać! — Wskazała na niego palcem prawej ręki, lekko się śmiejąc. Ida nie nazwałaby tamtych wspomnień niemiłymi, jednakże czasami czuła się trochę zawstydzona wspominając co się wtedy wydarzyło. Szczególnie, że w końcu do niej dotarło, że Silvan chciał dla niej dobrze i trochę przesadzała. Nawet jeżeli próbowała udawać, że jej reakcje były całkiem normalne jak na kogoś, kto obudził się w obcym mieszkaniu z wielką ochotą na krew.
I tak jak on chciał wtedy dla niej dobrze, tak ona chciała teraz dobrze dla niego. Dlatego strzykawka wylądowała w jej przedramieniu.
—
Odezwał się prawie 350 latek, co malinki wypomina. — Może gdyby substancja nie zaczynała powoli działać, to by to wypowiedziała z większym entuzjazmem i wkurzeniem, jednak nie mogła nic poradzić na to, że zasypiała. Jej powieki robiły się cięższe, słowa wolniejsze, oddech spokojniejszy. Wszelkie gorące słowa, które mogła mu jeszcze wyrzucić nagle uleciały z jej umysłu. Miała podobne wrażenie jak w sytuacji, kiedy człowiek śpi głębokim snem i nagle ktoś go obudzi. Niby przytomny, ale nie kontaktujący. Pewnie gdyby Silvan teraz zapytał ją o jakieś tajemnice, to by mu wyznała prawdę i nawet nie pamiętała, że to zrobiła. Niewielu osobom tak ufała, by doprowadzić się przy nich do takiego stanu otępienia, tak samo dla niewielu osób wkłułaby się we własne ramię. Silvan miał zaszczyt dzierżyć oba te przywileje, ale jak zwykle nie doceniał poświęceń. Chciała mu jeszcze odpowiedzieć na jego komentarz, który złośliwie życzył jej miłych snów. Coś tam próbowała z siebie wykrztusić, może coś powiedziała, może nie, sama nie była pewna. Wiedziała jednak, że chwilę później już znalazła się w nicości, a jej miarowy oddech pokazywał, że albo nie śpi w ogóle, albo śni jej się coś przyjemnego. Tętno również było prawidłowe (na ile prawidłowe może być tętno wampira), a Ida wyglądała jakby po prostu zasnęła na fotelu. Nie było widać, że nie drgnie żadnym mięśniem, że oprócz wyłączenia świadomości wyłączyli też ciało. Gdyby teraz Renata weszła do pokoju zapewne nic nie wydawałoby jej się podejrzane (oprócz wyraźnie zirytowanego Silvana, bo to, nie oszukujmy się, był pewien ewenement), lek czy broń prezentowały się całkiem spokojnie.
Idę opanowały naprawdę przyjemne wizje, chyba na jeszcze większą złość Silvanowi. Była na plaży, w środku dnia. Dookoła była jej rodzina, ta ludzka, jak i wampirza. Stała za rękę z Maurycym, pili szampana, a dookoła tańczyły żółwie w sombrero. Różowe morze podmywało piasek, a z palm spadały na ziemię kwiaty. Było jej naprawdę przyjemnie, nawet jeżeli sam sen miał wiele nieścisłości. Olszewska miała wrażenie, że spała kilka godzin, a nie kilka minut, podczas których Silvan prawie zjadł długopis z nerwów. Powoli marzenia senne się rozmywały, zaczynały dobiegać do niej bodźce zewnętrzne. Otworzyła oczy, mrugając przez za dużą ilość światła. Ponownie nie wiedziała gdzie jest i co się dzieje, potrzebowała chwili na ogarnięcie myśli i zanim udało jej się przypomnieć wszystko i połączyć wszelkie fakty, Zimmerman już był obok. Poczuła jego dłoń i uśmiechnęła się słabo, całkiem zapominając w jaki sposób wylądowała w takiej sytuacji. Przeciągnęła się lekko, więc naukowiec mógł zobaczyć, że metabolizm wampirzycy całkiem sprawnie poradził sobie ze zniwelowaniem większości substancji. Wszystko przebiegło pomyślnie. Cała narkoza Idy trwała dokładnie 14,5 minuty.
—
Taaak, wszystko dobrze. Śniły mi się żólwie w sombrero wiesz? I ty też tam byłeś i Paweł był i Mau...rs z różowymi płetwami. — Czuła się odrobinę wstawiona, ale i to uczucie szybko mijało. Prawie przypadkiem wspomniała, że Maurice był nagle u niej w kategorii miłęgo snu, a nie koszmaru, jednak szybko udało jej się jakoś wybrnąć. Podniosła się do wygodniejszej pozycji, bo jej bezwładne ciało trochę zjechało z fotela i uśmiechnęła się do niego. Chciała coś powiedzieć, że miała rację i wszystko było okej i dobrze, że ona to wzięła na siebie, ale Silvan odezwał się pierwszy i chyba nie podzielał jej zdania.
—
Myślałam, że lepiej żebyś nie testował na sobie. I miałam rację. Nie krzycz na mnie, wiesz, że tak było. — Złożyła ręce na piersi i powoli wstała, żeby zobaczyć czy może normalnie chodzić. A kiedy tak było, to nie zważając na niego i jego komentarze podeszła powolnym krokiem do lodówki i wyjęła z niej woreczek z czystym syntmixem. Nie była głupia, zamierzała się napić by przyspieszyć metabolizm obciążony taką próbą. A skoro sztuczna krew i tak nie smakowała jej najlepiej, to nawet nie kłopotała się z podgrzaniem jej, tylko napiła się takiej zimnej. A niech ma stary Silvan, niech jeszcze to zaboli jego oczy, skoro wyzłośliwiał się na niej tuż po przebudzeniu.
_________________
You better run like the devil 'cause they're never gonna leave you alone