We will meet again

2 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
W radiu leciała ,,Jolene” Dolly Parton, okna były otworzone i przez nie wpływało gorące powietrze. Był środek lata, godzina dwudziesta druga, a Viola i Stanford wracali z dwudniowego przyjęcia u jednego z kontrahentów. Mężczyzna prowadził auto, czarne, najnowsze Dodge Challenger. Było nastrojowo, palił papierosa i kiwał głową w rytm piosenki. Z łatwością mógł powiedzieć, że był szczęśliwy. Od kilku lat pracował jak tylko chciał, parał się nielegalnymi działalnościami, opływał w luksusach i to wszystko u boku kobiety. Z przekonaniem mógł powiedzieć, że nigdy wcześniej takiej nie spotkał. Była ona wyjątkowa. Starsza, bardziej doświadczona, ciepła i z taką samą smykałką do przestępczości jak on. Rozumieli się na wielu stopniach, jedynie emocjonalnie nigdy nie byli sobie bliscy. Aczkolwiek to już wynikało z natury Stanforda. On był zdystansowany, nie umiał współczuć, ani nie miał w sobie za dużo empatii. W sumie to za dużo o sobie nie wiedzieli. Viola nie miała pojęcia, że Stanford Heisenberg to tak naprawdę Maurice Zimmerman. To było częścią ich umowy, jedno nie wiedziało o drugim. Dzięki temu mogli czuć się bezpieczni i nawet gdyby któreś chciało zdradzić, wsypać drugie, to nie miałoby za dużo do powiedzenia. Chroniło ich to przed poznaniem niewygodnych tajemnic, łatwiej im się żyło bez pewnej wiedzy. To już przeszło pięć lat odkąd ze sobą pracowali. Nie byli parą, choć żyli razem. Udawali małżeństwo, ale żadnej przysięgi nie było. Dla Forda to był idealny układ, wszystko miał pod kontrolą, miał babkę koło siebie i do tego nie musiał się angażować. Żyło mu się świetnie. Akurat zjeżdżali z drogi w stronę Gables Estates, gdzie mieli swoją willę. Koszulę miał rozpiętą u góry, ponieważ było wyjątkowo gorąco, a włosy mu powiewały wraz z wiatrem, który się tworzył przez zawrotną prędkość, z którą jechał.

- Na zimę musimy jechać na Barbados. Cassian, wiesz, ten szczurowaty, nas zaprasza. Mówi, że tam mają wyjątkowo dobrą krew. - Odezwał się, gdy akurat przełączał muzykę. Stanęło na najnowszą piosenkę ABBY, SOS. Od razu się uśmiechnął, choć robił to rzadko i zaczął śpiewać. Jak na kogoś tak toksycznie męskiego, dużo czasu spędzał przed lustrem i na słuchaniu szwedzkiego popu. Oczywiście, gdyby jechał z kimś innym to by wybrał inne nuty. Aczkolwiek zgrał na kasetę takie szlagiery i teraz je puszczał na okrągło. Mieli z Violą zasadę, że co podróż, to inne wybiera soundtrack. Teraz była jego kolej, więc brunetka musiała jakoś to przełknąć i kiwać się z nim albo pod nosem marudzić.

W końcu dojechali do domu, Stan wyskoczył pierwszy z auta i poszedł otworzyć drzwi kobiecie, żeby i ona wysiadła. Bądź co bądź, można było wymienić jego wiele złych cech. Narcystyczny, egoistyczny, nieczuły, chłodny jak skurwysyn, aczkolwiek kulturalny to on był. Wyciągnął kolejnego papierosa i zapalił go wchodząc do środka.
- Noc jeszcze młoda, idziemy na basen? - Zapytał rozpinając jedną ręką koszulę. Było tak okrutnie gorąco. Gdy Violka się zgodziła, poszedł przebrać się w spodenki do pływania, zgarnął szkatułkę z towarem i rurką do wciągania, a następnie popędził na dwór. Usiadł na jednym z leżaków i zaczął im sypać kreski w oczekiwaniu na kobietę. Na dworze mieli ustawione radio, więc teraz była jej kolej wybrać muzykę. Jakoś musieli się dzielić, bo obydwoje to były uparte bestie i inaczej pół godziny by się kłócili co i kto puszcza. A tak, mieli system na zmianę i jakoś szło. Jak już do niego dołączyła, to wciągnął kreskę. Odchylił się do tyłu i jeszcze kilka razy pociągnął nosem. To było coś. Jako wampir nie musiał się martwić, że przedawkuje, więc zawsze sypał grube i długie. Takie co by zabiły niejednego.
- Dobry ten towar, najlepszy - wydusił z siebie i starł palcem resztki proszku z nosa. Jak on uwielbiał ten brak zobowiązania. Sama myśl, że nie jest nic jej winny sprawiała, że żyło mu się lepiej. Dlatego też spojrzał się na nią ciepło, tak się chłopak rozmarzył tym wszystkim.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
Co to było za piękne lata. Viola, bo to było jej fałszywe imię, którym się posługiwała od około 6 lat, była w niebie. Życie w stanach nie zawsze było dla niej łatwe, tak teraz było jak w bajce. Zdecydowanie te czasy były lepsze niż jakiekolwiek poprzednie. Próbowała wiele razy, ale dwa lata i robiła się zmęczona. Najpierw wiadomo podróżowała z bratem i nie chciała się mu narzucać swoimi kaprysami. Późniejsze lata to zostawała z jakiegoś powodu. Angażowała się w walkę o prawa kobiet. Wiedziała, że osoba taka jak ona, której nie stałaby się większa krzywda gdyby została starowana koniem (co oczywiście tutejsza władza nagminnie robiła) nic się nie stanie. Dlatego korzystała z przywilejów jakich dała jej przemiana. Miło było wiedzieć, że to jej skaranie na coś się przydawało i rzeczywiście były z tego przydatek.
Obecnie wykorzystywała to do innych celów, bardziej egoistycznych, ale jakże ekscytujących. Stanford był idealnym partnerem. Rozumieli się często bez słów. Razem naprawdę dobrze działali. Oboje myśleli o wszystkim, prawie nigdy nie dając miejsca na jakąkolwiek pomyłkę. Prywatnie też im się dobrze żyło. Umieli się porozumieć, ale zajęło im to trochę. Przyszło dużo kompromisów, musieli szukać złotego środka, który zadowoli ich oboje. Niestety ani Viola ani Stan nie byli osobami, które odpuszczały. Może to ich tak bardzo do siebie przyciągało? Właśnie te ich charaktery, upór. Kochała go, bardzo go kochała. Był dla niej wsparciem, słuchał o jej żalach i lękach. Słuchał jej, cierpliwie, nawet gdy zalewała się łzami. Dawała mu oczywiście to samo. Zawsze bawiło ją gdy pomyślała o tym, że był od niej młodszy. Pierwszy raz tak długo wytrzymała z taką różnicą wieku. Wydawało jej się, że jednak on to rozumiał i dostrzegał to większe doświadczenie jakie posiadała. Jednocześnie ona sama nie zakładała, że on czegoś nie wie bądź nie umie tylko dlatego, że jest młodszy.
Uwielbiała gdy spędzali wieczory nad basenem. Jeszcze bardziej się cieszyła, że przyszła jej kolej na muzykę. Kochała Abbę, ale ile można było. Ten to czasem jak zacięta płyta, potrafił cały dzień tak. Ona puściła Kiss, tak dla kontrastu. Mieli właśnie jechać na koncert jakiś, przypomniała sobie, musiała koniecznie to poruszyć. Słysząc jednak imię jakie wypowiedział aż chciało się przeżegnać, ale nie była pewna czy od tego nie spłonie.
- Pamiętam Szczurowatego bardzo wyraźnie mimo tego, że zmusiliście mnie do siedzenia z jego chwiejną kobietą. Pamiętasz? Wy oglądaliście wyścigi, a ja słuchałam jak bidulka się żaliła- zaczęła z przekąsem - Mówiła, że raz się pokłócili i wziął spluwę, wręczył jej w rękę i kazał się zabić. Ona miała zabić go. Ostatnio słyszałam od Rory, która swoją drogą też ma pecha do mężczyzn, że jebaniutki się z nią ożenił. Ponoć zrobili to po cichu nikogo nie zapraszając.
Musiała mu przekazać każdą plotkę jaką słyszała. Liczyła, że nie zrobi mu się bardzo przykro, wiedziała, że on szczurowatego to czasem kochał miłością szczerą, piękna, czysto braterską. Nie zdziwiłaby się gdyby się z nim kiedyś przespał. No jednak Szczurowaty miał w sobie tą charyzmę, on by każdego wyrwał jakby chciał. Jednak trzeba było uważać na niego, był niepoczytalny.
Poczęstowała się towarem. To był też duży plus tego jej przekleństwa. Z Kiss włączyła jednak jakąś lżejszą muzykę do tańczenia. Przebrała się w strój i miała swoją ulubioną narzutkę z frędzelkami. Ukradła ją jakiejś hipisowkiej lasce, od razu jej wpadła w oko jak tylko ją dostrzegła. Zaczęła sobie tańczyć czując jak towar zaczyna działać.
- Chodź tańczyć ze mna- zachęciła go i wystawiła dłonie w jego stronę. Liczyła, że dzisiaj nie będzie próbował jej wrzucić do basenu, bo tym razem naprawdę go utopi. Ona chciała się wyciszyć, uspokoić, a nie.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Stanford sam z siebie się nie interesował innymi. Miał gdzieś co u reszty się dzieje, jak żyją i w ogóle jak tam im życie leci. Mała grupa osób go interesowała, ale akurat szczurowaty był jednym z nich. To był jego dobry kolega, dogadywali się na wielu poziomach. Obydwoje mieli obsesję na punkcie kontroli, planów i względnej manii wielkości. Interesy z nim zawsze się udawały, często współpracowali z nim i jego partnerką. Tylko, że fakt faktem, obydwoje byli niestabilni. Stan jednak większość czasu się trzymał, chował wszystko w sobie i nawet jak miał gorszy dzień, to nie mówił o tym. Z zasady można było powiedzieć, że był przewidywalny w swej nieprzewidywalności. Ciężko było przewidzieć jego kolejny ruch, ale zazwyczaj były one spójne. Nie robił niczego na oślep, po prostu był kapkę szalony czasem. A Cassian był bardzo szalony, więc to ich różniło. Aczkolwiek, można było powiedzieć, że to był najbliższy kolega Forda. Nawet lubił jego partnerkę, choć ta przyprawiała go o ból głowy. Taka zakompleksiona, mizerna. No wampir taki nie był. On kochał siebie najbardziej na świecie, choć miłością romantyczną był nieskalany, to mógł prowadzić kursy z samoakceptacji. Tłumy pań by się do niego zapisały, żeby chociaż popatrzeć na tę jego piękną twarzyczkę. Wtedy miał jeszcze dłuższe włosy, które się mocno kręciły. Taki cherubinek, który był morderczy.

- No jego nie da się zapomnieć, to prawda. Każdy ma swój krzyż Violka, twoim jest znoszenie zmizerniałych partnerek moich kolegów. – Zaśmiał się kręcąc głową. Nie widział niczego złego w tym, że jego pseudo żona musiała znosić takie ewenementy, aczkolwiek on sam już taki chętny do tego by nie był. – Widzisz jak masz ze mną dobrze, nie musisz się ze mną żenić ani we mnie strzelać. Słyszałem o tym ślubie ostatnio, przepraszał mnie, że nie zaprosił, ale jakoś ich naszło w termach. Wiesz, jak jest, imperatyw miłosny. – No właśnie, że Stanford sam nie wiedział. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczył i jedynie słyszał o takich przypadkach. Dla niego ten ruch był kretyński, uwiązać się tak do kogoś. On lubił swoją wolność, to że mógł uciec, kiedy tylko chciał. Choć tego nie planował, to naprawdę doceniał tę możliwość. Była dla niego czystym złotem. – A ten Deus od Rory to też aparat, jakiś czas temu się z nim przeciąłem. Wiesz, ja w garniturku, elegancko. A ten jak na ryby przylazł. – Zaczął narzekać. Towar powoli zaczął działać, więc miał więcej energii i roznosiło go. Uwielbiał koks, bo przy nim pozostawała pewna przejrzystość umysłu. Nie znosił benzodiazepin, po nich był taki ospały, nie do życia. Brał tylko to co mu pomagało w pracy, funkcjonowaniu. A, że żadne lęki go nie trapiły, to nie potrzebował kodeiny, ketaminy czy też heroiny. Ogólnie wyznawał zasadę braku wstrzykiwania. Chyba, że fentanyl… Ale to na wyjątkowe okazje, tylko wtedy, gdy naprawdę miał dość.

Viola wystawiła rękę do tańca, a on do niej dołączył. Był w samych kąpielówkach, więc mógł flexować szcześciopakiem, który dzielnie wyrabiał na domowej siłowni. Zawsze lubił sporty, był w nich dobry, a poza tym uwielbiał wspaniale wyglądać. Jak się zabierał za ulepszanie wyglądu, to robił to z pełną pasją. Z miłością wręcz. Obracał kobietą w rytm muzyki, przyciągał do siebie i robił przeplatanki. Uwielbiał się bawić z Violką, nawet we dwoje organizowali sobie świetne imprezy. I choć korciło wrzucić ją do basenu, to sobie na razie darował.

- Właśnie! Nie wiem, czy Ci mówiłem! Aloysius zerwał z Cordelią. Poszło o jej brutalność. Dobrze, że Tobie nie przeszkadza moja lekka rządza krwi. – Powiedział w trakcie tańca, wiedział że wampirka lubi plotkować to jej dostarczał kolejnych wiadomości. Czego się nie robi z sympatii. Nagle zaczęło lecieć ,,I Was Made For Lovin’ You”. Lubił bardzo tę piosenkę, więc śpiewał wraz z tekstem. Choć nigdy się tak nie czuł, to lubił te wszystkie pieśni o miłości. Dawały mu coś czego nie miał. Działały na niego jak filmy fantasy dla ludzi. Lubił o tym myśleć, aczkolwiek nie było szans, żeby spełniło się w praktyce. Najważniejsze było, żeby i inni wokół niego nie mieli za dużych wyobrażeń. Może gdyby kiedyś przedstawił solidne dowody, dlaczego był niezdolny do miłości, to łatwiej byłoby innym zrozumieć. Aczkolwiek Stanford chował to głęboko w sobie. Nawet Viola mało wiedziała o jego przeszłości, znała tylko skrawki, choć to i tak było sporo.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
Tylko dlaczego ona miała to robić? Czemu ona miała je tolerować? Żeby nie było uważała, że każda z tych kobiet była niezwykle ciekawymi osobami, które były bardzo zdolne. Dogadywała się z nimi na wielu płaszczyznach. Saxa sama w sobie była naprawdę mądrą, inteligentną kobietą. Miała jednak paskudny gust do mężczyzn i to ją zdecydowanie ciągnęło w dół. Gdyby nie szczurowaty sądziła, że byłaby wstanie wiele osiągnąć. Po prostu bez faceta, bez niego byłoby lepiej. W sumie mogła tak poradzić wielu kobietom, zerwij z nim albo go zabij. Ona robiła tak i każdy był zadowolony. Chociaż ona rzadko z kimś zrywała. Jej do tej pory się wydawało, że jak bierzesz ślub to po grób…no i było po grób tak naprawdę. Ogólnie Stanford nigdy nie poznał jej liczby, nie chciała tego. Nie dzieliła się z nim tak obficie swoim życiem. Mało wspominała o bracie, ale to z lęku, że coś kiedyś może mu się stanąć. Nie mówiła o Reni, nie mówiła o nikim kogo poznała. Tym bardziej gdzie obecnie w kilku krajach była wstanie dostać wyrok śmierci za swoje zbrodnie. Żeby nie było, Charlotte działała tak, by nigdy nie było wiadome, że to ona. Zmieniała dokumenty, strzygła się inaczej, inaczej się ubierała. Umiała zatrzeć ślady swojego działania. Zazwyczaj ufała niewłaściwym osobom. Zaczynała się w końcu uczyć tego żeby tak się nie dało.
Na wieść o tym, że Loy zerwał z Delą wcale się nie zdziwiła. Halo, facet to powinien zrobić dawno temu. No i nie mówiła tego dlatego, że im źle życzyła, a zwyczajnie…byli lepsi osobno. Wiedziała, że oboje kochali się na zabój, ale do cholery Loy jak był dzieckiem chciał zostać weterynarzem, a potem chciał być architektem. Dela żyła w pałacu. Każde z nich sprawdza się w swojej strefie życia i każdy był szczęśliwy, ale żyjąc po swojemu. Lubiła ich obydwoje tak samo i sądziła, że osobno byłoby im lepiej. Za to Rory i Deus niech już siedzą razem, tyle się kłócili i w końcu doszli do tego związku, że niech będą chociaż kilka lat w tym związku. Może nauczy chłopa lepszego stylu, bo to o pomstę do nieba woła.
- Pamiętasz, że byłam w wojsku?- zapytała śmiejąc się. No raczej tam zapasów nie ćwiczyła. Byłaby hipokrytką gdyby mu wypominała jego zbrodnie. Zdecydowanie stanęła po tej lepszej stronie historii. Gdyby nie fakt, że żyje bardzo długo i jest wampirem chciała, by medal za swoje dokonania dla kraju. W sumie nie walczyła nawet za swój kraj. Czasami zapomina, że jest ze Szkocji.
Ułożyła dłonie na szyi Stana, przyciągając go do siebie. Pocałowała go, ciesząc się z tej pięknej chwili. No i faktu, że nie była jeszcze w basenie. Lubiła gdy razem coś brali, ale jej leki nie wadziły. Lubiła czasem wziąć coś co sprawiało, że cofała się rozwojowo do poziomu dwulatka. Zdecydowanie czasem lepiej było całkowicie wyłączyć głowę.
- Powiedz mi coś miłego - zażądała.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Pamiętał, że Viola była w wojsku. Ona natomiast nie miała pojęcia co on robił. Wolał, żeby tak zostało. Wolał pozostać niezapisaną kartą przeszłości, odmętem historii, który stoi pod znakiem zapytania. Nie dzielił się z nią jego przeszłością, za wiele mogłoby to o nim powiedzieć. Poza tym, preferował zostawić niektóre rzeczy dla siebie. Jego stare mundury kurzyły się w Szwajcarii, a że nigdy nie zamierzał jej tam zabrać, to i po co miałby mówić. Co prawda, pewnie kiedyś się jąknął, że siedział we Włoszech. Ale nic więcej, każdy wampir mógł kiedyś odwiedzić słoneczną Italię. Chociażby dla wina i zorganizowanych grup przestępczych. Mafia w końcu tam kwitła w najlepsze, szczególnie na południu, gdzie wbrew pozorom, bywał rzadko. Zresztą nie ważne, jego przeszłość miała zostać tajemnicą i nią była, więc to było najważniejsze.

- Przecież wiesz, że żartuję. Moja rządza krwi Ciebie pociąga. No i piękna twarz i ciało. – Odparł żartobliwie. Nie zastanawiał się zbytnio, dlaczego Viola z nim tyle lat siedziała. Dla niego było to proste. Był wspaniały, idealny, nienagannie genialny i przystojny. To były takie oczywistości, że nie wdrążał się głębiej. Nie myślał nigdy, czy go kochała, czy nie. Dopóki tego nie artykułowała, nie było problemu. Dopóki on miał święty spokój, to był szczęśliwy. A skoro on był zadowolony, to nie widział powodów, żeby odchodzić. Bo trzeba było przyznać, czuł się przy niej bardzo dobrze. Lubił spędzać czas z brunetką, dochodzili do porozumienia, była piękna. Miała swoje wady, których był niezmiernie świadomy, ale wygodnie mu było z Violką. Ostatecznie było więcej plusów niż minusów. Wiedział, że to nie na zawsze, więc starał się po prostu cieszyć czasem, który mieli i tyle. Ucieczka była nieunikniona, ale sądził że mają sporo czasu.

Słysząc jej żądanie, pokręcił głową. Nie lubił wymyślać komplementów na siłę, nie umiał być romantyczny. Takie momenty mu się nie podobały, chociaż przed chwilą było świetnie, gdy go całowała. Aczkolwiek, Stanford to żaden majster słodkich słówek. Brzydził się nimi, trzymał dystans od nich i od zbędnych komplementów. Viola chciała za dużo, więc on na złość się wysprycił.
- Masz wyjątkowo szkaradną narzutkę – powiedział krzywo się uśmiechając. Położył dłonie na jej talii, przyciągając kobietę do siebie. Noc była jeszcze młoda, mieli sporo czasu na wszystko. A przynajmniej tak mu się wydawało. Żył nieświadomy jej emocji, chęci i uczuć. Nigdy się nimi nazbyt nie interesował i miało go pokarać. Aczkolwiek, nie uważał tego za coś złego. Uważał, że każdy potrzebuje przestrzeni, a jego była definiowana tym, że nie chciał się wtrącać w sprawy innych. Nie był nazbyt wścibski ani ciekawski świata społecznego. Na koniec i tak wychodził z założenia, że nikt mu nie dorówna i, że tak naprawdę nie ma takiego co na niego zasługuje. Niesamowity był typ z Forda. Tak ekstremalnie nie do życia, ale ratował się inteligencją, urodą i sprytem. No i może jeszcze pieniędzmi. Oczywiście, czasem miał przebłyski dobroci, przy Violi był trochę cieplejszy. Ale to nie starczało, a przynajmniej nie powinno było. Tak jak nie wtajemniczał się w uczucia innych, tak samo we własne nie chciał zerkać. Odcinał się od własnej strefy emocjonalnej i tak mu się łatwiej żyło. – Ale masz za to ładną twarz, nadrabiasz tym za ten szlafrok – dodał złośliwie.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
Mało ją interesowała przeszłość innych. Liczyła, że z takim nastawieniem nikt nie będzie grzebał w jej. W końcu musiała dbać o to żeby hm…Nikt jej nie oskarżył o nic. Daleko jej było od osoby o czystym sumieniu. Zdawała sobie sprawę, że zrobiła wiele złych rzeczy, ale jednocześnie nie miała o to wyrzutów sumienia. Walczyła podczas drugiej wojny światowej po tej dobrej stronie więc to chyba wiele wybaczało jej czynów, prawda? Wolała tak myśleć niż pogodzić się z tym, że zwyczajnie była złą osobą. W tej chwili też nie robili nic bardzo złego. Przecież zabierali bogatym i dawali jeszcze bardziej bogatym. Co biedny miał zrobić z szmaragdami czy diamentami? Na nic to mu nie było potrzebne, a oni wiedzieli jak dysponować takim towarem. Lubiła to co robili, było ekscytujące, zajmowało jej czas, pozwalało nie myśleć zbyt dużo. Gdy miała czas myśleć i przejrzystą głowę dochodziła do słabych wniosków. Jeszcze by ją dopadły wyrzuty sumienia, że się do brata nie odzywa czy do Renaty.
Wiedziała, że on nie lubi takich słodkich słówek. Czasami z czystej złośliwości go o to prosiła, wiedziała, że nie lubił. No, ale ją to mało obchodziło. Czasami była takim samym egocentrykiem jak on. Może dlatego wytrzymali z sobą tyle czasu. Gdy on jej robił na złość ona robiła dokładnie to samo. Wiedziała jednak kiedy przestać i jak lekko go tylko rozdrażnić. Lubiła się z nim drażnić i go ojojojać. Widziała jak go to denerwowało więc ograniczała to tylko do wyjątkowych sytuacji.
Ta narzutka owszem była szkaradna. Z początku to tak waliła ziołem, że nie szło jej dobrać. Lubiła tą kulturę i tych ludzi. Uwielbiała słuchać ich gadania o pojednaniu się z naturą, spokojem ducha o wolności i pokoju na świecie. Nigdy nie byłaby wstanie tak być oddana ich poglądom, zbyt bardzo kochała chaos, śmierć i zniszczenie. To sprawiało, że żyła. No i dzięki temu poznała Stana, który mógł jej w tym towarzyszyć. Pocałowała Stana, wolała żeby jednak zamknął mordę. Denerwował ją dzisiaj zdecydowanie. Miewała takie dni gdzie nie dało się go znieść. Dzisiaj tylko by psuł jej fazę swoim gadaniem.
- Pamiętasz nasz wypad do Nowego Jorku i to nawiedzone mieszkanie?- zapytała śmiejąc się. Ona była w pełni przekonana, że tam straszyło po tym morderstwie. Ogólnie nigdy nie wierzyła w takie rzeczy, ale skoro ona była wampirem, który żył tyle lat to i duchy mogły być. Z tamtym budynkiem było ewidentnie coś nie tak! Ona to wiedziała i tamta blond laska co tam mieszkała też tak sądziła. - Sąsiadów tam mieliśmy jakiś nawiedzonych.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400

Ucieszył się, że Viola dłużej nie męczyła go o słodkie słówka, czy też komplementy. Dała mu spokój, który w końcu tak lubił, którego tak pożądał. Poczuł jej usta na swoich i od razu odwzajemnił pocałunek. Ich relacja była bardzo fizyczna, a on lubił ten aspekt. W romansach nie potrzebował wielu intelektualnych rozmów, a tym bardziej emocjonalnych. Nie znosił rozmawiać o emocjach. Miewali swoje momenty, gdy się przed sobą otwierali. Tak jak kiedyś leżąc w trawie. Aczkolwiek on zawsze próbował swoją historię oraz demony zawinąć w koc i udawać, że jest lepiej. Inaczej. Poznał jej inną stronę, która go dosyć zdziwiła. Nie współczuł jej, nie umiał. Jeszcze wtedy był do cna nieempatyczny. Jednakże, rozumiał jej ból na tyle na ile umiał. Rozumiał, że to musiało być traumatyczne. Próbował to wszystko rozkładać na części pierwsze, żeby móc zrozumieć, a potem dobrze na to reagować. Ale na koniec dnia i tak było mu to całkiem obojętne. Ich przeszłości były za nimi, miała ich łączyć teraźniejszość i co najwyżej bliska przyszłość. Tak to sobie kalkulował. Tak to sobie wszystko wymyślił, że na koniec dnia sam już nie wiedział co chce. Bo nie mógł się już dłużej oszukiwać. Coś czuł wobec Violi. I o ile nie była to miłość, to jednak sympatia i zauroczenie z pewnością. A to go dusiło na samą myśl o tym. Nie znosił tego i miał nadzieję, że przejdzie jak najszybciej. Że wróci do obiektywnego patrzenia na nią. Nawet okazjonalne myślenie o jej dobrostanie było dla Stanforda okropne.

- Pamiętam – zaśmiał się. On nie sądził, żeby budynek był nawiedzony. Nie wierzył w te całe duchy i inne bajery. Aczkolwiek, cos faktycznie było nie tak. A mieszkańcy bloku byli ewidentnie pierdolnięci. Jeden lepszy od drugiego. Jakiś grajek, korposzczur, nauczycielka. No dream team tam się znajdował. O ile dobrze wspominał całą podróż do Nowego Jorku, to tamci byli dziwni. – Oni byli wszyscy potłuczeni. Ten grajek, Brytyjczyk, mnie kiedyś zaprosił na piwo. Ciekawy gość, jak na moje to się kochał w tej nauczycielce. – Odparł Ford i podszedł bliżej basenu. Usiadł na skraju i włożył nogi do wody. Wyciągnął rękę w stronę Violi, żeby dołączyła do niego. Jeszcze w latach 70tych, Stan miał dłuższe włosy. I właśnie przez to, wpadały mu do oczu. Kręciły się niesfornie oraz męczyły go, ale taki był klimat Miami. Krótkie, elegancko ostrzyżone fryzurki nie pasowały do mody ani czasów. To byli hipisi, narkomani i wolno duchy. Jego stara dusza musiała przecierpieć. A zresztą to nawet lubił tę fryzurę. Kojarzyła mu się z Vi, bo to przy niej porzucił image elegancika.

- Isaac mi ostatnio całą noc gadał o tym jak kocha Lilith, wiesz na tej imprezie po dopięciu projektu – tak, właśnie tak Stanford określał napady. – Myślałem, że coś mnie strzeli, nie mógł się zamknąć i pieprzył tylko o niej. Jemu więcej już nie posypię. – Rzucił jako ciekawostkę. Mieli tylu wspólnych znajomych oraz kontrahentów, że można by o nich całymi nocami i dniami mówić. A by się tematy nie skończyły. Ciekawe to ich grono było. Rozrywkowe, wybuchowe oraz śmiertelnie niebezpieczne. Praktycznie każdy z nich był wyrachowanym mordercą. Były takie pacyfistyczne wyjątki, ale one to też ziółka tylko w inny sposób. Stanford, a tak naprawdę już Maurice, lubił swoje życie w Miami. Bardzo mu się ono podobało. Było jednym z jego ulubionych. Zupełnie się odciął od swojej europejskiej strony, rodziny i żył. Po prostu żył.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
Charlotte czasem nawiedziło zwątpienie czy drogę jaka obrała była na pewno dobra. Była to zapewne najlepsza i najszybsza metoda żeby się wzbogacić. Do takiego świata też trochę została trochę popchnięte, przez swoje złe wybory miłosne. Czasami myślała, że to co robi jest zwyczajnie żałosne, wybraną najprostszą ścieżką. Sprawiało jej to wiele radości, oczywiście, zajmowała się w końcu tym od wielu lat. Tylko w niektórych momentach zastanawiała się czy dobrze robi. Dawno temu porzuciła już moralność taką typową dla ludzi. Pewne granice się przesunęły, wiele rzeczy było bardziej akceptowalne od drugich. Morderstwo? Nikogo nie szokowało w jej kręgach, dopóki to nie był “ktoś z nich”. Chociaż i takie przypadki były, że i szło odczuć ulgę jak ktoś się tego nieśmiertelnego pozbył. Nigdy by nie uwierzyła mając te naście lat, że jej życie się tak potoczy. Stanford nieco pomógł jej poukładać w głowie obraz jej samej, tego czym się zajmowała. Przy nim zrozumiała, że żyła tyle lat, że ciężko było o normalne życie. Co miała wyjść za dnia do swojej przyziemnej pracy? Kto by ją zatrudnił gdzieś w godzinach nocnych? No i zwyczajnie nie chciała takiej pracy dla siebie. To były czasy gdzie kobietom było jeszcze ciężej, tutaj jak komuś się coś nie podobało mogła mu odstrzelić twarz, a tak to musiałaby się podporządkować.
Może to kwestia ambicji? Jej brat nie musiał się posuwać do takich kroków i dobrze mu się żyło…Był uczonym mężczyzną, to chyba nie musiał się tak nagimnastykować. Zbyt skomplikowane to wszystko było. Nie lubiła rozmyślać nad przyszłością, zazwyczaj podejmowała decyzje spontanicznie. Była tutaj, teraz z nim i była szczęśliwa, czyli musiała zrobić coś dobrze, skoro zaprowadziło ją tutaj.
- To urocze, że tak mu na niej zależy. Rzadko się spotyka, by mężczyzna tak na głos mówił o miłości. Widać po nich, że są w sobie zakochani na zabój.
Zdjęła swoją narzutkę. Rude loki spięła spinką. Zamiast usiąść obok niego wskoczyła do basenu. To była kwestia czasu aż, by ją tam zepchnął. Wolała się sama zanurzyć i tym samym go ochlapać. Podpłynęła bliżej niego, tak by móc patrzeć na niego.
- Co robimy po tym kontrakcie? Może gdzieś pojedziemy? Zapas pieniędzy będziemy mieli na trzy lata…dobra z naszym stylem życia na rok.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Stanford nie umiał podzielić zachwytu nad Isaaciem. Głównie dlatego, że sam nie rozumiał tego, jak można tak kogoś pokochać. Tamten by umarł dla miłości, Stan natomiast by zabił swoją. Ba, on już to zrobił. Pozbawił się serca w brutalny sposób, zakazując sobie kochać. W którymś momencie postanowił nie kochać, nie pamiętał nawet kiedy i tak już zostało. Oczywiście, nie był w stanie wyplewić wszystkich uczuć. Choć się starał, to jednak pałał ciepłem wobec Violi. Tylko, że on zamiast dać temu się rozwinąć, zabijał wszystko w zarodku. I w chwilach słabości, ganił się, żeby do niej jak najrzadziej dopuszczać. Co więcej, nie dość, że nie czuł takich emocji, jak Isaac, to tym bardziej o nich nie mówił. Te całe gadki o miłości go obrzydzały, nudziły.

- No i na zdrowie dla nich – odparł wzruszając ramionami. Doceniał, że Vi nie wymagała od niego takich rzeczy. Nie zmuszała go do kochania, ani do bycia kimś kim nie był. Nie próbowała go zmieniać, a przynajmniej tak mu się wydawało. Miał wrażenie, że będą mogli tak tkwić w tym czymś przez jeszcze długie lata. Sam nie umiał nazwać tej relacji. Pozorowane małżeństwo, które nawet nie było parą. Koledzy, którzy uprawiali seks, dzielili dom, łóżko i względne plany na przyszłość. Pozornie miał wolną rękę, aczkolwiek realistycznie już nie. Niby mógłby sypiać z innymi, ale wiedział, że mogłoby to wywołać armagedon. Nie miał wielkich problemów z monogamią, choć musiał przyznać. Czasem mu się nudziła. Wolał hedonistyczne zachcianki od stoicyzmu domostwa. Liczył, że Viola o tym wiedziała. Że potrafiła rozumieć. On natomiast nie zagłębiał się w jej psychikę, bo tego samego wymagał od partnerki. Chciał zrozumienia, ale bez nazbyt wielkiej ciekawości. Jego serce, jego umysł, jego sekrety. Tak do tego podchodził. Zdecydowanie nie umiał się dzielić sobą. A jednak wymagał zrozumienia i swojskiego odpierdolenia się od niego. Stanford był bardzo pokrętny.

Patrzył jak kobieta wskakuje do wody i skupił swój wzrok na niej. Na jej twarzy, spiętych włosach ciele. Wodził wzrokiem w milczeniu, wsłuchując się w jej pytanie. Zanim odpowiedział, dołączył do niej, również wszedł do basenu i od razu podpłynął, żeby być jak najbliżej Violi.
- Kanada? Pojedźmy gdzieś, gdzie jest zimno i pada śnieg. Pojeździlibyśmy na nartach, będziemy pić grzane wino i rzucać się śnieżkami. – Powiedział z młodzieńczą radością związaną z sercem wobec górskich terenów. Viola nie wiedziała, ale Stanford pochodził ze Szwajcarii. Kochał to państwo i wszędzie szukał choć namiastek tego miejsca. Miami miało mało wspólnego z Sankt Moritz. A jednak czuł się tam jak w domu. Ale to zawdzięczał kobiecie, która się nim zajęła i towarzystwu, w jakie wpadł. Rudowłosa sprawiła, że choć był z dala od domu, od rodziny i wszystkich mu znanych Europejczyków, to jednak dobrze się czuł. Miał ją blisko i cieszył się z tego. Nie umiał pokazać, ale naprawdę była droga jego sercu.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
Na słowo Kanada włosy jej stanęły dęba. O nie, mowy nie było, że jej noga tam postanie. Przeklęty kraj, pojebane łosie jakieś. Nie rozumiała jak państwo zezwoliło takiej mutacji genetycznej poruszać się swobodnie po ulicach. Powinno się je wszystkie powybijać, zawiesić nad kominkiem, ale spalić ich szczątki. Te zwierzęta ewidentnie były pozbawione duszy. Przebiegłe bestie, pewnie pracowały dla rządu, wyczuły, że Charlotte jest na fałszywych papierach, chciały się jej pozbyć. Spojrzała na niego wzrokiem “weź spierdalaj”. Liczyła, że zrozumie, że popełnił błąd proponując jej coś tak okropnego. Może to też był jakiś zamach z jego strony? Kto wie.
- Nie pojadę nigdy do Kanady. Tam są łosie- odpowiedziała całkowicie poważnie. Chyba zapomniała, że mu chyba o tym nie opowiadała.
Charlotte miała wysoko rozwiniętą zdolność do adaptacji. Szybko się umiała “przestawić” czyli zmienić życie z dnia na dzień. Unikała założenia rodziny, takiej z dziećmi. Ogarniał ją lęk na samą myśl, że musiałaby ponownie patrzeć jak od niej odchodzą. Gdyby to było wampirze dziecko, mogłoby żyć tysiąc lat i się do niej nie odezwać, a ona by musiała żyć z tym pogodzona. Chociaż wtedy rozwiązanie byłoby bardzo proste, zwyczajnie zakończyć to wszystko. W dodatku po co jej dziecko gdy prowadziła taki, a nie inny styl życia? Sama je sobie wybrała, czasem podważała tą decyzję. Jednocześnie dawała jej sporo wolności, możliwości o decydowaniu o swoim życiu. Mężczyźni potrafili być wyjątkowo posłuszni gdy to ona trzymała za spluwę. Lubiła tą władzę jaką jej dawało to co robiła, czuła wolność. Wiele się zmieniło w niej gdy Andre ją przemienił i dał jej zasmakować krwi. Od tamtej pory już tylko tego chciała. Ten chaos, ta niepewność co przyniesie jutro. Należała chyba do mniejszości, która rozkwitała w zniszczeniu i zgorszeniu. Życie z Stanem było jednym z spokojniejszych żyć jakie prowadziła od wielu lat…odkąd opuściła brata. Posmutniała na jego wspomnienie. Cały czas tęskniła, zawsze pamiętała, liczyła, że on o niej też, że nadal mu jest bliska. Nie zamierzała wrócić, oj nie. Bo z czym miała? Zawsze starała się mu jakoś dorównać, zazdrościła mu spokoju. Ona była wzburzonym morzem, a on żeglarzem, który nie miał problemu z utrzymanie łodzi na dobrym kursie. Przynajmniej ona to tak widziała. Uważała, że mu lepiej wychodziło w życiu. Nie chciała burzyć tego swoją osobą. Wolała samotną tułaczkę po świecie. Każdy kogo kochała prędzej czy później odchodził od niej, a ona go akurat nie mogła stracić. W jej oczach jej odejście było konieczne, by nie rozstali się w konflikcie, którego nie da się naprawić. Mówiła sobie, że kiedyś wróci, ale to jeszcze nie był dobry czas na to.
To myślenie wywołało silny ból w klatce piersiowej. Położyła dłoń na niej, oddychając głęboko. Stanford wiedział, że miewała takie bóle, ale wiedziała też, że lubiła wtedy swoją przestrzeń. Denerwowała ją jej własna uczuciowość. Uważała, że na kogoś kto żyje tyle lat powinna być mniej wrażliwa, mniej płakać. Była to dla niej słabość, której nie mogła się wyzbyć. Dlatego zamykała się często w sobie, wolała nie rozmawiać o tym. Sądziła, że jej przejdzie, nigdy nie przeszło, ale dalej się okłamywała. Może gdyby zebrała się na rozmowę z Silvanem to by nigdy nie odeszła, a ona i Stan nigdy się nie poznali…nie w taki sposób.
- Może zrobimy coś bardziej przyziemnego? Weźmiemy ślub, zbudujemy rodzinny dom i zestarzejemy się na ganku w bujanych fotelach- rzuciła śmiejąc się. W ich okolicy każdy miał na ganku bujany fotel. Zawsze ją bawił widok dziadków z fajką w ręku, owiniętych starym szlafrokiem. Zawsze coś burczeli pod nosem, niezadowoleni ze wszystkiego. Ogólnie Amerykanie byli powtarzalni i nudni. Jej przodkowie stworzyli potworów, powinny zostawić tą ziemię w spokoju i dać tutejszym ludziom wolność.
- Znudziły mnie już te kontrakty- przyznała się bez bicia.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Nie chciała jechać do Kanady to nie. Mogli pojechać na Dominikanę albo Hawaje, byleby nie Haiti. Wszystko tylko nie to pieprzone Haiti. Tam to jego noga nie postanie, syf i malaria, tyle tam było. Stanford ogólnie preferował miejsca, gdzie było zimniej, ale jeśli Viola nie chciała tego co proponował, to zamierzał wymyśleć coś innego.
- Ale wolisz Stany, czy egzotycznie bardziej? Może Argentyna, po niemiecku pogadamy tam, mój hiszpański się polepszy. – Rzucił jako luźną propozycję. Widział jak złapała się za klatkę, ale po prostu dał jej chwilę na pozbieranie się. Ford wiedział, że nic nie pomoże i, że od tego jest, żeby po prostu być. W tym był dobry. Nie umiał jej pocieszać ani za bardzo polepszać sytuacji, więc po prostu wyspecjalizował się w istnieniu. Mógł się pocieszająco uśmiechnąć albo poklepać po plecach. Na nic więcej go zbytnio nie było stać. I nie znaczyło to, że mu nie zależało. On po prostu nie umiał zrobić więcej. Był tak krytycznym przypadkiem, który naprawdę miał wielkie problemy z okazywaniem i odczuwaniem empatii. Był za bardzo zapatrzony w siebie, za mało najzwyczajniej w świecie dobry. Ale on się dawno temu z tym pogodził. Praktycznie zawsze mu to nie przeszkadzało. Były takie małe chwile, gdy chciał jakoś się wykazać. Ale one bywały bardzo rzadko. Prawie, że nigdy.

Słysząc jej propozycję, trochę zamarł. Patrzył na nią przenikliwie i myślał. Czy naprawdę miała to na myśli? No na pewno nie. Modlił się, żeby nie miała tego na myśli. Bo wiedział, że nie chodziło jej o literalne starzenie się. Aczkolwiek bał się, że to była prawdziwa propozycja na bycie razem na zawsze. Jemu wystarczał udawany ślub i status związku bliżej nieokreślony. Nie chciał żadnego ślubu, nie był gotowy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale wewnątrz umierał. Bał się, że Viola to zepsuje. Przeraził się wizją, że ona naprawdę chcę tego co mówiła. Nawet tak nie żartowali, Stanford zawsze unikał takich tematów. Zmarszczył w końcu brwi i spytał się.
- Mówisz serio? – Maurice nigdy nie chciał się związać. Takie sytuacje były dla niego nie do pomyślenia. A zależało mu na Vi, naprawdę mu zależało. Chciał tkwić z nią jeszcze trochę, ale na pewno nie w małżeństwie. Co jeszcze? Dzieci? Przecież on miał dopiero 150 lat, za szybko na takie rzeczy. Co więcej, ona nic o nim nie wiedziała! Nie miała pojęcia skąd był, kim był, czyim dzieckiem i czyim przyjacielem był. No nie miała o prawdziwym Mauricie zielonego pojęcia. Znała tylko Stanforda, twór Zimmermana, który stworzył, aby być bezpiecznym. Bał się pokazać Violi swoją prawdziwą twarz, niedorozwiniętego emocjonalnie, niedostępnego, narcystycznego i niedojrzałego mężczyzny. Wiedziała, że był kryminalistą, wiedziała, że nie był dobrym wampirem. Ale nie znała jego słabości, a on nie był gotów ich okazać. Nie chciał się żenić, boże nie. Wszystko tylko nie to. Czuł, że musi odejść. Na bok, schować się w domu, wyjść na spacer. Cokolwiek. Ale nie mógł się ruszyć. Stał w miejscu, jakby go zamurowało. Sekundy bez odpowiedzi się przedłużały niemiłosiernie, a on nie wiedział co ze sobą zrobić. Błagał, żeby tylko mu nie wyznawała miłości. Żeby to nie musiało się kończyć. Bo on uwielbiał ich układ, a nie był gotów na coś więcej.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
- Obojętne mi to, tylko nie jebana Kanada, proszę cię. Nienawidzę Kanady!- zdążyła jeszcze krzyknąć do niego. Zadzwonił ich telefon i to ona chciała go odebrać. Wyszła więc z basenu. Złapała za jakiś ręcznik i owinęła się nim. Nie chciała nachlapać w domu. Potem będzie musiała to ścierać. Podeszła do telefonu. Na szafce leżała paczka papierosów, postanowiła wyciągnąć sobie jednego. Odebrała telefon, nie miała pojęcia kto o tej godzinie się może do nich dobijać.
- Słucham- odebrała trzymając papierosa w buzi, próbując go odpalić. Zapalniczka oczywiście padła. Rozejrzała się po pomieszczeniu, o tam leżała koło świec. Skierowała się w tamtą stronę. Zadzwoniła Rory, no jej by się nie spodziewała. Prędzej Szczur, by dzwonił, bo się stęsknił za swoim Stanem. Oni naprawdę mieli pojebaną relację. Kiedyś wydawało się jej nawet, że widziała jak się całują, ale nie pamięta tego dobrze była zbyt naćpana. Oczywiście kabel był za krótki, dobrze, że mocniej nie pociągnęła, bo by go wyrwała. Słuchała kobiety, ona zawsze tak długo wszystko mówiła? Ona i Thaddeus starali się o dziecko. Wow to nowość, nie mówili tego nikomu wcześniej. Próbowała ręką dosięgnąć do zapalniczki, ale była za daleko. Stanęła więc na jednej nodze, drugą próbując zahaczyć o nóżkę od stolika. Udało jej się, ale to spowodowało, że się niemal wywaliła. Zabrała zapalniczkę i w końcu odpaliła papierosa tylko po to, by zaraz jej wypadł z rąk.
- To cudownie Rory!- ucieszyła się wraz z kobietą. Musiała to szybko powiedzieć Stanowi. Wiedziała, że on miał inne podejście, ale tu chodziło o to że ich przyjaciołom na tym zależało, a oni mogli się cieszyć ich szczęściem. Charlotte nie była głupia, czasami zgrywała taką nieporadną, bo dawało jej to przewagę, zwłaszcza nad mężczyznami. Oni zawsze zakładali, że kobieta z którą rozmawiają jest od nich głupsza. Widziała kiedyś jak facet kłócił się na temat medycyny z jej przyjaciółką, która była po studiach i pisała właśnie doktorat. Tak naprawdę nie była głupia, ale zwyczajnie nigdy nie miała jednego zainteresowania. Ona wiedziała jaki Stanford był, widziała jego zachowania, rozpoznawała pewne cechy, to w końcu nie jej pierwszy mężczyzna. Po prostu decydowała to ignorować? To chyba złe słowo. Dawała mu przestrzeń, by on wyrażał się w taki sposób jaki chciał. Nie próbowała mu nigdy mówić “wiem jak się czujesz”, bo sama nie przepadała za takimi słowami. Rozumiała, że czasami niektórzy potrzebowali czasu i przestrzeni i to mu dawała. Domyślała się jaką osobą był, ale jej to nie przeszkadzało, bo nie była lepsza. Była zawistna, zaborcza, uparta. Miała obsesję na punkcie bycia niezależną do tego stopnia, że nigdy nie wołała o pomoc, wolałaby się utopić niż poprosić o coś kogoś. Była niezdecydowaną, zagubioną osobą, która uciekała od odpowiedzialności. Szukała przywiązania, trwałości, jednocześnie nie umiejąc osiedlić się w jednym miejscu na dłużej jak kilka lat. Rozchwiana emocjonalnie, ciągle zmienna. Ale on chyba też o tym wiedział. Nigdy nie usiadła z nim i nie powiedziała mu o wszystkim, nie chciała. Pasował jej taki układ jaki był, naprawdę. Owszem była kobietą do związków, nie lubiła być sama, ale z nim nigdy nie była sama. To co obecnie mieli pasowało jej bez problemu.
Pożegnała się z Rory, pogratulowała jej i obiecała ją niedługo odwiedzić. Wróciła nad basen, usiadła na jego brzegu. Uśmiechnęła się do Stana, ale zdziwiła się. Coś było nie tak. Może to jej tylko paranoja, jakiś strach? Próbowała odgonić te myśli.
- Rory dzwoniła, mówiła, że starali się z Deusem o dziecko i udało się! Rory jest w ciąży!- ucieszyła się. Dla Charlotte dziecko w domu to było szczęście o ile było chciane i przychodziło na świat w odpowiedniej chwili. Nigdy nie popierała osób zakładających rodziny podczas wojny, nie rozumiała tego. Może ona też się za dużo w życiu naoglądała, ale uważała, że to było nieodpowiednie. Decydując się na dziecko zdecydowałeś się na opiekę nad nim, a jak mogłeś mu to zapewnić gdy nad twoim domem latały śmigłowce? Całe szczęście oni nie byli w złej sytuacji, mieli tutaj spokój. Rory i Deus mieli przede wszystkim przyjaciół na których mogli polegać. Viola na pewno należała do tych osób.
- Pytałeś mnie o coś wcześniej?- spytała niepewnie.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Viola poszła odebrać telefon i zostawiła Stanforda samego. Również wyszedł z basenu i poszedł usiąść na leżaku. Zaczął rozmyślać. Był przerażony tym co wcześniej powiedziała. Bał się, że mówiła to na serio. Że chciała czegoś więcej, gdy on najzwyczajniej w świecie nie był na to gotowy oraz nie chciał tego. Ford nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji, gdzie miałby się żenić. Nie był na to za młody, zdecydowanie nie. Viola tym bardziej nie, bo była od niego starsza o ponad sto lat. Aczkolwiek, sama wizja związania się w sposób bardziej poważny napawała go strachem. Potrzebował więcej czasu, więcej chwil, które by potwierdziły jego domysły, że to dobry pomysł. Ponieważ nie chciał opuszczać V. Dobrze się z nią czuł, nie wymagała, żeby się zmienił, choć podejrzewał, że gdyby mogła to by zrobiła podmiankę wielu jego cech. Zresztą on sam by i ją podrasował. Może dlatego, że nie brał jej jak stała, że rozważał nad wadami, to nie był dobry pomysł, żeby się żenili. Ale on taki zawsze był. Stan wszędzie widział wady, umiał znaleźć co najgorsze w drugiej osobie. Co więcej, miał ten dar do wyciągania najgorszych cech u innych. Za pewne, gdyby więcej o niej wiedział to by rozumiał. Ale nie wiedział. Nie powiedziała mu, a on nigdy nie był nazbyt ciekawy. I wyszło to tak, że stał na granicy. Na okrutnej granicy, między czymś pięknym, a ucieczką. Tak go życie stworzyło, on zawsze w ciężkich sytuacjach spierdalał.

Czekał, aż wróci, bo musiał się dowiedzieć o co jej chodziło. Chociaż raz w życiu musiał być nazbyt ciekawski, wdrążyć się na chwilę w cudzy umysł. I nie dlatego, że miał takie widzi mi się. Po prostu Stanford czuł się tak zagubiony, że aż odbierało mu to wdech. Nie wiedział co zrobić, jak począć. Nie chciał się żenić, to na pewno. Nie chciał i nie zamierzał obiecywać jej wieczności. Setek lat razem. Była dla niego ważna, ale nie na tyle, żeby porzucić wszystkie swoje zasady. Stanford jej chyba nie kochał, choć nie raz był bliski tego. I to również go przerażało. Wizja zakochania się w niej. W kimkolwiek tak naprawdę. Nie chciał tego, nie widział siebie w roli ukochanego. Mógł być partnerem w zbrodni, kochankiem, ale nie ukochanym. Nie zamierzał mieć na sobie takiego brzemienia. Zamknął na chwilę oczy i po prostu tak siedział. Woda z niego ciekła, włosy wpadały mu do oczu, a on po prostu wyczekiwał, aż V wróci. Że też musiała pójść odebrać ten cholerny telefon. Że też komuś zachciało się dzwonić, gdy jego nowe życie zaczęło się walić. Nie chciał wracać do starego, co to to nie. Ale czuł się powoli zmuszany do nawrotu starych nawyków.

Słysząc te wątpliwe rewelacje, przeraził się jeszcze bardziej. Tutaj ich znajomi się żenili, dzieci mieli. Przecież Viola też może tego chcieć, a on naprawdę nie. Bronił się przed tym, jak przed ogniem. Bogowie, chrońcie mnie, modlił się.
- Aha, super pomysł. Wariatka i wariat będą mieć dziecko. – Mruknął mając to tak naprawdę w dupie. Teraz chodziło o zupełnie inne rzeczy, o wiele ważniejsze, takie co mogły wszystko zmienić. Na szczęście V sama wróciła tematem do poprzedniej rozmowy, więc nie wychodził na namolnego. Przełknął ślinę i spojrzał jej w oczy. Czas było użyć starych umiejętności. Błagał o tę jedną odpowiedź. O te kilka prostych słów, które uspokoiłyby go i pozwoliły odetchnąć.
- Czy ty naprawdę tego chcesz? Ślubu? – Zapytał całkiem spokojnie, jak na to, że w środku umierał.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Charlotte Stewart

Charlotte Stewart
Liczba postów : 46
- No i pewnie będą mieli szalone dziecko, zobaczysz- roześmiała się. Nie miała wątpliwości, że zrobią wiele błędów. Pewnie pokłócą się z osiemnaście razy. Rory będzie próbowała odejść, Deus będzie udawał obojętnego, ale na koniec się pogodzą. Tak już ta dwójka działała. Jednak jeśli chcieli założyć rodzinę to cieszyła się. Na pewno nie zjebią bardziej jak ona.
Patrzyła uważnie na Stana. Coś się zmieniło, wydawał się inny. Wydawało się, że coś go trapi od środka. Charlotte jeszcze nie wiedziała co, ale wydawało jej się to znajome. Widziała już takie spojrzenie. Zastanawiała się nad tym co mogło się zmienić w tak krótkim czasie. Z własnego doświadczenia wiedziała, że wiele. Czasem wystarczyła właśnie taka chwila, ułamek sekundy, by zmieniło się wszystko. Nie lubiła tego, ale czasem to było silniejsze. Pamięta każdą z takich chwil, przychodziła nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Poczuła lęk ściskający ją za brzuch. Miała wrażenie, że całe wnętrze jej wiruje, tak niedobrze jej się zrobiło od tego uczucia. Spojrzała na Stana i zaczęła się zastanawiać czy odczuwał to samo czy go w środku też tak teraz ściskało. Pytanie, które zadawał było jej odpowiedzią na to co się zmieniło. Znała to pytanie, nie pierwszy raz je słyszała, ale zazwyczaj inne bywały nastroje.
Ehh małżeństwo. Czemu jej życie do tego się sprowadza? Pojawiał się punkt w jej życiu gdy brała kolejny ślub, żeniła się z kolejnym mężczyzną. Potem był tylko płacz i rozczarowanie. Cieszyła się jednak tymi małymi chwilami szczęścia. Te chwile w których się nie kłóciła z swoim partnerem, spędzali razem wieczór. To dla niej się liczyło. Bo to już nawet nie chodziło o super wystawne wesele, wielką suknię. Jej wystarczyło, że ta druga osoba była i mogli się nawet pobrać na jakiś pustkowiu tylko we dwoje. Rzeczy materialne trochę zaczynały ją nudzić. Same śluby też potrafiły być już nudne i przewidywalne. Sypali ją solą, ryżem, kazali pić to i tamto, wyrzucić kieliszek, nie wyrzucać kieliszka. Przeszła już tyle różnych tradycji, że zrobiło się to wszystko, przewidywalne. Jej chodziło tylko o tą drugą osobę i uczucie, bo to było coś co dawało jej jakieś poczucie przynależności. Była osobą, która pożąda tej bliskości. Lubiła te momenty gdy jeszcze kogoś dobrze nie znała, ten etap niepewności, przysłowiowe motylki w brzuchu. Później przychodzi ten moment gdy zaczynało się lepiej znać drugą osobę, trochę kłótni, nieporozumień. To też ją ekscytowało. Ona miała w sobie tyle miłości i chciała się dzielić ją z nimi, mieć kogoś do kochania. Przyjmowała miłość taką jaką ona była, zawiłą i pokrętną, oślepiającą i głupią. To uczucie, któremu była gotować się poddać, przyjąć jego wyzwania. Sądziła, że tak należało postępować. Oczywiście nigdy nie pomyślała, by siebie otoczyć tym uczuciem, to byłoby zbyt łatwe. Wolała dawać to komuś innego. Małżeństwo dla niej było pewnego rodzaju pewnością, że druga osoba myślała o nich podobnie do niej. Życie powinno ją było nauczyć, że bywało inaczej, ale jej umiejętność uczenia się na błędach jeszcze się nie pojawiła.
- Kiedyś na pewno- odpowiedziała. Nie kłamała. Ją nie obchodziło zbytnio kiedy. Oczywiście chciała ślubu, ale to nie musiało się odbyć teraz. Tym bardziej, że zawsze przeczuwała jakie podejście do tego miał Maurycy. Jednak jej było dobrze z tym jak było. Żyli też w czasach gdy ona podróżowała sama nie pojawiało się od razu pytanie o to gdzie jej mąż. Kiedyś to też była dla niej taka wymówka, mówiła, że właśnie do niego podróżuje. No i jak mówiła, że jest zamężna mniejsza ilość mężczyzn się do niej przystawiała. Oczywiście nadal byli tacy co to ich nie powstrzymywało.
Wstała i wyciągnęła rękę w jego stronę. Leciało coś bardzo wolnego do czego chętnie, by z nim zatańczyła. Liczyła, że wstanie i zrobi jej tą przyjemność. Próbowała przełknąć stres, który doprowadzał ją do mdłości. To tylko pewnie jej głowa, wymyśla coś.

Maurice Hoffman

Maurice Hoffman
Liczba postów : 400
Stanford nie rozumiał tej lekkości z jaką Viola mówiła o tym wszystkim. Dwójka wariatów się dobrała, jedno mniej stabilne od drugiego i sobie dzieciaka zrobili. No przecież to jest przepis na dramat. Ford nie wiedział, jak mogli tego inni nie widzieć. No, ale na koniec dnia, to absolutnie nie był jego problem. Nie zamierzał się tym martwić, po prostu potępiał ten cały koncept. Może i się kochali, ale to było tak chaotyczne, że skończą z rozwodem i dzieckiem na raty. Tak wieszczył. Jednakże, nie zamierzał ciągnąć tematu. Pokłóciliby się jeszcze, wiedział, że V miała więcej słabości wobec Rory, gdzie on tej kobiety nie trawił. Zresztą Deusa też nie mógł zdzierżyć na dłuższą metę. Fajnie się z nim piło, ale gdy się odezwał na zły temat, to Stan się łapał za głowę. To były ciężkie przypadki, do których trzeba było mieć empatię, której on najzwyczajniej w świecie nie miał. Nie miał w sobie tej wrażliwości na drugą jednostkę. Nie wnikał w perturbacje, jakie inni przeżyli. Wychodził z założenia, że skoro nikt się nim nie martwił, to czemu on miałby? Zresztą, po prostu nie miał czasu ani sił przerobowych na troskę wobec innych. Troszczył się jakkolwiek o Violę, a przynajmniej się starał. Na więcej go nie było stać.

Wyczekiwał natomiast na odpowiedź na jego pytanie. Był w stanie rozpoznać kłamstwo, więc nie martwił się, że kobieta próbowałaby sprawnie ominąć temat. Bał się odpowiedzi, bo wiedział co by to znaczyło. Nie chciał porzucać swojego życia w Miami, ale czuł się do tego zmuszony. To był pewien imperatyw. Nie zniósłby miłości, którą byłby przymuszony odwzajemnić. Nie zamierzał tkwić w dziwnych relacjach, gdzie jedno kocha drugie, a drugie już nie. Takie uczucia go przytłaczały, przerażały. Dlatego też musiał mieć pewność, że Viola naprawdę chce tego wszystkiego. Jebanego ślubu. I słysząc jej odpowiedź, miał wrażenie, że się udusi. Twarz jak zwykle zachowała zblazowaną minę, aczkolwiek wewnątrz umierał. Czyli to był koniec. Maurice miał jedną zasadę, żadnych poważnych związków, żadnych miłości. I w momencie, w którym ona tego chciała. Nie pozostało mu nic innego, jak uciec. Może nie byli dla siebie stworzeni, a może byli tylko jego upór maniaka miał wszystko zepsuć. Nie miał pojęcia i średnio go to interesowało. Nie odpowiedział. Nie zamierzał tego komentować. Bo co miał powiedzieć? Spadaj lala, ja się nie żenię? Nie był sadystą, celowo rzadko kiedy sprawiał innym przykrość. Nie czerpał radości z cudzego smutku, jedynie odpalał się, gdy ktoś go wpierw zranił. A choć V zraniła go wręcz na wskroś tym wyznaniem, to wiedział, że to niczyja wina. Nie dziwił jej się, że chce się z nim żenić. Kto by nie chciał? Jedynie miał żal, że do tego doszło. Mogło to zostać pewną tajemnicą, niewypowiedzianymi słowami. Wtedy nie miałby większego problemu. Jednak mleko się rozlało, a Stanford nie był osobą do ścierania go.
Widząc wyciągniętą rękę, również wstał i przyciągnął ją do wolnego. Ostatni taniec. Trochę chciało mu się płakać, trochę chciał od razu uciec. Aczkolwiek, był jej to winien. Ten ostatni, definitywny, taniec. Po nim nic nie miało być takie samo. Po nim wszystko się zmieni, a oni już nigdy się nie zobaczą.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach