Et jamais je ne pleure, et jamais je ne ris
And never do I weep, and never laugh
Miejsce: Paryż, siedziba rodu Dracula
Kto: Connie i Elena
Lokaj usłużnie otworzył przed nią dwuskrzydłowe drzwi i przepuścił ją przez próg. Spytał o walizkę, lecz nie miała żadnej - tylko jeden pękaty, wypchany po kokardkę skórzany neseser, trochę już wytarty na rączce i tam, gdzie metalowe sprzączki ocierały się o materiał. Mężczyzna zaoferował pomoc przy zdjęciu płaszcza z jej pleców, ale i przy tym odmówiła, powstrzymała go gestem. Ukłonił się i wrócił do drzwi, wampirzyca zaś zawołała innego familianta i zażyczyła sobie zostać zaanonsowaną przed zwierzchnikiem. Renata miała do złożenia raport z ekspedycji na drugi kraniec globu, a zdanie go mogło zająć jej równie dobrze kwadrans, co kilka godzin wypełnionych intensywną burzą mózgów, wolała więc, aby jej sprawa trafiła do gabinetu prędzej, niż później. Jeśli pójdzie szybko, przynajmniej będzie miała noc do zagospodarowania. Mimo całodziennego odpoczynku nadal czuła na sobie brud podróży - spięte mięśnie, głowę skołowaciałą zmianami stref czasowych, nie wspominając już o tym, że przez kilka tygodni jej żyły zamiast krwi zdawały się pompować czystą adrenalinę. Nie powinna czuć się aż tak znużona, a jednak, bardzo po ludzku, się czuła.
Przeszła przez westybul, nie ściągając ni płaszcza, ni kapelusza. W jednej ręce trzymała popołudniowe wydanie prasy zabrane z ulicy, z rąk gazeciarza. Kolejne wiadomości o wielkich turbulencjach kolonialnych, przez które przechodziła w owym czasie Francja, mieszały się z przepisami na zupę serową i przypomnieniem, że za dwa dni w Londynie miał się odbyć wielce wyczekiwany mecz pomiędzy Anglią a Węgrami. Znalazła wreszcie news, na który mruknęła z zadowoleniem. Operacja Castor w Wietnamie zakończona powodzeniem.
Renata skręciła korytarzem w stronę saloniku, zaczytana w drobnym druczku, i wówczas to nadziała się na widok niecodzienny. W przejściu, pod ścianą, poustawianych było kilka dużych walizek, jakaś drewniana skrzynka i całe mnóstwo, absolutnie nie do policzenia, donic, doniczek i doniczuszek z roślinnością. W jedną z nich o mało nie wdepnęła, na szczęście zatrzymując się w pół kroku nim zgrabny bucik kopnął ceramikę.
Przystanęła, zaciekawiona. Obejrzała walizki z wierzchu, wypatrując jakiejś plakietki, tagu z podpisem własności. Na jednej z walizek siedziały oparte o siebie dwie porcelanowe lalki w koronkach. Renata zmarszczyła brwi. Rozejrzała się za służbą. Przyuważywszy familianta przy krętych schodach, zawołała do niego po francusku:
— Co tu się stało? Czyj to fajans?