Wraz z nastaniem północy, cały magazyn został wstrząśnięty uderzeniami gongu obwieszczającego czas toastu. Był to punkt zapowiedziany przez samą Tahirę, która od sześciu godzin hasała pośród gości i szczebiotała im tę informację prosto do uszka przy każdej okazji. Toast miał się odbyć przy stole biesiadników, w samym centrum magazynu. Muzyka w pozostałych przestrzeniach umilkła, a światła zostały zgaszone wszędzie poza właśnie stołem, przy którym gromadzili się uchachani i zaciekawieni goście. Wraz z dwunastym uderzeniem przybyła również jubilatka wraz ze swoim ojcem — panem gąsienicą, na którego policzkach w toku imprezy pojawiły się trzy fluorescencyjne serduszka.
Wampirzyca zgubiła gdzieś swój barwny turban, zdawała się też zaskakująco spokojna jak na poziom narkotyków, alkoholu i krwi, jakie wlała w siebie tej nocy. Odetchnęła głęboko spoglądając na uśmiechnięte, acz substancjami psychoaktywnymi rozmazane twarze zebranych wiecznych. Jej rodzinę. Jej przyjaciół. Jej bliskich i dalszych znajomych. Jej życie. Część obsługi poukrywana w strojach kart rozdała zebranym kieliszki z wiśniową nalewką (lub syropem wiśniowym dla tych, co preferowali błękitne wstążki).
– Starość to radość, gdy młodość to wieczność! – rzuciła w przestrzeń, wychylając kielich do dna bez problemu, a następnie ciskając go za siebie.
– Wspaniale było z wami być tu dzisiaj, No dobra kochani. Teraz czas na nieco inną zabawę! – Złośliwy uśmiech rozlał się na szczupłej twarzy, jakby wraz z jej siostrą Halide zamierzała być już do rana kotem z Cheshire. Chwyciła za kremowy torcik, znajdujący się gdzieś pod ręką, nieśmiało dopiero napoczęty i bez większego zastanowienia cisnęła nim w Sahaka trafiając nim wprost w jego twarz. Nie czekając dłużej, złapała za obrus i z pomocą wuja Egona, skazanego wcześniej na ciężkie publiczne roboty, przebiegła wzdłuż całego stołu z łoskotem zrzucając imbryki, ciasta i talerze. Tymczasem pod stołem znajdowały się potężne skrzynie wypełnione wszelkiego rodzaju narzędziami zniszczenia. Młoty, piły, łomy, kije bejsbolowe, sierpy i kosy, nawet małe eleganckie dłutka dla osób wysublimowanych. Na puste blaty wyciągano skrzynia po skrzyni, dodając też obszerne przezroczyste maski z tworzywa sztucznego, chroniące oczy i twarz. Tak pro forma...
W całym magazynie niespodziewanie zapalone zostały wszystkie światła, a jubilatka już z wielkim młotem biegła w kierunku grzybowej polany, by niczym w grze w krykieta (tudzież krokieta) uczynić ze szklanych szisz wydumane jeże.
Dla gości pozostawała pełna swoboda. Mogli się dołączyć, a mogli taktycznie wycofać z tego destrukcyjnego tańca. Choć wiadomo - im więcej tym weselej
trafiony, zatopiony
_________________