Liczba postów : 792
Silvan Zimmerman
podstawowe
wiek: 341 (300)
rasa: wampir (przemieniony)
pochodzenie: Szwajcar
wizerunek: Pedro Pascal
rola w rodzie / watasze: mieszkaniec, Dracula
znaki szczególne
Silvan w swoim ubiorze zazwyczaj stawia po prostu na wygodę, często nie stroniąc przy tym od nieco żywszych kolorów. Jego włosy, chociaż przed wyjściem z domu zawsze starannie uczesane prędzej, czy później i tak kończą rozczochrane od częstego przeczesywania palcami. Wśród osób, które go znają, wampir słynie z wiecznie dobrego humoru i tego, że naprawdę trudno wyprowadzić go z równowagi. Na prawym ręku ma dwie blizny. Pierwsza jest pamiątką po oparzeniu w pracowni jeszcze zza czasów ludzkiego życia i pokrywa obszar od ramienia, aż po łokieć. Druga, znacznie mniejsza, to ślad po wampirzym ugryzieniu na nadgarstku, który w razie konieczności zakrywa swoim ulubionym ciemnozielonym zegarkiem.
Silvan w swoim ubiorze zazwyczaj stawia po prostu na wygodę, często nie stroniąc przy tym od nieco żywszych kolorów. Jego włosy, chociaż przed wyjściem z domu zawsze starannie uczesane prędzej, czy później i tak kończą rozczochrane od częstego przeczesywania palcami. Wśród osób, które go znają, wampir słynie z wiecznie dobrego humoru i tego, że naprawdę trudno wyprowadzić go z równowagi. Na prawym ręku ma dwie blizny. Pierwsza jest pamiątką po oparzeniu w pracowni jeszcze zza czasów ludzkiego życia i pokrywa obszar od ramienia, aż po łokieć. Druga, znacznie mniejsza, to ślad po wampirzym ugryzieniu na nadgarstku, który w razie konieczności zakrywa swoim ulubionym ciemnozielonym zegarkiem.
biografia
Gdy w słoneczne lato 1681 roku pewna niezamężna i niesamowicie znudzona życiem, szwajcarska arystokratka miała lepszy humor, niż zwykle, nikt z jej rodziny nie zwrócił na to uwagi. Gdy jakiś czas później tej samej arystokratce zaczął rosnąć brzuch, wszyscy wpadli w panikę i szybko wysłali kobietę na wieś, by tam ukryła się przed skandalem, przynajmniej do czasu narodzin dziecka. Po przybyciu na świat Silvana nikt nie wiedział, co z nim począć. Ojca do ożenku nie można było zmusić, bo według jego matki był on tajemniczym, lecz uroczym, włoskim podróżnikiem, który już dawno opuścił Szwajcarię w poszukiwaniu dalszych przygód. W rodzinie wybuchła panika, którą zażegnał dopiero wuj młodej matki, Konrad Zimmerman, który wraz ze swoją żoną Hendriką zaoferowali, że zajmą się niemowlakiem. Pomimo wielu starań para nie mogła doczekać się własnych dzieci, więc w tych przypadkowych narodzinach doszukiwali się znaku od samego Boga.
Małżeństwo zabrało chłopca do Zurychu, gdzie wychowało go jak własnego syna. Chłopakowi nigdy niczego nie brakowało, a o swoim prawdziwym pochodzeniu dowiedział się dopiero wiele lat później, jako dorosły mężczyzna. Silvan był ciekawym świata dzieckiem, które zawsze, jak śmiała się rodzina, miało tysiąc pytań na każdy temat i kolejne tysiąc na każdą odpowiedź. Zdania takie jak: Co to? Po co? Dlaczego? A czemu? padały codziennie w domu Zimmermanów. Najbardziej interesowała go przyroda i wszelkie zjawiska z nią związane. Marzył, by odkryć, jak działa otaczający go świat i frustrowało go, że tak wielu rzeczy jeszcze nie wie. Rodzice byli zachwyceni pędem do nauki syna i obiecali mu, że zrobią wszystko, by dać mu do niej jak największy dostęp. Dlatego też Silvana od małego otaczało grono prywatnych nauczycieli i guwernantek, a gdy osiągnął wymagany wiek, wysłano go na słynny uniwersytet w Bazylei, w którym świeżo upieczony student zakochał się od razu.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo na swoim miejscu, jak wtedy. Wreszcie mógł szukać odpowiedzi na swoje niekończące się pytania zarówno u profesorów, jak i w ogromnej bibliotece uczelni, a przede wszystkim wreszcie znalazł ludzi, z którymi łączyła go pasja i szalona chęć zdobywania wiedzy. Razem prowadzili, nieraz zażarte, dyskusję na temat nauk przyrodniczych, bo to na tym właśnie skupiał się obszar ich studiów, ale i, jak to młodzież, spędzali czas na wspólnych wygłupach. Silvan nigdy nie stronił od towarzystwa innych ludzi, a tutaj dodatkowo bardzo zależało mu, by zaimponować nowym kolegom, próbując uchodzić za mądrzejszego i bardziej obeznanego w kulturze, niż był w rzeczywistości.
Niestety, wbrew marzeniom niektórych, studentem nie można być wiecznie, ale na uniwersytecie zostać już można i to właśnie zrobił Silvan. W końcu na tym etapie już wiedział, że nauka była całym jego życiem. Co innego miał zrobić? Profesorowie Bazylei z otwartymi ramionami przyjęli jednego ze swoich ulubionych uczniów. Z perspektywy czasu Silvan ten okres swojego życia uważa za całkiem nudny. Niby uczył nowe pokolenia i niby prowadził badania, ale szkoda było to nawet porównywać do tego, co robił już za swojego wampirzego życia. Z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie dane by mu było dokonać czegoś większego.
Kilka lat po rozpoczęciu jego pracy do Bazylei przybył dziwny francuski jegomość. André, bo tak się przedstawił, był podobno serdecznym przyjacielem, jednego z bardziej szanowanych profesorów i wielkim pasjonatem postępu. Mężczyzna chyba nigdy nie postawił stopy na samym uniwersytecie, ale za to ściągał uniwersytet do siebie, organizując wystawne naukowe przyjęcia, na które zapraszał, jak to sam ujął, "ludzi z potencjałem". Podczas tych wydarzeń André miał w zwyczaju prowokować dyskusję na przeróżne naukowe tematy, a także zaczepiać gości i prowadzić z nimi długie rozmowy na boku. Szczególnie upodobał sobie Silvana i jego akademickiego rywala, ale i kolegę jeszcze z czasów studiów, Jakoba. Prawdę mówiąc, Silvan nigdy nie przykładał zbyt dużej wagi to tamtych spotkań. Dla niego André był jedynie nieszkodliwym ekscentrykiem, z którym od czasu do czasu przyjemnie było uciąć sobie pogawędkę. Zdziwił się, więc gdy pewnego dnia, pod koniec jednego z przyjęć, przybysz oznajmił, że chętnie wesprze finansowo badania jednego z nich, muszą tylko udowodnić mu, który z nich jest więcej warty. Jakob i Silvan oboje zareagowali entuzjastycznie. Jakob chyba nawet zbyt entuzjastycznie.
Był ciepły jesienny wieczór, gdy Jakob zaproponował mu wspólny spacer wzdłuż rzeki. Nie było w tym nic dziwnego, przecież na takie spacery chodziło się często, a on ucieszył się z propozycji kolegi, który w ostatnich czasach podchodził do niego z dziwnym dystansem. Od tamtej oferty minęło już kilka tygodni, i chociaż nic jeszcze nie było przesądzone, to obaj wiedzieli, że to Zimmerman jest faworytem Francuza, co najwyraźniej musiało boleć tego drugiego bardziej, niż dawał po sobie poznać. Silvan nawet nie pamięta, który z nich poruszył temat André. Nie pamięta też, co dokładnie takiego powiedział, że Jakob tak się wściekł. Na pewno nic takiego. Tylko zażartował i chciał go pocieszyć. W końcu widział, że tamten był dziwnie nerwowy. Nie spodziewał się, że towarzysz rzuci się na jego szyję, dusząc go. Chyba tylko łut szczęścia sprawił, że Silvanowi udało się odepchnąć napastnika, na tyle gwałtownie, że tamten wpadł do rzeki. Nie zrobił tego umyślnie, po prostu próbował się bronić, ale umyślnie nie zareagował, gdy Jakob nieumiejętnie walczył z wodą. Dlaczego nic nie zrobił? Może dalej był w szoku i bał się, że tamten nie zostawi go w spokoju? A może były inne powody, z których jedynie podświadomie zdawał sobie sprawę. Sam nie wie. Kiedyś o tym nie chciał myśleć, a teraz uważa, że odpowiedź na to pytanie i tak nie ma już żadnego znaczenia.
Miał wrażenie, że ktoś go wtedy widział, ale mijały kolejne dni i nikt go o nic nie oskarżył. Jakieś dwa tygodnie po całym zdarzeniu dostał list od André, w którym przeczytał, że tamten musiał pilnie wyjechać, ale gratuluje mu wygranej, nie sądził, że Silvan ma tyle charakteru i obiecuje mu, że kiedyś jeszcze się spotkają. Prosił jedynie o to, by nie zaprzestał swoich badań i powstrzymał się przed tak nudnymi morderstwami swoich kolegów po fachu. Przerażony Silvan podarł list i z braku lepszego pomysłu zajął swoje myśli pracą.
W 1722 wiedział już, że nigdy nie osiągnie wszystkiego, czego chciał. Jasne, był cenionym profesorem, a jego prace chwalono, ale był też jedynie człowiekiem. Ile jeszcze będzie żyć? Myśl, że kiedyś czas mu się skończy, dobijała go. Wtedy znowu na swojej drodze napotkał André, który wyglądał, jakby nie postarzał się ani o dzień. Francuz przeprosił go za swój nagły wyjazd, tłumacząc się tym, że musiał uciekać przed pewnymi ludźmi, ale że jego propozycją dalej jest aktualna, tylko może w nieco innej formie, niż Silvan myślał. Zapytany, o co chodzi, odpowiedział jedynie pytaniem
Czy chciałbyś żyć wiecznie?
Zimmerman zaśmiał się na to i bez namysłu powiedział, że tak. Oczywiście. Po co umierać, kiedy jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, tyle rzeczy do odkrycia i tyle zmieniającego się świata do obserwowania. To najwyraźniej wystarczyło André, by przystąpić do działania, bo jeszcze tej samej nocy rozpoczęła się przemiana Silvana.
Najpierw zaszyli się w mniejszej szwajcarskiej miejscowości, by potem wyjechał do Paryża. Silvan zaskakująco szybko przyzwyczaić się do nowego życia, nawet jeśli początkowo picie krwi budziło w nim pewną odrazę. André jednak przekonał go, że jest to mała cena za to co teraz mógł osiągnąć. Sam starszy wampir był dziwny. Najwidoczniej jeszcze udając człowieka, zachowywał jakieś pozory normalności, które teraz z ulgą zrzucił. Jego charakter można było opisać jedynie jako… chaotyczny. Czasem znikał na kilka dni, wracając ze zwłokami, które podobno ukradł z kostnicy. Śmiał się z makabrycznych zdarzeń i wypadków i opowiadał historie, od których robiło się słabo, ale był za to świetnym mentorem i miał pieniądze. Niewątpliwym plusem było też to, że Francuz nie wymagał, by Silvan był przy nim całe swoje życie i gdy minął jakiś czas. Zimmerman mógł się usamodzielnić, przyuczony przez swojego Stwórcę, by nie wychylać się za bardzo i pozostawać biernym na ludzkie konfliktu. Był to w końcu czas, gdy wciąż lepiej było pozostać w ukryciu, co Silvanowi, aż tak to nie przeszkadzało. W końcu planował jedynie dalej zajmować się nauką, która z każdym rokiem odkrywała przed nim nowe sekrety.
Wszystko szło do przodu, a on nie mógł wyjść z zachwytu nad tymi zmianami. Zmiany były cudowne. Zmiany były tym, czego tak bardzo nie chciał przegapić. Stare prawdy okazywały się kłamstwami, a nowe wynalazki i teorie nieustannie potrafiły zaskakiwać. Najbardziej fascynowało go biologia i chemia, która przecież dopiero przestawała być traktowana jako alchemia. Znajomości André pozwoliły mu nawiązać kontakty z innymi wampirami o podobnych zamiłowaniach, co zdecydowanie ułatwiło mu swoją pracę.
Gdy, po kilku dekadach, znowu zawitał do Bazylei poznał tam Renatę - wampirzycę, która od razu zachwyciła Silvana swoim intelektem i podobnymi pasjami. Zazwyczaj prowadził swoje badania sam i aż do tamtego momentu nie sądził, że można było czerpać tak wielką radość z pracy z drugą osobą. Coś, co zaczęło się od zwyczajnej pracy nad jego broszurami badawczymi, przerodziło się w romantyczne uczucie, pierwsze tak silne i poważne w jego dotychczasowym życiu. Można by się śmiać z tego, że ktoś uważany w pewnych kręgach za geniusza w dziedzinie chemii i biologii, tak bardzo nie rozumiał jakim cudem jego długoletnia partnerka zaszła w ciążę, ale przecież wampiry rzadko mają dzieci w naturalny sposób. Kto by się spodziewał, że akurat padnie na nich? Gdy minął pierwszy szok, Silvan obiecał sobie, że będzie świetnym ojcem, a rodzicielstwo na pewno przyjdzie mu z łatwością. Ha. Błąd. Oczywiście Zimmerman kochał syna i zawsze starał się to okazywać, ale w całym swoim geniuszu i błyskotliwości, jakie wykazywał w sferze nauki, za nic na świecie nie był w stanie zrozumieć tej małej istoty, którą był Maurice. Biologia I chemia były dla niego łatwe. Tam wszystko układało się w całość, miało swój sens i logiczne wyjaśnienia, czego nie można było powiedzieć o małym dziecku, które… było po prostu małym dzieckiem. Ukrywał to, ale rodzicielstwo go przerosło i chociaż nigdy się nie poddał w swoich staraniach, bywały dni, gdy po prostu zamykał się w swoim laboratorium, odcinając się od tej rodzinnej części swojego życia. Cała ta sytuacja przyczyniła się też do rozpadu jego związku z Renatą, która chyba również nie do końca radziła sobie w roli matki. Silvan nie miał jej tego nigdy za złe. Właściwie to dobrze się stało, że się rozstali, bo nie miał wątpliwości, że gdyby ten stan trwał, chociaż chwilę dłużej, rozpad ich związku mógłby być bardziej dramatyczny, a tak to już na zawsze zachował wobec niej pewien podziw, szacunek i przyjacielskie uczucia. Opieka nad synem po prostu się dzielili.
Kolejne dekady Silvan spędził… Właściwie niemal tak samo, jak te poprzednie. Prowadził dużo badań, zdobywał podziw innych naukowców i zachwycał się każdym nowym odkryciem. Czasem jego badania pochłaniały go do tego stopnia, że siłą trzeba go było wyciągać z laboratorium, by miał jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym, a czasem, szczęśliwie znacznie częściej, świetnie sobie radził balansowaniem między życiem a pracą. Za zachętą André, z którym dalej pozostawał w kontakcie, zaczął więcej podróżować. Jego wampirzy mentor dał mu również pozwolenie na stworzenie własnego potomka, ale w planach Silvana nie było na to miejsca. Nie kiedy poznał swoją drugą największą miłość życia, która tym razem miała trwać wiecznie - syntetyczną krew. Od tego momentu, wraz z innymi wampirami, Silvan skupił się na odkrywaniu i ulepszaniu przepisów na alternatywny pokarm dla swoich pobratymców. Zresztą, nie żeby się chwalił, ale uważa, że naprawdę znacząco dołożył się do tego odkrycia.
W latach 50-tych, za zachętą znajomych, wreszcie zrobił doktorat z chemii. Nie, żeby nie mógł wcześniej. Po prostu cała ta akademicka otoczka tego przedsięwzięcia, nie wspominając już o tym, że bycie wampirem znacząco utrudniało mu regularne pojawianie się na uniwersytecie, zawsze go od tego odstraszała. Przecież wiedział, że ma wiedzę. Po tym wydarzeniu i chaosie z nim związanym zraził się do akademickiego życia, uznał, że woli trzymać się daleko od uniwersytetów i ponownie skupić się na sponsorowanych głównie przez bogatsze wampiry badaniach, nad swoją naukową miłością. Los tak chciał, że po jakimś czasie zapomniał nieco o swoim urazie i w XXI wieku, postanowił wspomóc jedną z młodych doktorantek na uniwersytecie Paris-Saclay. Dziewczyna prowadziła niezwykle obiecujące badania, co do których żywił wielkie nadzieje.
To była jego wina. Może nie jedynie jego, ale to on popełnił błąd, gdy pracowali razem w laboratorium. Głupi błąd, wręcz dziecinny spowodowany przez jego rozkojarzenie i nieuwagę. To wszystko wydarzyło się tak szybko. Dym. Chaos. I śmierć młodej doktorantki. Targany wyrzutami sumienia i emocjami Silvan, niewiele myśląc, postanowił dać jej drugie życie. Czy postąpił słusznie? Ma szczerą nadzieję, że tak, chociaż najwidoczniej nie każdy jest tak szczęśliwy z zostania wampirem, jak on był przed laty.
Obecnie Silvan mieszka w Paryżu, próbuje ogarnąć swoją dziwną sytuację rodzinną i poświęca czas na hodowanie i dalsze badania nad sztuczną krwią, z całego serca wierząc, że może jeszcze znacznie ją ulepszyć.
Małżeństwo zabrało chłopca do Zurychu, gdzie wychowało go jak własnego syna. Chłopakowi nigdy niczego nie brakowało, a o swoim prawdziwym pochodzeniu dowiedział się dopiero wiele lat później, jako dorosły mężczyzna. Silvan był ciekawym świata dzieckiem, które zawsze, jak śmiała się rodzina, miało tysiąc pytań na każdy temat i kolejne tysiąc na każdą odpowiedź. Zdania takie jak: Co to? Po co? Dlaczego? A czemu? padały codziennie w domu Zimmermanów. Najbardziej interesowała go przyroda i wszelkie zjawiska z nią związane. Marzył, by odkryć, jak działa otaczający go świat i frustrowało go, że tak wielu rzeczy jeszcze nie wie. Rodzice byli zachwyceni pędem do nauki syna i obiecali mu, że zrobią wszystko, by dać mu do niej jak największy dostęp. Dlatego też Silvana od małego otaczało grono prywatnych nauczycieli i guwernantek, a gdy osiągnął wymagany wiek, wysłano go na słynny uniwersytet w Bazylei, w którym świeżo upieczony student zakochał się od razu.
Nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo na swoim miejscu, jak wtedy. Wreszcie mógł szukać odpowiedzi na swoje niekończące się pytania zarówno u profesorów, jak i w ogromnej bibliotece uczelni, a przede wszystkim wreszcie znalazł ludzi, z którymi łączyła go pasja i szalona chęć zdobywania wiedzy. Razem prowadzili, nieraz zażarte, dyskusję na temat nauk przyrodniczych, bo to na tym właśnie skupiał się obszar ich studiów, ale i, jak to młodzież, spędzali czas na wspólnych wygłupach. Silvan nigdy nie stronił od towarzystwa innych ludzi, a tutaj dodatkowo bardzo zależało mu, by zaimponować nowym kolegom, próbując uchodzić za mądrzejszego i bardziej obeznanego w kulturze, niż był w rzeczywistości.
Niestety, wbrew marzeniom niektórych, studentem nie można być wiecznie, ale na uniwersytecie zostać już można i to właśnie zrobił Silvan. W końcu na tym etapie już wiedział, że nauka była całym jego życiem. Co innego miał zrobić? Profesorowie Bazylei z otwartymi ramionami przyjęli jednego ze swoich ulubionych uczniów. Z perspektywy czasu Silvan ten okres swojego życia uważa za całkiem nudny. Niby uczył nowe pokolenia i niby prowadził badania, ale szkoda było to nawet porównywać do tego, co robił już za swojego wampirzego życia. Z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie dane by mu było dokonać czegoś większego.
Kilka lat po rozpoczęciu jego pracy do Bazylei przybył dziwny francuski jegomość. André, bo tak się przedstawił, był podobno serdecznym przyjacielem, jednego z bardziej szanowanych profesorów i wielkim pasjonatem postępu. Mężczyzna chyba nigdy nie postawił stopy na samym uniwersytecie, ale za to ściągał uniwersytet do siebie, organizując wystawne naukowe przyjęcia, na które zapraszał, jak to sam ujął, "ludzi z potencjałem". Podczas tych wydarzeń André miał w zwyczaju prowokować dyskusję na przeróżne naukowe tematy, a także zaczepiać gości i prowadzić z nimi długie rozmowy na boku. Szczególnie upodobał sobie Silvana i jego akademickiego rywala, ale i kolegę jeszcze z czasów studiów, Jakoba. Prawdę mówiąc, Silvan nigdy nie przykładał zbyt dużej wagi to tamtych spotkań. Dla niego André był jedynie nieszkodliwym ekscentrykiem, z którym od czasu do czasu przyjemnie było uciąć sobie pogawędkę. Zdziwił się, więc gdy pewnego dnia, pod koniec jednego z przyjęć, przybysz oznajmił, że chętnie wesprze finansowo badania jednego z nich, muszą tylko udowodnić mu, który z nich jest więcej warty. Jakob i Silvan oboje zareagowali entuzjastycznie. Jakob chyba nawet zbyt entuzjastycznie.
Był ciepły jesienny wieczór, gdy Jakob zaproponował mu wspólny spacer wzdłuż rzeki. Nie było w tym nic dziwnego, przecież na takie spacery chodziło się często, a on ucieszył się z propozycji kolegi, który w ostatnich czasach podchodził do niego z dziwnym dystansem. Od tamtej oferty minęło już kilka tygodni, i chociaż nic jeszcze nie było przesądzone, to obaj wiedzieli, że to Zimmerman jest faworytem Francuza, co najwyraźniej musiało boleć tego drugiego bardziej, niż dawał po sobie poznać. Silvan nawet nie pamięta, który z nich poruszył temat André. Nie pamięta też, co dokładnie takiego powiedział, że Jakob tak się wściekł. Na pewno nic takiego. Tylko zażartował i chciał go pocieszyć. W końcu widział, że tamten był dziwnie nerwowy. Nie spodziewał się, że towarzysz rzuci się na jego szyję, dusząc go. Chyba tylko łut szczęścia sprawił, że Silvanowi udało się odepchnąć napastnika, na tyle gwałtownie, że tamten wpadł do rzeki. Nie zrobił tego umyślnie, po prostu próbował się bronić, ale umyślnie nie zareagował, gdy Jakob nieumiejętnie walczył z wodą. Dlaczego nic nie zrobił? Może dalej był w szoku i bał się, że tamten nie zostawi go w spokoju? A może były inne powody, z których jedynie podświadomie zdawał sobie sprawę. Sam nie wie. Kiedyś o tym nie chciał myśleć, a teraz uważa, że odpowiedź na to pytanie i tak nie ma już żadnego znaczenia.
Miał wrażenie, że ktoś go wtedy widział, ale mijały kolejne dni i nikt go o nic nie oskarżył. Jakieś dwa tygodnie po całym zdarzeniu dostał list od André, w którym przeczytał, że tamten musiał pilnie wyjechać, ale gratuluje mu wygranej, nie sądził, że Silvan ma tyle charakteru i obiecuje mu, że kiedyś jeszcze się spotkają. Prosił jedynie o to, by nie zaprzestał swoich badań i powstrzymał się przed tak nudnymi morderstwami swoich kolegów po fachu. Przerażony Silvan podarł list i z braku lepszego pomysłu zajął swoje myśli pracą.
W 1722 wiedział już, że nigdy nie osiągnie wszystkiego, czego chciał. Jasne, był cenionym profesorem, a jego prace chwalono, ale był też jedynie człowiekiem. Ile jeszcze będzie żyć? Myśl, że kiedyś czas mu się skończy, dobijała go. Wtedy znowu na swojej drodze napotkał André, który wyglądał, jakby nie postarzał się ani o dzień. Francuz przeprosił go za swój nagły wyjazd, tłumacząc się tym, że musiał uciekać przed pewnymi ludźmi, ale że jego propozycją dalej jest aktualna, tylko może w nieco innej formie, niż Silvan myślał. Zapytany, o co chodzi, odpowiedział jedynie pytaniem
Czy chciałbyś żyć wiecznie?
Zimmerman zaśmiał się na to i bez namysłu powiedział, że tak. Oczywiście. Po co umierać, kiedy jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, tyle rzeczy do odkrycia i tyle zmieniającego się świata do obserwowania. To najwyraźniej wystarczyło André, by przystąpić do działania, bo jeszcze tej samej nocy rozpoczęła się przemiana Silvana.
Najpierw zaszyli się w mniejszej szwajcarskiej miejscowości, by potem wyjechał do Paryża. Silvan zaskakująco szybko przyzwyczaić się do nowego życia, nawet jeśli początkowo picie krwi budziło w nim pewną odrazę. André jednak przekonał go, że jest to mała cena za to co teraz mógł osiągnąć. Sam starszy wampir był dziwny. Najwidoczniej jeszcze udając człowieka, zachowywał jakieś pozory normalności, które teraz z ulgą zrzucił. Jego charakter można było opisać jedynie jako… chaotyczny. Czasem znikał na kilka dni, wracając ze zwłokami, które podobno ukradł z kostnicy. Śmiał się z makabrycznych zdarzeń i wypadków i opowiadał historie, od których robiło się słabo, ale był za to świetnym mentorem i miał pieniądze. Niewątpliwym plusem było też to, że Francuz nie wymagał, by Silvan był przy nim całe swoje życie i gdy minął jakiś czas. Zimmerman mógł się usamodzielnić, przyuczony przez swojego Stwórcę, by nie wychylać się za bardzo i pozostawać biernym na ludzkie konfliktu. Był to w końcu czas, gdy wciąż lepiej było pozostać w ukryciu, co Silvanowi, aż tak to nie przeszkadzało. W końcu planował jedynie dalej zajmować się nauką, która z każdym rokiem odkrywała przed nim nowe sekrety.
Wszystko szło do przodu, a on nie mógł wyjść z zachwytu nad tymi zmianami. Zmiany były cudowne. Zmiany były tym, czego tak bardzo nie chciał przegapić. Stare prawdy okazywały się kłamstwami, a nowe wynalazki i teorie nieustannie potrafiły zaskakiwać. Najbardziej fascynowało go biologia i chemia, która przecież dopiero przestawała być traktowana jako alchemia. Znajomości André pozwoliły mu nawiązać kontakty z innymi wampirami o podobnych zamiłowaniach, co zdecydowanie ułatwiło mu swoją pracę.
Gdy, po kilku dekadach, znowu zawitał do Bazylei poznał tam Renatę - wampirzycę, która od razu zachwyciła Silvana swoim intelektem i podobnymi pasjami. Zazwyczaj prowadził swoje badania sam i aż do tamtego momentu nie sądził, że można było czerpać tak wielką radość z pracy z drugą osobą. Coś, co zaczęło się od zwyczajnej pracy nad jego broszurami badawczymi, przerodziło się w romantyczne uczucie, pierwsze tak silne i poważne w jego dotychczasowym życiu. Można by się śmiać z tego, że ktoś uważany w pewnych kręgach za geniusza w dziedzinie chemii i biologii, tak bardzo nie rozumiał jakim cudem jego długoletnia partnerka zaszła w ciążę, ale przecież wampiry rzadko mają dzieci w naturalny sposób. Kto by się spodziewał, że akurat padnie na nich? Gdy minął pierwszy szok, Silvan obiecał sobie, że będzie świetnym ojcem, a rodzicielstwo na pewno przyjdzie mu z łatwością. Ha. Błąd. Oczywiście Zimmerman kochał syna i zawsze starał się to okazywać, ale w całym swoim geniuszu i błyskotliwości, jakie wykazywał w sferze nauki, za nic na świecie nie był w stanie zrozumieć tej małej istoty, którą był Maurice. Biologia I chemia były dla niego łatwe. Tam wszystko układało się w całość, miało swój sens i logiczne wyjaśnienia, czego nie można było powiedzieć o małym dziecku, które… było po prostu małym dzieckiem. Ukrywał to, ale rodzicielstwo go przerosło i chociaż nigdy się nie poddał w swoich staraniach, bywały dni, gdy po prostu zamykał się w swoim laboratorium, odcinając się od tej rodzinnej części swojego życia. Cała ta sytuacja przyczyniła się też do rozpadu jego związku z Renatą, która chyba również nie do końca radziła sobie w roli matki. Silvan nie miał jej tego nigdy za złe. Właściwie to dobrze się stało, że się rozstali, bo nie miał wątpliwości, że gdyby ten stan trwał, chociaż chwilę dłużej, rozpad ich związku mógłby być bardziej dramatyczny, a tak to już na zawsze zachował wobec niej pewien podziw, szacunek i przyjacielskie uczucia. Opieka nad synem po prostu się dzielili.
Kolejne dekady Silvan spędził… Właściwie niemal tak samo, jak te poprzednie. Prowadził dużo badań, zdobywał podziw innych naukowców i zachwycał się każdym nowym odkryciem. Czasem jego badania pochłaniały go do tego stopnia, że siłą trzeba go było wyciągać z laboratorium, by miał jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym, a czasem, szczęśliwie znacznie częściej, świetnie sobie radził balansowaniem między życiem a pracą. Za zachętą André, z którym dalej pozostawał w kontakcie, zaczął więcej podróżować. Jego wampirzy mentor dał mu również pozwolenie na stworzenie własnego potomka, ale w planach Silvana nie było na to miejsca. Nie kiedy poznał swoją drugą największą miłość życia, która tym razem miała trwać wiecznie - syntetyczną krew. Od tego momentu, wraz z innymi wampirami, Silvan skupił się na odkrywaniu i ulepszaniu przepisów na alternatywny pokarm dla swoich pobratymców. Zresztą, nie żeby się chwalił, ale uważa, że naprawdę znacząco dołożył się do tego odkrycia.
W latach 50-tych, za zachętą znajomych, wreszcie zrobił doktorat z chemii. Nie, żeby nie mógł wcześniej. Po prostu cała ta akademicka otoczka tego przedsięwzięcia, nie wspominając już o tym, że bycie wampirem znacząco utrudniało mu regularne pojawianie się na uniwersytecie, zawsze go od tego odstraszała. Przecież wiedział, że ma wiedzę. Po tym wydarzeniu i chaosie z nim związanym zraził się do akademickiego życia, uznał, że woli trzymać się daleko od uniwersytetów i ponownie skupić się na sponsorowanych głównie przez bogatsze wampiry badaniach, nad swoją naukową miłością. Los tak chciał, że po jakimś czasie zapomniał nieco o swoim urazie i w XXI wieku, postanowił wspomóc jedną z młodych doktorantek na uniwersytecie Paris-Saclay. Dziewczyna prowadziła niezwykle obiecujące badania, co do których żywił wielkie nadzieje.
To była jego wina. Może nie jedynie jego, ale to on popełnił błąd, gdy pracowali razem w laboratorium. Głupi błąd, wręcz dziecinny spowodowany przez jego rozkojarzenie i nieuwagę. To wszystko wydarzyło się tak szybko. Dym. Chaos. I śmierć młodej doktorantki. Targany wyrzutami sumienia i emocjami Silvan, niewiele myśląc, postanowił dać jej drugie życie. Czy postąpił słusznie? Ma szczerą nadzieję, że tak, chociaż najwidoczniej nie każdy jest tak szczęśliwy z zostania wampirem, jak on był przed laty.
Obecnie Silvan mieszka w Paryżu, próbuje ogarnąć swoją dziwną sytuację rodzinną i poświęca czas na hodowanie i dalsze badania nad sztuczną krwią, z całego serca wierząc, że może jeszcze znacznie ją ulepszyć.
ciekawostki
- W ciągu swojego długiego życie, nie raz posługiwał się fałszywymi tożsamościami do kompletu z podrobionymi dokumentami i oczywiście dalej tak robi, gdy musi, ale w towarzystwie wampirów i wilkołaków zawsze przedstawia się jako Silvan.
- Zna łacinę, francuski, niemiecki i angielski.
- Rzadko zmienia swoje chowańce, a jego obecnym jest młoda fretka Atena.
- Chociaż sam zazwyczaj używa syntetycznej krwi, nie potępia wampirów, którzy żywią się na ludziach. Każdy posila się tak, jak chce i tyle.
- Zawsze stara się nadążyć za technologia i kulturą. To pierwsze wychodzi mu naprawdę dobrze. To drugie niekoniecznie.
- Lubi spożywać ciepłą krew, ale absolutnie nie toleruje podgrzewania jej w mikrofali. Nie potrafił tego logicznie uzasadnić, ale twierdzi, że przez to traci swój smak i akceptuje jedynie podgrzewanie na kuchence w garnku.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!