Liczba postów : 64
First topic message reminder :
Tango, którego stała się świadkiem, było… czymś. Nie tańcem, nie po prostu tańcem, co widziała, czuła, wiedziała. Dwie osoby, matka i Sahak, który przecież też miał swoje miejsce w kręgu bliskich osób Carol, starły się ze sobą tak, że poleciały iskry.
Nie dosłownie, oczywiście, niemniej ich występ zdecydowanie nie miał sobie równych; tyle że prawdziwe jego znaczenie skrywało się przed większością tu zgromadzonych. Może i lepiej, nie każdy musiał – a raczej nawet nie powinien – dysponować taką wiedzą.
Oczywiście nie widziała dokładnie wszystkiego, musząc chociażby lawirować pomiędzy innymi, by dotrzeć do stołów. Ponadto jeszcze niegrzecznym by było całkowite zignorowanie towarzystwa w osobie Cerise i Silvana, z którymi poszła napaść na stoły. Niemniej nie przebywała w ich towarzystwie długo; tango nie trwało wiecznie, a gdy zauważyła, że matka wychodzi z sali…
Może to nie był najlepszy pomysł. Może powinna była nadal jej unikać, nie doprowadzać do spotkania oko w oko. W końcu zdawała sobie sprawę z tego, że Constanza bynajmniej nie popiera wyborów życiowych córki; w końcu zatrudnienie się w sklepie ezoterycznym Tahiry i zamieszkanie u Sahaka można było przyrównać do urwania się z choinki, eufemistycznie mówiąc.
Niemniej wciąż nosiła w sobie tę małą dziewczynkę, która została ocalona od podłego losu. Dziewczynkę, która oddała całe swoje serce wampirzycy, przyjęła ją za swą matkę. I ta właśnie dziewczynka tęskniła, łaknęła kontaktu, nawiązania nici porozumienia.
Dlatego przeprosiła towarzystwo i zgarnąwszy kieliszek z trunkiem ruszyła do wyjścia na taras, nie chcąc zgubić Connie z oczu. Może nawet potrąciła tego i owego, rzucając krótkie, zdawkowe „przepraszam”, bez poświęcania choćby jednego spojrzenia. Aż w końcu…
… przystanęła w drzwiach wiodących na taras, łapiąc świeże powietrze.
Dostrzegła ją.
Sylwetka w czarnej sukni, tego kroju co jej własna, siedząca na schodach prowadzących do ogrodu. Nie spuszczając spojrzenia z pleców Connie, upiła dość konkretny łyk, zanim postawiła krok. Następny. Jeszcze jeden. Aż w końcu zagarnęła wolną dłonią poły sukni i usiadła na tym samym stopniu, co Constanza, jednakże w odległości większej niż na wyciągnięcie ręki.
- Piękne tango – wyrzekła cicho, obserwując matkę jedynie kątem oka, oficjalnie wpatrując się gdzieś przed siebie.
@Constanza
Tango, którego stała się świadkiem, było… czymś. Nie tańcem, nie po prostu tańcem, co widziała, czuła, wiedziała. Dwie osoby, matka i Sahak, który przecież też miał swoje miejsce w kręgu bliskich osób Carol, starły się ze sobą tak, że poleciały iskry.
Nie dosłownie, oczywiście, niemniej ich występ zdecydowanie nie miał sobie równych; tyle że prawdziwe jego znaczenie skrywało się przed większością tu zgromadzonych. Może i lepiej, nie każdy musiał – a raczej nawet nie powinien – dysponować taką wiedzą.
Oczywiście nie widziała dokładnie wszystkiego, musząc chociażby lawirować pomiędzy innymi, by dotrzeć do stołów. Ponadto jeszcze niegrzecznym by było całkowite zignorowanie towarzystwa w osobie Cerise i Silvana, z którymi poszła napaść na stoły. Niemniej nie przebywała w ich towarzystwie długo; tango nie trwało wiecznie, a gdy zauważyła, że matka wychodzi z sali…
Może to nie był najlepszy pomysł. Może powinna była nadal jej unikać, nie doprowadzać do spotkania oko w oko. W końcu zdawała sobie sprawę z tego, że Constanza bynajmniej nie popiera wyborów życiowych córki; w końcu zatrudnienie się w sklepie ezoterycznym Tahiry i zamieszkanie u Sahaka można było przyrównać do urwania się z choinki, eufemistycznie mówiąc.
Niemniej wciąż nosiła w sobie tę małą dziewczynkę, która została ocalona od podłego losu. Dziewczynkę, która oddała całe swoje serce wampirzycy, przyjęła ją za swą matkę. I ta właśnie dziewczynka tęskniła, łaknęła kontaktu, nawiązania nici porozumienia.
Dlatego przeprosiła towarzystwo i zgarnąwszy kieliszek z trunkiem ruszyła do wyjścia na taras, nie chcąc zgubić Connie z oczu. Może nawet potrąciła tego i owego, rzucając krótkie, zdawkowe „przepraszam”, bez poświęcania choćby jednego spojrzenia. Aż w końcu…
… przystanęła w drzwiach wiodących na taras, łapiąc świeże powietrze.
Dostrzegła ją.
Sylwetka w czarnej sukni, tego kroju co jej własna, siedząca na schodach prowadzących do ogrodu. Nie spuszczając spojrzenia z pleców Connie, upiła dość konkretny łyk, zanim postawiła krok. Następny. Jeszcze jeden. Aż w końcu zagarnęła wolną dłonią poły sukni i usiadła na tym samym stopniu, co Constanza, jednakże w odległości większej niż na wyciągnięcie ręki.
- Piękne tango – wyrzekła cicho, obserwując matkę jedynie kątem oka, oficjalnie wpatrując się gdzieś przed siebie.
@Constanza