Węzeł małżeński || 12.12.2022

2 posters

Go down

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Lubię walczyć. Zmęczenie wywołane intensywnymi treningami przynosi mi prawdziwą radość, dlatego też nigdy nie zaprzestałem ćwiczyć się we władaniu bronią. Choć początkowo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ułomność nie pozwoli mi nigdy powrócić do pełni formy. Czułem wtedy ogromną frustrację, nie potrafiłem pogodzić się z nową rzeczywistością, bo jak można, skoro od dzieciństwa wpajane są niezmienne zasady. Wojownik niesprawny, to żaden wojownik: wrak człowieka, narzędzie, które należy wyrzucić, jeśli nie da się go naprawić. Nie mogłem pogodzić się z losem, jaki zgotowałem sobie przez nadmiar heroizmu. Dopiero po latach, już wtedy, gdy doświadczyłem egzystencji odległej od zwykłej, nauczyłem się dysponować zyskaną siłą – nowymi możliwościami, których otrzymanie było niczym wygranie losu na loterii.
Nic dziwnego, że obecnie wciąż staram się łączyć pasję z tym, co pożyteczne. Prowadzenie treningów, już nie tylko dla siebie, stało się moją codziennością, poza obowiązkami nakładanymi przez ród Van der Eretein. To uczciwa cena za przynależność do całkiem pokaźnej familii. Nie chodzi nawet o bezpieczeństwo, bo głównie to ja o nie dbam, ale o świadomość, że w razie problemów jest ktoś, kto może za nas poręczyć.
Nie narzekam na brak uczniów, nie mam w zwyczaju przyjmować każdego, dobieram sobie kandydatów do szkolenia, wymagam od nich bardzo dużo, więc muszę mieć pewność, że podołają. W samym Paryżu mam bardziej oficjalny oddział swojego interesu; na miejscu, w prywatnej sali treningowej, nie zwykłem przyjmować zupełnie przypadkowych nadnaturalnych (bo tylko tacy mają wstęp do mojego domostwa). Zawsze chodzi o jakiekolwiek rekomendacje, informacje, które zyskuję od zaufanych osób, by zweryfikować, czy wszystko to jest warte mojego zachodu.
Dzisiaj czekam na osobę, podobno, wyjątkową. Jest znajomą mojego dobrego przyjaciela – Seiichiego. Seiichi pochodzi z Hokkaido, rzadko bywa w Europie, więc nasz kontakt jest dość sporadyczny, natomiast zdarza się, że wychodzi z prośbą, abym wziął pod skrzydła zbłąkane dusze, potrzebujące kogoś, kto pokaże im drogę, zwłaszcza na terenach odległych od ojczyzny. I tym razem jest podobnie.
Przychodzę do sali treningowej wcześniej, by przygotować się odpowiednio. Zadbałem też o to, aby nowej uczennicy przesłać namiary na posiadłość, dokładnie tłumacząc, jak może dostać się na teren posesji. Nie mieliśmy żadnego kontaktu wcześniej, ponad kilka krótkich informacji wymienionych na komunikatorze. Rzeczowo, powściągliwie. Mając jeszcze trochę czasu, staję przy jednym z dużych, przeszklonych okien, bowiem sala jest wprawdzie utrzymana w dość tradycyjnym charakterze, ale nie zrezygnowałem z elementów bardziej nowoczesnych. Na zewnątrz rozciąga się widok na wypielęgnowany ogród, obecnie zabezpieczony przed grudniowym chłodem. Niebo jest dzisiaj lekko przykryte chmurami, nie dostrzegam gwiazd. Przymykam oczy, nasłuchuję, czy pojawi się wkrótce, bo zegar wybija umówioną godzinę.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Natsume Saori

Natsume Saori
Liczba postów : 26
Minęły wieki odkąd zaczęła pielęgnować w sobie chęć zemsty na rzekomo dawno temu zmarłym mężu.
Jak wreszcie uwolniła się ze swoich urojeń i przestała opłakiwać mężczyznę, który i tak nie widział w niej ani swojej żony, ani osoby wartej uwagi, skupiła się na tym co najważniejsze - na sobie samej. Początkowo całkiem nieźle to działało, gdy zaczynała siebie odkrywać, swoje zainteresowania, a także otaczający ją świat, który nie skupiał się jedynie na tej ponurej posiadłości duchów, w której usiłowała przetrwać tyle lat. Czas mijał, na początku powoli, tak jak do tej pory, ale gdy większość jej najbliższych zmarła, a ona wciąż pozostawała młoda, wszystko się zmieniło.
Długo próbowała uciec od tamtych uczuć, od niezadowolenia, od chęci swojej zemsty na kimś, kogo i tak nie mogła już dosięgnąć. Frustracja, która nie miała ujścia sączyła się w niej niczym jad. Planowała kolejne, coraz bardziej kreatywne pomysły na swoją słodką zemstę, doskonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie będzie mogła jej dokonać, nigdy nie zazna spokoju w tej dziedzinie.
Aż pewnego dnia jeden z jej znajomych odkrył, że gdzieś we Francji żyje mężczyzna, który mógłby być tym, którego Saori niegdyś nazywała mężem. Wydawało się to ułudą, jakimś nieokreślonym szaleństwem, by mógł dalej stąpać po ziemi, ale skoro i ona wciąż żyła, to dlaczego by i on? Gdy potwierdziła tożsamość mężczyzny przez zaprzyjaźnionego detektywa postanowiła oddać się temu na co była gotowa od stuleci.
Wiele razy zastanawiała się czy wolałaby wbić mu kołek prosto w serce podczas snu, by nie mógł rozszyfrować tożsamości swojego mordercy, czy jednak pragnęła zatrwożenia, a może i zdziwienia w jego oczach, gdy po raz ostatni zobaczy porzuconą wieki temu żonę. Długo ze sobą negocjowała, by dojść do porozumienia, które miało niedługo się ziścić.
Tego ranka wzięła długą, odprężającą kąpiel w kwiatach kwitnącej wiśni i namaściła ciało olejkiem jaśminowym. A później przygotowała się do spotkania swojego nemezis.
Witaj, Osamu-san. Nic się nie zmieniłeś. - zaczyna miękko w ich ojczystym języku, gdy bezgłośnie wchodzi do pomieszczenia, stając tuż przy wejściu z nieodgadnionym uśmiechem. Włosy ma wysoko upięte w krótki koński ogon, oczy lekko podkreślone czarnym i czerwonym eyelinerem tworzącym drapieżną kreskę. Na sobie ma ewidentnie za duże, męskie kimono w granatowo-srebrnym kolorze, niegdyś należące do mężczyzny stojącego pod oknem.
Przygląda mu się uważnie, tak jak on miał w zwyczaju jej się przyglądać, gdy z ukrycia obserwował każdy jej ruch. Teraz ona wwierca w niego swoje spojrzenie, zastanawiając się jakie myśli pojawiły się w jego głowie, czy rozpoznał w niej swoją żonę, czy będzie potrzebował więcej wskazówek, jak się z tym czuje i co zamierza?

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Bardzo przywiązuję się do wyznaczonych terminów, nie lubię ludzi spóźniających się na umówione spotkania. Punktualności wymagam już od pierwszych momentów współpracy, lecz wcale nie denerwuję się w oczekiwaniu. Przyjmuję je ze spokojem, nawet jeśli minuty wydłużają się i przechodzą w kwadranse. Na szczęście dzisiaj nie dane mi jest narzekać – choć kroki mojego gościa nie od razu dźwięczą w uszach. To dobry znak, sztuka poruszania się jest niezmiernie ważna, zwłaszcza kiedy chce się być niewykrytym do ostatnich chwil. Zwraca moją uwagę w momencie, gdy staje w drzwiach. Stamtąd nie porusza się już nawet o centymetr, jakby czegoś oczekiwała. Stoję do niej plecami, patrzę znów przed siebie na poruszające się delikatnie sosny i refleksy, które rzucają dzięki nieśmiałej łunie księżyca. Dopiero teraz kawałek srebrnej tarczy wydostał się spomiędzy chmur.
Niepokój pojawia się w momencie, gdy do uszu dociera tembr kobiecego głosu. Krótkie powitanie o charakterze, którego się nie spodziewam. Z czeluści pamięci wydobywam dobrze znany akcent. Posługuje się japońskim, ale to nic dziwnego, przecież Seiichi przysłał ją z naszej ojczyzny. Dlaczego jednak zwraca się do mnie tak, jakbyśmy znali się już wcześniej? Potrzebuję kilku chwil na zebranie myśli i decyzję, by odchylić głowę przez ramię, spoglądając nieznajomej w oczy. Rozwieram je szeroko. Czy trzysta lat zaczyna rzucać ponury cień na moją poczytalność? Nie potrafię uwierzyć własnym zmysłom, chcę doszukać się w całej tej farsie podstępu. Mam wrażenie, że ktoś ze mnie kpi.
Jej ciało powleka dobrze znany motyw kimona: nie zapominam takich rzeczy. Nie potrafię wyzbyć się fotograficznej pamięci do faktur, kolorów i materiałów ogólnie. Nie mówię nic. Uśmiecha się do mnie echem przeszłości, której szczątki pogrzebałem całkiem pięć dekad po przemianie.
Wracałem w niektórych momentach do Osaki, lecz tylko w wyobraźni. Nigdy nie miałem odwagi, aby faktycznie przekonać się, co stało się później – kiedy przestałem należeć do ludzkiego świata.
Sam nie wiem, co czuję. Niesprecyzowana mieszanka paniki, niedowierzania, złości… Dlaczego złość? Nie powinno jej tu być, a jednak. Bo sądzę, że ktoś ze mnie kpi. Tylko świadkowie mojego pierwszego życia już dawno umarli, poza Yuną i Kazuo.
Odruchowo ściskam pokrowiec z tantō. Zupełnie tak, jakby faktycznie coś mi zagrażało. Nie ruszam się z miejsca, zesztywniałe mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Klnę się na bogów, że jeśli spotkam tego, komu przyszło na myśl, aby ze mnie drwić, zrobię użytek z posiadanego ostrza. Muszę jednak wreszcie jakoś zareagować, bo duch stoi na progu i wyraźnie wyczekuje. Patrzy na mnie nieprzerwanie. Czy naprawdę postradałem zmysły? Otwieram usta, jeszcze nic nie mówię. Doskonale poznaję jej twarz, moje kimono, głos. W najgorszym wypadku będę rozmawiał z mirażem stworzonym przez umysł.
Saori — wymawiam jej imię; brzmi zarazem obco, jak i całkiem znajomo. Czy też się nie zmieniła? Czy faktycznie ja od przeszło trzystu lat trwałem w stagnacji i byłem tym samym Osamu? Dlaczego się nad tym w ogóle zastanawiam? Po co, po co myśleć o przeszłości? Po co myśleć o niej, skoro nie może być prawdziwa? Kiedy widziałem ją ostatni raz, planowałem, by raz na zawsze uwolnić od siebie. Przecież nigdy nie chciała życia ze mną. Uważałem to za ostatni akt miłosierdzia. Po co więc znów mnie nawiedza, po co burzy spokój? Do tej pory czasami przemykała w snach, po co więc pojawia się na jawie?

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Natsume Saori

Natsume Saori
Liczba postów : 26
Jeszcze nie potrafi stwierdzić czy jego reakcja przypadła jej do gustu, czy zadowolił jej wybredne podniebienie. Zawsze był mistrzem opanowania, ale teraz wytrącony z równowagi z niespotykanym przerażeniem malujących się w coraz szerzej otwartych oczach… nie mogła życzyć sobie niczego lepszego. Z rozbawieniem przyjmuje jego zdziwienie, zupełnie jakby zobaczył ducha kogoś, kogo nigdy więcej nie chciał zobaczyć, a może tylko sobie to dopowiada w przekonaniu, że tak jak i ona nie potrafił znieść ich małżeństwa do tego stopnia, by ją znienawidzić. Oplata ją spojrzeniem, którego nigdy wcześniej nie mogła doświadczyć, nie z jego strony, gdy smętnie przemieszczał się po ich wspólnym domu.
- Słyszałam, że znalazłeś tu spokój, stworzyłeś namiastkę Osaki, tutaj w Paryżu, pośród wampirów. -
poruszyła się znów bezgłośnie, lekko stąpając po parkiecie, by skrócić dzielący ich dystans. Również stanęła przy oknie, spoglądając wysoko w górę na niebo. Pozwoliła mu jednak na odrobinę swobody, pozostawiając pół metra odstępu, tak by nie czmychnął jej gdzieś w kąt w obawie, że niespodziewanie wbije mu kołek w pierś.
- To jak, znalazłeś upragniony spokój, jesteś wreszcie szczęśliwy?tutaj, beze mnie, z kimkolwiek innym u twego boku? Nie potrafiła wypowiedzieć natarczywych myśli atakujących zajadle jej umysł. Pchających się na język z taką siłą, ze ledwie się powstrzymała, przygryzając jedynie boleśnie wargę. Nie rozumie swoich myśli, które są tak różne od skrupulatnie pielęgnowanej od lat chęci zemsty, chęci odebrania mu wszystkiego, tak jak i on niegdyś odebrał jej wszystko. Czy było to prawdą? Teraz nie miało to najmniejszego znaczenie. Chciała w nim widzieć winowajcę, sprawcę wszelkich trosk, mężczyznę, który zabrał jej pierwszą miłość i zdeptał wszelkie marzenia o szczęśliwym małżeństwie. Długo trzymała w sobie te wszystkie przekonania, nigdy ich z nim nie konfrontując, żerując na własnych domysłach, by przetrwać do tego momentu, chwili, która przecież miała nie nadejść, chwili, która była ledwie w sferze snów i marzeń, ulotna i nienamacalna.
- Myślałam, że mogę nazywać się wdową. – odzywa się wreszcie, ponownie na niego spoglądając, gdy przekręca głowę w bok, by obdarzyć go nijakim uśmiechem. - Chyba powinnam ponownie zmienić nazwisko. – dodaje tak przeraźliwie nonszalancko, jakby co najmniej rozmawiali o pogodzie, a ich spotkanie było casualowym wyjściem do kawiarni po małżeńskiej kłótni o jakąś kompletnie nieistotną pierdołę.

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Wyraźnie śledzi moje reakcje, mogę wręcz stwierdzić, że rozsmakowuje się w nich, bo dostrzegam nutkę satysfakcji, którą zawiesza na bladym płótnie twarzy – ta nadaje jej subtelnego rumieńca, wyostrza oczy o kształcie migdałów. Potem nie krępuje się już zupełnie i wyraża rozbawienie, co zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Jest zbyt żywa, zbyt realna jak na ducha. Zwłaszcza, kiedy zaczyna się zbliżać, bo wyczuwam charakterystyczny zapach, choć zajmuje mi to dłuższą chwilę. Jej ciało zdaje się zupełnie ludzkie, przyjemnie ciepłe, wiem o tym już tutaj, nim w jakikolwiek sposób zaciera barierę dzielących nas metrów. Dezorientacja sięga zenitu: nie potrafię połączyć wrażeń płynących od zmysłów ze zdrowym rozsądkiem nakazującym myśleć, że to wszystko jest niemożliwe.
Mówi do mnie, mówi, a ja nie próbuję nawet odpowiedzieć. Czy faktycznie chciałem odtworzyć tu odrobinę dawnego życia? Czy tak bardzo łaknąłem Osaki? Zdaje mi się to zupełnie niedorzeczne. Nie. Próbuje wtłoczyć we mnie wątpliwości, gra na nerwach, pociąga za wrażliwe struny. Wciąż nie potrafię zrozumieć, jak los mógł tak ze mnie zadrwić. Saori żyje, choć przez trzysta lat egzysotwałem w przekonaniu, że zostawiłem ją raz na zawsze przeszłości. Że pozostwiłem jej kilka lat lepszego życia, bo pozbawionego mojej obecności. Dlaczego po tym czasie chciała mnie odnaleźć? Motywy nie są mi znane, obawiam się tylko, że kieruje nią najsilniejsze z pragnień: chęć wzięcia odwetu. Ale to też abstrakcja.
Zatrzymuje się wreszcie bardzo blisko. Patrzy w gwiazdy na wzór mnie, zanim przerwałem kontemplację spłoszony niespodziewaną obecnością. Klatka piersiowa porusza się nieco szybciej, kiedy chwytam oddech. Chyba wyczuwa, że nie jestem tak skrajnie obojętny i opanowany. Nie wie tego, ale wiele się we mnie zmieniło. Szczęście zdaje mi się pojęciem tak złożonym, że również na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Wiem jednak, że zmierza do czegoś wyraźnie. Zaciskam palce na rękojeści sztyletu. Dopiero po czasie rozluźniam je, choć twarz po pierwszym, desperackim zrywie przestrachu, ściąga się w surowości. Zbywam jej pytania. Mam własne.
Wiele się natrudziłaś, aby dotrzeć do Seiichiego? Aby TU dotrzeć? — ostatnie słowa podkreślam, unosząc lekko głos. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale budzi we mnie dawne przyzwyczajenia, coś z czym straciłem już kontakt. Przypomina mi o tych wszystkich uczuciach, które względem niej żywiłem, a do których nigdy się nie przyznawałem. O nieszczęsne, zbrukane, małżeństwo! Tak odległe, tak bardzo odrealnione, a jednak na nowo powołane do życia.
Potem przychodzi myśl, że może nie jest tu z własnej woli, a ktoś ją przysłał. Nie mam na świecie samych przyjaciół. Fach łowcy budzi lęk, jest niewygodny, zwłaszcza jeśli muszę wykonać wyrok. Nic dziwnego, że rozważam taką możliwość. Nie odsuwam się jednak, bo wiem, że tym pokażę słabość. Może oczekuje jej?
Reaguje na wszystko z taką lekkością, jakby od dawna planowała spotkanie, jakby wiedziała, że wreszcie nastąpi. Jest tak beztroska, wyzuta na pozór z emocji. To mi nie pasuje do całego obrazka. Bawi się moim zaskoczeniem, ma przewagę. Ciężko mi się z tym pogodzić.
Gdybyś nie szukała, być może wciąż mogłabyś tak żyć, nazywać w ten sposób — zauważam. To nie ma jednak sensu. Wiem, o co jej chodzi. Pozwoliłem, aby sądziła, że przepadłem, że umarłem gdzieś z dala od Osaki. Może zaraz po ucieczce, może kilka lat później. To niezręczna sytuacja, bo i ona została obdarzona nieśmiertelnością. Jak widać. Kimono, które nosi, ma wciąż ślad zapachowy z tamtych czasów. A sama Saori? Pomimo pewnych zmian, wciąż pachnie intensywnie “sobą”. Nie zapomniałem. — Dlaczego tu przyszłaś? Po co tyle wysiłku? — dopytuję.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Natsume Saori

Natsume Saori
Liczba postów : 26
Nawet nie zawraca sobie głowy tym jego marnym odruchem sięgnięcia w stronę sztyletu. Ignoruje to tak samo jak jego surową minę i niezadowolenie związane z pojawieniem się jej osoby w jego dojo. Nie spodziewała się niczego innego, po prostu...nie wiedziała czego mogłaby się po nim spodziewać, czy tak dobrze znanej oziębłości, czy może obojętności, która wcale nie zrobiłaby jej różnicy. Właściwie odrobinę zdziwiłby ją gniew, gdyby wykrzesał z siebie choć odrobinę emocji, które ożywiłyby jego martwe lico, a już tym bardziej nie potrafiła sobie wyobrazić zadowolenia, tylko z jakiego powodu miałby być zadowolony, gdy nękająca jego marny żywot zjawa ponownie pojawiła się przed jego obliczem.
- Nie. – mogłaby pozmyślać jakąś idiotyczną historyjkę tylko po to by nie zdradzać swoich planów, ale czy miała ku temu realne powody? Osamu nigdy nie był mistrzem zła czy okrutnym manipulatorem, przed którym musiała ukrywać swoje sekrety, by nie wykorzystał ich przeciwko niej. Wątpiła, by teraz się to zmieniło, a nawet jeżeli...nawet jeżeli to jej to nie przeszkadzał i nie potrafiła jeszcze stwierdzić dlaczego tak czuła.
- Prawdę mówiąc, to nawet Cię nie szukałam, w końcu byłam pewna, że po prostu nie żyjesz, po niemal trzystu latach...trudno byś jednak żył. Mam jednak kilku przenikliwych przyjaciół, którzy otaczają się w odpowiednich towarzystwach i pewnego razu jeden z nich wpadł na Ciebie. Jak dostałam zdjęcia i potwierdziliśmy, że żyjesz, to poprosiłam o zaaranżowanie spotkania bez twojej wiedzy, ot cała intryga. – wzruszyła lekko ramionami, bo tak naprawdę to ona w ogóle się nie natrudziła, jeżeli pominie się katusze emocjonalne, które w tym czasie przeżywała i nawałnicę uczuć, które szturmem przetoczyły się przez jej ciało.
Drgnęła wyrwana ze swoich wspomnień, w których przekopywała się przez dostarczone jej kroniki, listy, wzmianki... wszystko to co mogło zawierać choćby śladowe ilości informacji na temat Osamu. Spogląda w bok na swojego byłego, a może i obecnego męża? Nie potrafi stwierdzić co jest prawdziwe i czy w świetle prawa faktycznie można byłoby ich uznać za małżeństwo. Czuje się tym wszystkim okropnie zmieszana, bo jednocześnie pragnie wymazać go ze swojego życia i nigdy do tego nie wracać, ale i równocześnie...nie chce nawet o tym myśleć, o tej absurdalnej wizji, która coraz mocniej wwierca jej się w umysł doprowadzając za każdym razem do potwornej migreny.
- W świetle prawa stanowimy raczej precedens, ale w świetle przysięgi...śmierć nas jeszcze nie rozdzieliła, choć niektórzy spieraliby się z tym czy nadal jesteśmy żywi. – im dłużej przebywała w jego obecności, tym bardziej wątpiła w swoje ideały, w swoje przekonania, w swoją wyimaginowaną, idotyczną zemstę. Przecież nigdy mu źle nie życzyła, nawet wtedy w Osace, choć żywiła masę płomiennych uczuć, którymi pragnęła spalić go żywcem, na koniec dnia i tak martwiła się czy się nie przepracowuje, czy zjadł przygotowane przez nią bento na trening, które cichaczem mu zostawiała obok dojo, czy ubierał się ciepło i czy jego ciało wraca do dawnej sprawności dzięki morderczym treningom. Wtedy była beznadziejną romantyczką, która pragnęła po prostu tego wszystkiego czego pragną młode dziewczęta – gorącej miłości u boku wspaniałego mężczyzny, którym mogłyby się zająć tak jak uczyły je matki. I choć już dawno temu pogrzebała tę dziewczynę pod zgliszczami dawnego życia, to wciąż nie potrafiła patrzyć na niego inaczej, aniżeli oczami pełnymi smutku.
- Całe moje życie byłam przekonana, że gdybyś wtedy nie zginął, to sama bym Cię dobiła. Pielęgnowałam tę irracjonalną potrzebę zemsty, wmawiając sobie, że to jest właśnie to czego potrzebuję i chcę, ale teraz...nie jestem przekonana czy byłabym szczęśliwa, gdybym to zrobiła. Nie sądzę, by odnalezienie Ciebie było błędem, ale mam wrażenie, że zgubiłam jednocześnie swój cel. – odgarnęła za ucho pasmo włosów, które wysunęło się spod upięcia. Chyba nigdy nie była tak z nim szczera i trochę ją to przerażało, ale w tym samym czasie było niesamowicie orzeźwiające, bo wreszcie nie czuła się jak głupia młódka kontra doświadczony młodzieniec, a dwójka dorosłych ludzi, którzy mieli za sobą wiele naprawdę paskudnych wydarzeń.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach