Liczba postów : 59
Tytuł: Lubię wracać tam, gdzie byłam już
Data: 27 listopada 1948 r.
Miejsce: Zeebrugge, Belgia, pensjonat
Kto: Enzo i Flore
Wojna się skończyła.
Dla jednych oznaczało to porażkę, dla innych zwycięstwo. Naturalny bieg losu, miliony ofiar i jeszcze więcej zrujnowanych żyć. Nie rozumiała tego okrucieństwa i nie zamierzała się w to mieszać, była najzwyczajniej w świecie tym zmęczona. Cóż jednak z tego, że zrezygnowała z zaangażowania? Widok jej ukochanego miasta tak okaleczonego przez wojnę bolał. Nie chciała widzieć jak jest odbudowywany i ulepszany, podczas gdy ofiary wojennej zawieruchy można było spotkać na każdym rogu. Sieroty, wdowy, okaleczonych do końca życia żołnierzy i cywilów - nie chciała tego oglądać. Czuła się jakby przeżywała na nowo horror swojej młodości, który zabrał jej sporą część ciała i męża, a także dotychczasowe życie. Nienawidziła bycia wampirem, traktowała to jak przekleństwo. Oczywiście zdarzały się płomyczki, które jakoś sprawiały, że się trzymała (jak choćby jej syn czy Merlot), ale coraz częściej podważała decyzję swojego Stwórcy. Może lepiej było zginąć wtedy i oszczędzić sobie cierpień?
Myśli te nasilały się szczególnie, gdy zdawała sobie sprawę, że z jej dawnego życia nie zostało już nic. Potomkowie prawdopodobnie nie wiedzieli o jej istnieniu, nikt z jej rówieśników nie pozostał wśród żywych, a ona sama czuła się jak więzień we własnym ciele. Nie pomagało też to, że jej mały dom przestał istnieć podczas jednego z konfliktów.
Może właśnie z tych powodów postanowiła odpocząć chociaż na chwilę i uciec z deszczowej i przygnębiającej Francji gdziekolwiek. Lata spędziła na podróżowaniu i szczególnie miło wspominała Belgię. Nic zatem dziwnego, że to właśnie do niej, do pięknego Zeebrugge'a udała się odpocząć. Specjalnie wybrała późną jesień. Raczej nie zdzierżyłaby siedzenia w zamknięciu podczas pogodnego lata. Chciała także zebrać myśli i odsunąć się na moment od przemienionych i ich świata, więc małe, zapomniane przez boga i ludzi miasteczko mogło idealnie się do tego nadać. Przed wyjazdem udała się na polowanie (dalej nie mogła się pogodzić z piciem z ludzi, ale już nikogo nie mordowała. Uznawała to za spory progres) i ruszyła.
Mały pensjonat należał do uroczej kobiety. Podbiła serce wampirzycy z marszu i podczas jednej z herbat przed kominkiem w salonie podzieliły się swoimi historiami. Oczywiście Flore musiała używać niedomówień i ukrywać niewygodne fakty, ale starała się nie odbiegać za bardzo od prawdy. Obie wdówki, obie miały dzieci daleko i obie były gadatliwe - idealne zgranie.
Nie miała natomiast szans odpocząć od przemienionych, bo już dzień po jej przyjeździe poczuła lekko odmienny zapach od drugiego z gości starszej pani. Chodziła już wystarczająco długo po świecie, by zaklasyfikować go jako "swojego". Nie zamierzała mu wchodzić w drogę, dni pogodne spędzała w pensjonacie, zaś resztę czasu poświęcała na spacery.
I pewnie do końca pobytu nic innego by nie zrobiła, gdyby nie choroba starszej pani. W panice i biegu jakoś udało jej się zorganizować kwiaty lipy i owoce bzu na gorączkę, przypominając sobie nauki swojej matki. Zabawne jak czasy się zmieniły: jeszcze dwa wieki wcześniej płonęłaby za to na stosie jak jej babka. Pomagała jak umiała, a drugi wampir też coś robił. Być może to choroba nieco ich do siebie zbliżyła, jednak Flo zastanawiała się na ile drugi osobnik jest świadomy jej rasy.
Po kilku dniach wszystko wróciło do normy i korzystając z dobrodziejstwa (albo zapominalstwa zamykania drzwi przez właścicielkę) wymknęła się na strych, a z niego na zadaszony balkonik. Widok morza i dźwięk deszczu ją uspokajał oraz zagłuszał wiele dźwięków. W długiej, satynowej koszuli usiadła wygodnie na podłodze i przez pręty patrzyła na świat. Towarzyszyła jej butelka belgijskiego wina tuż obok. I noc od razu stawała się piękniejsza. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że jednak dane będzie jej mieć towarzystwo i nie wiedziała czy bardziej ten fakt ją zachwyca czy zniechęca. Drzwi cicho skrzypnęły i podejrzewała, że albo ktoś je zamknął, albo zrobił to przeciąg.
- Zabawne - niby listopad i deszcz, a jednak wciąż można natknąć się na komary na zewnątrz - uznała, walcząc z korkiem dzielącym ją od napoju bogów. Jej matka, gdyby nie leżała w grobie pewnie przeżegnałaby się widząc ją w nieodpowiednim stroju spożywającą alkohol. Na szczęście czasy się zmieniły, chociaż zdaniem Flore jeszcze daleko było im do idealnych. No ale może na to też miała nadejść odpowiednia pora?
@Enzo Gorlomi
Data: 27 listopada 1948 r.
Miejsce: Zeebrugge, Belgia, pensjonat
Kto: Enzo i Flore
Wojna się skończyła.
Dla jednych oznaczało to porażkę, dla innych zwycięstwo. Naturalny bieg losu, miliony ofiar i jeszcze więcej zrujnowanych żyć. Nie rozumiała tego okrucieństwa i nie zamierzała się w to mieszać, była najzwyczajniej w świecie tym zmęczona. Cóż jednak z tego, że zrezygnowała z zaangażowania? Widok jej ukochanego miasta tak okaleczonego przez wojnę bolał. Nie chciała widzieć jak jest odbudowywany i ulepszany, podczas gdy ofiary wojennej zawieruchy można było spotkać na każdym rogu. Sieroty, wdowy, okaleczonych do końca życia żołnierzy i cywilów - nie chciała tego oglądać. Czuła się jakby przeżywała na nowo horror swojej młodości, który zabrał jej sporą część ciała i męża, a także dotychczasowe życie. Nienawidziła bycia wampirem, traktowała to jak przekleństwo. Oczywiście zdarzały się płomyczki, które jakoś sprawiały, że się trzymała (jak choćby jej syn czy Merlot), ale coraz częściej podważała decyzję swojego Stwórcy. Może lepiej było zginąć wtedy i oszczędzić sobie cierpień?
Myśli te nasilały się szczególnie, gdy zdawała sobie sprawę, że z jej dawnego życia nie zostało już nic. Potomkowie prawdopodobnie nie wiedzieli o jej istnieniu, nikt z jej rówieśników nie pozostał wśród żywych, a ona sama czuła się jak więzień we własnym ciele. Nie pomagało też to, że jej mały dom przestał istnieć podczas jednego z konfliktów.
Może właśnie z tych powodów postanowiła odpocząć chociaż na chwilę i uciec z deszczowej i przygnębiającej Francji gdziekolwiek. Lata spędziła na podróżowaniu i szczególnie miło wspominała Belgię. Nic zatem dziwnego, że to właśnie do niej, do pięknego Zeebrugge'a udała się odpocząć. Specjalnie wybrała późną jesień. Raczej nie zdzierżyłaby siedzenia w zamknięciu podczas pogodnego lata. Chciała także zebrać myśli i odsunąć się na moment od przemienionych i ich świata, więc małe, zapomniane przez boga i ludzi miasteczko mogło idealnie się do tego nadać. Przed wyjazdem udała się na polowanie (dalej nie mogła się pogodzić z piciem z ludzi, ale już nikogo nie mordowała. Uznawała to za spory progres) i ruszyła.
Mały pensjonat należał do uroczej kobiety. Podbiła serce wampirzycy z marszu i podczas jednej z herbat przed kominkiem w salonie podzieliły się swoimi historiami. Oczywiście Flore musiała używać niedomówień i ukrywać niewygodne fakty, ale starała się nie odbiegać za bardzo od prawdy. Obie wdówki, obie miały dzieci daleko i obie były gadatliwe - idealne zgranie.
Nie miała natomiast szans odpocząć od przemienionych, bo już dzień po jej przyjeździe poczuła lekko odmienny zapach od drugiego z gości starszej pani. Chodziła już wystarczająco długo po świecie, by zaklasyfikować go jako "swojego". Nie zamierzała mu wchodzić w drogę, dni pogodne spędzała w pensjonacie, zaś resztę czasu poświęcała na spacery.
I pewnie do końca pobytu nic innego by nie zrobiła, gdyby nie choroba starszej pani. W panice i biegu jakoś udało jej się zorganizować kwiaty lipy i owoce bzu na gorączkę, przypominając sobie nauki swojej matki. Zabawne jak czasy się zmieniły: jeszcze dwa wieki wcześniej płonęłaby za to na stosie jak jej babka. Pomagała jak umiała, a drugi wampir też coś robił. Być może to choroba nieco ich do siebie zbliżyła, jednak Flo zastanawiała się na ile drugi osobnik jest świadomy jej rasy.
Po kilku dniach wszystko wróciło do normy i korzystając z dobrodziejstwa (albo zapominalstwa zamykania drzwi przez właścicielkę) wymknęła się na strych, a z niego na zadaszony balkonik. Widok morza i dźwięk deszczu ją uspokajał oraz zagłuszał wiele dźwięków. W długiej, satynowej koszuli usiadła wygodnie na podłodze i przez pręty patrzyła na świat. Towarzyszyła jej butelka belgijskiego wina tuż obok. I noc od razu stawała się piękniejsza. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że jednak dane będzie jej mieć towarzystwo i nie wiedziała czy bardziej ten fakt ją zachwyca czy zniechęca. Drzwi cicho skrzypnęły i podejrzewała, że albo ktoś je zamknął, albo zrobił to przeciąg.
- Zabawne - niby listopad i deszcz, a jednak wciąż można natknąć się na komary na zewnątrz - uznała, walcząc z korkiem dzielącym ją od napoju bogów. Jej matka, gdyby nie leżała w grobie pewnie przeżegnałaby się widząc ją w nieodpowiednim stroju spożywającą alkohol. Na szczęście czasy się zmieniły, chociaż zdaniem Flore jeszcze daleko było im do idealnych. No ale może na to też miała nadejść odpowiednia pora?
@Enzo Gorlomi