Lubię wracać tam, gdzie byłam już

2 posters

Go down

Flore Cerise

Flore Cerise
Liczba postów : 59
Tytuł: Lubię wracać tam, gdzie byłam już
Data: 27 listopada 1948 r.
Miejsce: Zeebrugge, Belgia, pensjonat
Kto: Enzo i Flore

Wojna się skończyła.
Dla jednych  oznaczało to porażkę, dla innych zwycięstwo. Naturalny bieg losu, miliony ofiar i jeszcze więcej zrujnowanych żyć. Nie rozumiała tego okrucieństwa i nie zamierzała się w to mieszać, była najzwyczajniej w świecie tym zmęczona. Cóż jednak z tego, że zrezygnowała z zaangażowania? Widok jej ukochanego miasta tak okaleczonego przez wojnę bolał. Nie chciała widzieć jak jest odbudowywany i ulepszany, podczas gdy ofiary wojennej zawieruchy można było spotkać na każdym rogu. Sieroty, wdowy, okaleczonych do końca życia żołnierzy i cywilów - nie chciała tego oglądać. Czuła się jakby przeżywała na nowo horror swojej młodości, który zabrał jej sporą część ciała i męża, a także dotychczasowe życie. Nienawidziła bycia wampirem, traktowała to jak przekleństwo. Oczywiście zdarzały się płomyczki, które jakoś sprawiały, że się trzymała (jak choćby jej syn czy Merlot), ale coraz częściej podważała decyzję swojego Stwórcy. Może lepiej było zginąć wtedy i oszczędzić sobie cierpień?
Myśli te nasilały się szczególnie, gdy zdawała sobie sprawę, że z jej dawnego życia nie zostało już nic. Potomkowie prawdopodobnie nie wiedzieli o jej istnieniu, nikt z jej rówieśników nie pozostał wśród żywych, a ona sama czuła się jak więzień we własnym ciele. Nie pomagało też to, że jej mały dom przestał istnieć podczas jednego z konfliktów.
Może właśnie z tych powodów postanowiła odpocząć chociaż na chwilę i uciec z deszczowej i przygnębiającej Francji gdziekolwiek. Lata spędziła na podróżowaniu i szczególnie miło wspominała Belgię. Nic zatem dziwnego, że to właśnie do niej, do pięknego Zeebrugge'a udała się odpocząć. Specjalnie wybrała późną jesień. Raczej nie zdzierżyłaby siedzenia w zamknięciu podczas pogodnego lata. Chciała także zebrać myśli i odsunąć się na moment od przemienionych i ich świata, więc małe, zapomniane przez boga i ludzi miasteczko mogło idealnie się do tego nadać. Przed wyjazdem udała się na polowanie (dalej nie mogła się pogodzić z piciem z ludzi, ale już nikogo nie mordowała. Uznawała to za spory progres) i ruszyła.
Mały pensjonat należał do uroczej kobiety. Podbiła serce wampirzycy z marszu i podczas jednej z herbat przed kominkiem w salonie podzieliły się swoimi historiami. Oczywiście Flore musiała używać niedomówień i ukrywać niewygodne fakty, ale starała się nie odbiegać za bardzo od prawdy. Obie wdówki, obie miały dzieci daleko i obie były gadatliwe - idealne zgranie.
Nie miała natomiast szans odpocząć od przemienionych, bo już dzień po jej przyjeździe poczuła lekko odmienny zapach od drugiego z gości starszej pani. Chodziła już wystarczająco długo po świecie, by zaklasyfikować go jako "swojego". Nie zamierzała mu wchodzić w drogę, dni pogodne spędzała w pensjonacie, zaś resztę czasu poświęcała na spacery.
I pewnie do końca pobytu nic innego by nie zrobiła, gdyby nie choroba starszej pani. W panice i biegu jakoś udało jej się zorganizować kwiaty lipy i owoce bzu na gorączkę, przypominając sobie nauki swojej matki. Zabawne jak czasy się zmieniły: jeszcze dwa wieki wcześniej płonęłaby za to na stosie jak jej babka. Pomagała jak umiała, a drugi wampir też coś robił. Być może to choroba nieco ich do siebie zbliżyła, jednak Flo zastanawiała się na ile drugi osobnik jest świadomy jej rasy.
Po kilku dniach wszystko wróciło do normy i korzystając z dobrodziejstwa (albo zapominalstwa zamykania drzwi przez właścicielkę) wymknęła się na strych, a z niego na zadaszony balkonik. Widok morza i dźwięk deszczu ją uspokajał oraz zagłuszał wiele dźwięków. W długiej, satynowej koszuli usiadła wygodnie na podłodze i przez pręty patrzyła na świat. Towarzyszyła jej butelka belgijskiego wina tuż obok. I noc od razu stawała się piękniejsza. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że jednak dane będzie jej mieć towarzystwo i nie wiedziała czy bardziej ten fakt ją zachwyca czy zniechęca. Drzwi cicho skrzypnęły i podejrzewała, że albo ktoś je zamknął, albo zrobił to przeciąg.
- Zabawne - niby listopad i deszcz, a jednak wciąż można natknąć się na komary na zewnątrz - uznała, walcząc z korkiem dzielącym ją od napoju bogów. Jej matka, gdyby nie leżała w grobie pewnie przeżegnałaby się widząc ją w nieodpowiednim stroju spożywającą alkohol. Na szczęście czasy się zmieniły, chociaż zdaniem Flore jeszcze daleko było im do idealnych. No ale może na to też miała nadejść odpowiednia pora?

@Enzo Gorlomi

Enzo Gorlomi

Enzo Gorlomi
Liczba postów : 12
Nigdy nie wyzbył się zupełnie swej empatii, nie zamknął na ludzi, bo chociaż obojętny i bezwzględny, tak widmo dawnego życia, nieraz potrafiło przemknąć przed oczami, niczym niemy film, tym samym muskając struny wrażliwe wpływało na osąd sytuacji. Wybierając pomiędzy okrucieństwem, a litością potrafił odnaleźć zdrowy balans swego rodzaju równowagę nie ścieląc dziesiątek mogił swym inicjałem. Unikał rozgłosu, tak skryty w swym osamotnieniu trwał niezmiennie od lat kilku, bo chociaż w przeszłości niesiony nieraz ambicją przyciągał uwagę, tak z czasem zaakceptował finezję przyczynowo-skutkową i pewien takt w podejmowanych decyzjach na arenie finansów w celu, a jakże zapewnienia sobie dobrobytu. Agresja, była postrzegana jako niejednokrotnie słabość charakteru, a uleganie jej na porządku dziennym wiązało się z brakiem opanowania i prostotą. Wyniosły w obyciu ludzi tak miękkich traktował z pewną dozą litości, ta jednak miała również swe drugie oblicze. W momencie uchylenia skorupy podejrzliwości, kiedy życzliwość drugiego człowieka uderza ciepłem rozlewającym się po ciele, jak pierwsze łyki glöggu – skandynawskiej odmiany grzańca w swym aromacie i smaku niezwykle przyjemna, tak nawet wampir istota przeklęta zaczyna miewać skrupuły i uchylać rąbka tajemnicy.
Rozmowy z chorą właścicielką pensjonatu, były w swej otoczce urokliwe i na swój sposób działały, jako pewna terapia. Musiał przyznać sam przed sobą, że dawno nie odczuwał takiej lekkości na duszy, co w tych dniach. Żal, tęsknota i udręka mogły wypłynąć w mrok rozświetlany, jedynie nikłym światłem lampki nocnej i kilku świec, co mrugały chwiejnie z blatów drewnianych mebli. Właścicielka domku skrywała wiele tajemnic, którymi się dzieliła, z których Włoch ją oskubał, jak dorodne drzewo wiśni z owocu. Samemu mówiąc zagadką; tonem tak nieodgadnionym, iż próżno dociekać, czy skrywana za zasłoną ciemnych rzęs mgiełka wypływała z nostalgii, czy wyłącznie ze zmęczenia. Kreując swą historię po torach bezpiecznych, był jednocześnie zaskakująco szczery, jak niemal nigdy przed obcą osobą. Trudno mu spekulować, co tak wpłynęło na jego otwartość. Podejrzewał powojenny uraz psychiczny, oddech wytchnienia po morderczym szale zabijania bliźnich. Tak teraz, jak i w przeszłości w każdej chwili swego życia po drugiej stronie, był w stanie przypomnieć sobie te momenty strachu i wątpliwości, co zżerały niczym sfora wygłodniałych dzikich psów padlinę. Tak umęczony poszukiwał wytchnienia, a obraz zmęczonej i zdruzgotanej w swych fundamentach powojennej Europy dodatkowo przybijał i nastrajał depresyjnie. Iskierka nadziei tliła się podskórnie, lecz była tak daleko, tak migotliwie chwiejna, że próżno było żyć jej rozkwitem. Nie miał jednak wątpliwości, że coś się zmieniło, że ludzie i świat teraz będą inni, to go w jakimś stopniu drażniło i napawało naturalnym, niemal ludzkim strachem.
Wychodząc z załamania cienia, pozwalał, by mogła go usłyszeć i przygotować się, stąd powolne, niemal bezdźwięczne kroki na poddaszu, gdzie każda deska, mogła złowieszczo zaskrzypieć, pod niebacznym krokiem. Gracja kota, który wiedział, że go dostrzeżono, a mimo to w swym powolnym chodzie; pewnie i dumnie kieruje się w upatrzone, przez siebie miejsce. Z lekka drwiący uśmiech tańczył podskórnie na twarzy Włocha, gdy dostrzegł wino i skonstatował próbę otwarcia, tymczasowo zawieszoną w przestrzeni. W szarości oczu zamigotały iskierki zaciekawienia, kiedy nocną ciszę, dotychczas przerywaną szumem morza i kroplami deszczu uderzającymi nierytmicznie – raczej z wolna o dachówki. Przerwał głos; miękki i ciepły, niemal kojący. Nie odrywał od owalu twarzy spojrzenia, nie lustrował z ciekawością jej garderoby, nie patrzył na etykietę wina, to nie miało znaczenia. Profil kobiety, był znacznie bardziej pociągający.
Mogę wyjść jeśli przeszkadzam – zaskakująco uległy ton, nosił znamiona kurtuazji, tym samym kontrastując z niedawnym uśmiechem, czy błyskiem w spojrzeniu. Nachylił się nad nią, pozwalając by nutka stonowanych perfum, będąca kompozycją minimalistyczną południa Włoch dała się poznać towarzyszce, nim wyciągnął z jej objęć butelkę wina. Dopiero w tym momencie przyjrzał się jej z uwagą, należytą tego typu trunkom i bez wahania otworzył pozwalając by alkohol odetchnął jesiennym powietrzem. Oddał jej szkło z życzliwym uśmiechem, tak innym od tych, do jakich ją przyzwyczaił.
Niepomny na swe słowa sprzed chwili wyszedł na balkon i oparł się rękami o drewnianą balustradę. Biel koszuli kontrastowała ze śniadą karnacją, nawet w szarudze wydawała się jaśnieć długie beżowe spodnie równie, co górna część garderoby nie zdradzały turbulencji związanych z podróżą. Na dłoniach połyskiwał jedynie skromny sygnet, który niegdyś wygrał w karty od pewnego Żyda, nie uraczył jej już słowem, ni spojrzeniem patrząc w krajobraz rozpościerający się przed nim. Oczekiwał momentu przyzwolenia, nienachalnie uprzejmy w swym postępowaniu, był ciekaw Flore.

Flore Cerise

Flore Cerise
Liczba postów : 59
Flore za młodu i właściwie nawet teraz była życzliwa. Lubiła ludzi i chciała im pomagać. Wpoili jej to zresztą rodzice i według tych wskazówek starała się żyć. Pomoc innym, bycie miłą i poukładaną córką, a potem przykładną żoną i akuszerką - to definiowało jej ludzkie życie. Chyba jednak za dużo straciła przez to, aby móc się z tego cieszyć. Oczywiście widok radości na twarzy, gdy ktoś bliski wracał do grona zdrowych wiele potrafił zdziałać, ale w dłuższej perspektywie - czy było warto?
Patrząc na niedawno zakończoną wojnę powątpiewała w to i to mocno. Sama nie ingerowała bardziej niż było to konieczne. Podrzuciła lekarstwa wdowie po swoim potomku, pomagała jakimś zagubionym duszyczkom czy po prostu ludziom chorym. Nie chwyciła za broń i nie zabiła. Brzydziła się wystarczająco tym, że za młodu zamiast hołdować naukom matki polowała na swój dawny gatunek. Wciąż pamiętała rewolucyjny strach i ból zmiażdżonej nogi. Ciała bliskich i terror gilotynowy, miała więc pewne wyobrażenie, co działo się w umysłach ówczesnych ludzi. Nie żeby było to jakoś wybitnie pocieszające. Może i paliła się iskierka nadziei, ale to było słabe i ulotne. Współcześni pięćdziesięciolatkowie pamiętali obie wojny, Europa dopiero się dźwigała. Flo wiedziała, że to w końcu zrobi. Nie wiedziała natomiast ile jej to zajmie.
Doceniała, że nie próbował jej przestraszyć i dał jej czas na przygotowanie się. Znała nawet w ich świecie przypadki osób, które raczej nie miały w sobie nic z subtelności. Nawet jeśli był świadkiem jej zmagania się z butelką. Jak na złość nie chciała współpracować. Albo to ona wypadła z wprawy podczas wychowywania dziecka. To też mogła być opcja.
- Tego nie powiedziałam - uśmiechnęła się lekko. Lubiła towarzystwo innych i lgnęła do niego. Zauważyła zmiany w jego mimice, nie potrafiła jednak za bardzo określić dokładnie co one znaczyły. Poczuła zapach perfum i skojarzyła je od razu z Włochami. Nie wiedziała dlaczego. Gdy odebrał jej butelkę spojrzała na niego jak zbite dziecko i niemal syknęła, powstrzymując chęć pokazania kłów. - Ej, oddaj! - prychnęła i uśmiechnęła się życzliwie i radośnie, kiedy wrócił do niej jej mały skarb. Zwróciła tez uwagę na jego uśmiech. Był tak inny od tych serwowanych jej każdego dnia. Może nie wypadało robić tego damie, ale nigdy nie była damą, więc pociągnęła spory łyk i skrzywiła się na smak. Zdecydowanie dawała mu cztery na dziesięć punktów.
- W gruncie rzeczy nawet możesz zostać, picie samemu podobno nie należy do najzdrowszych objawów. Może łyka tego obrzydlistwa? - zaoferowała, wyciągając szkło w jego stronę. Obrzydlistwo czy nie - miało procenty. Obserwowała go dłuższą chwilę w zamyśleniu. Intrygował ją, to pewne. A raczej jego zachowanie. Mimo ponad 150 lat na karku nie mogła go do końca rozgryźć i to było dziwne. Nie mogła jednak powiedzieć, żeby nie lubiła jego towarzystwa. Dźwignęła się z podłogi i z butelką stanęła u boku mężczyzny, wpatrując się w dal. Zgarbiła się i oparła przedramionami o balustradę. Noc miała w sobie niesamowity urok, jednak tęskniła za dniem i słońcem. Była dzieckiem słonecznego wybrzeża, nie ciemności.
- Co pana sprowadza do Zeebrugge? Bo nie uwierzę, że chęć skosztowania rybki i tego trunku, bo winem tego nie nazwę - zapytała z ciekawością. Nie wyglądał jej na kogoś starego nawet wśród wampirów. Z drugiej strony wojna postarzała i to wybitnie mocno. Widziała setki oczu nastolatków podobnych do tych siedemdziesięciolatków.

Enzo Gorlomi

Enzo Gorlomi
Liczba postów : 12
Szum morza uspokajał, koił nerwy i oczyszczał myśli, był wspomnieniem przeszłości, ot rozdziałem dryfującym w odmętach świadomości za zamkniętymi drzwiami stanowiąc pogłos dzieciństwa i ówczesnej sielanki. Tak krople deszczu odbijające się od dachówek i szyb wypełniały półotwarte kaniony blaszanych rynien i spływały w dół z głuchym szeptem wzburzonej wody, były kolejnym wydźwiękiem nocnej ciszy, ta tonęła w mglistej zasłonie tłumiącej dźwięki, lecz czuły wampirzy słuch potrafił wychwycić płacz dziecka zapewne zbudzonego ze snu koszmarem; śmiechy podchmielonych robotników portowych; czy pochrapywanie sąsiada z naprzeciwka. W tych momentach kurtyna powiek swobodnie opadała na oczy, a umysł w zaabsorbowaniu chłonął, te pogłosy.
Była odrobinę dziecinna, tak pierwsza myśl niesiona przez podświadomość wypełzła w opisie Flore, to zupełnie niespodziewane, taka radość, ten entuzjazm, te iskierki w głębi czekoladowego spojrzenia. Musiała przejść przez to, co wszyscy, a może i została skrzywdzona jeszcze dotkliwiej i mimo to stać ją było na te „żywe” emocje. To było tak niecodzienne, a przynajmniej oczami Enzo, który przywykł do stonowanych wyrazów emocji, bardziej polodowcowej postawy, niżeli pełnej ekspresji tego, co grało w duszy. Podobało mu się to, ona mu się podobała. Być może dlatego i przez to, ta nić sympatii, jaką nawiązali nad łóżkiem staruszki, była taka naturalna? Przeciwieństwo. Blask promieni słonecznych, za którymi i on tęsknił w jej oczach, radość w uśmiechu, który momentami nawiedzał i czarował swym urokiem, był niemal wyryty obliczu Francuzki. Zawieszał się momentami, kiedy mówiła tak zasłuchany, a jednocześnie z lekka oczarowany, tą nienaganną swobodą, za którą mogłaby zostać skarcona wiek wcześniej.
Chętnie, dziękuję – uśmiech, jaki tańczył w kącikach ust, od dobrych paru minut, był czymś sporadycznie spotykanym na jego twarzy. Dodawał mu wdzięku, ale i odejmował trosk wyrytych w surowym obliczu. Słowo wdzięczności skierowane tak luźno i niezobowiązująco, tyczyło zarówno jej przyzwolenia na jego towarzystwo, jak i podzielenia się nektarem tutejszej winorośli. Nie obawiał się smaku, chociaż jak na Włocha przystało zgłębiał z pasji wiedzę o winach już od najmłodszych lat, tak cierpkość trunku w intensywności swego bukietu nie przeszkadzała mu w degustacji. Kilka solidnych, acz dystyngowanych łyków dało mu przedstawienie niezbędne do oceny. Lekko skrzywiony, bardziej z czystej przekory, niżeli faktycznego stanu rzeczy oddał podarowaną butelkę. – Później przyniosę coś, czym spłuczemy z gardeł tę cierpkość – obietnica zaklęta w kilku słowach. Wiedział, jak to mogło wybrzmieć, ale nie cofał się, był pewny swych słów i nie chciał, tak szybko się rozchodzić, bowiem czym była jedna butelka wina na dwie głowy, ot chwilką ulotną!?
Chyba uciekam, przed wspomnieniami. Ale mówiąc uczciwie, to szukam wytchnienia. Myślę, że przypadkiem, ale je znalazłem, tu na tym balkonie, w tej niewielkiej zapomnianej przez boga mieścinie. – Ton wypowiedzi był z początku z lekka nostalgiczny, z wyraźnym akcentem smutku drzemiącego podskórnie, lecz z czasem nabrał naturalnej sobie pewności, która udzieliła się również w spojrzeniu, jakie padło na Flore. – A ty? Jaka siła sprawiła, że pani tu trafiła, pod ten sam dach i na ten sam balkon, co i ja? – Błysk perłowo-białych zębów w uśmiechu, zawitał szelmowsko w ciemności między nimi.

Flore Cerise

Flore Cerise
Liczba postów : 59
Morze było całkowicie inne od tego, które pamiętała z czasów swojego dzieciństwa. Tamto było niebieskie i wiązało się z radością i zabawą z nich. Wciąż pamiętała rybaków wyciągających na brzeg swój połów i łodzie spokojnie dryfujące po jego toni. To wydawało jej się szare i nijakie. Możliwym było, że jej umysł idealizował tamte chwile beztroski. Szum jednak kojarzył jej się z tamtym okresem. Nie było to na pewno to samo, ale fale zawsze ją uspokajały. Właściwie tego było trzeba jej umysłowi: odpoczynku i czasu na przemyślenia. Lata bowiem mijały, a ona miała wrażenie że tkwi w jednym miejscu. Życie zaczynało ją nużyć, tak samo jak problemy świata wkoło. Ostatecznie wszystko sprowadzało się do konfliktu, który eskalował i pochłaniał mniej lub więcej istnień. Rewolucja, kolejne konflikty między państwami bądź wewnętrzne, kolonializm, wojny światowe - to wszystko było za nią i jakimś cudem to przetrwała. Nie żeby uważała, że było się czym chwalić. Miała po prostu więcej szczęścia niż inni. Czasem jednak żałowała, że owe szczęście miała. Gdyby nie ono przecież od dawna zaznawałaby spokoju w rodzinnym grobowcu, u boku rodziców, dziecka i pustej trumny męża. Życie jednak widocznie miało inny scenariusz.
Szum morza natomiast nie zagłuszał dźwięków życia. Płacz dziecka, trzaskające gdzieś niedaleko drzwi, ryk zwierząt - w jakiś sposób było jej to bliskie. Z czasem nauczyła się doceniać te drobnostki. Okruchy ulotnego życia, które było tak do bólu zwyczajne i w jej opinii - cudowne. Wiele by dała, by narzekać z powrotem na płacz ludzkiego dziecka w drugim pokoju i dostawę średniej jakości mleka.
Czy była dziecinna? Zapewne tak. Jakaś jej cząstka pozostała entuzjastyczna i optymistyczna. Uwielbiała świat mimo wszystko, była go ciekawa i zadawała tysiące pytań, dążąc do odpowiedzi na nie. Podejrzewała, że mogła mieć to matce - rodowitej mieszkance Włoch. Na pewno miała po niej temperament, nad którym jej ojciec lata temu żartobliwie rozpaczał. Cerise wychodziła z założenia, że już za dużo smutnych rzeczy się stało, aby cały czas się zadręczać. Wolała patrzeć na świat z nadzieją, kończył się czas strachu i musiała patrzeć jasno w przyszłość. Zanosiło się na to, że ma jeszcze kilkaset lat życia przed sobą i nie wyobrażała sobie ogólnej smętności. Raz na jakiś czas pozwalała sobie na chwile słabości, owszem. A potem patrzyła na ludzi, powstający z gliszczy świat i jakoś tak robiło jej się raźniej. Za długo przypominali majestatyczne posągi: piękne, lecz twarde i obojetne na wszystko wkoło. Chyba najwyższa pora na wybudzenie się ze snu. Wszystko się zmieniało: nawet normy dotyczące tego co kobietom wolno, a czego nie. Miały coraz więcej głosu, już nie mówiąc o tym, że pozbyły się gorsetów i niewygodnych sukienek. No i mogły wreszcie działać.
- Znacznie lepiej wyglądasz kiedy się uśmiechasz. Młodziej - oznajmiła wprost, widząc grymas na twarzy balkonowego towarzysza przy piciu. Jak do tej pory sprawiał na niej wrażenie posępnego pana marudy i jakkolwiek mocno starała się odgonić od siebie te myśli, tak mocno te do niej wracały. Jej ojciec zwykł zresztą mawiać, że pogoda i uśmiech mogą wiele zdziałać i to na plus. Co prawda miał zapewne na myśli, że to może pomóc pannie na wydaniu, ale hej! Działało niezależnie od czasu.
Jako Francuzka była przyzwyczajona do picia wina. Wszak w jej ojczyźnie lampka tego trunku do posiłku była jak najbardziej naturalną rzeczą. Niestety, (albo stety, patrząc na to z innej perspektywy) ale sprawiło to, że stała się nieco wybredna w tej kwestii. Nie zamierzała się zadowolić byle czym, a to wino zdecydowanie jej nie podeszło. W tej walce wygrywały wina Merlota i to zdecydowanie.
- Trzymam za słowo, ale lojalnie uprzedzam, że moje kubki smakowe nie zadowolą się byle czym - uśmiechnęła się delikatnie, nie chcąc w zasadzie, aby ją opuszczał. Być może nieco tęskniła za towarzystwem innych istot jej podobnych. Potraktowała to więc także jako obietnicę dłuższego pobytu w tym miejscu. Nie zamierzała narzekać. I nie uważała, aby jedna butelka wina była wystarczająca na tak piękną noc.
- Udało się? Bo ja kiedyś próbowałam, ale te wracają wciąż na nowo. Natomiast mogę się z panem zgodzić: zaznanie wytchnienia od codzienności i rzeczywistości wydaje się być o wiele prostsze właśnie w tym miejscu- uznała nieco nostalgicznym tonem głosu. I rzeczywiście tak było. Co prawda czasami były mocno zatarte przez upływ lat, ale wciąż gdzieś tam istniały i wypływały. Nie uszło jej uwadze jak zmieniał się głos jej towarzysza. Wyczuła smutek i widziała jak nabiera pewności. Podobało jej się to, nie przepadała za tym, kiedy jej rozmówcy byli onieśmieleni. Nie przepadała za jakimikolwiek barierami.
- Prawdopodobnie otwarte drzwi. Jeśli natomiast chodzi o całokształt to wspomnienia. Podczas ostatniego pobytu to miejsce wydawało mi się najcudowniejszym i najspokojniejszym zakątkiem świata zaraz po domu rodzinnym. Kiedy więc to wszystko - wskazała dłonią w przestrzeń nie chcąc rozgrzebywać ran, jeśli jej towarzysz takowe miał. Wciąż żywym było kolejne wspomnienie: wojny i śmierci. - skończyło się oraz uporządkowałam swoje sprawy uznałam, że to dobre miejsce na powrót. Nawet jeśli dość mocno się zmieniło, chociaż byłabym bardziej zdziwiona, gdyby zostało takie samo. - dodała melancholijnie, wpatrując się w dal. Bielejący kształt na tle morza i nieba mógł być mewą, jednak przykuł jej uwagę. Pociągnęła łyk wina i ponownie podała butelkę mężczyźnie. Odwzajemniła jego uśmiech i odwróciła się nieco, aby stanąć przodem do wampira.
- Nazywam się Flore Cerise i prosiłabym o używanie imienia albo nazwiska. Zwrot "pani" sprawia, że czuję się o wiele starsza niż jestem w rzeczywistości - poprosiła, pocierając dłonią o przedramię w wyrazie niezręczności i uśmiechnęła się lekko.


Enzo Gorlomi

Enzo Gorlomi
Liczba postów : 12
Życie okrutnie przemijało gasząc ludzkie istnienia w okamgnieniu, ta kruchość i ulotność nadawały ich egzystencji pewnego wyrazu – smaku, o jakim sam zapomniał, gdyż zamknięty w ramach młodzieńczego ciała starzał się wyłącznie duchem, co było poniekąd przyjemne estetycznie, ale i smutne patrząc zupełnie obiektywnie, gdyż pokazywało odstępstwo i niemożliwość przebiegu życia, tak zwykła rzecz, była dla Włocha, czymś niezwykle fascynującym z chęcią podziwiałby wyraz pierwszych zmarszczek, a także obserwował siwiznę we włosach, to było niedorzeczne, bo on obdarzony, czy raczej zainfekowany wirusem pozostawał wiecznie młody i pragnął starości, a ludzie, zwykli śmiertelnicy śnią o nieśmiertelności i wiecznym pięknie.
Świat się zmieniał, a Oni musieli dopasować się do tych zmian, do nowego stylu bycia, bo inaczej przepadliby ze swymi manierami i światopoglądem, nic dwa razy się nie zdarza nie ma dwóch takich samych historii i kolei losu, ten był dla każdego indywidualny wysyłając, każde istnienie na drogę usianą wątpliwościami i rozdrożami podejmując decyzje i ponosząc ciężar ich konsekwencji znaleźli się tutaj oboje. Jak z kart średniej jakości romansu splecionego w ubiegłym wieku, przez samotną kobietę z gromadą kotów. Tak przeczucie dziwnie znajome, jakby coś na kształt „déjà vu” przejawiało się w tej ich historii, a jednak miało to swe osobliwe wyjątki, jakie nadawały atmosferze czaru.
Bo zazwyczaj wyglądam na staruszka, czyż tak? – Zadrwił, ot kąśliwie, ale uśmiechał się przy tym uroczo, nie chciał jej rozdrażnić, a jedynie rozweselić, by skruszyć mur za jakim się skrywała, ciekaw jej osoby, a także historii, którą dźwiga na swych barkach. – Sporadycznie się uśmiecham, ale masz rację. Tobie również uśmiech sprzyja. Wydajesz się być wówczas przyziemna, tym samym nie tak odległa, kiedy zasłona myśli ponurych skrywa twe oblicze – oczy Flore, mogły wiele zdradzić, miał tego przeświadczenie, były intrygujące i absorbujące do tego stopnia, że poddawał się temu widokowi z nagłą konstatacją, że podoba mu się ta czynność.
Milczał – lubił to robić, by pozwolić drugiej osobie wieść prym w rozmowie, by to ona nadawała rytm i poruszała tematy, o jakich mogli dyskutować, przyjemna odskocznia coś, co zwykle robił on stawała się doświadczeniem, które chciał zgłębić i przekonać się, czy faktycznie wystawiona na dłuższą metę, mogłaby żonglować tematami, opowiadać anegdotki ze swego życia i pytać o zdanie z wyczekiwaniem komentarza. Włoch pociągnął łyk wina wcześniej subtelnie gładząc szyjkę butelki unikając kontaktu ze skórą kobiety. Pozwoliłby cierpki alkohol zalał przełyk i rozszedł się, po ciele tak w swej barwie smaków przedziwnie kąsał, a jednocześnie nie chciało się go odrzucić precz, bo przyciągał. Dziwne to było.
Niezbyt, ale nie przerywaj, może będzie lepiej – odpowiada z uśmiechem, iście łobuzerskim, ale odwraca wzrok fundując jej możliwość spojrzenia na profil i popada w otchłań myśli, odrobinę tylko nakierowany słowami nowo poznanej. – Rozumiem – kątem oka ją obserwuje, pozwala by wyrzuciła z siebie słowa, będące wyrazem myśli i czeka, bo ta niby fala morska ponownie nabiera rozpędu, widzi to po niej, jak rośnie w niej ochota do rozmowy, poddaje się temu. Przedstawienie się, jakież proste, wręcz błahe, a obdzierało poniekąd z płaszcza anonimowości. Wyraz ufności, gdyż w ich kręgach tę ceniono, a przynajmniej on sobie cenił. Bez zawahania się wyciąga w jej kierunku dłoń, mimo iż kultury mu nie brak, nie całuje jej, wręcz przeciwnie ściska – pewnie, niemal po męsku. Patrząc jej w oczy zastanawia się, jakim jest człowiekiem?
Enzo Gorlomi – słowa wypływają z ust niemłodego już wampira. – Opowiedz mi swoją historię Flore Cersei, chciałbym cię poznać – sugeruje, opierając się łokciem o drewnianą balustradę.

Sponsored content


Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach