Następnego dnia, zgodnie z umową, Silvan pojawił się w rodowej domenie, której nie mógł już nazywać inaczej, niż "złotym klocem" od momentu, kiedy pewnego razu, jego syn postanowił użyć tego określenia.
Do budynku wkroczył w swoim tradycyjnym wydaniu - uśmiechnięty, ubrany w jeansy i sweter, który tego dnia był żółty. Całość dopełniały rozczochrane włosy, chociaż naprawdę układał je jeszcze tuż przed samym wyjściem i oczywiście kolorowym kubek na kawę w ręku, w której znajdowała się zdecydowanie zbyt słodki kawowo-karmelowy napój, kupiony po drodze w czynnym całą dobę McDonaldzie. Kawiarnie w pobliżu były oczywiście już zamknięte, chociaż może to i lepiej, bo żadna z nich nie sprzedawała porządnej kawy - Silvan miał żartobliwą teorie, że był to efekt promieniowania brzydoty Draculowego budynku.
Gdy tylko wszedł do środka swoje kroki skierował w stronę laboratorium według tego, na co się ostatecznie umówili.
Już jestem. Mam nadzieję, że nie musiał Pan długo na mnie czekać - rzucił pogodnie, widząc, że wampir już był na miejscu. Prawdę mówiąc nie wiedział czego powinien oczekiwać. Oczywiście spytał się Renatę o samego Sandera i czego mógł się po nim spodziewać, a odpowiedź, że była to w pewnym sensie jej męska wersja, nie do końca przypadła mu do gustu. Nawet jeśli Renata była jego długoletnią przyjaciółką i jedną z bliższych osób, to był pewien, że dwie knujące na temat spraw rodowych Renaty w jego życiu mogły obdarować go wampirzym bólem głowy.