Liczba postów : 16
Noc była gęsta jak smoła.
Narosła jak wielka plama z rozbitych ścian kałamarza, jak wielkie, sczerniałe znamię na czole masywu nieba. Noc zwarła się niczym farsz wypruwany z ciasta, była mięsna i krwista; mógł marzyć, że czuł jej oddech, wilgotny, skroplony chłodem na samej nasadzie karku. Mógł marzyć, że się w niej zgubił, że zbłądził i odnajdywał się, równocześnie, w skłębionym morzu ciemności. W nocy wszystko jest jednym; kształty, kolory, tętno szumiące w giętkich, pochyłych rurach arterii, twarz własna i twarze innych łączące się w szarą masę, utkaną z włókienek cieni.
Od dawna mieszkał w Paryżu; przez lata poznał sieć ulic, krętaninę przesmyków ściśniętą między bryłami twardej tkanki budynków. Chciał iść na skróty; przesunął się prężnym krokiem w jeden z wąskich zaułków, cichych, mniej uczęszczanych. Mrok zaległ na jego twarzy; długi, jesienny płaszcz dygotał w rytmie kolejnych, niosących się echem stąpnięć. Przechylił nieco klasyczną, włożoną czapkę z kaszkietem i wcisnął dłoń do kieszeni; w jednej z nich podrygiwał scyzoryk, w drugiej miał kilka monet i paczkę papierosów. Telefon komórkowy a także portfel, jak niemal zawsze, trzymał we wnętrzu płaszcza. Zamyślił się, idąc dalej; znał doskonale drogę.
Narosła jak wielka plama z rozbitych ścian kałamarza, jak wielkie, sczerniałe znamię na czole masywu nieba. Noc zwarła się niczym farsz wypruwany z ciasta, była mięsna i krwista; mógł marzyć, że czuł jej oddech, wilgotny, skroplony chłodem na samej nasadzie karku. Mógł marzyć, że się w niej zgubił, że zbłądził i odnajdywał się, równocześnie, w skłębionym morzu ciemności. W nocy wszystko jest jednym; kształty, kolory, tętno szumiące w giętkich, pochyłych rurach arterii, twarz własna i twarze innych łączące się w szarą masę, utkaną z włókienek cieni.
Od dawna mieszkał w Paryżu; przez lata poznał sieć ulic, krętaninę przesmyków ściśniętą między bryłami twardej tkanki budynków. Chciał iść na skróty; przesunął się prężnym krokiem w jeden z wąskich zaułków, cichych, mniej uczęszczanych. Mrok zaległ na jego twarzy; długi, jesienny płaszcz dygotał w rytmie kolejnych, niosących się echem stąpnięć. Przechylił nieco klasyczną, włożoną czapkę z kaszkietem i wcisnął dłoń do kieszeni; w jednej z nich podrygiwał scyzoryk, w drugiej miał kilka monet i paczkę papierosów. Telefon komórkowy a także portfel, jak niemal zawsze, trzymał we wnętrzu płaszcza. Zamyślił się, idąc dalej; znał doskonale drogę.