Liczba postów : 16
Uniósł spojrzenie; gwiazdy pływały w ciemnym bajorze nocy, wspomnienia blasku zaklęte na tafli nieba. Twarz nagle rozkroił uśmiech, bezmyślny, krzywy, rozpięty zrywem kaprysu; zanurzył dłonie w kieszeni szukając paczki papierosów schronionej w tkaninie płaszcza. Wetknął używkę w usta, powietrze podszyte chłodem nosiło swobodną rześkość.
Zaciągnął się, idąc dalej.
Czuł się nieswojo, od kiedy wyszedł na spacer, zupełnie jakby ktoś (czyżby?) zdołał go dzisiaj śledzić. Był brudny od różnych przeczuć, nie umiał ich zmyć, porzucić, pod skórą wzrastał niepokój gęsty jak kołtun chwastów. Za sobą usłyszał kroki, czy mogły jednak należeć do banalnego przechodnia? Zatrzymał się, stając w świetle jednej z ulicznych lamp. Dostrzegł kobietę, młodą oraz samotną; wypuścił obłoczek dymu. Spojrzenia się skrzyżowały.
- Zgubiłaś się? - rzucił nagle, ciekawy jej odpowiedzi. - Bogowie wiedzą, co może wypełznąć w nocy - szczury, które pełzały tłamsząc się wśród podziemi, ludzie, którzy pełzali tłamsząc się w codzienności. Człowiek; największy z grupy wszystkich wrogów człowieka, o ironio, nie musiał nawet poruszać nieludzkich kwestii, gdy na ulicach pięła się nieodmienna zgnilizna różnych rozbojów, kradzieży, wstrętna jak krater wrzodu, plująca odwieczną ropą. Wzrok nie opuścił twarzy, odważny i równie czujny.
Zaciągnął się, idąc dalej.
Czuł się nieswojo, od kiedy wyszedł na spacer, zupełnie jakby ktoś (czyżby?) zdołał go dzisiaj śledzić. Był brudny od różnych przeczuć, nie umiał ich zmyć, porzucić, pod skórą wzrastał niepokój gęsty jak kołtun chwastów. Za sobą usłyszał kroki, czy mogły jednak należeć do banalnego przechodnia? Zatrzymał się, stając w świetle jednej z ulicznych lamp. Dostrzegł kobietę, młodą oraz samotną; wypuścił obłoczek dymu. Spojrzenia się skrzyżowały.
- Zgubiłaś się? - rzucił nagle, ciekawy jej odpowiedzi. - Bogowie wiedzą, co może wypełznąć w nocy - szczury, które pełzały tłamsząc się wśród podziemi, ludzie, którzy pełzali tłamsząc się w codzienności. Człowiek; największy z grupy wszystkich wrogów człowieka, o ironio, nie musiał nawet poruszać nieludzkich kwestii, gdy na ulicach pięła się nieodmienna zgnilizna różnych rozbojów, kradzieży, wstrętna jak krater wrzodu, plująca odwieczną ropą. Wzrok nie opuścił twarzy, odważny i równie czujny.