Liczba postów : 1257
First topic message reminder :
Światłość i ciemność stapiały się ze sobą w jedną bezkształtną masę, podobnie jak czas i przestrzeń, które w obliczu pustyni traciły na znaczeniu. Pierwsza dziecinna próba znalezienia odosobnienia pod czujną kuratelą życzliwej duszy zakończyła się fiaskiem z wielu powodów, dała jej jednak przestrzeń na ukojenie pierwotnych autodestrukcyjnych zapędów. Wypłakane oczy nie były już niezbędne, podobnie jak próżne piękno. Szorstki głos pozostał dla wybranych, którzy wiedzieli, którą drogą się z nią skontaktować - nieliczne rozmowy nie naruszały jednak postnego miru, w zrujnowanym domu, który, choć nie należał do niej, był bardziej domem niźli paryskie zgliszcza, które pozostawiła za sobą. Na powierzchni - kilka cegieł, nadżarty zębem czasu i srogą burzą kruszącą słabości. Pod ziemią wciąż suche, a jednak schronienie, w którym mogła za dnia podczas zenitu szukać ulotnych chwil regeneracji i snu przypominającego bardziej trans ciała poddawanego najwyższej próbie. Tylko ogień mógł oczyścić duszę, tylko gorące, saharyjskie słońce mogło przynieść upragniony spokój przez ból. A ten uszlachetniał, hartował, zabierał gnuśność i zepsucie, któremu poddawała się w bezsilności tyle dekad swojego istnienia.
Zmrok zastał ją na wschodniej ścianie zrujnowanej kryjówki. Od kilku godzin medytowała już, pozostając w bezruchu, pozwalając myślom i uczuciom odchodzić i przychodzić wedle ich upodobania. Okryta od stóp do głów kilkoma warstwami czarnej lnianej materii, uprószona złocistym piachem, wydawała się upiornym duchem, choć prawda była taka, że od dawna nie odbierała swojego istnienia tak dosadnie w chwili obecnej. Trwała w tym uczuciu, w tym stanie, który dawał jej bezkresy rozmyślań. Chłód wieczoru przyszedł jak przyjacielskie objęcie ukojenia, była obecnie zbyt słaba, by ruszyć na wędrówkę łowcy. Może jutro...
_________________
Gwiazda — Rozlewa rzeki, rozpoczynając transformację
1 III 2023
Nadzieja ¤ Wiara ¤ Samopoznanie
W znaczeniu Egipskim, Gwiazda reprezentuje Gwiazdę Isis-Sothis-Hathor, przewodniczki zmarłych. Po prawej stronie nagiej Cesarzowej wyrasta Drzewo Życia, a po jej lewej Drzewo Poznania Dobra i Zła, jako świat, który wyłonił się po ciemności i pustce. Gwiazda rozlewa rzeki, rozpoczynając transformację z jednej energii do drugiej, zmieniając przyziemne myśli dzięki boskiemu światłu.~ Tarot Zakonu Złotego Świtu
Wyruszyła dusza w drogę… Dzwonią już we dzwony.
"Gdzie są teraz moje wydmy? Gdzie są moje schrony?"
Zawołały wszystkie palmy, pełne cnych motyli:
"Spocznij, duszo, w naszym cieniu, nie zwlekaj ni chwili!"
"Jakże mogę w waszym cieniu spocząć tak niezwłocznie,
Kiedy sama jestem cieniem, gdzie nikt już nie spocznie?"
Zawołała wonna diuna, zelśniona kwarcu blaskiem:
"Ruszaj ku mnie na bezkresy przed złocistym brzaskiem!"
"Jakże mogę przez Cię ruszać, pustynio gorąca —
Kiedym sama już spalona, w popiół dziecię słońca?"
I zawołał Bóg zjawiony: "Miłuj Ty mnie w niebie,
Gdzie radością niecierpliwy czekam już na ciebie!"
"Jakże mogę cię miłować w twym szczęścia pobliżu,
Gdym smutnego pokochała niegdyś na dróg krzyżu?"
"Pozbawiłem ciebie świata i oaz schronienia,
Byś nie miała, oprócz Boga, innego istnienia!"
"Zagnałeś mnie z mojej drogi w ciemności mogiły,
Gdzieżeś ukrył te kielichy, co mnie wnet zabiły?"
"Nie ukryłem tych kielichów, mam je przy mym boku,
Jeno zechciej — nieszczęśliwa — spocząć tu w obłoku!"
"Jakże spocznę w twym obłoku — z mą ziemią w rozłące,
Kiedym palmom odmówiła i piaskowej łące?"
"Otrzyj oczy zapłakane szat moich czernidłem,
A rozkażę mym aniołom, by ci dały weselną malignę!"
"Jakże mogę się weselić z tobą hen w przestworze,
Kiedy śmierci twej pożądam — Boże, mój ty Boże..."
I zamilkli, i patrzyli nawzajem w swe oczy —
A ponad nim i ponad nią wieczność wciąż się toczy.
"Gdzie są teraz moje wydmy? Gdzie są moje schrony?"
Zawołały wszystkie palmy, pełne cnych motyli:
"Spocznij, duszo, w naszym cieniu, nie zwlekaj ni chwili!"
"Jakże mogę w waszym cieniu spocząć tak niezwłocznie,
Kiedy sama jestem cieniem, gdzie nikt już nie spocznie?"
Zawołała wonna diuna, zelśniona kwarcu blaskiem:
"Ruszaj ku mnie na bezkresy przed złocistym brzaskiem!"
"Jakże mogę przez Cię ruszać, pustynio gorąca —
Kiedym sama już spalona, w popiół dziecię słońca?"
I zawołał Bóg zjawiony: "Miłuj Ty mnie w niebie,
Gdzie radością niecierpliwy czekam już na ciebie!"
"Jakże mogę cię miłować w twym szczęścia pobliżu,
Gdym smutnego pokochała niegdyś na dróg krzyżu?"
"Pozbawiłem ciebie świata i oaz schronienia,
Byś nie miała, oprócz Boga, innego istnienia!"
"Zagnałeś mnie z mojej drogi w ciemności mogiły,
Gdzieżeś ukrył te kielichy, co mnie wnet zabiły?"
"Nie ukryłem tych kielichów, mam je przy mym boku,
Jeno zechciej — nieszczęśliwa — spocząć tu w obłoku!"
"Jakże spocznę w twym obłoku — z mą ziemią w rozłące,
Kiedym palmom odmówiła i piaskowej łące?"
"Otrzyj oczy zapłakane szat moich czernidłem,
A rozkażę mym aniołom, by ci dały weselną malignę!"
"Jakże mogę się weselić z tobą hen w przestworze,
Kiedy śmierci twej pożądam — Boże, mój ty Boże..."
I zamilkli, i patrzyli nawzajem w swe oczy —
A ponad nim i ponad nią wieczność wciąż się toczy.
Światłość i ciemność stapiały się ze sobą w jedną bezkształtną masę, podobnie jak czas i przestrzeń, które w obliczu pustyni traciły na znaczeniu. Pierwsza dziecinna próba znalezienia odosobnienia pod czujną kuratelą życzliwej duszy zakończyła się fiaskiem z wielu powodów, dała jej jednak przestrzeń na ukojenie pierwotnych autodestrukcyjnych zapędów. Wypłakane oczy nie były już niezbędne, podobnie jak próżne piękno. Szorstki głos pozostał dla wybranych, którzy wiedzieli, którą drogą się z nią skontaktować - nieliczne rozmowy nie naruszały jednak postnego miru, w zrujnowanym domu, który, choć nie należał do niej, był bardziej domem niźli paryskie zgliszcza, które pozostawiła za sobą. Na powierzchni - kilka cegieł, nadżarty zębem czasu i srogą burzą kruszącą słabości. Pod ziemią wciąż suche, a jednak schronienie, w którym mogła za dnia podczas zenitu szukać ulotnych chwil regeneracji i snu przypominającego bardziej trans ciała poddawanego najwyższej próbie. Tylko ogień mógł oczyścić duszę, tylko gorące, saharyjskie słońce mogło przynieść upragniony spokój przez ból. A ten uszlachetniał, hartował, zabierał gnuśność i zepsucie, któremu poddawała się w bezsilności tyle dekad swojego istnienia.
Zmrok zastał ją na wschodniej ścianie zrujnowanej kryjówki. Od kilku godzin medytowała już, pozostając w bezruchu, pozwalając myślom i uczuciom odchodzić i przychodzić wedle ich upodobania. Okryta od stóp do głów kilkoma warstwami czarnej lnianej materii, uprószona złocistym piachem, wydawała się upiornym duchem, choć prawda była taka, że od dawna nie odbierała swojego istnienia tak dosadnie w chwili obecnej. Trwała w tym uczuciu, w tym stanie, który dawał jej bezkresy rozmyślań. Chłód wieczoru przyszedł jak przyjacielskie objęcie ukojenia, była obecnie zbyt słaba, by ruszyć na wędrówkę łowcy. Może jutro...
_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!