Obrazy rozwijały się powoli. Na początku była mglista, ruchoma ciemność, obłoki formujące się w jakieś nieokreślone kształty, które zaczęły nabierać kolorów coraz wyraźniej odznaczających się na tle mroku. Uformował się ponury śnieżny krajobraz równin, szare blokowiska, brudne okna zasypane białym puchem. Brzydki mur zwieńczony drutem kolczastym. Potem nagle wizja ukazała wnętrze wielkiej, ciemnej hali, niekończące się rzędy maszyn do szycia, przy których nikt nie siedział. Ani żywej duszy.
To było miejsce, w którym Constanza – Renata – Valeriya – poznała Ashkhen. Mury zakładu pracy, gdzie mężczyzn skazywano na pracę w kopalniach metali ciężkich, dopóki nie umierali powoli, zatruci przez toksyczne pierwiastki, a kobiety i dziewczęta wsadzano do wilgotnych pralni i szwalni. Ktoś przecież musiał czyścić i cerować dziury w ubraniach po zmarłych więźniach, by przydzielić je nowym, przywożonym na Syberię wagonami dla bydła.
„…MINIMUM akceptacji…? Poważnie…?” – rozległ się głos dobiegający zewsząd, z niebios i z gleby, z zewnątrz i z wewnątrz, niczym głos samego Boga. Nie był to jednak głos omnipotentnego starca, lecz Renaty, podbity jakimś miękkim echem, rezonujący, odbijający się od ścian umysłu, jakby Carol siedziała w głębokiej studni. „Powiedz, czym cię tak straszliwie skrzywdziłam, córeczko? Czemu czujesz się aż tak bardzo uciśniona?”. Pytania padały, ale nie pozwalały na odpowiedź, ponieważ wizja się jeszcze nie kończyła.
Sceneria zmieniła się znów, teraz był to stary gabinet Valeryi w Norylsku. Dwie sylwetki siedziały na podłodze przed kominkiem, przytulone do siebie i okryte kocem. Obydwie ciemnowłose. Matka i córka. Potem znów cięcie, znów zmiana kadru: Renata i Carol w Wiedniu, w hali opery, już po wojnie. Elegancko ubrane, uśmiechnięte. Zadowolone.
„Nie wiem, co każe ci myśleć, że cię nie akceptuję i nie rozumiem, ale powiem ci, co ja widzę, kochanie”.
Klaps. Scena, w której Renata całowała Carol w policzki po tym, jak młoda wampirzyca oznajmiła jej, że dostała się na studia prawnicze. Klaps. Connie, Carol i Ceri w fabryce karmy, likwidujące dowody zbrodni młodszych wampirzyc. Connie obejmująca obydwie dziewczęta opiekuńczym gestem.
„Myślę, że mnie karzesz. Dziwny zbieg okoliczności, że zachciało ci się „usamodzielniać” AKURAT po tym, jak…” – głos zaciął się nerwowo, scena znowu się zmieniła. Renata siedząca samotnie na skraju łóżka, patrząca na swoje utytłane krwią ręce. – „…musieliśmy dać sobie przestrzeń… I MUSIAŁAŚ USAMODZIELNIAĆ SIĘ KONIECZNIE AKURAT TAM, TAK?” – głos nabrał na głośności. Renata była zła, cierpiała. - „To mógł być dosłownie każdy… - …jebany… - …sklep w tym… - …pierdolonym, brudnym… - …wielkim mieście, jakikolwiek inny w całej Francji, w całej Europie, gdziekolwiek. Mogłaś wybrać jakiekolwiek mieszkanie, płacić wynajem nawet mnie, jeśli aż tak bardzo ci dokuczało pasożytowanie. Ale musiałaś AKURAT tam, tak…?” – Scena, w której mijały się na ulicy. Carol szła z Tahirą pod ramię, minęła idącą z naprzeciwka Renatę, do której nawet się nie odezwała. „Wtarłaś mi to w twarz, mój skarbie, nawet nie wiedząc, co się naprawdę stało. Winisz mnie za to, że zaburzyłam nasz ład. Myślisz, że odszedł przeze mnie. Więc postanowiłaś się „USAMODZIELNIĆ”, zostawić mnie samą, jakby nie dosyć było, że…”
...już i tak dużo straciłam…
Obrazy się rozmyły, zapadła znowu ciemność. Pulsowała jakimiś dziwnymi plamami tęczy, jak ropa rozlana po kałuży. Jak świetliki, które widzi się pod powiekami, gdy za mocno przyciśnie się palcami gałki oczne. Głos Renaty znowu był spokojny, trochę nawet beznamiętny.
„Mam nadzieję, że zaspokajają twoje potrzeby lepiej, niż ja. Nie chcę dla ciebie niczego innego, jak poczucia bezpieczeństwa. Ciebie wybrałam. I nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Nigdy, rozumiesz? Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem. Dopiero teraz… kiedy zostawiłaś po sobie pustkę”.
Na tym wizja się skończyła. Myśli były chaotyczne, narracja nierównomierna, czasami zbliżona do szeptu, czasami do krzyku. Krwi było zbyt mało, aby przekazać wszystko w uporządkowany sposób, dużo było w niej emocji, z których nie wszystkie tak naprawdę wymierzone były w Carol. To była esencja tego, co nagromadziło się w Renacie przez ostatnie miesiące, destylat samotności, gniewu i poczucia odrzucenia.
Kiedy przekazane obrazy wreszcie się rozpierzchły i Carol była już w stanie zobaczyć świat dookoła siebie, Renaty przy niej nie było. Wspinała się po stopniach na taras, zasłaniając usta dłonią.