“I thought so many things & never said a single one aloud. I choked on such longing I couldn't spit out. Yes, desire is so diferent when God bore you hungry. I could have devoured anything and still have been starving.”
DORIAN & MARIE | THEME
Energia spoczynkowa – Marigold trzyma łuk, Dorian naciągniętą na cięciwę strzałę; grot wycelowany jest w martwe serce wampirzycy.
Ażeby odnaleźć spokój, musiała zaufać; by zaufać, nie mogła mieć wyboru.
Początkowo był jej jedyną opcją, ratunkiem od promieni słonecznych; od wstydu związanego z powrotem do domu. Był zrządzeniem losu, być może boską opatrznością. Istniał jako świeże źródło, symbolizujące powstanie, ale wtedy jeszcze tego nie rozumiała. Przez pierwsze kilka dni pobytu w niesamowitej rezydencji towarzyszyło jej monachopsis. Czuła wstręt do gospodarza; uprzedzenie, pochodzące z czegoś, czego tak naprawdę nie potrafiła opisać. Być może wynikało z pierwszego wrażenia, jakie na niej zrobił wtedy w tawernie. Miała przeczucie, że jest nieszczery, niepokojący – tak jak cała posiadłość i wszyscy jej mieszkańcy. Planowała jak najszybsze opuszczenie rezydencji, niemniej nie wiedziała, co powinna uczynić dalej. Nie znała drogi zbawienia, mechanizmu pokuty. Niezdolna do podjęcia decyzji pozostała tak długo, że w końcu przestała myśleć o odejściu, a zaczęła słuchać tego, co ma do powiedzenia. Wampir na ustach niósł osobliwe przyrzeczenia, chcąc czule zapuścić korzenie w pośmiertnym ciele. Jego słowa oraz czyny uśpiły niechęć, pozwalając rozkwitnąć wzruszeniu. W pewnym momencie była przekonana, że Bóg wskazał mężczyznę, aby i go nawróciła; uratowała. Żyjąc z nim mogła w naiwny sposób zapomnieć o naturze martwych, skupić na ludzkiej stronie. Nie musiała zabijać, polować i cierpieć, bowiem gospodarz w każdą północ zapraszał ją na wspólny posiłek, składający się z kielicha wypełnionego krwią. Nie zadawała pytań o to, skąd ona pochodzi. Cieszyła się, iż sama nie musiała jej pozyskiwać.
Pragnienie utracenia odpowiedzialności za każdy kolejny grzech współgrało z wizją pozostania u boku Doriana. Urzekł ją sposób, w jaki żyje; to, kim był. Pielęgnował byt, utrzymując kontakty ze śmiertelnymi. Jego przyjaciele byli ludźmi… on zachowywał się jak człowiek. Potrafiła spędzać z nim godziny, aż finalnie zapomniała, jak dokładnie wyglądały noce sprzed ich poznania.
Potem otrzymała jego dziennik, w którym spisane były dni życia i śmierci. Po przeczytaniu wszystkich wpisów pękło jej serce. Zrozumiała, że wampir potrzebuje opieki. Zauważyła analogie, jakie tworzyły się między spisanymi słowami a myślami Marie. Byli podobni, oboje nieustannie cierpieli. Postanowiła, że zrobi wszystko, aby poczuł się kochany, zrozumiany. Czytała mu, słuchała godzinnych monologów oraz gry na pianinie, oferując swoje towarzystwo niemal przez całą dobę. Spali razem, ponieważ upodobał sobie jej ciepło, lubił w nim zasypiać, a ona… ona się litowała nad zimnem i samotnością. Służba plotkowała o charakterze ich relacji, patrząc na nią z politowaniem. W ich oczach była naiwną kobietą, którą Relish chronicznie zdradzał. Dossett nie obchodziło, z kim mężczyzna spędza noce; to spojrzenia ją irytowały.
W pewnym momencie obcowanie z wampirem stało się przytłaczające. Dorian dążył do kontaktu fizycznego, dotyku; osaczał ją. Każdej wspólnej aktywności, zwłaszcza lekcjom kaligrafii, zaczęło towarzyszyć nietypowe napięcie, jakie usilnie starała się ignorować. Jednak jego dłonie miały w zwyczaju błądzić, więc i ona musiała reagować; odmawiać, tłumacząc się czystością, celibatem. Wtedy stawał się… obcy. Znikał na dłuższy czas; chciał, żeby się martwiła, odchodziła od zmysłów. Kiedy wracał, kładł się obok wampirzycy i ją obejmował. Nie był to czuły gest, przypominał pasywną agresję. Marie wyczuwała od niego smród seksu oraz alkoholu, lecz nigdy nie odważyła się odsunąć, ogarnięta ulgą, że wrócił… iż się nie gniewa.
Każde negatywne wspomnienie wypierała. Tłumaczyła go sama przed sobą – zdejmowała z jego ramion ciężar winy, usprawiedliwiając opisanym w dzienniku bólem przeszłości. Jakiekolwiek niewłaściwe zachowanie utwierdzało ją w przeświadczeniu, że musi się starać jeszcze bardziej; być dla niego dobra i wyrozumiała; jak matka. Ustępowała mu wiele razy, nie miała problemu, by dostosować się do jego wizji, ustrukturyzowanego planu dnia czy etykiety – nie przeszkadzał jej brak kontroli nad tym, co ubierała oraz co jadła. Chciała, żeby był szczęśliwy; pragnęła przy nim odnaleźć spokój. Była przekonana, iż zaraza, jaka zżerała go od środka, wynikała z braku duchowości. Próbowała namówić Relisha na wspólne modlitwy, zapewniając go, że to w Bogu znajdzie równowagę, jednak ani razu do niej nie dołączył. Modliła się więc sama, lecz już nie błagała o zbawienie tylko jednej duszy.
– Aksamitki – powiedziała cicho do siebie, głaszcząc Doriana po głowie. Patrzyła pusto na bukiet, który wybijał się kolorem ze scenerii salonu, bawiąc złotymi lokami mężczyzny. Jeżeli te kwiaty zakwitły, oznaczało, że spędziła z wampirem o wiele więcej czasu niż myślała. Zamknęła oczy. Czuła ciężar głowy na udach i zapach roślin. – Czemu akurat aksamitki? – zapytała pół żartem, pół serio.
_________________
Kill everyone now. Condone first degree murder.
Advocate cannibalism.
Eat shit.