Różnych wydarzeń wspomnienia niesie zwiewne kwiat wiśni

2 posters

Go down

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Tytuł: Różnych wydarzeń wspomnienia niesie zwiewne kwiat wiśni
Data: wiosna 1880
Miejsce: Tokio
Kto: Flore x Osamu


Wciąż czuję zapach zmiany – dociera do nozdrzy wraz z wiosennym powiewem muskającym rozwijające się pąki wiśni. Próbuję zrozumieć wszystko to, czego nie powinienem oglądać pogrążony w niebycie. Przychodzi mi jednak dotykać rzeczy, w których ojciec upatrywałby zupełnego upadku bronionych ideałów – w głowie nadal tkwi mi echo buntu Satsumy: niczym ostatnie tchnienie znanego świata. Euforia otwarcia kraju przytłacza i zmienia myślenie tubylców. Zmieniam się więc i ja; dzierżąc jedynie – niezmiennie – tantō  ukryte pod fałdami tradycyjnego stroju. Przez stulecie nie zdołałem zachłysnąć się światem zewnętrznym, przyjąłem go ze spokojem i nienaturalną obojętnością. Nie potrafię jednak od tamtego czasu czuć się nigdzie jak w domu. Przybieram pozę wiecznego wędrowca, ciągnącego od miasta do miasta, byle jak najdalej od Osaki.
Tułaczka jest jednak zbawienna, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja – potrzebuję dużej dozy ostrożności, by nikt nie wywęszył, że coś jest nie tak. Na szczęście są jeszcze miejsca, w których bezwstydnie można oddać się odrobinie zapomnienia. Futakuchi-onna – bo taką wdzięczną nazwę nosi ów przybytek – zaprasza gości schludnym szyldem wyrastającym spomiędzy dwóch, dość ciasnych ulic. Wymalowana niegdyś przez miejscowego artystę kobieta jest całkiem ładnym tworem, niepokojącym dopiero przy bliższych oględzinach. Kiedy zatrzymać się dokładnie na przecięciu ulic, naftowa lampa rzuca światło w żłobienia pukli kruczoczarnych włosów i odsłania drugie, upiorne usta. Kosmyki wiją się zaś niczym macki ośmiornicy i wskazują kierunek, w którym należy się udać, by dotrzeć do drewnianych drzwi osobliwego lokalu. Na próżno szukać tu tradycyjnych okien z naciągniętym nań papierem washi – drewniane ściany są ślepe, a jedynym źródłem światła pozostają nikłe, chybotliwe płomyki we wnętrzach lampionów. Trzymam od nich dystans, intuicyjnie poszukując bezpieczeństwa w bardziej oddalonym od zgiełku kącie. Dziewczyna w stroju gejszy gra na shamisenie. Czasami czuję rozbawienie, gdy patrzę na to, jak bardzo tutejsza społeczność pragnie tkwić w tradycjach. Może nie powinienem jednak uśmiechać się tak lekko i chętnie? Wszak przychodzę tutaj w tym samym celu – chcę udawać, że niewiele się zmieniło, a moje życie wcale nie odbiega od tego, którym poszczycić może się przeciętny mieszkaniec Tokio. Tyle, że tu nic nie jest normalne. Gdzieś w oddali czuję charakterystyczny zapach posoki pokrywającej podniebienie lepką słodyczą. Skupisko ciał nie sprawia, że jest duszno: wiszący wokół chłód z pewnością napawałby niepokojem, gdyby dostał się tu jakiś człowiek. Na szczęście, to niemożliwe. Futakuchi-onna jest miejscem objętym troskliwą pieczą miejscowej rodziny i skupia większość krwiopijców z obrębu Tokio. Póki jesteś swój, traktują cię naprawdę dobrze. Korzystam więc z ich szczodrości, przechylając kolejną czarkę umeshu. Leniwie spoglądam po pomieszczeniu, na dłużej zatrzymuję wzrok przy smukłych, kobiecych dłoniach szarpiących struny przy pomocy bachi. Jest w tym coś, co mnie uspokaja, dlatego nie spieszę się, by zogniskować uwagę na zamieszaniu zasłyszanym przy ladzie, za którą siedzi gospodarz – wysuszony Hisao. Kontempluję śnieżnobiały nadgarstek wysuwający się spod warstwy bawełnianego materiału i nalewam kolejną porcję alkoholu z pękatej buteleczki, nim jednak z szyjki skapuje ostatnia kropelka, odrywam się od widowiska i unoszę oczy ku źródłom obcego świergotu wrzynającego się nienaturalną melodyką w ojczysty język. Mina mi tężeje, pozbywam się resztek słodkiego odprężenia. Owszem, jeśli jesteś krwiopijcą, niewiele ci tu grozi, choć i owa zasada jest obwarowana pewnymi niuansami. Choć Japonia zachłysnęła się Europą i Ameryką, to wciąż pokutują wśród niektórych grup pewnie, cóż… animozje wypływające li tylko z przesytu i tęsknoty za starym, dobrym, nie wymagającym zmiany porządkiem.
Marszczę czoło, odsuwam butelkę i przechylam maleńką czarkę. Przyglądam się kobiecie znacznie odbiegającej od klienteli, próbującej najwyraźniej coś wskórać z podejrzliwym Hisao. Czuję po kościach, że na niewiele się jej to zda. Nie jestem wprawdzie miłosiernym Samarytaninem, ale spinam się automatycznie, zaciskając palce na rękojeści sztyletu w nabytym odruchu. W uszach szemrze znajomy akcent, co dodatkowo napawa mnie przekonaniem, że powinienem podejść – choćby dla zabicia czasu, bowiem najwyraźniej dźwięki shamisenu zamilkły eskalując potok nerwowej rozmowy.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Flore Cerise

Flore Cerise
Liczba postów : 59
Potrzebowała przerwy, zdecydowanie. Brakowało jej odsapnięcia od życia, które zostawiła za sobą. Ledwo pogodziła się ze stratą męża (wątpiła, aby ponad stuletni Pedro biegał gdziekolwiek po świecie wciąż żywy. Niemniej miała także nadzieję, że podobnie jak jej udało mu się ocaleć), a spadła na nią śmierć córki. Momentami żałowała, że nie przemieniła Lavender ani nie ubłagała nikogo o jej przemianę. Z drugiej strony: lata mijały dla niej samej i nie miały większego znaczenia czy sensu. Na zawsze wszak została w swoim dwudziestotrzyletnim ciele i jeśli z początku ją to cieszyło (wieczna młodość i piękno w zamian za niewystawianie się  na słońce - mogła to jakoś przetrawić), ale z czasem straciło to urok. Liście opadały, władcy się zmieniali, wybuchały powstania, ale jakoś nie czuła potrzeby pomocy innym. Kochała Paryż i Francję, ale przebywanie w mieście które tyle jej zabrało nie sprawiało już radości, a wręcz wysysało z niej resztki wrodzonego optymizmu.
Być może dlatego nieco ponad dwie dekady temu je opuściła, aby zwiedzać świat. I to chyba była mądra decyzja. Czuła się obco, ale z drugiej strony to pomagało. Nie zagrzewała zbyt długo miejsca w jednym mieście i nie musiała martwić się za bardzo o tożsamość, którą ktoś odkryje. Docierały do niej wieści ze świata i czasem listy od przyjaciół i właściwie to wystarczało. Ktoś z podróżników-nadnaturalnych z Francji w stolicy Egiptu podpowiedział jej, że o tej porze roku warto odwiedzić Japonię. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać.
Odkryła to miejsce zupełnie przypadkiem. Razem z kartką zapisaną imieniem i nazwiskiem wampira, którego miała odnaleźć w Tokio zwiedzała. Nie polowała, najedzona tuż po wyjściu ze statku. Nie chciała narażać się tutejszym nadnaturalnym istotom. Pełna szacunku i chęci obserwacji innej kultury po prostu się błąkała, łamanym japońskim próbując dogadać się z tubylcami. Wskazali jej to miejsce.
Zaparło jej dech w piersiach. Wyglądało jak wyjęte z innych czasów, które już minęły i było piękne. Usadowiła się przy barze, nie zamierzając używać japońskiego. Nie chciała czegoś przekręcić i mieć na głowie stada rozwścieczonych pijawek z wysp.
- Szukam Osamu, z polecenia przyjaciela - powiedziała po angielsku i wygestykulowała, uznając że najszybciej dowie się od mężczyzny który był barmanem, gdzie w ogóle powinna zacząć poszukiwania tej istoty. To chyba nie powinno być trudne, z reguły wampiry stanowiły niewielki odsetek społeczeństwa danego państwa, więc szanse były spore. Mężczyzna coś jej odpowiedział, ale wyłapała raptem pojedyncze słowa. No to tyle jeśli chodzi o moje próby.
- O-sa-mu - powiedziała wolno i wyraźnie, mając nadzieję że to pomoże. Nie pomogło. Przebiegł jej dreszcz po plecach, jak wtedy gdy coś jej groziło. Niezbyt miłe wrażenie w obcym kraju w otoczeniu mnóstwa śmiercionośnych istot.
- A można przynajmniej jakiś alkohol? - zapytała niepewnie mając nadzieję, że nie kaleczy zbytnio języka. Niemal pluła sobie w brodę, że nie poczytała o tej kulturze wcześniej. Jakby nie patrzeć nawet w Europie bez przyzwoitki uchodziła za dziwadło (nie żeby jej to przeszkadzało, słyszała już gorsze obelgi pod swoim adresem). - Wasze wiśnie pięknie kwitną, zdecydowanie piękniej niż w moim kraju.

@Osamu ja wiem, przepraszam!

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach