24.12, Znów nadeszły święta

2 posters

Go down

Conall

Conall
Liczba postów : 9
Płatki śniegu opadały na włosy Conalla, a mróz szczypał w nos, kiedy wyładowywał z taksówki torbę i pudełka. Biedny taksówkarz, spędzający wigilijny wieczór w pracy, czekał cierpliwie, być może dlatego, że problematyczny pasażer, który zajął rzeczami całe tylne siedzenie, wręczył mu suty napiwek.
To i tak było nic w porównaniu z tym, co zapłacił za nadbagaż.
Ale przynajmniej lot był stosunkowo tani. Bilet Conall zakupił jakieś cztery godziny przed nim, następnie spędzając szaleńcze dwie godziny na pośpiesznym pakowaniu się i kolejną - na równie szaleńczej podróży na lotnisko. Jeszcze w nocy był bowiem nie tylko w innym kraju, ale nawet na innej półkuli, gdzie cieszył się promieniami afrykańskiego słońca, a zima chwytająca Europę i Amerykę w swoje kleszcze, zdawała się nieskończenie daleka.
Miał wrócić dopiero za tydzień.
Na pokład wcześniej pchnęło go jednak, w zależności od tego, jakby to ocenić: nagły impuls, pewna niedostrzegalna zazwyczaj chaotyczność charakteru, a może tylko nagła myśl, że wprawdzie od stu pięćdziesięciu lat jest ateistą, i właściwie święta niewiele go obchodzą, ale jednak należało spędzić je z rodziną.
Nie to, że spodziewał się, że Henriette będzie w domu. Właściwie był niemal pewny, że ktoś z wampirów albo wilkołaków postanowi urządzić jakiś świąteczny bal (nadnaturalni uwielbiali bale: Conall miał nawet parę teorii na ten temat, chociaż żadna nie była zbyt ciekawa, bo gdy przeanalizował motywacje dokładnie, okazywały się całkiem podobne do tych sławnych i bogatych ludzi, ot z lekkim pierwiastkiem zabarwienia tego nieśmiertelnością). A jeżeli nie, to że będzie świętować z kimś ze swojego stada albo którymś z kochanków. Ale wtedy mógł zrobić jej niespodziankę jutro, prawda?
Naciągnął na włosy czapkę Mikołaja, a potem zagarnął ostatnie dwie paczki i próbując niczego nie upuścić, ruszył w stronę domu, zerkając na okna. Wyglądało na to, że w jednym z pomieszczeń na dole wciąż pali się światło. Może jednak Henriette była w domu. Albo miała gościa.
- Kochanie! Jestem w domu! - zawołał żartobliwie od progu i zaklął, kiedy operacja otworzenia drzwi i utrzymania wszystkich paczek się nie powiodła i jedna z nich upadła na podłogę. Odstawił je po chwili namysłu, i zabrał się za zdejmowaniu butów, by nie zostać zamordowanym zaraz na wejściu, za nanoszenie do środka błota i śniegu. - Jesteś tutaj?! Mam przemknąć na górę i udawać, że mnie nie ma?! - zawołał jeszcze, całkiem gotów to zrobić, gdyby w czymś przeszkodził.

Henriette de Rouvroy

Henriette de Rouvroy
Liczba postów : 158
Henriette miała zazwyczaj w dupie święta. Lubiła spokój jaki się z nimi wiązał. Mogła siedzieć, nie przejmować się pracą. Obecnie przez dodatkowe zajęcie jakim był szpital nawet nie zauważyła, że to był już ten czas. Zazwyczaj coś przygotowywała chociażby żeby z Conallem spędzić ten czas, ale go nie było w tym roku. Wyjechał, a ona mu nie zamierzała przecież się wtrącać w to. Chociaż zdecydowanie wolała gdy był z nią w domu, zawsze mogła przyjść do niego i chociażby posiedzieć trochę w ciszy, ale wspólnie. Doceniała jego towarzystwo w każdej formie. Rzadko to mówiła głośno, ale był dla niej bardzo ważny. Nie chciałaby żeby się teraz przeprowadził, bo zwyczajnie byłoby tutaj jeszcze bardziej pusto.  
Była na górze, leżała w swoim łóżku, otoczona jedzeniem, ciastkami, chipsami i sushi. Musiała odpocząć, ostatnio była kłębkiem nerwów, mało spała i źle się odrzywiała. Odbijało się to na jej zdrowiu psychicznym. To Conall ją uświadamiał, że nie wolno spać po dwie godziny i resztę spędzić w pracy. Chociaż ciężko było przyznać to miał rację. Wyglądała niecodziennie, bo miała przetłuszczone włosy, ubrana była w krótkie spodenki dresowe (poplamione od sosu sojowego) i koszulkę męską, nie była pewna komu ją ukradła. Może to była Doriena? Pisała do niego cały czas, a czasem nagrywała wiadomość, by przekazać mu jakąś złotą myśl. Zamiast pić dzisiaj Henriette uznała, że zapali. Jej głowa była teraz niezwykle kreatywna. Dlatego też wilkołak dostał cały esej na temat tego, że Wanda to najlepsza postać Marvela, a Stark może iść się jebać. Była tak pochłonięta swoim wykładem, że zignorowała powiadomienie, że ktoś właśnie wjechał.  
Podskoczyła słysząc głos Conalla. Chwilę jej zajęło zrozumienie co się właśnie stało. Zerwała się, wysypując przy tym ciastka. Założyła szybko kapcie i zbiegła do niego na dół. Widząc go aż podskoczyła z radości i rzuciła mu się na szyję.  
- Co ty tutaj robisz?!- zapytała. Ściskała go zdecydowanie za mocno, ale nie miała czucia przez swój stan. - Tak się za tobą stęskniłam!  
Nawet jeśli, by teraz w czymś przeszkodził nie było mowy, że by dała mu pójść. Mogłaby tutaj mieć cały bal, a i tak wolałaby teraz z nim spędzić ten czas.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Conall

Conall
Liczba postów : 9
Conall, który już zaczął podnosić jedną z paczek i walizkę, upuścił je, by złapać Henriette w momencie, w którym rzuciła się mu na szyję. Roześmiał się, unosząc ją nieco nad ziemię i okręcając raz, pośród porzuconych na podłodze bagaży. Na całe szczęście, choć jak na wilkołaka nie był może królem kulturystów, to bycie wilkiem dawało jednak pewne przywileje i wytrzymałość, a on miał jeszcze na sobie gruby płaszcz, więc mocny uścisk Henriette nie był dla niego szczególnym problemem.
Musiał wyjechać. Wyjście na słońce pacjentki, przy której czuł, że zawiódł, przygnębiło go, dokładając kamyczek do wielu innych rzeczy, składających się na to, że potrzebował uciec na chwilę, ułożyć sobie pewne rzeczy i upewnić, że może dalej prowadzić praktykę. A teraz musiał wrócić. Dokładnie tego dnia, szybciej niż planował pierwotnie.
Kiedy okazało się, że jego "gospodyni" spędza święta w domu, tylko upewnił się w tym, że dobrze zrobił.
- W tej chwili, zdaje się, noszę cię na rękach - oświadczył niby to poważnie, po czym odstawił ją wreszcie na podłogę i zabrał się za ściąganie płaszcza. - Są święta! Przynoszę dary, oczywiście! Wybacz, że nie wszedłem przez komin, zgodnie ze zwyczajem, ale trochę się bałem, że napaliłaś w kominku. Mam dla ciebie prezenty, które są, eee...
Spojrzał na swoje bagaże i podrapał się po karku.
- ...gdzieś - dokończył z uśmiechem. - Zaraz ich poszukam.
Gdzieś pośród paczek krył się słynny likier Amarula, parę opakowań czekoladek w czekoladzie mlecznej i gorzkiej prosto z RPA (kupił ich kilka, w ostatniej chwili i starał się przechowywać w torbie termicznej, chociaż zapewne i tak nieco się stopiły, a potem stajały z powrotem we francuskizm mrozie), egipski szal, perfumy prosto z Egiptu, olejek i jeszcze ozdobna lampa. Trochę przesadził, bo były to prezenty tylko dla Henriette, a jeszcze przywiózł parę drobiazgów innym.
Nic dziwnego, że musiał płacić za nadbagaż.
- A jak będę to robił, możesz mi opowiedzieć, co działo się we Francji. Mam nadzieję, że nie spaliliście żadnych wspaniałych, zabytkowych kościołów? - spytał, bo ostatnio, kiedy wyjechał na weekend z Paryża, spłonęła Notre Dame.

Henriette de Rouvroy

Henriette de Rouvroy
Liczba postów : 158
Zaśmiała się radośnie gdy wilkołak ją podniósł i zakręcił. Chociaż szybko jej się w głowie zakręciło. Nie spodziewała się, że wróci wcześniej, nigdy by się nie domyśliła, że zamierza tak zrobić. Oczywiście Henriette miała dla niego przygotowane prezenty. Jak zawsze nie mogła się zdecydować co powinna mu kupić. Nowy krawat, nowa koszula, eleganckie pióra z jego inicjałami, nowa tabliczka do jego gabinetu, obraz do jego gabinetu, nowe poduszki ozdobne, perfumy, książki, matching piżamy i skarpetki, figurka geralta komiksy z wiedźmina. Nie zabrakło oczywiście real size poduszki z Hotchnerem. Wszystko stało zapakowane w jego sypialni. Niektóre rzeczy takie jak np. Pióro spakowała w osiem kartonów, spięła je trytytkami i owinęła folią. Czasami lubiła tak zrobić co im za nudno, by nie było. Dla niej naprawdę było najważniejsze, że był teraz tutaj z nią.  
Dlatego też machnęła ręką na te prezenty. Nie musiał teraz ich szukać. Zaciągnęła ich do salonu. Tam siedział jeden z kotów, który od razu podbiegł do Conalla się przywitać. Cieszyła się, że koty go lubiły. Wierzyła, że zwierzęta mają lepsze zmysły co do ludzi, a więc jeśli koty, by go nie lubiły to byłby dla niej jakiś ostrzegawczy znak. Chociaż wśród wilkołaków i wampirów było kilku takich co bardzo lubiła, a wszystkie zwierzęta przed nimi uciekały. Ona całe szczęście tak nie miała, to byłoby bardzo zasmucające. Jak tutaj nie ukochać takiej kuleczki z futra. Złapała kota na ręce, szybko i sprawnie tak, by leżał na jej dłoniach jak niemowlę. Ten akurat tak lubił.  
- Kotki też się stęskniły, powiedz do Collatak, bardzo się stęskniłem- mówiła wygłupiając się jakby to kot mówił. Dla kota to jednak było za dużo i uciekł z jej ramion. Usiadła na kanapie, poklepała miejsce obok siebie.- Jeśli coś spłonęło to nawet nie wiem o tym, bo mało wychodziłam. Wolę odpocząć teraz.  
Powiedziała to trochę tak puszczając niewidzialne oczko. Chciała pochwały za to, że siedziała w domu zamiast spędzać wolny czas w pracy. Ostatnio przeginała, zaczęła to zauważać, a jak ona to widziała to już było źle. Jej telefon zawibrował, ale tylko go odblokowała, by całkowicie go wyciszyć.  
- Mów jak twój wyjazd.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Conall

Conall
Liczba postów : 9
Henriette podchodziła do prezentów trochę jak on. A raczej jak zaczął do nich podchodzić, gdy już mógł sobie na to pozwolić - czyli tak mniej więcej od pięćdziesięciu lat, bo choć miał swoje lata jak na wilkołaka, zbudowanie zasobów majątkowych trochę czasu mu zajęło.
Głównie dlatego, że w starym świecie, który uważał za gorszy, łatwo było je stracić.
Gdy kobieta przerwała mu grzebanie w pudłach i pociągnęła do salonu, tylko się roześmiał, zostawiając za sobą bagaże, prezenty dla niej i innych, rozsypane przy wejściu. Mógł uporządkować je później, jeżeli tak sobie życzyła: nikt nie mówił, że darów gwiazdkowych nie można rozpakować dzień później.
Przykucnął, by pogłaskać kota. Lubił zwierzęta. Zajmował się nimi wieki temu w gospodarstwie ojca, choć wtedy nikomu nie przyszłoby do głowy traktować kotów tak, jak traktowane były koty Henriette: ale to była ot jeszcze jedna zmiana. Pewnie na lepsze. Choć mimo sympatii wobec nich Conall starał się nie przywiązywać nadmiernie.
Dla kogoś, kto żył tak długo, egzystencja tych zwierząt była tak strasznie krótka.
- To świetnie. Cieszę się, że wypoczęłaś - powiedział Cavanagh, opadając na kanapę tuż obok Henriette. Faktycznie miała tendencje do przepracowywania się i niby organizm wilkołaka mógł znieść wiele, ale Conall uważał, że psychika wymaga już nieco odpoczynku. - Ale że wypoczywać można na wiele sposobów, co powiesz na to, żebyśmy pojutrze albo za dwa czy trzy dni się gdzieś się wybrali? - zaproponował, bo faktycznie był zadowolony, że pomyślała o sobie, to przecież zamykanie się w domu też nie było zdrowe! - Pierwsze umówione spotkania mam dopiero za dwa tygodnie. Może masz ochotę na wyjście do restauracji? Do opery albo teatru, jeżeli zdobędziemy bilety? Albo gdziekolwiek indzie? - zaproponował. Jutro mogli posiedzieć w domu i pooglądać seriale, a potem ruszenie się razem jemu pomoże zaaklimatyzować się znów w mieście, a jej zrobić coś nowego poza pracą albo siedzeniem w posiadłości.
Zastanowił się nad jej pytaniem. Czasem tak robił: pozornie proste pytania, na które niemal każdy odpowiadał od razu, u niego wywoływały namysł, jakby chciał udzielić odpowiedzi faktycznie prawdziwej albo sam musiał nad czymś się zastanowić, by tę odpowiedź w ogóle poznać.
- Afryka okazała się bardziej niezwykła niż mógłbym przypuszczać. W moim wieku odkrywanie nowych rzeczy to prawdziwa radość. Od dawna nie czułem się tak wolny... - podsumował w końcu, acz nie był to koniec wypowiedzi. - Ale tęskniłem też za domem i tobą, oczywiście. Dlatego wczoraj spojrzałem na kalendarz i jakoś postanowiłem: Conall, wsiadasz do samolotu, natychmiast..
Potrzebował tego wyjazdu i pozwolił mu uporządkować myśli. Uwielbiał Afrykę. Nie podróżował nazbyt długo i odkrył, że za tym tęsknił.
Ale utwierdził się też w przekonaniu, że jego domem jest teraz Francja.

Henriette de Rouvroy

Henriette de Rouvroy
Liczba postów : 158
Dobrze, że pogłaskał kota, bo by się obraziła gdyby tego nie zrobił. To były bardzo indywidualne zwierzęta, doceniała to i szanowała ich przestrzeń. Lubiła te kulki futra, bo nie musiała ich wyprowadzać. Psy były jak dla niej zbyt brudne i energiczne. Źle by się przy nich czuła. No i miewała momenty w których nie chciało jej się nawet wstać rano z łóżka, a co dopiero wyprowadzić psa. Właśnie tego się zawsze obawiała, że weźmie na siebie obowiązek z którym sobie później nie poradzi. No i to tyczyło się wszystkiego. Ile lat zajęło jej wyjście z domu i zajęcie się dyplomacją? Lata, długie lata. Obecnie wiedziała, że była to dobra decyzja, ale wtedy skrzyżowane palce i modlitwa o najlepsze. Nie lubiła ryzykować, nie lubiła podejmowania pochopnych decyzji. Nie lubiła presji, nie lubiła porządku. Najbardziej nie lubiła jak coś nie szło po jej myśli. Było albo jej albo w ogóle. Nie odpuszczała, była uparta i nie przepadała za kompromisami. Musiało jej na kimś bardzo zależeć, by zgodzić się ugodowe rozwiązanie. Ostatnio odpuściła Dorienowi i zgodziła się na pizze zamiast sushi. Niby drobnostka, ale świadczyła o tym jak bardzo jej na nim zależało. Dla Conalla też była skłonna odpuścić. Jeśli chciałby dzisiaj pizze mogliby zamówić pizze. Cieszyła się, że przyjechał. W domu bez niego było pusto, poza futrem i rano osobami sprzątającymi, kucharzami to nie było nikogo. Sama tak zarządziła, izolowała ludzi od tego miejsca i to był jedynie wynik jej własnych działań. Na myśl o wyjściu bardzo się ucieszyła. Nie miała pomysłu gdzie mogliby się wybrać. To chyba już była starość, ale niekoniecznie chciała iść do jakiegoś burżujskiego miejsca. Ile można było się stroić jak paw i paradować wśród innych? Miała ochotę na coś przyziemnego, coś prostego, nieskomplikowanego.  
- Łyżwy!- wypaliła bez namysłu. To sobie wymyśliła. Od razu pożałowała, ale jak się mówiła a to się mówiło b, tak uważała. No, ale na łyżwach to ona chyba kilka razy tylko jeździła. Zawsze unikała takich rzeczy, bo nie umiała. No, a jeśli ona czegoś nie umiała za pierwszym razem to od razu było głupie i niefajne. Taki jej urok, a może zaburzenia. Kto wiedział? Conall mógł widzieć po jej minie, że absolutnie tego nie przemyślała. Całe życie jej minęło przed oczami na myśl, że będzie musiała stanąć na lodzie i zachować równowagę. Chociaż myśl pójścia i poudawania, że jest normalną osobą, która ma normalne życie była miła. Musiałaby jednak teraz o siebie zadbać od wewnątrz i zewnątrz. Wziąć długą kąpiel, nasmarować krem tymi wszystkimi współczesnymi cudami. Może nawet, by założyła jeansy. Nie robiła tego chyba od lat 90.- Chyba założę jeansy.  
Wysłuchała jego wypowiedzi. Cieszyła się, że pojechał. Z okazji tego wyjazdu nakupowała mu niezbędnych rzeczy na podróż, więcej ubrań więcej kosmetyków. W pewnym sensie dzielili razem ten dom, a on był dla niej jak rodzina, a o nią się dbało. Wiele mu przez te wszystkie lata powierzyła, zaufała go, przyjęła. Oczywiście udało mu się ją wzruszyć. Wstała, by zrobić im coś do picia. Podeszła tylko do niego i przytuliła do siebie i ucałowała w czubek głowy. Takie okazanie tego jak bardzo się cieszyła, że jest teraz tutaj z nią.  Wstała, by nalać im alkoholu sobie wina, a mu jego whisky. Kupiła jego ulubioną.
- Pokażesz mi zaraz zdjęcia i opowiesz więcej, chce znać wszystkie szczegóły. Możemy się następnym razem gdzieś wybrać. Może do alp? Dawno nie byłam. Ty szykuj te zdjęcia.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Conall

Conall
Liczba postów : 9
Henriette była niemożliwie wręcz uparta i Conall świetnie o tym wiedział. Zazwyczaj ustępował jej w większości spraw, wiedząc, że pewnych rzeczy się nie zmieni, choć z rzadka pojawiały się sytuacje, gdy testował granice tego uporu: głównie wtedy, kiedy bardzo mu zależało albo uznawał, że oto pora, aby Henriette przypomniała sobie, że istnieje coś takiego jak kompromis. Dopadały ją też czasem ponure nastroje, po części naturalne, po części w jego ocenie będące rezultatem marazmu, jaki czasem prześladował długowiecznych. Jemu samemu towarzyszył przez lata, nim zdołał się otrząsnąć, jakiś czas po tym, jak przybył do Paryża.
Wiedział jednak także, że miała dobre serce, zależało mu na niej i bardzo chciał pomóc jej na tyle, na ile mógł. Wyciągnięcie z domu w innym celu niż praca w jego opinii stanowiło ku temu całkiem niezły pomysł. A gdy sama zaproponowała łyżwy, tylko się rozpromienił. Po pierwsze, bo nie odrzuciła jego propozycji, po drugie, bo spodobało mu się to znacznie bardziej niż jego własne propozycje.
- Będziesz musiała mi wybaczyć, jeżeli przewrócę się haniebnie, bo nie jeździłem od wielu lat – stwierdził z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdzieś w jego pamięci żyły wspomnienia zamarzniętych irlandzkich jezior i jazdy na łyżwach, które ani trochę nie przypominały tych współczesnych, więc zapalił się do pomysłu jeszcze bardziej.
A jak się przewróci, to może nawet lepiej, sądząc po minie wilkołaczki, ona sama właśnie trochę pożałowała propozycji. Normalnie może by zaproponował coś innego, nie chcąc, by czuła się niekomfortowo, ale w tym wypadku to wyjście ze sfery komfortu mogło im obojgu dobrze zrobić.
- Łyżwy, a potem gorąca czekolada albo grzane piwo? – zaproponował, całkiem zapalony do pomysłu.
Conall odwzajemnił uścisk, a potem podniósł się, by wrócić na moment do bagaży i wydostać z nich aparat. Jak każdy cywilizowany człowiek używał też oczywiście swojego smartfona, ale mężczyzna lubił utrwalać ulotne momenty w nieco lepszej formie – w podróż więc rzecz jasna zabrał swój ukochany sprzęt. Przyjął od Henriette whiskey, usadawiając się wraz z nią, by pokazać jej zrobione zdjęcia. Sam pojawiał się na nich rzadko, dwa czy trzy razy, znacznie częściej fotografował jednak zabytki, naturę i przede wszystkim ludzi. Pokazywał kolejne ujęcia, komentując, że „ta małpa weszła mi do pokoju i zaczęła kraść owoce” albo „ci chłopcy występowali na plaży, o, a ten z boku próbował mnie okraść” czy "na tym targu kupiłem dla ciebie lampę, jest... eee... no gdzieś".

Henriette de Rouvroy

Henriette de Rouvroy
Liczba postów : 158
Oczywiście poparła pomysł gorącej czekolady. Uwielbiała słodkości w każdej postaci, naprawdę im słodsze tym lepsze, taką zasadą się kierowała. Wiedziała, że to będzie jak nagroda. Zapewne sama nie pamiętała jak się jeździło na łyżwach dobrze, chociaż takich rzeczy ponoć się nie zapominało. No, ale zazwyczaj mówiły to osoby, które żyły maks 40 lat, a nie 240. Miała już nawet plan jak się ubierze, zamierzała wyglądać bardzo normalnie, przyziemnie. To będzie jej przebieranka i udawanie, że jest normalną osobą.  
Niezwykle miło siedziało się i słuchało się jego opowieści. Nie patrzyła nawet na telefon, dla niej był najważniejszy Conall. Reszta świata mogła teraz spłonąć i ją, by to nie obchodziło. W międzyczasie zagrzebała się pod kocem, nogi kładąc na jego udach. Opierała się o jego ramię i w tej sposób oglądała zdjęcia, które jej pokazywał. Żałował trochę, że się z nim nie zabrała, ale ona była potrzebna tutaj, chociaż dawno urlopu nie brała. Była tak skupiona na pracy, że zapomniała o czymś takim jak urlop. Może Alpy nie byłyby takim złym pomysłem. Nie wiedziała ile czasu spędzili w tym salonie.  
Pomogła mu z bagażami, zanieść do jego pokoju. Miał jedną z większych komnat z garderobą i własną łazienką. Niegdyś jej ciężko było ogarnąć, że ktoś mieszka u niej w domu i denerwowała się, że coś mogło stać nie tak jak trzeba w jego pokoju. Zajęło jej to trochę, by zrozumiała, że to jego przestrzeń i nie może się wpierdalać. Dlatego też jego pokój stał tak jak on go zostawił. On sam decydował czy ktoś mógł tam wejść i zetrzeć kurze czy nie, ona mu nie chciała nic narzucać. Do remontów podchodziła bardzo sceptycznie. Była swoim własnym konserwatorem zabytków. Wszystko miało zostać zachowanie tak jak było. Kto inny może się pochwalić takim domem? Jej koty oczywiście za nimi poszły i rudzielec już się wywalił na łóżku Conalla. Zapowiadało się, że zamierzał tutaj spędzić całą noc.  
Poszła do siebie po prezenty. Chwilę jej zajęło zanim to wszystko zabrała z sobą. Spakowała je w pudła, bardzo szczelnie obkleiła taśmą, potem do kolejnego pudła. Oprócz prezentów miała też nowe krawaty dla niego. Zapomniała, że była na zakupach i nie mogła tylko sobie kupić coś. Ona oczywiście zakupiła nowe buty i nowe torebki. Próbowała się przekonać do plecaka, ale ciężko jej szło. Wolała torebkę, o wiele poręczniejsza.  
- Wiesz, że ja jestem kiepska w prezentach, ale mam nadzieję, że ci się spodoba. Niestety gwiazd nie da się kupić- roześmiała się. Podeszła przytulić się do mężczyzny mocno go ściskając.- Dziękuję, że przyjechałeś. To dla mnie dużo znaczy.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Conall

Conall
Liczba postów : 9
Conall objął po prostu Henriettę ramieniem i kontynuował opowieści: o tych mniej znanych zakątkach Afryki, ale też o piramidach, wielbłądach i targach, pomijając wszystko, co było ciemniejszym obliczem tego kraju. Poznał je całkiem nieźle w trakcie tych tygodni, ale to była Wigilia i nie zamierzał psuć atmosfery. Snuł opowieści, popijając przy okazji whiskey, a w międzyczasie podpytał o tego czy owego znajomego, choć nie jakoś z wielką ciekawością - żyli na tyle długo, że dwa miesiące niewidzenia kogoś było dla niego jak mgnienie oka, więc wątpił, by w życiu znajomych zaszły wielkie zmiany.
Potem zabrał się wraz z nią za noszenie pakunków do pokoju. W tym starał się trzymać pewien porządek. Conall nie był bałaganiarzem, nie lubił brudu (zaznał go dość w dawnych czasach śmiertelnego życia i pierwszych dekadach jako wilkołak), chociaż daleko mu było też do pedantyzmu - niemniej z szacunku do niej tutaj dbał o porządek trochę bardziej niż choćby w biurze.
- Henri, skarbie, najlepszy prezent to wieczór z tobą - roześmiał się, obejmując ją i ucałowując w czoło. Chociaż z prezentów też rzecz jasna się ucieszył i natychmiast wszystkie obejrzał. A potem zająć się przerzucaniem własnych paczek, aby wręczyć jej swoje podarki. - A to dla ciebie. Likier Amarula, lokalny specjał. Czekolady, chociaż ich kształt chyba nie jest już tak piękny, jak wcześniej... Czekaj, niech jeszcze wygrzebię szalik... to znaczy szal, podobno szalik i szal to wielka różnica, uwierzysz? I gdzie ta przeklęta lampa - zastanawiał się, wręczając kobiecie kolejne rzeczy i starając się wynaleźć pośród bagaży te, które gdzieś "się zapadły".

Henriette de Rouvroy

Henriette de Rouvroy
Liczba postów : 158
Rozczulał ją swoim zachowaniem. Nie wiedziała czym sobie zasłużyła na takie dobre traktowanie. Conall był naprawdę kochaną osobą. Zawsze podziwiała co robił. Jej, by nigdy nie wystarczyło tyle cierpliwości. Ogólnie była mało cierpliwą osobą o ogromnej kontroli nad sobą. Była opanowana, ale to nie znaczyło, że najdrobniejsze niepowodzenia ją nie denerwowały. Wręcz przeciwnie. Te małe rzeczy właśnie ją wykańczały wewnętrznie. Chciałaby mieć więcej cierpliwości i hmm zrozumienia dla drugiej osoby? A zwyczajnie jak ktoś się spóźnił na spotkanie z nią chociaż dziesięć minut to ją już krew zalewała i przeklinała ją w głowie. Miała problem pomyśleć, a może coś się stało, a może coś wypadło. Ona skupiała się na tym negatywnym, tylko i wyłącznie. Dla siebie też takiego podejścia nie umiała wypracować. Nie odpuszczała sobie swoich błędów. Żyła właśnie w lęku, że zrobi coś nie tak. Nie umiała przepraszać i wybaczać. Była dla siebie bardzo surowa. Conall pozwalał jej trochę zmięknąć, odpuścić lekko, zapomnieć o tym. Dużo jej pomagał i była wdzięczna, że tutaj był.  
Przyjęła każdy z prezentów z podekscytowaniem. Cieszyła się z każdego z nich. Widziała, że włożył w nie serce i się starał. Objęła go mocno i ucałowała w policzek dziękuję za każdy z podarunków. W sumie godzina nie była jeszcze najgorsza. Chwyciła za telefon i sprawdziła czy działa jakieś lodowisko. Było czynne. Zarządziła, że pójdą na te łyżwy.  
Tak jak mówiła, założyła jeansy. O dziwo posiadała z kilka par. Był to luźniejszy krój, wybrała jakiś sweter i najkrótszą kurtkę jaką miała. Nie wyglądała tak jak zazwyczaj, by wyglądała. Włosy upięła, schowała pod czapką. Nie malowała się, bo nie musiała. Gotowa stanęła w drzwiach do pokoju Cola.
- Chyba musisz mi zrobić zdjęcie pamiątkowe, widziałeś mnie kiedyś w kurtce puchowej?- roześmiała się.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach