Taras - schody do ogrodu

2 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Tango, którego stała się świadkiem, było… czymś. Nie tańcem, nie po prostu tańcem, co widziała, czuła, wiedziała. Dwie osoby, matka i Sahak, który przecież też miał swoje miejsce w kręgu bliskich osób Carol, starły się ze sobą tak, że poleciały iskry.
Nie dosłownie, oczywiście, niemniej ich występ zdecydowanie nie miał sobie równych; tyle że prawdziwe jego znaczenie skrywało się przed większością tu zgromadzonych. Może i lepiej, nie każdy musiał – a raczej nawet nie powinien – dysponować taką wiedzą.
Oczywiście nie widziała dokładnie wszystkiego, musząc chociażby lawirować pomiędzy innymi, by dotrzeć do stołów. Ponadto jeszcze niegrzecznym by było całkowite zignorowanie towarzystwa w osobie Cerise i Silvana, z którymi poszła napaść na stoły. Niemniej nie przebywała w ich towarzystwie długo; tango nie trwało wiecznie, a gdy zauważyła, że matka wychodzi z sali…
Może to nie był najlepszy pomysł. Może powinna była nadal jej unikać, nie doprowadzać do spotkania oko w oko. W końcu zdawała sobie sprawę z tego, że Constanza bynajmniej nie popiera wyborów życiowych córki; w końcu zatrudnienie się w sklepie ezoterycznym Tahiry i zamieszkanie u Sahaka można było przyrównać do urwania się z choinki, eufemistycznie mówiąc.
Niemniej wciąż nosiła w sobie tę małą dziewczynkę, która została ocalona od podłego losu. Dziewczynkę, która oddała całe swoje serce wampirzycy, przyjęła ją za swą matkę. I ta właśnie dziewczynka tęskniła, łaknęła kontaktu, nawiązania nici porozumienia.
Dlatego przeprosiła towarzystwo i zgarnąwszy kieliszek z trunkiem ruszyła do wyjścia na taras, nie chcąc zgubić Connie z oczu. Może nawet potrąciła tego i owego, rzucając krótkie, zdawkowe „przepraszam”, bez poświęcania choćby jednego spojrzenia. Aż w końcu…
… przystanęła w drzwiach wiodących na taras, łapiąc świeże powietrze.
Dostrzegła ją.
Sylwetka w czarnej sukni, tego kroju co jej własna, siedząca na schodach prowadzących do ogrodu. Nie spuszczając spojrzenia z pleców Connie, upiła dość konkretny łyk, zanim postawiła krok. Następny. Jeszcze jeden. Aż w końcu zagarnęła wolną dłonią poły sukni i usiadła na tym samym stopniu, co Constanza, jednakże w odległości większej niż na wyciągnięcie ręki.
- Piękne tango – wyrzekła cicho, obserwując matkę jedynie kątem oka, oficjalnie wpatrując się gdzieś przed siebie.

@Constanza

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Goście mijali ją, kręcąc się w tę i we w tę pomiędzy salą bankietową, balkonami a ogrodem, gdzie w odosobnionych altankach już zaczęło dochodzić do pierwszych ekscesów. Za plecami Renaty, na podwyższeniu tarasu, palono papierosy, które potem gaszono bezczelnie o balustradę, jakby nie było ku temu popielniczek, a niektórzy zostawiali nawet kieliszki na schodach, albo celowo, albo szczerze zapominając o nich w uciesze zabawą. Głośna młodzież, rozchichotane kobietki, mężczyźni rozmawiający o polityce i ekonomii, w najbardziej ludzki z możliwych sposobów – wampirzyca odgradzała się od tego przezroczystą bańką nieuwagi. Patrzyła w niebo, chociaż przez zanieczyszczenie świetlne ze stołecznej łuny prawie w ogóle nie widać było gwiazd. Nie chciały ułożyć się w drogowskaz, dać żadnej odpowiedzi.
Constanza była roztrzęsiona. Zewnętrznie nie pokazywała tego po sobie, nadal prezentując się nienagannie jak przystało na damę starej daty, ale miała wrażenie, że każda komórka, każde włókienko jej ciała buzuje w gotowości do walki, do finalnego skoku z przepaści. Nie mogła się doczekać, kiedy przyjęcie się skończy i będzie mogła znów znaleźć Sahaka, tak, żeby nikt nie powiązał ich rozmowy z wcześniejszym tańcem. Mieli sobie wiele do wyjaśnienia i Narine uzbrajała się na tę okoliczność jak na prawdziwą bitwę. Jej mózg przypominał teraz zwitek drutu kolczastego. Był bezładnie splątany, trzeszczał metalicznie przy próbie rozprostowania i można było się o niego zranić do krwi.
Spuściła głowę i mocno roztarła mięśnie karku, obolałe i spięte od stresu jak baranie jaja. I wtedy usłyszała ten cichy komplement po swojej prawej.
— Carol — mruknęła trochę zaskoczona. Córeczko. Spojrzała na dziewczynę uważnie, oceniająco taksując jej strój od ramion aż po same kostki. Twarz Renaty rozchmurzyła się lekko, kreska pomiędzy brwiami wygładziła. Ona nie uciekała wzrokiem, nie miała tego w zwyczaju. Przeciwnie: zdarzało jej się gapić do tego stopnia, że rozmówcy często odczuwali dyskomfort. — Dziękuję. — O ile nie próbujesz znowu być złośliwa. — Dawno nie widziałam cię w tej sukni. Wyglądasz pięknie, Kruszyno. Nie chciałaś nałożyć tiary? — Cóż, najwyraźniej nie dość pięknie. Niepełnie. Niedoskonale.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Kruszyno. Niemalże zaskomliła, ale nie była jednak szczeniakiem, by coś takiego robić. Brakowało jej tego, na wszystkich możliwych bogów, tych drobnych słów, gestów. Sahak, choć go oczywiście od dawna bardzo ceniła i odpowiadała jej jego bliskość, nie był w stanie wypełnić dosłownie wszystkich luk; do niektórych potrzebna była jednak kobieca ręka. Ręka Constanzy.
Taka stara, a wciąż myślisz jak małe dziecko, zganiła siebie, usiłując zepchnąć w cień to bolesne ukłucie w sercu, nakazujące przysunąć się bliżej, oprzeć głowę o ramię Connie. W końcu ile miała, wiek?
Kiedyś należało przeciąć pępowinę, co teoretycznie teraz próbowała zrobić.
Z marnym skutkiem, jak widać, skoro nadal się wyrywała do matki, niemalże gotowa, by otrzeć się o nogi z głośnym mruczeniem, niczym jej własne koty.
Obróciła ciut głowę, spoglądając w końcu w pełni na matkę, wypatrując najmniejszych detali świadczących o niezadowoleniu, zawodzie, aprobacie – w zasadzie o czymkolwiek, badając grunt, na którym przyszło jej właśnie stanąć. Może to był błąd?
Może powinna była sobie przypomnieć, że zostawiła włączone żelazko i zaraz sfajczy przez to swój pokój, a potem i cały budynek? Może…
… jednakże mięśnie nawet nie drgnęły, nawet nie podjęła próby wstania.
- Dziękuję. – wyrzekła cicho. Z jednej strony docenienie, z drugiej zaś… Zabolało? Być może. Ale nawet jeśli, to nie okazała tego w żaden sposób. Choć jednak… jednak odezwał się ten cichy głosik, znów, że była zawodem, skoro nie osiągnęła perfekcji. - Uznałam, że nie jest to wystarczająca okazja, żeby ją wyjąć. – dodała, po czym pociągnęła niewielki łyk trunku.
Tęsknię – uformowało się na języku, jednakże nie przeszło przez gardło.
- Wszystko u ciebie w porządku? – pytanie, nędzny substytut dla słowa, które prędzej wyraziłoby żywione odczucia.

@Constanza

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

— Mhmm, rozumiem — skwitowała tylko. W pełni akceptowała takie wyjaśnienie. Zresztą, nawet jeśli Carol odbierała intencje Constanzy inaczej, to w mniemaniu samej zainteresowanej pytanie było zupełnie niewinne, nie miała na celu uczynić z niego złośliwego przytyku.
I tak już sam fakt, że Carol dobrowolnie odziała się w taraz – klasyczny armeński styl ubioru, taki, jak nosiła matka – było nie lada zaskoczeniem. Prędzej spodziewałaby się zobaczyć ją w sari, rignai albo jakichś kolorowych, new age’owych szarawarach i poobwieszaną okultystycznym badziewiem rodem z rupieciarni Darbinyanów. Ale nie. Przyszła w sukni, którą Renata sama wybierała, podarowała ją dziecku w prezencie. I wyglądała zjawiskowo. Przez chwilę starszą wampirzycę zastanowiło, czy Carol naprawdę lubiła tę szatę, czy nałożyła ją tylko po to, żeby sprawić matce przyjemność? Nie spytała jednak, nie odważyła się.  
— Bywało lepiej, bywało gorzej — odparła, przenosząc spojrzenie znów przed siebie, gdzieś w ciemności ogrodowych żywopłotów, które zmieniły się w nocne kryjówki. Bywałam mniej samotna i zdarzało mi się czuć bardziej potrzebną. — Dopóki nie mam czasu się nad tym zastanawiać, jest dobrze. Doglądam zakładów, kilka miesięcy temu wykupiłam niewielkie wydawnictwo i piętro w biurowcu… i prowadzimy dochodzenie. Dla Rady, wiesz. — Nad tym nie chciała się rozwodzić. Nawet jeśli sprawa dotyczyła ich wszystkich, niezależnie od rodu czy przynależności emocjonalnej do tychże, Renata uważała, że bankiet to nie miejsce na dyskusje o wypatroszonych zwłokach. — Jak ci idzie w szkole? Nie pochwaliłaś się poprzednim rokiem — dodała trochę jakby z wyrzutem.
Miała nadzieję, że nie usłyszy od Carol, że studia już jej się znudziły, bo kładły za mały nacisk na aspekt duchowy więc rzuciła je w diabły.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Trudno ocenić – przynajmniej poprzez samo patrzenie na Carol - czy sięgnięcie po tę konkretną suknię było obliczone na sprawienie matce przyjemności; spytana wprost – zapewne nie udzieliłaby odpowiedzi, ewentualnie zbyłaby temat. Teoretycznie na pierwszy plan wysuwały się finanse, jednakże… to też nie tak, że nie byłaby w stanie zorganizować sobie nowej sukni, od najlepszego projektanta we Francji, szytej na zamówienie. Wystarczyłoby przecież się uśmiechnąć, poprosić z ładnym uśmiechem, robiąc przy tym oczy kota ze Shreka.
Ale nie, wybrała tę właśnie suknię, żadną inną. Zatem czy rzeczywiście finanse były jedynym powodem…?
- Mhmm – wymamotała, nie spuszczając spojrzenia z matki. Teraz, gdy ta wpatrywała się przed siebie, mogła studiować jedynie jej profil, ale i to wystarczało. I raniło. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. - Wydawnictwo? – zagadnęła tonem sugerującym prośbę o rozwinięcie tematu. Umknęło jej to, powiększanie majątku rodziny, niemniej trudno jest trzymać rękę na pulsie, kiedy rzuciło się tę część życia w cholerę i przeszło na drugą stronę barykady.
Skinęła lekko głową przy wzmiance o śledztwie dla Rady. Zmilczała, niemniej w oczach kobiety pojawił się błysk sugerujący, iż temat ją żywo zainteresował. Niemniej… nie znajdowały się w odosobnionym miejscu. Uszu wokół aż za dużo – ktoś mógł w każdej chwili wyjść ze środka bądź z ogrodu, znaleźć się zbyt blisko, usłyszeć, co nie powinien.
A słuch tu obecnych był o wiele lepszy od ludzkiego.
Kolejny łyk trunku, kolejny wyrzut, choć tak po prawdzie, nie było tak źle, jak się obawiała. A przynajmniej jeszcze nie. W każdym razie ciekawe, jak miałaby się pochwalić, skoro prawie ze sobą nie rozmawiały, nie?
- A… dobrze. Nadal bardzo dużo wkuwania na pamięć, ale to się nie zmieni, jak dobrze pójdzie, to może na przyszłym roku spróbuję dołączyć do projektu poradni prawnej, ale nie wiem, czy znajdę czas, bo to już będzie ostatni rok... – zalała matkę potokiem słów – A ostatni semestr dobrze, bardzo dobrze nawet, tak ze nadal mi przysługuje stypendium, tylko jeden chuj się jakoś na mnie uwziął i próbował mnie uwalić, chyba będę musiała go wypić, jak już skończę te studia. Chociaż może nie powinnam czekać. – wypaliła, z nutą mściwości w głosie. - Nie mam pojęcia, co mu nie pasuje, chociaż raz słyszałam plotkę, że idąc do niego na egzamin dobrze jest… ech, no wiesz. Głęboki dekolt, te sprawy. – westchnęła, kręcąc głową.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
Connie wyjaśniła, dość zdawkowo wprawdzie, że wydawnictwo, które przejęła, jest jakąś rodzinną firmą i specjalizuje się w przewodnikach turystycznych i albumach podróżniczych. Od wczesnej młodości miała słabość do rzemiosła drukarskiego oraz prasy, toteż na przestrzeni lat chętnie inwestowała w rozmaite redakcje i oficyny, zasiewając swój sentyment w żyznej glebie aby zebrać z niego owoce finansowe. Przyjemne z pożytecznym. Nie chciała jednak opowiadać o tym teraz, jakoś chwalenie się swoim – nawet nie rodzinnym, a osobistym – powodzeniem, gdy między nimi dwiema od miesięcy atmosfera nie była zbyt dobra, Renata poczytywała za nietakt. Wolała dać córce przestrzeń do opowiadania i w ten sposób okazać jej troskę. Odrzuciłaś mnie, odtrąciłaś, ale jestem tu i słucham cię, trwam dla ciebie. Zawsze będziesz moim dzieckiem. Ciebie wybrałam.
Wyraz twarzy Constanzy można byłoby chyba nawet podciągnąć pod dumę, przynajmniej do momentu, gdy Carol nie zaczęła rzucać mięsem. Wtedy to starsza wampirzyca westchnęła ostentacyjnie. Pierwszy zgrzyt. Wolałaby jednak, żeby dziewczyna nie robiła niczego głupiego, a pod „czymś głupim” rozumiała zarówno zabijanie wykładowcy, jak i wywalanie cycków na wierzch za lepszą ocenę. Takie zachowanie nigdy nie było w stylu Carol, aczkolwiek teraz, gdy dziewczyna odsunęła się od matki i zamieszkała z Tahirą, Renata zaczęła obawiać się, że jej dziecko przesiąknie (a może już przesiąkło?) niefrasobliwością tej drugiej.
— Jesteś niezwykle inteligentna i ambitna, chcę wierzyć, że to nie twój poziom... — orzekła, w zasadzie nie wiadomo, czy odnosząc się do atakowania wykładowcy, czy do eksponowania się przed nim.
Renatę gryzło, że nie miała żadnego wpływu na wybory córki. Z kompletnym rozpasaniem Maurice’a już się musiała pogodzić, miała na to wystarczająco dużo czasu, ale rozdźwięk z Carol był zbyt świeży. Czasami jeszcze nie potrafiła tego zaakceptować. Tego, jak i faktu, że niektóre decyzje Carol podejmowała nie korzystając z rozsądku, a wyłącznie po to, aby zrobić matce na złość. Zupełnie jakby miała nadal te trzynaście lat, a nie sto.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Słuchała wyjaśnień matki uważnie, łowiąc każde wypowiadane przez nią słowo i notując w pamięci. Ostatecznie nie było tego wprawdzie wiele, niemniej dość, by zdążyć po drodze upić jeszcze parę łyków trunku i zadać kilka uszczegóławiających pytań, dla lepszego zobrazowania, na co się Constanza porwała. Choć jesteś na mnie zła, to jestem i chcę wiedzieć. Tęsknię, mów do mnie, nie zostawiaj mnie.
Wyłapała westchnięcie, a jakże. A było tak… dobrze, względnie, przynajmniej jeśli chodziło o dokładnie tę rozmowę, tu i teraz. To nie, oczywiście że nie, musiał zaistnieć dysonans psujący dwie melodie, które zdawały się ze sobą harmonizować – przynajmniej przez krótki czas.
Było i nie ma.
Nie twój poziom. Nie odebrała tych słów dobrze, wręcz przeciwnie. Zacisnęła mocniej palce na szkle, wyprostowała się, sztywniejąc przy tym. Nie twój poziom. Brzęczało w uszach, powtarzało się, niczym cholerne echo, wypalając się w mózgu.
Być może źle zrozumiała, może nie takie intencje przyświecały Constanzie, ale – stało się. Odczuła to jak… nie, nawet nie szpilę. Nóż, cholernie tępy nóż wbijający się we wnętrzności. Wiecznie nie dość dobra. Nie, nawet nie to.
Piłaś moją krew, znasz moje wspomnienia. Jak możesz tak uważać?
Niemy wyrzut w oczach, w których pojawił się błysk furii.
- Doprawdy, matko, masz o mnie tak niskie mniemanie? Że byłabym w stanie płaszczyć się przed człowiekiem, byleby tylko zyskać wyższą ocenę? Że zniżyłabym się do tego? – nie powiedziała wprost, co dokładnie miała na myśli, ale czy musiała? Dopiero co wspomniała o jego wymaganiach.
I aż za dobrze pamiętała wydarzenia sprzed prawie wieku, o czym świadczył lód w głosie.


@Constanza

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
— Ale do napastowania wykładowcy już tak, hmmm? Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zdawało mi się, że cała ta twoja eskapada to dlatego, że chciałaś być „bardziej ludzka”, tak? Zakosztować życia śmiertelnych, zbliżyć się do nizi-- — urwała. Zmęłła resztę zdania między zębami, zamknęła na moment oczy i nabrała głęboki oddech. Taka bardzo ludzka, że uciekłaś od matki tylko po to, żeby władować się na głowę dwójce innych wampirów, tylko z innej rodziny. No faktycznie, jakież to kurwa ludzkie. — Nie, zapomnij. Źle myślałam — powściągnęła się, samej sobie ukracając gorącokrwiste zakusy. Może gdyby była mniej zestresowana, nie dałaby się tak szybko wytrącić z równowagi, lecz to nie był dla Renaty łatwy wieczór. Chociaż raz dla odmiany przyszła budować, nie niszczyć, a to wymagało naprawdę dużych pokładów odwagi i siły. Tańczyła płomienne tango na lince zawieszonej nad przepaścią. Igrała z losem. — Źle myślałam i źle to ujęłam, w porządku? Zacznijmy od początku — powiedziała sztywno, jakby recytowała wierszyk dla dzieci. Widać i słychać było wyraźnie, że Connie bardzo się stara stłamsić nerwy. Chuchała na szron, żeby nie zmroził jej serca na kość. — Na uczelni dobrze, masz stypendium. Doskonale. Nie zmarnuj tego głupią napaścią, szkoda twoich dotychczasowych starań. Jak praca? — zmieniła nieoczekiwanie temat, próbując siłą wepchnąć wagonik na poprawne tory.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
- Nie rozumiesz – wypaliła chyba w najstarszym możliwym języku nastolatków wszelkiej maści. Co z tego, że miała na karku tak naprawdę już wiek, a okres dojrzewania już dawno pozostawiła za sobą? Wtedy były inne czasy, inne miała problemy – choć w pewien sposób część z nich nadal z nią pozostała, tylko w innej formie, ciągnąc się jak cholerny cień, zdające się być niemożliwe do odcięcia, pozbycia raz na zawsze.
Może potrzebowała kolejnych stu lat.
A może i nawet tysiąc niczego by już nie zmieniło.
- Myślisz, że rozważam to dla przyjemności, matko? – znów wyrzut. Mogła mieć kaprys zaznać trochę ludzkiego życia, ale nie będzie już nigdy człowiekiem – przestała nim być dawno, dawno temu, w mrocznych czasach. I mimo wszystko pamiętała o tm, była tego świadoma w każdym calu, gdy przecież koniec końców wychodziła z domu, by dorwać ofiarę.
Stworzenie nocy, łaknące krwi.
Potwór – jak te podrzędne istoty by stwierdziły – o ludzkim obliczu.
Mogła się uczyć ludzkiego prawa, mogła gromadzić wokół siebie krąg tych słabych znajomych i spędzać z nimi czas, wtapiać się w społeczeństwo, obserwować. Mogła – lecz nie dla niej światło dnia i doskonale o tym pamiętała. W każdym oddechu, w każdej kropli.
Zapewne miała więcej do powiedzenia, jednakże Constanza ucięła wątek, skutecznie zapobiegając dalszemu wybuchowi.
Może i lepiej.
Nie powodowało to, oczywiście, że Carol rozbłysła wręcz zachwytem i wdzięcznością, wręcz przeciwnie – znając ją tak dobrze, wampirzyca mogła wyczuć kłębiące się pokłady niechęci, oporu; niczym czworonóg, co zapierał się wszystkimi łapami, żeby tylko nie dać się pociągnąć smyczą w kierunku, w którym nie chciał iść.
- A… w sumie dobrze. – odparła, spuszczając nieco z tonu. Chwila milczenia. - Nadal jesteś na mnie zła? – spytała wprost, odrzucając wszelkie dyplomatyczne podchody na bok. Nie byłą już w nastroju na owijanie wszystkiego grubymi warstwami bawełny, woląc uderzyć w sam środek.

@Constanza

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Jedną z pozytywnych, czy może raczej pożytecznych cech Constanzy było to, że świetnie odnajdowała się w sytuacjach kryzysowych i potrafiła zadbać o innych w swoim otoczeniu, tych mniej obdarzonych, którym natura poskąpiła równie stalowych nerwów. Bardzo rzadko dawała się ponieść lękom, myślała szybko. Jej umysł był analityczny, chrzęścił setkami dopasowanych do siebie trybików.
Tak, była niezastąpiona – w wypadku kataklizmów naturalnych, ataków terrorystycznych, pożarów, stłuczek samochodowych, zatruć, bójek i w samym sercu pól bitewnych, gdzie świszczały kule. Nie – niestety z dziećmi oraz osobami dziecinnymi podobnym opanowaniem wykazać się nie potrafiła. Nie umiała wczuwać się w emocje innych, kierowała nią potrzeba jak najszybszego rozwiązania problemu w sposób najbardziej ergonomiczny, nawet jeśli oznaczało to dodatkowe ofiary. Collateral damage. Właśnie dlatego dla wielu osób Renata była pierwszą osobą na liście kontaktów w razie poważnych wypadków, za to matką była wprost fatalną, a im bardziej usilnie się starała, tym gorzej jej to wychodziło. Ze wszystkimi „swoimi” dzieciakami miała podobne problemy na różnych etapach znajomości.
O ile jednak w kontekście wychowania syna potrafiła bić się w pierś (choć i to dopiero po wielu, wielu latach, wcześniej bowiem w zepsuciu Maurice’a w ogóle nie widziała swojej winy), tak za cholerę nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Carol uwzięła się, aby gryźć rękę, która ją karmiła. Nie potrafiła pojąć powodu, co nią kierowało.
Ich separacja z Sahakiem nie była niczyim, absolutnie kurwa niczyim biznesem poza nimi dwojgiem. Carol nie miała już piętnastu lat, jak wtedy, gdy Renata ją znalazła i uratowała przed śmiercią z mrozu i wycieńczenia katorżniczą pracą, nie była już nastolatką, która miała prawo przeżywać rozstanie rodziców, rozłam rodziny. Według Connie córka powinna iść za jej własnym przykładem i wziąć się w garść, do licha.
Czy była nadal zła?
Renata spojrzała na młodą kobietę, której rysy twarzy były tak podobne do jej własnych, że z powodzeniem mogłyby uchodzić za biologiczną rodzinę; jeśli nie prawdziwe matkę i córkę, to przynajmniej siostry. W surowym spojrzeniu Constanzy kryło się jakieś zmęczenie, jakaś rysa na posągowej, nieskazitelnej sylwetce. Chwilę mierzyły się spojrzeniami, a potem starsza wampirzyca znów spojrzała przed siebie. Wolała nie zakładać z góry najgorszego i nie podejrzewać, że córka odnalazła ją tutaj tylko po to, aby się kłócić.
Dzisiaj przyszłam budować, nie niszczyć.
— Jestem — odparła spokojnie, ze wzrokiem wbitym w ciemności ogrodów. — Jestem zła na twoją krótkowzroczność. Boli mnie, że zrzucasz na mnie winę za całe zło świata. To trochę za dużo jak na barki jednej osoby — westchnęła.

_________________

 
 

I said, "I would never fall unless it's You I fall into"

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Świat się zmieniał, czasy się zmieniały, wampiry zmieniały się też, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że nie – w końcu nie dotyczyła ich ludzka przypadłość zwana starzeniem, byli jak te owady zamknięte w bursztynie. Trwali niezmienieni, lecz w środku…
… w środku to inna sprawa. Co nie było możliwe kiedyś, stawało się możliwe teraz. Może dlatego wtedy trzymała się w garści, skupiając się przede wszystkim na przetrwaniu, na okrzepnięciu w nowej roli, badając świat, który nagle stał się o wiele większy.
I pozbawiony dotychczasowego bólu.
Może dlatego coś jej odbiło, może to był podszept Tahiry, który upadł na podatny grunt w chwili słabości. Może tę kroplą przelewającą czarę była właśnie separacja z Sahakiem – och, tak, nie jej sprawa. Miała się nie wtrącać, obiecała to. I omijała ten temat, w rozmowach nie tylko z tym, którego uważała za ojca, trzymając się danego słowa, lecz i z matką. Ale jego też przecież kochała, na swój sposób.
Takiego świata nie chciała, nie bez Sahaka i Constanzy w nim jednocześnie. Lecz jedno – chcieć, drugie – dostać. Czyja była wina, że się rozeszli? Nie pytała, nie wnikała, ale może gdzieś z tyłu głowy miała też myśl, że może wrócić, tylko że…
… wybory nie spotkały się z akceptacją.
I powstał rozdźwięk o wiele większy niż zakładała, przewidywała, powodując, że obie kobiety okopały się po swoich stronach barykady, a to z kolei pociągało za sobą kolejne wybory, kolejne ciśnięte słowa, potęgowało wzajemne niezrozumienie.
Czy tego dnia uda się przerwać przeklęty krąg?
- Zło całego świata? – spytała z pewną goryczą w głosie – Jedyne, czego chciałam to choćby minimum akceptacji, zrozumienia. Nie możesz być po prostu ze mnie dumna, że próbuję sobie radzić, zamiast uwieszać się na tobie jak pasożyt? Czy naprawdę to jest aż tak wielkim problemem?
Budować, nie niszczyć. Chyba też próbowała nawiązać nić porozumienia, zbudować fundamenty, oczyścić atmosferę. Choć trochę.
Inna sprawa, czy jej to wychodziło.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633
Pretensje Carol spotkały się z ciszą i twardym, beznamiętnym spojrzeniem matki, mówiącym wyraźnie, że dziewczyna robi w tej chwili scenę, a przecież nie znajdowały się wśród przyjaciół. Dowód na to miał się pojawić jakieś dwie godziny później, w postaci zmasakrowanego ciała figuranta Scalettich padającego bezwładnie na parkiet – lecz nawet teraz, jeszcze na długo, zanim doszło do morderstwa, wystarczyło tylko trochę pomyśleć. Nie zapominać, że w miejscach takich jak to nie rozmawiało się na wrażliwe tematy. Nadstawione wścibskie uszy były wszędzie. Nie wolno było tak pretensjonalnie odsłaniać miękkich tkanek.
Renata ważyła w myślach odpowiedź. Nie trwało to długo, z pewnością nie na tyle długo, aby Carol mogła uznać, że została zignorowana. Wreszcie starsza wampirzyca poruszyła się i przysunęła na schodku bliżej córki. Usiadła tuż obok, prawie ramię w ramię, w ciszy zdjęła z prawej dłoni rękawiczkę, podwinęła rękaw sukni do połowy przedramienia.
Tak przygotowaną rękę wyciągnęła ku Carol, błękitną siateczką żył ku górze.
— Pij — szepnęła autorytarnie.
To nie był byle kaprys, który wchodziłby w jakiś fikuśny gest pojednania. Nie, jeszcze nie. Jeszcze nie skończyły rozmawiać. Jako osoba dość prywatna i skryta, Constanza miała zwyczaj przekazywania swoich myśli i odczuć poprzez osocze, w ten sposób zabezpieczała swoje tajemnice, jako że jej opowieści słyszeć mogła wyłącznie osoba mocząca usta w jej krwi, nikt inny dookoła.
Chcesz się rozmówić? To zrobimy to na moich warunkach.
Może odgłosy zabawy, filuterne jęki i posapywania z altanek okażą się znacznie bardziej absorbujące dla czułego słuchu wampirów, a może nie. Nigdy nie wiadomo. Według Renaty ryzyko nie było warte przekonywania się.
Oszczędnym ruchem ręki zachęciła Carol do ugryzienia. Wystarczyło tylko kilka łyków. Robiły to już wcześniej niezliczoną ilość razy, obydwie były familiarne z mechanizmem działania takiej komunikacji. Lepsze niż halucynogeny.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Zapomniała się, rzecz niewybaczalna, odsłoniła, gdzie boli. W miejscu, w którym bynajmniej nie powinna była tego robić i pozostawało mieć nadzieję, że wszyscy byli na tyle zajęci sobą wzajemnie bądź alkoholem, że nikt nie zwrócił uwagi na rozmowę dwóch kobiet, siedzących na schodach, w pewnym oddaleniu od siebie.
Tylko czyż nadzieja nie była przecież matką głupców?
Twarz młodej wampirzycy zdawała się stężeć, gdy – patrząc na poczynania Constanzy – zrozumiała, co uczyniła.
Niewybaczalne, i śmiała się uważać za córkę tej, która ją ocaliła, tej, która dążyła do perfekcji w każdym calu?
Była tak nieperfekcyjna, jak to tylko możliwe, o czym świadczyło dokonane właśnie potknięcie.
Parę sekund – lecz wydawały się być wiecznością – wpatrywała się w wyciągniętą rękę, podstawioną pod sam nos.
Pij.
Chciała się postawić, zbuntować znów. Stwierdzić, że może to jednak nie miejsce i czas na to, że może powinny ochłonąć, odłożyć tę rozmowę. Ale też sama zaczęła ten temat, tak? Skoro się mówiło A, należy powiedzieć również i B.
Delikatnie dotknęła ręki matki, dostosowując jej ułożenie do siebie. Pierwszy dotyk od tak dawna…
Niewiele było potrzeba, lekkie przekręcenie, nic więcej. Wysunęła kły, ugryzła – bez zbędnej brutalności, ot, kulturalne, grzeczne ugryzienie.
Kilka łyków, nie więcej – tyle potrzebowała i tyle dokładnie wzięła, zanim ostatecznie oderwała się od źródła krwi i przerwała całkiem fizyczny kontakt.

Constanza Moreau

Constanza Moreau
Liczba postów : 633

Obrazy rozwijały się powoli. Na początku była mglista, ruchoma ciemność, obłoki formujące się w jakieś nieokreślone kształty, które zaczęły nabierać kolorów coraz wyraźniej odznaczających się na tle mroku. Uformował się ponury śnieżny krajobraz równin, szare blokowiska, brudne okna zasypane białym puchem. Brzydki mur zwieńczony drutem kolczastym. Potem nagle wizja ukazała wnętrze wielkiej, ciemnej hali, niekończące się rzędy maszyn do szycia, przy których nikt nie siedział. Ani żywej duszy.
To było miejsce, w którym Constanza – Renata – Valeriya – poznała Ashkhen. Mury zakładu pracy, gdzie mężczyzn skazywano na pracę w kopalniach metali ciężkich, dopóki nie umierali powoli, zatruci przez toksyczne pierwiastki, a kobiety i dziewczęta wsadzano do wilgotnych pralni i szwalni. Ktoś przecież musiał czyścić i cerować dziury w ubraniach po zmarłych więźniach, by przydzielić je nowym, przywożonym na Syberię wagonami dla bydła.
„…MINIMUM akceptacji…? Poważnie…?” – rozległ się głos dobiegający zewsząd, z niebios i z gleby, z zewnątrz i z wewnątrz, niczym głos samego Boga. Nie był to jednak głos omnipotentnego starca, lecz Renaty, podbity jakimś miękkim echem, rezonujący, odbijający się od ścian umysłu, jakby Carol siedziała w głębokiej studni. „Powiedz, czym cię tak straszliwie skrzywdziłam, córeczko? Czemu czujesz się aż tak bardzo uciśniona?. Pytania padały, ale nie pozwalały na odpowiedź, ponieważ wizja się jeszcze nie kończyła.
Sceneria zmieniła się znów, teraz był to stary gabinet Valeryi w Norylsku. Dwie sylwetki siedziały na podłodze przed kominkiem, przytulone do siebie i okryte kocem. Obydwie ciemnowłose. Matka i córka. Potem znów cięcie, znów zmiana kadru: Renata i Carol w Wiedniu, w hali opery, już po wojnie. Elegancko ubrane, uśmiechnięte. Zadowolone.
„Nie wiem, co każe ci myśleć, że cię nie akceptuję i nie rozumiem, ale powiem ci, co ja widzę, kochanie”.
Klaps. Scena, w której Renata całowała Carol w policzki po tym, jak młoda wampirzyca oznajmiła jej, że dostała się na studia prawnicze. Klaps. Connie, Carol i Ceri w fabryce karmy, likwidujące dowody zbrodni młodszych wampirzyc. Connie obejmująca obydwie dziewczęta opiekuńczym gestem.
„Myślę, że mnie karzesz. Dziwny zbieg okoliczności, że zachciało ci się „usamodzielniać” AKURAT po tym, jak…” – głos zaciął się nerwowo, scena znowu się zmieniła. Renata siedząca samotnie na skraju łóżka, patrząca na swoje utytłane krwią ręce. – „…musieliśmy dać sobie przestrzeń… I MUSIAŁAŚ USAMODZIELNIAĆ SIĘ KONIECZNIE AKURAT TAM, TAK?” – głos nabrał na głośności. Renata była zła, cierpiała. - „To mógł być dosłownie każdy… - …jebany… - …sklep w tym… - …pierdolonym, brudnym… - …wielkim mieście, jakikolwiek inny w całej Francji, w całej Europie, gdziekolwiek. Mogłaś wybrać jakiekolwiek mieszkanie, płacić wynajem nawet mnie, jeśli aż tak bardzo ci dokuczało pasożytowanie. Ale musiałaś AKURAT tam, tak…?” – Scena, w której mijały się na ulicy. Carol szła z Tahirą pod ramię, minęła idącą z naprzeciwka Renatę, do której nawet się nie odezwała. „Wtarłaś mi to w twarz, mój skarbie, nawet nie wiedząc, co się naprawdę stało. Winisz mnie za to, że zaburzyłam nasz ład. Myślisz, że odszedł przeze mnie. Więc postanowiłaś się „USAMODZIELNIĆ”, zostawić mnie samą, jakby nie dosyć było, że…”
...już i tak dużo straciłam…
Obrazy się rozmyły, zapadła znowu ciemność. Pulsowała jakimiś dziwnymi plamami tęczy, jak ropa rozlana po kałuży. Jak świetliki, które widzi się pod powiekami, gdy za mocno przyciśnie się palcami gałki oczne. Głos Renaty znowu był spokojny, trochę nawet beznamiętny.
„Mam nadzieję, że zaspokajają twoje potrzeby lepiej, niż ja. Nie chcę dla ciebie niczego innego, jak poczucia bezpieczeństwa. Ciebie wybrałam. I nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Nigdy, rozumiesz? Nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem. Dopiero teraz… kiedy zostawiłaś po sobie pustkę”.
Na tym wizja się skończyła. Myśli były chaotyczne, narracja nierównomierna, czasami zbliżona do szeptu, czasami do krzyku. Krwi było zbyt mało, aby przekazać wszystko w uporządkowany sposób, dużo było w niej emocji, z których nie wszystkie tak naprawdę wymierzone były w Carol. To była esencja tego, co nagromadziło się w Renacie przez ostatnie miesiące, destylat samotności, gniewu i poczucia odrzucenia.
Kiedy przekazane obrazy wreszcie się rozpierzchły i Carol była już w stanie zobaczyć świat dookoła siebie, Renaty przy niej nie było. Wspinała się po stopniach na taras, zasłaniając usta dłonią.

Carol Moreau

Carol Moreau
Liczba postów : 64
Znajomy posmak krwi wypełnił usta. Choć tego konkretnego smaku nie czuła od bardzo, bardzo dawna. Przypominał powrót do domu – lecz do tego tak naprawdę było bardzo, bardzo daleko i w tej chwili nawet nie miała pojęcia, czy był możliwy.
Czy kiedykolwiek będzie.
Zastygła w bezruchu, dając się pochłonąć wizjom. Pierwsza przywołała chłód, dotknęła okresu, którego tak bardzo nie chciała pamiętać. Koszmar przeżyty na jawie, koszmar, bez którego jednak nie byłoby jej. Ich.
Od niego się wszystko zaczęło.
Czym cię tak straszliwie skrzywdziłam? – echo przebrzmiewało w umyśle, lecz nie mogła udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nie rozmawiały, nie teraz – trudno bowiem nazwać rozmową swoisty monolog i to nawet nie wypowiadany naprawdę, lecz w formie wizji.
Choć może dzięki temu był nawet prawdziwszy, pełniejszy, nie polegający jedynie na słowa.
Kolejne obrazy, kolejne ukłucia, prosto w serce. Wspomnienia – i to te lepsze, nie tak bolesne. Ciepłe, ale wywołujące jednak ból – bo teraz tego nie miała.
Istniała przepaść, nie bliskość. Rozdźwięk, nie harmonia.
Pochłonięta wizją nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że oczy coraz bardziej wilgotnieją. Rosnąca gula w gardle znajdowała się gdzieś na granicy świadomości. I choć wewnętrznie się zjeżyła, gdy Connie wytknęła jej usamodzielnianie się tam, ponownie podważyła jej wybór miejsca pracy, to całe to cierpienie, jakie wyczuwała, te dłonie splamione krwią, ta samotność, jaka od niej biła…
… tak bardzo tego nie chciała. Wtedy sama była zła, rozżalona, wściekła. Nie chciała wiedzieć, widzieć, słyszeć. Teraz zaś, gdy się w końcu otworzyła, poczuła, jak ciężar poczucia winy spada na barki, oplata się wokół, odbiera dech w piersiach.
Nie chciałam – zaskomliła w myślach. Bez odpowiedzi, oczywiście, wszak myśl nie mogła dotrzeć do adresatki.
Obrazy się rozpadły, trzymany kieliszek wypadł z dłoni i roztrzaskał się na stopniach, a Carol pozostała sama. Rozdygotana. Wyciągnęła rękę – trafiła na pustkę. Spojrzała w bok – odkryła, iż Constanza odchodzi.
- Mamo? – wyrwało się z jej ust, na wpół prosząco, na wpół płaczliwie – Mamo, poczekaj! – już głośniej, błagalnie wręcz. Zerwała się na równe nogi, półprzytomnie podciągając fałdy sukni, żeby się nie potknąć o materiał.
Bała się, że nie zdąży. Że Constanza zniknie z tarasu, wtopi się między innych, odbierze te strzępy prywatności, jakie miały teraz, pętając całkowicie ręce.
Że pustka, jaka powstała, stanie się wieczna.
Ale na szczęście zatrzymała się, poczekała. Nie odeszła, nie zostawiła Carol tak, jak uczyniła to z nią samą. Dziewczyna wręcz rzuciła się na szyję starszej wampirzycy, tuląc się do niej mocno – a może raczej tuląc ją do siebie, już sama nie wiedziała.
- Tak bardzo cię przepraszam – szepnęła głosem świadczącym o tym, że najprawdopodobniej znajdowała się na krawędzi samokontroli.

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach