I znów nastał mrok, dzień upłynął zostawiając za sobą nieprzeniknioną troską i zmartwieniami Sonię we własnych myślach, które nie opuszczały młodej wampirzycy nawet na chwilę. Wszystko się zmieniło, przybrało zupełnie inny tor. Nie było jej zimno, a mimo to musiała sprawiać wrażenie, żywej osoby. Po co? Po co miała się ukrywać przed ludźmi? A no tak...wystarczyło chociaż spojrzeć na przechodzące twarze, które zmartwienia miały wypisane w zmarszczkach czy wypisane w samym spojrzeniu. Starała się zrozumieć bieg dawnego życia, bieg obecnego. Jednak nie było to takie proste. Niby wszystko wiedziała, niby nie było tak źle, a jednak. Jednak rozumiała, że już nie zobaczy babci, że do czasu aż nie zapanuje nad wampiryzmem nie będzie mogła do niej pójść by nie zrobić jej krzywdy. Może to i dobrze? Starała się uczyć tego kim jest, dowiedzieć się, co tak naprawdę dało jej to nowe życie. Siedziała tak na jednej z ławeczek i nasłuchiwała, nim pojawiła się maszyna na torach ona ją słyszała już dawno. Słyszała bicie serc, czuła multum zapachów, których nie umiała odróżnić. Rozejrzała się dookoła zastanawiając się, czy jest tutaj może ktoś, kogo widziała chociaż przelotnie jako człowiek, czy może przypadkowo w szpitalu gdy odwiedzała dziadka, albo gdy była na badaniach z babcią. Niestety nie mogła sobie przypomnieć.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!
Osamu
Liczba postów : 39
2022-11-02, 23:42
Rzadko wtrącam się w czyjekolwiek życie; naprawdę rzadko kiedy obchodzi mnie ono na tyle, bym pragnął wcisnąć swoje trzy grosze tam, gdzie jest to najmniej potrzebne. Przez lata wyrobiłem w sobie postawę dość obojętnego obserwatora świata zewnętrznego – szczególnie ludzkiego losu. Niewiele emocji we mnie wzbudza, zwłaszcza jeśli idzie o tych najbardziej ulotnych, których czas na ziemi stanowi jedynie mgnienie oka. Tak łatwo jest zapomnieć, że kilkadziesiąt dekad temu dzieliło się podobny los. W wielu kwestiach pamięć okazuje się zbyt słaba, to źle, wiem o tym, lecz nieszczególnie robię cokolwiek, co mogłoby ów stan poprawić. Spacer po Gare Montparnasse przypomina podróż przez rój pszczół – jest głośno, duszno i pachnie bardzo intensywnie. Czasami już sam nie wiem, po co robię sobie taką krzywdę i przeciskam się między stłoczonymi ciałami. Ciągle się gdzieś spieszą, ciągle mają niewystarczająco doby, by dopiąć wszystkie obowiązki, więc nawet teraz, kiedy tarcza księżyca przedziera się przez miejski smog, jest tu wielu podróżnych. Zapewne jest spokojniej, niż w dzień, lecz ciężko nazwać to miejsce wyludnionym. Idę więc przed siebie, przemykam gdzieś wśród grupek znajomych i tych całkiem samotnych person, poszukuję w miarę czystej drogi. Nie biegnę, bo nie mam na dzisiaj wiele planów, ponad spotkanie z siostrą w domowym zaciszu. Obiecałem jej kilka słodkości z cukierni przy Rue de Vaugirard – prowadzonej przez mistrza Sadaharu Aokiego – więc w dłoni dzierżę elegancką, papierową torbę nijak mającą się do całej mojej postaci. To nie żaden problem, lubię sprawiać jej drobne przyjemności, kiedy obowiązki nie są w stanie przyćmić spokoju wieczornych godzin. Tym bardziej, nie w głowie mi jakiekolwiek robienie ustępstw względem planu. Pech jednak chce, bym musiał poczekać na swój pociąg, którym muszę przejechać ledwie kilka przystanków, nie zamierzając nadwyrężać się więcej, niż jest to konieczne. Przysiadam na jednej z ławek, nie zwracam uwagi na osobę zajmującą miejsce nieopodal, zbytnio zaabsorbowany wygładzaniem pakunku i sprawdzaniem, czy aby na pewno jest cały. Dopiero po czasie reflektuję się, że coś jest zdecydowanie nie tak, bo nie słyszę ludzkich odgłosów szemrzących w ciele tuż obok. Przesuwam onyksowe tarcze tęczówek, by wychwycić postać kątem oka. Ciemne spiralki loków układają się na jej głowie, jest wyraźnie zamyślona, ale i wyczuwam pewną dozę niepewności. Przypomina małe stworzenie, które niezupełnie zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się dookoła. Nie rozpoznaję jej twarzy. Rzadko wtrącam się w czyjekolwiek życie… Układam pakunek na swoich kolanach, myślę, czy nie powinienem się jednak przesiąść, by dać jej więcej przestrzeni. Ostatecznie jednak decyduję się pozostać w miejscu, zniechęcony kolejną falą wysiadających z pociągu ludzi. Naciągam głębiej okrycie wierzchnie, palce chowam w przydługich rękawach. Dopiero wtedy jeden z podmuchów wywołany przejazdem taboru wyrywa papierową serwetkę z wnętrza mojej torby i przylepia ją do ramienia nieznajomej. Odwracam głowę bardziej zdecydowanym ruchem, unoszę brew. Kontempluję przez chwilę to dość kłopotliwe widowisko, lecz zdaje się być nim zupełnie niezrażony. Podkasuję kąciki ust i uśmiecham się spokojnie do dziewczyny – rzec powinienem młodej kobiety, patrząc przez pryzmat ludzkiego osądu nosi bowiem w delikatnych rysach twarzy zaczątek dojrzałości. Sprawa nieco bardziej komplikuje się, gdy na myśl przychodzi, że ma się do czynienia z wampirem. Nie zdaje sobie chyba sprawy, że niefortunnie zawiesił się na niej skrawek bibuły. Czy aż tak bardzo pochłania ją rozmyślanie? — Najmocniej przepraszam — mówię tonem wyważonym, chrząkam wcześniej, by zwrócić jej uwagę. Palcem wskazuję na różowy kwadrat trzepoczący już teraz nieco wyżej, prawie przy jej szyi – niesfornie uciekający dalej i dalej. Nie sięgam jednak, by go zabrać. Nie chcę jej spłoszyć. Wydaje się i tak wystarczająco przejęta.
_________________
A world of grief and pain Flowers bloom Even then
Sonia Evans
Liczba postów : 239
2022-11-03, 10:48
Prawda jest taka, że życie było bardzo kruche, bardzo niepewnie. Pamiętając słowa dziadka, gdy jeszcze żył "życie jest ulotne", teraz bardzo dosadnie to rozumiała. Ona już poniekąd była martwa. Obudziła się jako dziecię nocy, nie była już człowiekiem, wszystko zupełnie zmieniło swój sens i bieg. Miała nową rodzinę, nowe szanse na rozwój. Westchnęła cicho czując tyle zapachów, taką mieszaninę, tyle serc...szumu krwi...to było nie do zniesienia. Katowała samą siebie nie mając pojęcia jak to ogarnąć. Zamknęła na chwilę powieki próbując to wszystko odciąć od siebie ale nie udało się, nie dawała rady czując dookoła szmery, szumy...powiew przejeżdżających maszyn powodował że miała wrażenie, że jest w jakimś gnieździe, gdzie jest tysiące szerszeni bzyczących bezczelnie coraz to głośniej. Nawet blask księżyca nie pomógł jej się uspokoić, jednak to był błąd, nie powinna była tutaj przychodzić, powinna wpierw stopniowo uderzyć w mniej uczęszczane miejsca, a nie rzucać się na głęboką wodę. Ale niestety taka już była, chciała wszystko i więcej łykając niczym pelikan rybkę. W jednej chwili poczuła zapach słodkości. Dobiegał z ławki nieopodal, jednak nie przeniosła wzroku w tamtą stronę nie potrafiąc jeszcze odróżnić zapachów wampirów od zwyczajnych ludzi, chociaż szło jej to już coraz lepiej, niestety w natłoku przemieszczających się śmiertelnych nie potrafiła wyłapać tego jednego zapachu więc nic dziwnego, że uniosła zaskoczona wzrok na twarz mężczyzny, słysząc chrząknięcie. Odwzajemniła uśmiech nieco nieśmiało. Przepraszał...ale za co? Nie bardzo pojmowała sens jego słów, dopiero gdy podążyła spojrzeniem w miejsce, które wskazywał. - Och. Zaśmiała się lekko po czym zdjęła delikatnie serwetkę. Nawet ona pachniała tak intensywnie zawartością paczuszki, którą trzymał mężczyzna. - Dziękuję. Dodała nieco zmieszana nie wiedząc jak się zachować. Odrobinę przesunęła się robiąc miejsce obok siebie, w końcu nie gryzła...a jak już to chyba...chyba nie tak mocno prawda? Chociaż, kto ją tam wie! - Sonia. Jestem Sonia. Przedstawiła się i lekko dyskretnie pociągnęła nosem czując ten jeden zapach. Czyżby wampir?
Nic wielkiego. Serwetka przyklejona do obcego ramienia, a jednak zaczynam zastanawiać się przez chwilę, dlaczego postać przykuwa moją uwagę zachowaniem na pozór jedynie odrobinę odbiegającym od tego, czego mógłbym się spodziewać. Na świecie wiele jest osób nieśmiałych, zagubionych, czy zwyczajnie mających gorszy dzień. To nie powinno być poddawane zbytniej analizie, zwłaszcza kiedy oczekuje się na pociąg i wieczór wcale niczym nie odbiega od przeciętnego. Oczekuję, aż dziewczyna zrozumie, co tak właściwie się wydarzyło, opuszczam dłoń na pudełko i nie ruszam się z miejsca. Reakcja zajmuje jej kilka chwil. Reflektuje się, że skrawek papieru wylądował na jej ramieniu przez moją nieuwagę. Powinienem się podnieść, aby go zabrać. Nieoczekiwanie wykonuje ruch i robi miejsce, jakby oczekiwała, że usiądę bliżej, co wprawia mnie w konsternację. Zwłaszcza, że się zupełnie nie znamy, a jej twarz nie mówi mi zbyt wiele. Jedynie pozostałe sygnały i chwila zastanowienia pozwalają mi utwierdzić się w przekonaniu, że mam do czynienia z kimś z mojego gatunku. Jestem w tym dość biegły, lecz nigdy nie ujawniam się zbyt pochopnie, zwłaszcza, że dookoła nas jest wielu zwykłych ludzi. Zwykle w takich chwilach starcza porozumiewawcze skinienie i kontynuowanie rozmowy na dość neutralnym gruncie, bądź w sposób, który nie budzi podejrzeń w przeciętnym zjadaczu chleba. Nie rozumiem, skąd jej otwartość. Mogę tylko uskuteczniać pokraczną dedukcję na podstawie otrzymywanych sygnałów. Decyduję się wreszcie, aby faktycznie podnieść się z ławki i zmienić miejsce, w którym oczekuję na pociąg. Teraz już wiem bez wątpienia – wampir. — Już to zabieram — wyjaśniam i opadam na miejsce obok. Nie mam zbytniego wyboru, bowiem jeśli nie usiądę, porwie mnie pędzący tłum. Jest tu zbyt ruchliwie, aby uskuteczniać zbytnią powściągliwość i sterczeć na chodniku. Chcę schować chusteczkę do kieszeni, w międzyczasie dziewczyna odzywa się ponownie i przedstawia. Dość nietypowa sytuacja na zapoznawanie. Unoszę na nią ciemne spojrzenie i odwdzięczam się tym samym, zdradzając jej moje imię. To przecież niewiele. — Osamu. — Poprawiam paczkę ze słodkościami i zerkam kontrolnie na tablicę z rozkładem jazdy pociągów. Wyświetlacz ukazuje całą listę przyjeżdżających po sobie maszyn. — Wszystko w porządku? — pytam, aby dowiedzieć się, skąd wynika jej niepewność. Kieruje mną czysty altruizm. Znów powracam do jej twarzy i próbuję wybadać coś więcej.
Wszystko mogłoby być normalne, gdyby faktycznie Sonia była wampirem od lat, czy chociaż kilku miesięcy ale nie...ona ledwo co odnajdowała się w tym świecie. Łykała jak pelikan wszystko co ją otaczało. Niczym spragnione dziecko, które nie miało od godzin żadnego napoju w ustach. Chłonęła i łykała wszystko zachwycona. Tutaj było zdecydowanie za dużo zapachów, za dużo dźwięków. Jednak kiedyś musiała spróbować. Musiała odważyć się ruszyć w tłumy ludzi i o dziwo, jak na razie naprawdę wszystko szło dobrze. Chociaż zapachy nie były tak intensywne jak krew to jednak potrafiły chwilami sprawić, że Sońka aż westchnęła z rezygnacją czując, że nie wytrwa. Jednak im dłużej trwała w tym, tym było jej lepiej. Uśmiechnęła się lekko do siebie a jednocześnie do mężczyzny siedzącego obok. - Nie trzeba. To tylko serwetka. Uśmiechnęła się po czym przeniosła wzrok na mężczyznę z ciekawością. Na jego pytanie skinęła głową. Czy było wszystko dobrze? Owszem, przynajmniej na razie było. - Miło mi poznać Panie Osamu. Tak, wszystko dobrze. Postanowiłam nieco posiedzieć sobie od tak, poobserwować jak wszyscy się spieszą, pędzą przed siebie. O tak, to było dziwne wrażenie, biegali, pędzili przed siebie jakby właśnie czas im się kończył, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Gnali przed siebie nie przejmując się niczym i nikim. Zapominając, że życie jest tak bardzo kruche.
Kiedy czas zaczyna rozciągać się w nieskończoność, perspektywa zmienia się znacząco. Choć czasami wciąż zdarza mi się gdzieś spieszyć, robię to znacznie rzadziej, niż w ludzkim życiu. Teraz kładę nacisk na zupełnie inne aspekty i oddalam od siebie widmo wiecznej bieganiny, uważając ją za zupełnie zbędną. Oczywiście, momentami czas jest wciąż kwestią kluczową, lecz nie wywołuje takiej nerwowości, jaką mogę obserwować kilka metrów przed sobą. To ciekawe doświadczenie i dopiero po kilku dekadach wyzbyłem się starych przyzwyczajeń. Kręcę głową niekoniecznie przekonany, choć jej wyrozumiałość zdaje mi się niezwykle miła. Niestety, w obecnych czasach nie każdy wykazuje się podobną dozą zrozumienia. — Racja — mówię jednak, zupełnie na przekór gestom. — Problematyczne byłoby, gdybym rozsypał komuś zawartość torebki na świeżo wyprane ubrania — śmieję się krótko i lustruję wyraźnie zaciekawiony łagodne rysy jej twarzy. — Po prostu, Osamu — poprawiam, niekoniecznie przepadając za zbędną grzecznością, paradoksalnie nie przywiązując do niej większego znaczenia. Już dawno porzuciłem naleciałości z rodzinnego kraju i przesiąknąłem kulturą europejską. Nie trudno o to po setkach lat. Znów uciekam wzrokiem w kierunku tablicy z rozkładem. Pech. Wkrótce potem rozlega się komunikat – awaria trakcji. Chyba niewiele będzie dzisiaj z mojego wieczoru. Wyciągam telefon i szybko piszę wiadomość do siostry. Mogę się spóźnić, nie wiem ile. Na dworcu zaczyna panować harmider. Ludzie biegną w różne strony poszukując alternatywnego transportu. Chyba nie mam ochoty łapać taksówki. Wzdycham ciężko. — To dobrze — stwierdzam, kiedy mówi, że wszystko jest w porządku. Odchylam głowę w jej kierunku. — Cóż, wygląda na to, że posiedzę tu dłużej. Już zapomniałem niemal, jak bardzo odmienną perspektywę masz wiedząc, że ogranicza cię kilka dekad życia. Faktycznie, obserwowanie pośpiechu ludzi jest niezwykłym doznaniem — wyznaję na tyle ostrożnie, aby nikt nie przyczepił się ciekawością do wydźwięku słów. Choć wątpię, że ktokolwiek w tej sytuacji ma czas podsłuchiwać obcych sobie ludzi.
Wszystko to miała jeszcze przed sobą, pędzący czas, mijane lata jedne za drugim. Zmieniający się świat, zmieniający się ludzie i maszyny. Wszystko co teraz widziała, za kilkaset lat mogło wyglądać zupełnie inaczej, czy nawet za kilkadziesiąt lat. Jej życie zmieniło się a ona uczyła się go na nowo, brnęła łykając jak pelikan rybkę, chłonęła wszystko jakby widziała czy słyszała pierwszy raz w życiu. Uśmiechnęła się lekko na słowa Osamu. - Hm...pewnie reakcja mogłaby być przeróżna, począwszy od złości, po śmiech, płacz czy nawet agresję. Wszystko w zależności od tego, na kogo się trafi. Przyznała, bo jednak faktycznie ludzie byli różni. Jedni przyjęliby to po prostu zwyczajnie, jako przypadek, czy też wypadek, nieszczęśliwy trafi i tyle. Inni wręcz przeciwnie. Ludzie byli bardzo złożeni i tyle już Sonia zdołała się dowiedzieć w swoim jakże krótkim żywocie wampira. Mijali ich ludzie jedni spiesząc się, inni znowu w popłochu biegając gdy oznajmił głosik roznoszący się dookoła o problemach na torach. Soni było to wszystko jedno, jednak innym nie koniecznie. Jedni spieszyli się do rodzin, inni gnali do pracy na nockę, jeszcze inni po prostu spieszyli się gdzieś w sobie znanym kierunku. - Owszem. Chociaż pomyśleć, że jeszcze tak niespełna kilka miesięcy temu wspólnie z moją babcią siedziałam tutaj oczekując na pociąg. Dzisiaj...dzisiaj jestem tutaj po części sama. Obserwując jak gnają przed siebie nieświadomi tego wszystkiego co ich otacza. Ale nic dziwnego, ja byłam taka sama. Gnałam szukając czegoś czego nie znalazłam...czegoś co w sumie samo mnie znalazło w takim miejscu, w którym nikt by się nie spodziewał. Przyznała z uśmiechem na ustach. Bycie wampirem zmieniało człowieka. Jednak dopiero dostrzec mogła to spędzając swoje nowe życie w taki sposób w jaki sobie wymarzy i siądzie tutaj za kilkanaście lat...za sto, dwieście...wówczas dojrzeć będzie mogła jak bardzo wszystko się zmieniło, jak bardzo czas pchnie to wszystko do przodu. Dzisiaj widziała wszystko sprzed kilku miesięcy, niezmienne, takie samo...szare i obojętne na wszystko. - Niezwykłym...obserwacja ich niczym goniące się mróweczki dookoła mrowiska. Gnają nie wiedząc w którą stronę, motają się, mieszają... Urwała czując zapach krwi. Jęknęła cicho przymykając powieki i starając się uspokoić. Nie było to proste, zapach krwi kusił, a wdychanie zapachów nie pomagało wręcz kusiło jeszcze bardziej. Zacisnęła pięści na kolanach. [i]Nie oddychaj głęboko, nie oddychaj głęboko skup się na słodkim zapachu w torebce obok...[i] Mamrotała we własnych myślach starając się uspokoić oszalałe zmysły. Ostrożnie się podniosła i przeniosła wzrok na Osamu. - Przepraszam...muszę...muszę się...oddalić...za blisko... Wydukała starając się nie wybuchnąć i nie rzucić w stronę zapachu krwi, który faktycznie był coraz bardziej intensywny i coraz bardziej się zbliżał. Ruszyła w bok, prawa strona gdzie nie było tyle ludzi i znajdowała się w mroku. Tam stanęła dopiero i starała się uspokoić oddech.
Ma rację – wszystko zależy od napotkanej osoby, jej temperamentu i nastawienia. Zapewne w wielu innych sytuacjach cały incydent skończyłby się mniej przyjaźnie. Na szczęście to tylko serwetka, a Sonia zdaje się być kimś dość uprzejmym i ugodowym. Nie potrzebuję kłopotów, dlatego satysfakcjonuje mnie taki obrót spraw. Ponadto trafiam na jednego ze swojego rodzaju, co w tej części Paryża nie jest tak oczywiste. Łatwo się naciąć. Kiwam więc głową, zgadzając się z jej słowami. Dalsza część opowieści przykuwa moją uwagę znacznie bardziej. Powoli zaczynam łączyć pewne fakty w spójną całość i po chwili mam obraz bardzo młodego wampira, niemowlęcia rzec można, choć w ludzkich realiach sięga już dorosłości. Odwracam twarz w jej kierunku i wpatruję się zaciekawiony. Wnioskuję, że mówi o swojej przemianie, w której upatruje moment przebudzenia i zmiany perspektywy. Musi być jeszcze oszołomiona zdradzoną prawdą o świecie. Dziwi mnie jednak, że jest tu tylko ona, może jej stwórca czeka na nią lub krąży w pobliżu? Nie, sama przecież zwraca uwagę, że pozostała sama. Teraz zaczyna narastać we mnie niepokój. — Sama? — formułuję pytanie. Nie chcę jej spłoszyć i zapewne to nie moja rzecz, lecz jakoś nie potrafię zostawić owej kwestii w zupełnej próżni. Gdzieś jeszcze pozostaje przecież wampirza rodzina, a izolacja w tak młodym wieku nie wróży nic dobrego. Chyba robię dość surowy wyraz twarzy, bo mięśnie ściągają się boleśnie i czuję napięcie w okolicach skroni. Reflektuję się, że nie powinienem wchodzić w podobny ton przy licznych obserwatorach i w gruncie rzeczy z zupełnie obcą dziewczyną. — Wybacz mi ciekawość — poprawiam się i opuszczam spojrzenie na torbę ze słodkościami. Rozważam oddalenie się. Może jednak powinienem zamówić Ubera? Sięgam po telefon, włączam aplikację. Czuję, że zapłacę zawrotną sumę, zważywszy na ilość zniecierpliwionych podróżnych. Zajmuję się wyklikaniem odpowiednich danych, jedynie kątem oka obserwuję swoją towarzyszkę. Wtedy dzieje się kolejna, bardzo, bardzo źle wróżąca rzecz. Zrywa się z miejsca, słyszę, że spłyca oddech i jest wyraźnie zaniepokojona. Jej słowa rwą się i są chaotyczne. Odrywam się od telefonu, wsuwam go w kieszeń. — Sonia? — próbuję pochwycić jej uwagę, ale ucieka w jeden z ciemnych zaułków. Czuję się w obowiązku, aby za nią podążyć, zwłaszcza, że otaczają nas niemal sami śmiertelni. Mam wrażenie, że zaraz zaczną się kłopoty. Nie wiem jeszcze na pewno, czy intuicja mnie nie myli, wolę sprawdzić. Żwawym krokiem przemierzam kolejne metry i śledzę tył jej sylwetki. Na szczęście zatrzymuje się. Wyciągam rękę i chwytam ją za bark. — Sonia — mówię spokojnie i nie luzuję uścisku. Pakunek trzepocze na wietrze. — Sonia, powiedz mi, co się dzieje. Dokładnie — proszę. Muszę się przekonać, co czuje i jak bardzo powinienem zadbać o to, by oddalić się jeszcze z dworca. — Pomogę ci — nie wiem na ile zda się moja deklaracja. Jestem przypadkowym mężczyzną. Muszę jednak spróbować. Dla dobra nas wszystkich.
Sama, nie oznaczało tutaj wampirzego majestatu...bardziej ten ludzki, gdzie jeszcze niespełna ponad miesiąc temu była człowiekiem co świadczyło o tym, że jej życie zmieniło się kolosalnie. Strach przed zabiciem własnej krewnej był tak wielki, że postanowiła zniknąć i udawać, że zaginęła niż ryzykować jej życie. A teraz, ciążyło jej to, że nadal jest duże ryzyko że może ją skrzywdzić. I nie myliła się, chciała się przekonać na ile już panuje nad sobą i musiała przyznać z bólem, że nadal było jej bardzo ciężko. - Nic nie szkodzi...tak, sama moja babcia umiera, a nasi...dużo mi pomagają, jednak minęło tyle czasu że postanowiłam spróbować przejść się sama. Wyjaśniła z westchnieniem i wtedy się zaczęło. Poczuła zapach krwi, tak blisko tak bardzo intensywny czuła jak wszystko dookoła niej dzieje się nie tak jak powinno. Reakcja była szybka. Bardzo szybka. Nim się jednak zorientowała poczuła na barku dłoń. Odwróciła się nie czując zapachu człowieka a wampira. Odległość była w miarę do przetrwania jednak nadal czuła to dziwne pieczenie. Próbowała się uspokoić oddychać spokojnie. - Krew. Poczułam ją...tak blisko...ktoś się skaleczył dość głęboko. Wydukała starając się uspokoić na tyle na ile świadomość tego, że jest w pobliżu źródło posiłku jej pozwalała. Dookoła na szczęście byli sami przynajmniej w tym miejscu więc mogła też sobie pozwolić na odrobinę odważniejszą rozmowę. Ludzie nie mieli tak czułego słuchu jak oni więc nie musiała się przejmować, że coś usłyszą.
Właśnie tego się obawiałem: samotność w tak młodym wieku nie jest niestety niczym dobrym. I można się burzyć, można protestować, lecz każdy wie, że świeży wampir nie poradzi sobie bez nadzoru zbyt długo. Prędzej, czy później zrobi bowiem coś głupiego, co zaważy na jego dalszym losie. Nie chcę wróżyć jej złej przyszłości, zwyczajnie zaczynam się troskać i poddawać pod rozwagę inteligencję jej stwórcy. Nie mówię jednak tego na głos, by nie urazić bogu ducha winnej dziewczyny. To przecież nie jest odpowiedzialność Soni. Nie powinna była jednak pozwalać sobie na samodzielny spacer. Rozumiem, że może pragnie utraconego życia czy też swobody, ale nie potrafię się zgodzić na taką lekkomyślność. Zagryzam wargę, patrzę na nią w skupieniu, kiedy już mogę zatrzymać się w zimnej, ciemnej uliczce, znacznie oddalonej od tłumu ludzi. Ma w sobie jednak wiele rozsądku, próbuje wyraźnie walczyć z kłopotliwą przypadłością, której doświadcza. Sam wyczuwam zapach krwi rozprzestrzeniający się w powietrzu. Teraz jednak jest już coraz bardziej subtelny. Dociskam palce do dziewczęcego ramienia, próbuję słuchać jej w skupieniu, by opracować najlepszy plan działania. Pech chce, że znajdujemy się poza wampirzym terytorium, nie możemy pozwolić sobie na żaden nieodpowiedni ruch. — Już dobrze — uspokajam. Nie może stracić przytomności, a przestraszenie jej spowoduje tylko dalszy postęp tragedii. — Odprowadzę cię do domu, w porządku? To zły pomysł, żebyś poruszała się teraz po mieście sama. — Nie mam wyjścia, słodycze i Yuna muszą poczekać. — Powiedz mi, kiedy ostatnio jadłaś? — pytam, by ocenić, z czym powinienem się liczyć. Wiem, że to jedynie reakcja na woń posoki, ale jeśli idzie za nią powolna utrata kontroli spowodowana głodem, będziemy mieć jeszcze jeden problem do rozgryzienia. Kto wie, czy nie dosłownie.
Gdyby stwórca Soni tutaj był, pewnie zostałby już pojmany i postawiony przed radą. Nie wiedziała jednak gdzie jest i co robi, nigdy nie myślała nad tym i się nie zastanawiała za bardzo. Starała się brnąć w nowym życiu i nowym świecie tak, by nikomu nie przysporzyć problemów. Starała się skupić myśli na czymś zdecydowanie przyjemniejszym, tym obiektem okazały się tym razem słodkości w paczce więc i skupienie na nich myśli było o wiele lepsze niż na twarzy swego rozmówcy. Jednak nie było to takie proste. Przecież oderwać się od zapachu było ciężko, a świadomość, że ktoś może być w pobliżu i może mu zagrażać jeszcze bardziej ją przerażały. - Wczoraj jadłam. Przed wyjściem też wypiłam kubek...ale ten zapach...nie sądziłam że mimo wszystko będzie tak intensywny. Skrzywiła się lekko i cicho westchnęła pod nosem. Odetchnęła lekko i przeniosła wzrok na mężczyznę przed sobą. - Już mi lepiej. Dziękuje. Oparła głowę o zimne cegiełki. - Jeśli to nie problem, fakt lepiej bym nie ryzykowała. Prosiłabym też o dyskrecję, nie chciałabym by moja słabość wyszła na jaw. Poprosiła jednocześnie obawiając się by nikt nie dowiedział się o tym co miało tutaj miejsce. W sumie nic nikomu się nie stało, a ona wiedziała jedno, że bez krwi nie ruszy się już nigdy więcej z domu. Zawsze jakiś zapas przy sobie będzie miała, czy to w fiolce, czy termosiku podręcznym.
Przywykłem do innego sposobu rozwiązywania problemów, bo też zupełnie odmiennych rzeczy wymagała ode mnie przyjęta w rodzie rola. Daleko mi od człowieka delikatnie obchodzącego się z innymi, zwłaszcza jeśli stanowią zagrożenie dla wspólnego dobra. Los jednak chce, abym zawsze lądował w sytuacjach wymagających niesienia pomocy. Być może dlatego nie wyzbyłem się jeszcze resztek empatii i wciąż czuję potrzebę, by nieść choćby nikły odblask dobra. Nie mógłbym chyba być teraz obojętnym czy wyraźnie wściekłym w związku z zachowaniem dziewczyny. To nie ona jest winna i nie na takie osoby zwykle poluję. Jeśli miałbym wskazać palcem kogoś, kogo pragnąłbym potraktować moim ostrzem, byłby to nieodpowiedzialny stwórca niewypełniający swoich obowiązków. Cierpliwie czekam na jej odpowiedź, planuję jednak w międzyczasie drogę, którą powinniśmy się udać, by nie mieć większych problemów. Komunikacja publiczna zupełnie odpadała. Cóż… będziemy mieć najwyżej dość długi spacer. Na szczęście pogoda dzisiejszej nocy jest nad wyraz łaskawa. — Dobrze, jesteś bardzo rozsądna, Soniu, ale czasami łatwo przeliczyć swoje możliwości. Jeszcze trochę drogi przed tobą, zanim zaczniesz lepiej się kontrolować. Spokojnie, każdy to przechodził, ja również — pokrzepiam ją kilkoma, dobrymi słowami. Widzę jednak, że wciąż próbuje jakoś odwieść myśli od zapachu krwi. Wtedy też wiatr porusza torbą ze słodyczami. Spoglądam w jej stronę z uśmiechem. — Nie martw się, nikomu nie powiem. — poruszam ręką na jej ramieniu, aby powoli powróciła do mnie. Nie powinniśmy marnować czasu. — To gdzie mieszkasz? — dopytuję, gdyż nie wiem, który kierunek obrać. Unoszę także mój pakunek z cukierni i poszerzam uśmiech. — Masz ochotę? — Wiem, że to tylko czysta fanaberia, smak dla samego doznania, ale w jakiś sposób może ją pocieszy. Zwłaszcza, że dostrzegłem krótkie, ukradkowe spojrzenia, które kierowała w stronę słodkości. — Możesz wybrać cokolwiek chcesz, a potem ruszamy w drogę. I pamiętaj, gdyby coś się działo niepokojącego z tobą, nie wahaj się mi o tym mówić. Będziemy reagować. — Rozchylam papier, by ukazać różnokolorowe ciastka i glazurowane wypieki.
Nie tylko Osamu miał chęci rozpłatać bebechy stwórcy Soni, ona w pierwszej chwili gdy się ocknęła też miała ochotę dopaść go i zabić. Jednak teraz...teraz nie była tego taka pewna. Wiedziała, że popełnił błąd, nie powinien tego robić, a jak już ją przemienił powinien się nią zająć, wdrożyć w to wszystko, pokazać co z czym się je, czy chociażby przekazać ją pod pieczę kogoś odpowiedzialnego. Ale nie...on ją po prostu zostawił rzucając niedbale ostrzeżenia przed słońcem. A co z pozostałymi ostrzeżeniami? O wilkołakach, ludziach o innych wampirach? Czemu nie powiedział jej, czym się stała, czemu nie pomógł jej gdy tego najbardziej potrzebowała? Gdyby nie Mihail Dracula nie wiedziałaby co się z nią stało. To on powstrzymał ją przed popełnieniem czynu, którego by sobie nigdy nie darowała. Mimo to, że nie zabiła nikogo, nadal czuła się winna ataku jaki miał miejsce z jej udziałem, gdzie zaatakowała niewinnego człowieka. Dopiero odrzucenie przez wampira z taką siłą dało jej do zrozumienia, że coś się dzieje nie tak jak powinno. Wtedy poczuła to...to co teraz choć nie było tak intensywne jak tamtego wieczoru to jednak ten sam zapach, ten smak...odciągnięcie myśli od krwi było najlepszym wyjściem. - Dziękuję. To jest...trudne. Nie sądziłam, że aż tak bardzo. Przyznała z westchnieniem. - Em...szczerze nie wiem...nie znam ulicy. Wiem jedynie jak tam trafić...chociaż...Posiadłość Dracul. Tam mieszkam. Powiedziała bo jednak nie umiała określić dokładnego adresu, wiedziała tylko do kogo należy posiadłość a to chyba już inni powinni wiedzieć. No miała taką nadzieję, jak nie to po prostu pokieruje mężczyznę jak iść i tyle. Nigdy nie miała jakoś skłonności do przyglądania się na nazwy ulic czy numery domów. - Nie, nie dziękuję...pachną, stąd staram się skupić na tych słodkościach. Ale będę na pewno informowała jak coś będzie nie tak. Dodała z uśmiechem i wyjaśnieniem jednocześnie czemu ukradkiem zerka na pakunek. Nie chciała zjadać nic co mężczyzna kupował, tym bardziej nie dla niej, ona potrzebowała tylko teraz skupienia myśli na czymś przyziemnym i innym.
Niestety, bycie młodym wampirem nie należy do najłatwiejszych – stoi się bowiem w obliczu odkrywania siebie na nowo: słabych i mocnych stron, potrzeb, mechanizmów rządzących zachowaniem. Jest tego naprawdę bardzo dużo. Nic dziwnego, że dziewczyna może się w tym wszystkim gubić. Żadne, dawne zasady zdają się nie obowiązywać, ulubione jedzenie nie zaspokaja głodu, podobnie jak woda, która nie gasi tego największego pragnienia. Ciało funkcjonuje inaczej, zmienia się jego wydolność. Mogę tak mnożyć w nieskończoność. Nie jestem tu jednak po to, aby uczyć ją o wszystkich potencjalnych możliwościach, które zyskała oraz o niebezpieczeństwach. Nie starczy mi na to czasu podczas naszej przechadzki. Mogę ją poratować jedynie doraźnie i doprowadzić bezpiecznie do domu. Na tym kończy się moja rola. Uśmiecham się więc do niej łagodnie, trzymając wciąż zachęcająco paczkę ze słodkościami. Zamieram, gdy mówi, do jakiej rodziny należy. Marszczę brwi. — Twój stwórca należy do rodziny Dracula? — pytam, może nieelegancko, ale jestem zaskoczony. Zawsze uważałem członków owej familii za bardzo pragmatycznych, niezdolnych wręcz do wyczyniania podobnych, nieodpowiedzialnych rzeczy. To nie ten rys charakterologiczny, ale przecież zarówno ludzie, jak i wampiry są różni. W każdym drzewie genealogicznym można odnaleźć słabe elementy. — Nie będzie z tym problemu, wiem, gdzie mieści się ich domostwo — zapewniam, nim udziela mi odpowiedzi. Wyciągam telefon z kieszeni i wpisuję nazwę ulicy, aby Google Maps wytyczyły najkrótszą, możliwą drogę, kilka modyfikacji i jestem pewien, że przejdziemy w miarę bezpiecznie, bez ryzyka, bo wcześniej dokładnie analizuję, przez jakie lokacje musimy minąć. Nie unikniemy zupełnie ludzi, ale ograniczę ich obecność, jak tylko się da. — Jesteś pewna, że nie chcesz? Mam tego dość sporo, sami z siostrą wszystkiego nie zjemy, więc — zachęcam. Zaczynam powoli ruszać w drogę. — Wspominałaś coś o babci, wybacz dociekliwość, ale chciałbym, żebyśmy ciągle rozmawiali, to w jakiś sposób również odciągnie cię od rozmyślania na temat zapachów i krwi — wyjaśniam. — Może inaczej, bo właściwie ciągle zadaję ci pytania, a praktycznie nic nie wiesz o osobie, z którą ci przychodzi właśnie iść do domu. Czułbym się pewnie sam dość niezręcznie. Nie krępuj się, jeśli czegoś nie jesteś pewna i chcesz dopytać.
O tak, odnajdywanie siebie od nowa, poznawanie wszystkiego na nowo, jakby stała się noworodkiem, jakby to wszystko było czymś czego nie znała przedtem, jakby uczyła się od podstaw. Cicho westchnęła czując, że dzięki rozmowie jej myśli zaczynają wracać do teraz i tutaj, nie do tego zapachu i odgłosów, do szumu krwi, bicia serc. Powoli zaczynała odcinać od siebie tamte odgłosy. Nie było to takie proste, ale z pomocą Osamu szło jej to całkiem nieźle. Kuszący zapach słodkości a teraz jeszcze ich wygląd niemal korcił by wziąć i wbić zęby w słodkość, ale czy powinna. Sama nie wiedziała. Wyrwało ją na chwilę pytanie mężczyzny. Stwórca. Na wzmiankę o nim, poczuła gdzieś tam w środku złość i żal. Ale zaraz ustąpiła ona miejscu wewnętrznego tłumaczenia winowajcy. - Nie. Mój stwórca...w sumie nie wiem nawet z jakiego rodu pochodzi. Mihail mnie przygarnął zaraz po tym jak się ocknęłam. Znalazł mnie w odpowiednim momencie. Wymawiając imię wampira i wyjaśniając ogólnikowo co i jak było słychać w jej głosie wdzięczność za okazaną pomoc i opiekę jaką ją otoczono. Na wzmiankę, że zna drogę i wie gdzie iść odetchnęła z ulgą, nie będzie musiała przynajmniej skupiać się na drodze powrotnej, bo niestety ona tylko jedną drogę znała, tą którą przyszła bardziej okrężną i długą. W końcu mając przed sobą wieczność czym był spacer w blasku księżyca? - Em...w sumie pachną całkiem nieźle no i ten wygląd...na pewno siostra się nie pogniewa jak jednego zabraknie? Zapytała niepewnie bo jednak skupiając myśli na jedzeniu i zapachu czy też smaku łatwiej będzie jej się skupiać. Gdy ruszył przed siebie ruszyła za nim noga, przy nodze, ręka przy ręce. Szła powoli niespiesznie u jego boku rozmawiając cały czas. Na pytanie o babcię uśmiechnęła się lekko. - Em...prawdę mówiąc nie wiem od czego zacząć...może...z jakiego jesteś rodu? Scarletti? Zapytała bo tylko w sumie poznała kilka osób z tamtego rodu. No i też czytała ostatnio o klanach jakie są i jakie mają specyfikacje. - Wybacz, nie wiem czy dobrze wymówiłam nazwę klanu...to wszystko jest dla mnie...nowe. Inne. Wyjaśniła z uśmiechem na ustach. - Co do babci...jest w stanie bardzo ciężkim, musiałabym ją kiedyś odwiedzić, ale boję się jej reakcji no i co gorsza tego, że zacznie naciskać bym została. No a wiadomo nie mogę ryzykować jej życia i bezpieczeństwa. Jest dla mnie jak matka. Przyznała z powagą na twarzy i smutkiem w oczach. Brakowało jej bliskich, a bolało ją to coraz bardziej, że nie mogła jej odwiedzić, zobaczyć jak się czuje, czy wszystko dobrze i czy nic jej nie dolega. Martwiła się o nią co było oczywiste. Do tego wiedziała, że jak skona będzie musiała zostać pochowana...kto to zrobi i kiedy? Przecież ona nie była w stanie pochować jej za dnia. Tyle obaw, tyle trosk...nie wiedziała jak to ugryźć. Może będzie musiała pomówić z kimś od Dracul i dowiedzieć się co w takiej sytuacji powinna zrobić.