You owe me somethimg - rezydencja: pokój

3 posters

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
First topic message reminder :

Rozstania nigdy nie niosły ze sobą radości - czasem świstek nadziei na ponowne spotkanie i... Niepewność. Czy druga strona się zgodzi? Czy zaakceptuje? Gorsze od samotności było już tylko odrzucenie - gorzkie, zimne - jak kubeł wody wylanej prosto na głowę. Między Wami było inaczej - choć otuleni cieniutką granicą, nie przekroczyliście żadnej ze stron. Panował bowiem u Was balans, a przynajmniej Ty tak myślałeś, aż nie uderzyła w Ciebie pierwsza fala.
Słodki posmak ust jeszcze przez długo gościł na czyiś wargach. Chociaż ciałem wampir zawitał znów w środku sali, jego umysł nieustannie krążył wokół myśli niezwiązanych z balem i dyplomacją. Odchodząc od wszelkich nieporozumień: a tych już liczyć nie chciałeś w obawie przed brakiem wolnych palców na dłoniach. Nie żeby Cię to w jakikolwiek sposób ruszało, niemniej sugestywne wspomnienie rogalika o rzekomej obrazie jej osoby budziło niepokój. Niech Niebiosa mają Was wszystkich w opiece, bo podskórnie czułeś, że będzie to trzeba potem odkręcać. Tymczasem...
Po zakończonej rozmowie z Rogalikiem wampir ponownie zagościł w głównej "komnacie". Rozluźniony, grzeczny wobec gości - wypisz, wymaluj jak z początku tej historii. Jedyne czego mu brakowało, to szaty otulającej ramiona, ale to nic, w końcu nie paradował po obiekcie nagi ani półnagi. Ciało przysłaniał jasny top i pseudo rękawy opinające dłonie: od przedramion aż po ręce. Ukrycie w nich wachlarza było niemożliwe, a szkoda - jedyna pseudo rozpacz po odzieniu, które już do właściciela nie wróci. A to pech - no cóż, postanowiłeś zatopić smutek w kieliszku wypełnionym dobrym napitkiem. Jeden łyk, drugi - obserwacja otoczenia szła Ci wyjątkowo dobrze. To nie tak, że oczami wypatrywałeś konkretnej sylwetki...

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Jun

Jun
Liczba postów : 1123




_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Proście, a będzie Wam dane - mądre to słowa, chociaż może niekoniecznie odzwierciedlające to, przez co przyszło mu przejść. Tych 80 długich lat okropnej katorgi nie dało się tak po prostu wymazać. Ich wizję jeszcze przez długo będą nawiedzać umysł - po spożyciu krwi to nawet dwa. Lawina pytań wysypie się niczym prezenty z wodą Mikołaja, ale... Nie bałeś się ich - nie bardziej niż własnych wątpliwości wobec dawno podjętej decyzji. Jak na ironię i ilość przeżytych tutaj wieków nie zdołałeś przewidzieć szeregu konsekwencji, co jak sznur pociągnęły za sobą kolejne kostki domina. Ich już podnieść się nie dało - mogłeś za to powstrzymać kontynuację ciągu wydarzeń, łapiąc i chroniąc przed upadkiem kolejny klocek. Do odbudowy pozostałych nadejdzie jeszcze pora.
- Daj znać, gdyby coś zabolało. - na upartego można by przyczepić się, że to jakiś żart, w końcu halo: wampirza regeneracja i te sprawy. Stop: nie o to tutaj w tym chodziło - to było aftercare - chwila na uspokojenie, relaks i odnowę poważnie nadszarpniętej więzi. Louis szczerze żałował krzywd, przez które przeszedł jego potomek, niemniej nie one definiowały jego decyzję, co zresztą już pokazał - w mniej lub bardziej pokraczny sposób ale nadal. Teraz korzystając z tych pozostałych wspólnie spędzanych minut, rozluźniał napięte mięśnie ciała.
Zacząl oczywiście od obmycia rąk i rozlania jednego z olejków (niech mu to doliczą do rachunku) na plecy nieśmiertelnego. Po przyłożeniu dłoni wolno rozgrzewał każde z miejsc i dopiero po tym przechodząc w masaż. Jego intensywność i siła były przede wszystkim dyktowane reakcjami Weia - wszystko po to, aby nie doprowadzić do krzywdy.
- Tylko obiecaj, że nie narysujesz mi czegoś brzydkiego na plecach. - zaśmiałeś się dla ubarwienia tych chwil, w końcu hej, nikt nigdy nie twierdził, że doskwierała Ci starcza demencja, a dupsko wypelnial kij nieprzemijającej powagi. Po tego delikwenta sięgałeś w ostateczności, jako i ostatecznym było oczywiste przyzwolenie na zajęcie się Twoim ciałem. Byłbyś głupcem, odtrącając tak kuszącą propozycję.
Dobrze, że nim jednak nie byłeś.
- Nigdzie się nie wybieram. - dla pewności Chińczyk potwierdził swoją wczesniejszą, acz niewypowiedzianą zgodę. Chwilowo nie zamierzał się ruszać z pokoju, na pewno nie teraz, gdy z karku zszedł powoli na ramiona, przedramiona, dłonie - na łopatki i plecy, a potem lędźwie. Z wiadomych względów poświęcił im dłuższą chwilę.
,- Wszystko w porządku? - spytałeś kontrolnie zwidoczną troską: w oczach i każdym ruchu.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Nie szło wymazać przeszłości, ale można było o niej zapomnieć, albo chociaż próbować zbudować lepszą przyszłość. Tego chciał Wei. Tego oczekiwał od Juna. Wspólnej przyszłości, bo tylko wtedy będzie czuł się spokojny. Nawet jeśli Jun jest już milenijnym wampirem... Przy nim Wei czuł się jak dzieciak. Bał się tylko utraty ukochanego. Do tego nie mógł dopuścić.
- Oczywiście. - mruknął z uśmiechem i poprawił się, pozwalając się mu tak masować. Wzdychał tylko cicho z zadowolenia na ten stanowczy i wprawiony dotyk. Rozluźniał się pod jego dłońmi skutecznie mimo, że dość mocno był spięty. Jego ciało będzie wymagało pracy Qilina. Feniks musiał oswoić się ze spokojem i dać odpocząć napiętemu ciału.
- Brzydkiego? Nie... Zostawię tam tylko swoje imię... - mruknął z rozbawieniem do niego, ale lubił się droczyć. Trochę rozluźnienia na pewno im się przyda i zmiany tematu na coś bardziej przyjemniejszego niż demony przeszłości. Wei wiedział bowiem, że Jun stracił brata. Poniósł więc wielką ofiarę i doskonale rozumiał jego smutek oraz uprzedzenia co do Seleny. Nie mógł być wobec nich obojętny, szczególnie pamiętając rozmowę z nią... Temat robił się nieprzyjemny, a Selena milczeniem nie pomagała. Martwił się o nich, ale nie chciał się wtrącać. Nie była to jego sprawa. Musieli rozwiązać to między sobą.
- To dobrze. Nie mogę się doczekać. - powiedział i aż westchnął na dłonie, które przesuwały się po jego skórze.
- Widzę, że masować też potrafisz... Jest coś czego nie umiesz, Jun? - spytał się go uszczypliwie, ale nie miał nic złego na myśli, wszak cały czas się uśmiechał, droczył się widocznie i tym samym chwalił jego umiejętności.
- Tak. Bardzo w porządku. Tak jak powinno być. - przyznał szczerze, ale jego serce może i biło prędzej niż zazwyczaj, to biło miarowym rytmem, nie ze strachu, a z uczuć jakie między nimi były. Nie potrafił się nadziwić, jak prędko do siebie wrócili. Jakby nigdy się nie rozstali. Oczywiście nie przeszkadzało to Feniksowi, który cieszył się niezmiernie z bycia u boku Qilina. Miał tyle słów do wypowiedzenia, a nie wiedział od czego zacząć.
W końcu podniósł się do siadu i obrócił do niego przodem.
- Kolei na ciebie. - odparł poważnie, jakby mu groził, ale zaraz delikatny uśmiech wstąpił na jego twarz. Udał się po czysty ręcznik i świeżą wodę do łazienki, by móc obmyć swojego kochanka. Mógł wtedy bezczelnie go podotykać i popodziwiać...

@Louis Moreau


_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Selenka i konflikt... Z nimi rzeczywiście przyjdzie Ci się jeszcze zmierzyć. Miałeś do niej żal - nie dlatego, że zrobiła coś strasznego - znając mindset brata byłeś w stanie to zaakceptować. Najbardziej zabolało Cię jej milczenie oraz lekkość z jaką do Ciebie potem podchodziła: swawolnie, zaczepnie i ciepło, zupełnie jakby nic nigdy się nie wydarzyło. W taki czy inny sposób stała się w Twoich oczach kłębkiem prawdziwego chaosu, nad którym nie potrafiła zapanować. Wyczytane wspomnienia pomogły Ci troszeczkę ją zrozumieć, lecz co do jednego piękny Feniks miał całkowitą rację. Kluczową rolę odgrywała rozmowa.
W Waszym przypadku również...
- Skoro tak to... Pozwolę nanieść Ci na nie coś jeszcze. Listę rzeczy, których nie potrafię, o ile uda Ci się je odgadnąć. - zaczepką na zaczepkę - inaczej Weiowi odpowiedzieć się nie dało. Oczywiście faktycznego przytyku wykopać z dialogu szło tyle co nic - całe okrąglutkie zero ukryte przez Louisa, który przytakując na słowa syna, usiadł głębiej na łóżku, uważając, aby żadna z kropel na obecna na jego ciele nie pobrudziła pościeli bardziej niż w czasie niedawno odbytych małych figli.
- Tobie talentów również nie brakuje. Chcę je poznać. - kiedy już przyjąłeś dogodną pozycję - gdy woda zmoczyła ręcznik i gdy ręcznikiem tym dłonie zaczęły obmywać ciało, wypuściłeś kolejne słowa w akompaniamencie westchnięcia aprobaty. Rozwalony niczym kot, pozwolileś sobie na leniwe przeciągnięcia, wyciągnięcia... Na wszystko to, co wprawiło każdy mięsień w ruch: jego napięcie i wyostrzenie dla uciechy oczu wygłodniałego Feniksa.
- Wszystkie.- dodane w gwoli ścisłości, gdyby Weiowi coś umknęło - znów zaczepnie, ale i z ckliwszym akcentem. W podobny sposób: rozczulony i łagodny, taksowaleś ruchy rąk potomka, który dokładnie i z grają obmywał skórę.
Pod wpływem przyjemnych bodźców jej powierzchnię przeszył dreszcz - mięśnie natomiast wpierw napięte zaczęły powoli uginać się pod jego palcami. Przyjemność była na tyle duża, aby doprowadzić do całkowitego rozwalenia się na łóżku. Unoszący się w powietrzu zapach Jaśminu również relaksował.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wyjawienie sekretów i wyjaśnienie niedomówionych spraw było kluczowe. Obawy Seleny i odkładanie tego sprawiały, że te napięcie narastało. Księżycowa Pani była ostatnią osobą z którą Qilin się znał od dawien dawna. Wei rozumiał więc, że ciężko było kogoś tak po prostu odtrącić, zostawić, nie chciał by Jun stracił kolejną ważną dla niego osobę... Samotność była okropna i tak, mieli siebie nawzajem, ale nie wiedział czy by mu wystarczył.
- Mmmmm... Z chęcią więc przyjmę te wyzwanie, odkrycia czegóż to pragniesz... - wymruczał z zadowoleniem i zaraz zabrał się za dopieszczanie go, myjąc go starannie ręcznikiem. Ostrożnie przesuwał materiałem po jego skórze, jakby ją czcił, przemywał i ocierał go z całego tego zajścia. Nie mogło zostać nic poza zapachem, którym obaj pachnęli tak samo.
- Moje talenty? Z chęcią ci je osobiście zademonstruje, Jun. - powiedział rozczulony tymi słowami. Cała sytuacja wprawiała go w naprawdę dobry nastrój. Ulgi i zrozumienia. Burzowe chmury na tą chwilę się rozwiały i odsłonił na chwilę te ciepłe promienie słońca, które ogrzewały ich dusze. Tego im było trzeba w tym momencie.
- Tak. Każdy, nawet najmniejszy... - szepnął i ucałował go w tors, a następnie w brzuch. Delikatnie z namaszczeniem. Był to pieszczoty mające na celu zapewnić Junowi komfort. Nie był już sam, tak samo jak Wei. Mieli siebie nawzajem. Był tutaj by go wspierać.
Dopieścił go więc starannie czyszcząc jego skórę, a potem usiadł obok niego na łóżku, poprawiając ręką włosy. Były i tak ułożone w nieład więc za wiele nie musiał zmieniać. Gorzej było z rozmazanym nieco makijażem.
- Nawet nie wiesz jak nie chce mi się wracać na tamtą salę... - przyznał mu szczerze i pogładził delikatnie ręką pomostku, przesuwając ją na pierś gdzie biło serce.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Czekała Was sroga rozmowa, ale Ty mój Feniksie... Ciebie ona nie dotyczyła. Wam przyjdzie się rozmówić w innej konwersacji, a tymczasem... Nie przestawaj robić tego, co właśnie czyniłeś - nie urywaj dotyku, nie odwracaj wzroku... Och... Jakże łasy byłeś na wszelkiego rodzaju pieszczoty: cielesne i słowne. Lgnąłeś do nich niczym ćma do światła - skory do wszelkich ustępstw po odpowiednim połechtaniu ego. Nie, nie, do narcyza się nie umywałeś - pusto rzucone w eter łakocie nie miały szans na dotarcie – przeto musiały wpierw zostać spełnione odpowiednie warunki: szczerość i emocje. Właśnie dlatego nie na wszystko uginały Ci się kolana - największą moc sprawczą miał swego czasu harem - dziś to berło do czarowania dzierżyło kilka osób, a najbliższą na ten moment byłeś właśnie Ty... Wei.
- Wpierw odgadnij to, czego nie potrafię. Za każdą dobrą odpowiedź zdradzę Ci jedno ze swoich pragnień. - Qilin nie słynął ze swoich umiejętności dyplomatycznych – na pewno nie wśród Rady i innych wampirów.
Przeżyte lata jako Cesarz wycisnęły z niego wystarczająco, aby chcieć dobrowolnie odejść w cień. Brak blasku i należnych honorów - wampir nie ronił za nimi łez, odnajdując uwielbienie w innych znacznie ciekawszych sytuacjach – na przykład taka jak ta... Prócz tego działania z tak zwanego boku niosły ze sobą worek kilku innych zalet: brak czepialstwa, pełnej palety wiedzy na temat swojej osoby, a przede wszystkim ogromną swobodę. Ją Qilin cenił najbardziej - zarówno u siebie jak i u innych istot. Taka niezależność otwierała wiele dróg, a do tego... Pozwalała na prowadzenie wielu ciekawych gier, o które nikt przy zdrowych zmysłach nigdy by go nie posądził. Gra słów także się do tego zaliczała.
- Podoba mi się sposób, w jaki wypowiadasz moje imię. Na Twoim języku leży tak... Miękko. - i słodko zarazem... Z tego zadowolenia pozwoliłeś powiekom opaść na ślepka, przymykając je i poddając się przyjemnym zabiegom pielęgnacyjnym: przodu, tyłu, gdzie tylko Wei miał kaprys i ochotę dotykać.
Wobec błędnej wędrówki jego oczu, ust i rąk nie wyrażałeś absolutnie żadnego sprzeciwu - wręcz przeciwnie. Sam poniekąd podsuwałeś się pod zręczne palce: ot spragniony smaku dodatkowych bodźców, na które aż zwilżyłeś różowe wargi. Nie było w tym żadnego podtekstu - może malusieńki, lecz nie z wydźwiękiem nawołującym do poddania się kolejnej namiętności. To bardziej przypominało aprobatę wysoce zadowolonego kocura, który leżąc brzuchem do góry, pozwalał ludzkiej marionetce na absolutnie wszystko.
Przez ckliwe pocałunki wampir ani myślał się ruszyć. Za to westchnął zmysłowo, wplatając również dłonie w zmierzwione włosy sprawcy całego zamieszania. Największe dreszcze uderzyły w jego ciało w momencie ucałowania kilku szczególnych miejsc: lewej piersi, pod którą widniał tatuaż księżyca oraz brzucha – rejonu wyjątkowo wrażliwego na wszelkiego rodzaju pieszczoty. Pobudzony ciepłem warg mężczyzna napiął na nim wszyściutkie rządki mięśni, doprowadzając do spłynięcia po nich letnich kropel wody, które Wei pozostawiał na skórze po każdym przetarciu jej wilgotnym ręcznikiem. Przerwany rytuał i powrót do szarej rzeczywistości nie spotkał się z radosnym przyjęciem, a wyraźnym grymasem wpełźniętym na azjatyckie lico.
- Idea dzisiejszego bankietu jest szlachetna, wykonanie niejako też. A jednak ku wszystkiemu żywię mieszane uczucia. Niemniej... Wkrótce będziemy opuszczać to miejsce – razem. - rzekłeś po podniesieniu się i usadzeniu na łóżku - z nieprzypadkowym naciskiem na ostatnie słowo. Do niego dodałeś gest – przeczesania pachnących włosów Weia, polika oraz...
- Ubierz się, a ja pomogę Ci z resztą. - przecież nie mogłeś wypuścić syna w takim stanie.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Widok Juna w tak błogim stanie pieszczot był niebywały. Każdy dotyk Feniksa był niczym muśnięcie piórami skóry - delikatny i czuły, lekko łaskoczący. Było to jednak nic więcej jak niewinne zaczepki, mające tylko łechtać ego odbiorcy i sprawiać przyjemność. Wei był naprawdę szczęśliwy, że Qilin go potrzebuje, że go chce. Może nie do końca dobrze zaczęli, ale obaj nie byli święci i choć Wei był zły nie mógł za długo się gniewać. Wiatr przeszedł naprawdę wiele, widział wspomnienia z wojny... Były bolesne i smutne. Rozumiał go kompletnie dlatego mu też wybaczył. Los ich obu źle potraktował, ale w końcu byli tutaj razem. Znowu.
- Tak? Obiecujesz? Zrobię ci listę... - mruknął z uśmiechem do niego, ale zamierzał to oczywiście wykorzystać. Był ciekaw pragnień Juna. Chciał je spełniać. Zależało mu w końcu na wampirze, nie mógł dać się mu ciągle rozpieszczać.
- To dobrze, zamierzam go często używać... Na osobności. Nie podzielę się tak ważną informacją z nikim. - powiedział mu spokojnie i złożył jeden z pocałunków na jego udzie. Wycierał go jednak dalej, pieczołowicie się starając, by nie pominąć żadnego fragmentu i móc bezkarnie sobie na niego popatrzeć oraz podotykać. Ciężko mu się było nasycić tak krótką chwilą, ale wiedział, że musiał być teraz cierpliwy.
Gdy skończył, odłożył wszystko na bok i gdy Jun usiadł, przytulił się do niego jeszcze na chwilę.
- Nie przepadam za takimi zgromadzeniami. Duże skupisko wampirów w jednym miejscu zwraca uwagę... - przyznał szczerze do niego. Nie ukrywał, że nadmiar wampirów w otoczeniu przywoływał mu na myśl te negatywne wspomnienia, ale wiedział, że to nie to samo. Jednak wrażenie, że coś może pójść nie tak pozostawało.
- Razem... - mruknął po chwili rozmarzonym tonem głosu, ale w końcu wstał i zaczął się ubierać z powrotem w każdy ciuch - nawet harness wrócił na swoje miejsce, ale luźniej opinający jego tors. Zakrył to wszystko szatą i założył półprzeźroczysty jedwabny płaszczyk.
- Wystarczy, że pozbędę się makijażu Jun. Nie mam ze sobą paletki, by to poprawić. - niezbyt mu też zależało, skoro mieli niedługo opuszczać to miejsce.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Pomijając to, jak błogo i dobrze było Ci tutaj, ukazałeś rządek ząbków z kłami na czele w szerokim, zaczepnym uśmiechu. Powiedziane, obiecane - danego słowa łamać nie planowałeś, co innego dobrowolne oddanie się w czyjeś łapki. Z dwóch stron medalu, każda była Ci przychylna - w taki czy inny sposób oferując niezapomniane doznania. Nie każdemu przysługiwał ten przywilej - nie każdemu byś na coś takiego pozwolił, ale Wei każdym nie był, o czym zapewne wiedział od dawna - na pewno jeszcze za czasów swojego ludzkiego życia. Jako jeden z niewielu zdołał zwrócić na siebie Twoją uwagę na tyle mocno, byś chciał aranżować z nim prywatne spotkania.
- Dziękuję. - Jun doceniał gest syna. Chociaż nie wstydził się imienia, nie pędził do jego rozpowszechnienia się na cały Paryż. Może to i głupie, ale dla niego przyjęcie nowych personaliów było niejako odcięciem od przeszłości - przynajmniej do czasu pełnej akceptacji wydarzeń. Chociaż część z nich Wei zdołał poznać po wypiciu krwi, te dalsze wciąż pozostawały zagadką. Jun nie zamierzał niczego ukrywać, ale też nie chciał obarczać syna własnymi wątpliwościami. Wolał rowziazac je sam, a w trakcie i zająć się potomkiem, aby wynagrodzić mu cały stracony czas.
- W porządku, rozumiem. Popracujemy nad tym  - abstrahując od rozczulenia troską, z jaką obchodził się z Tobą Wei. Gdy tylko zyskałeś okazję, ponownie zlapałeś ptaszynę w sidła, pozwalając jej uszom nacieszyć się muzyką bijącego serca. Znów też pogładziles włosy - jak ojciec, kochanek - jak ktoś ważny dla tej drugiej strony, która i Tobie nie była obojętna. Ot prosty gest, bez podtekstu - takie bywały niekiedy skuteczniejsze niż miliony słownych zapewnień.
- A myślisz, że kiedyś były? - wyjątkowo przyjemnie obserwowało się wampira w czasie sukcesywnego nakładania kolejnych warstw odzienia. Jun również okrył negliż - założył spodnie i top, a potem odrobinę poprawił włosy, do czego przydało się ich częściowe zmoczenie. Prócz tego w łazience znalazło się kilka przydatnych rzeczy.
- Chodź. - nie chciałeś sztampowo podejść do tematu, oj nie. Wpierw wszystko przygotowałeś - tonik, waciki i mgiełkę. Przydał się również pędzelek i świeczka - mmm... Te stare sztuczki, niemniej... W swoim planie chciałeś usadzić syna - na krześle, łóżku - gdzie tylko byłoby mu najwygodniej - oczywiście twarzą do siebie.
- Zamknij oczy. - wpierw należało obmyć twarz tonikiem - cyk ostrożnie przejechać poń nasączonym wacikiem. Nieśmiertelny działał z niezwykłą precyzją, nie pomijając żadnego skrawka. Dopiero po oczyszczeniu można było przystąpić do zabawy pryśnięcia mgielką dla zachowania świeżego wyglądu skóry i nanoszenia ciemnych kresek w kącikach oczu za pomocą pędzelka. Kto oglądał Wyznania Gejszy z pewnością będzie zaznajomiony z trickiem.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 782
Post osadzony dzieje się po wszystkich wątkach na evencie: tych zakończonych i niedokończonych. Nie wpływa na zagrożenie życia postaci: jej jakąkolwiek krzywdę psychiczną czy fizyczną. Nie blokuje również bilokacji. Jest wyłącznie informacją, którą gracze mogą, ale nie muszą wykorzystać.

Zabawa trwała w najlepsze. Zarówno na górze jak i na dolnych poziomach obiektu toczyły się rozmowy, tańce i wszystko to, co aktualnie zajmowało umysł istot nadnaturalnych. Nic nie zwiastowało katastrofy, a rzeczone żelki i ciasteczka - stanowiły wyłącznie miły dodatek do całej zabawy: nikogo nie miały prawa otruć ani zaszkodzić w żaden inny sposób. Jedynym zaskoczeniem mogło być spięcie sieci elektrycznej, które doprowadziło do chwilowej, góra minutowej utraty prądu. Zgasły światła, nagłośnienie - wszystko co “żywiło” się energią elektryczną. Wtem po zaciemnionej sali rozszedł się odgłos - przypominał uderzenie tudzież upadek czegoś bądź kogoś na podłogę - dokładnie na główny parkiet, po którym tańczyli nadnaturalni – potem wrócił prąd.
Oczom wszystkich zebranych na sali głównej (balowej) miał ukazać się trupek: dla jednych człowiek nieznany, innych – przede wszystkim z rodu organizatorów bankietu: Tomas, prawa i lewa ręka samego Szczęściarza.
Ciało było pocięte w... Nazwijmy to finezyjny sposób: rana na szyi, wzdłuż rąk i na brzuchu. Całość przypominała rany tysiąca cięć. Niechlujnie rzucony mężczyzna wypuścił z dłoni coś na wzór klucza.
- Drogie Panie... Drodzy Panowie – Mili wszyscy! Radujcie się bankietem miast niszczyć moje dzieło! Niech to ciało będzie Wam przestrogą. Powiadam Wam: nie rujnujcie mojej sztuki, bo ja i tak ją dokończę! - w nagłośnieniu głównej sali – i zapewne tym na dole, z którego korzystał DJ, rozbrzmiał się donośny męski głos. Jego właściciela nigdzie nie było widać, ale kto wie - może był blisko? Ten sposób morderstwa i paranoja w głosie. Czy mógł to być morderca z Paryża? Czy w ten sposób sprawdziła się wiadomość, którą Sahak swego czasu wysłał do Szczęściarza?
Po przemowie głos umilkł. Wszystko tak jakby pojawiło się szybko i zniknęło szybko: wróciło do... Względnej normy z dodatkiem trupa?

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei z początku starał się nie wychylać, ale mimo to zafascynowany możliwością poznawania sztuki aż z zadowoleniem chłonął wszystko co oferował mu Wiatr. W porównaniu do reszty osób, on nie był tylko zainteresowany wampirem i obopólnymi korzyściami. Dla niego liczyło się też coś więcej. Jun z łatwością mógł wyczuć, że Wei po prostu był sobą i nikogo przed nim nie udawał, by zdobyć jego przychylność.
Nie chciał zdradzać coś tak osobistego. Sam Qilin nie zdradził mu swojego imienia od razu, musiało więc być dla wampira bardzo ważne. Wei potrafił szanować czyjeś sekrety. Był zaszczycony znając je teraz.
Słuchał z chęcią bicia jego serca i chłonął zapach jego ciała. To mu wystarczało do szczęścia. Ta bliskość. Szczególnie teraz gdy byli ponownie razem. Jeszcze nie tak jakby Wei to sobie wymarzył, ale kiedyś poruszy znowu ten temat. Niedługo...
- Nigdy nie były. Nie jesteśmy stworzeni do życia w dużych społecznościach. To zbyt zwraca uwagę. - przyznał szczerze do niego, podczas gdy poprawił swoje ubrania starannie. Obserwował też Qilina, którego ciało zasłonił warstwy ciuchów. I tak czy siak wyglądał nieziemsko.
Feniks podążył za nim i usiadł na krześle. Wpatrywał się w swojego Stwórce uważnie i pozwolił mu działać. No proszę jaki przygotowany na wszelkie okazje. Niechętnie lecz ufnie zamknął oczy i pozwolił się umalować. Co jak co, ale był pewny umiejętności swego mistycznego stworzenia. Wiatr zawsze miał nienaganny wygląd. Wei nauczył się tego z czasem, szczególnie podczas swojej kariery było mu to potrzebne. Godziny kursów i treningów na sobie. Potrafił robić naprawdę imponujące makijaże, tak samo jak świetnie potrafił malować czy rysować.
- Pamiętasz dokładnie całe swoje życie? Jak byłeś mały też? Ciekawe jak mały Jun wyglądał... - mruknął z uśmiechem na ustach, ale Wei mało co pamiętał swoją rodzinę i ludzkie życie. Na pewno nie pamiętał za wiele z tego gdzie się wychowywał za młodu. Możliwe, że po prostu chciał zapomnieć, po utracie bliskich, bo wspomnienia bolały.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Izolacja nie zawsze niosła ze sobą zbawienie: przekonałeś się o tym, gdy wraz z bratem wyruszyliście na spopieloną ziemię w czasach brudnej wojny. Na nic się zdało unikanie kontaktu z ludźmi - ich mord również nie przyniósł wielu korzyści. Jego złapano - Ciebie później też. Gdybyś miał wyrazić swoje zdanie, to byłoby ono czymś w rodzaju równi pochyłej - żyj samotnie, zginiesz szybko - wychodź przed szereg – poczujesz deszcz kamieni. W finalnym rozrachunku każdy tryb istnienia niósł ze sobą dobre i złe strony - liczyło się to, w jaki sposób dana jednostka potrafiła je wykorzystać. W Twoim przypadku sprawdzało się od dawien szlifowane wtapianie w tłum, które wykorzystywałeś po dziś dzień.
- Mylisz się... Nie jesteśmy stworzeni do życia ponad nimi, ale wśród już bardziej. To kwestia zrozumienia i zdolności adaptacji. Tylko dzięki nim możemy uniknąć... Wielu nieprzyjemności. - Chińczyk nie chciał wystraszyć potomka - besztać go za jego słowa również nie miał zamiaru.
Wyznanie szczerej obawy przyjął ze spokojem – i z takowym też odpowiadając: słowami własnego doświadczenia i niejako rady, mającej chronić syna przed złem tego świata. To, że Wei nie był już sam tylko ułatwiało sprawę - to, że w dalszej bądź bliższej przyszłości być może pozna tajniki koegzystencji i maskowania również. W takim czy innym scenariuszu jego bytność w Paryżu bytowała na wyjątkowo stabilnym gruncie – przynajmniej na razie.
I dobrze – przynajmniej mogłeś skupić się na poprawie aparycji syna.
Sztuki nanoszenia makijażu nauczyłeś się jeszcze za “życia” wśród swoich rodaków w klanie. Podobnie ja murami rezydencji, tak i w niej czczono kult pięknego ciała: gładkiej jasnej cery, wydłużonych oczu i czerwonych ust. Zgodnie z tym, o czym czytano dzisiaj w książkach o Azji i co Ty sam wychwytywałeś w innych materiałach, charakteryzacja tego typu wyróżniała dwie klasy: artystów i monarchów - dopiero potem przechodząc w szpony popkultury inspirowanej urodą demonów zza morza.
Tutaj oczywiście wybielać twarzy i szyi nikt nie zamierzał: brakowało odpowiednich komponentów. Co innego oczyszczenie cery czy nawilżenie jej przyjemną mgiełką, dającej wrażenie świeżej skóry. To, co faktycznie stanowiło nawiązanie do dawnych rytuałów, to wolne i dokładne ruchy wzdłuż kącika oka – jego wydłużenie i nadanie nieco kociego kształtu. Tak podkreślone oczy od razu przyciągały wzrok osoby drugiej – Jun się temu nie opierał, z podziwem taksując piękno i kunszt, z jakim anonimowy artysta wyrzeźbił osobę Weia.
Być może w odrobinie samolubności, lecz... Przemiana go i zamknięcie w okresie największej świetności była dla Ciebie najlepszą decyzją. A gdy do tego skończyłeś swoje dzieło...
- Każdy dzień i noc... - zachwyt nie schodził z twarzy Qilina - uśmiech zresztą też. Ostatnie dopieszczenia opierały się na poprawie włosów, a i nawet wtedy Azjata mógł wyczuć podziw – tym razem płynący z wyjątkowo przedłużającego się dotyku w czasie układania niesfornych kosmyków. A do tego jeszcze ten zawieszony wzrok na jego osobie...
- Jak? Na pewno nie tak dostojnie jak Ty. Był okropny i strasznie zadufany w sobie. Coś tam z niego zostało. - zaśmiał się, nie przerywając czynności aż do ostatniego ułożenia włoska.
Wtedy i tylko wtedy mogłeś wypuścić Weia na pożarcie tłumom.
Jeszcze tylko ogarnięcie pokoju i mogliście się zbierać.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei nie miał problemów we wtapianie się w otoczenie. Niestety gdyby nie został sławny to by Louis miał problem go znaleźć. Miał wiele imion i nazwisk. W wielu miejscach też mieszkał. Wszystko było jednak chaotyczne do czasu aż nie postanowił wziąć się za aktorstwo i śpiew. Szybko zdobył sławę i "choroba" wcale mu w tym nie przeszkadzała. Był zaskoczony tym jak inni mogli się dostosować to tego gdy bardzo chcieli go na scenie czy w swoim serialu albo filmie. Wszystko było możliwe dla większego zarobku. Oczywiście parę razy za dnia na chwilę się pojawiał. Odpowiednie kremy i ustawienie cieni na scenie bardzo ułatwiały zadanie. Nikt nic nie podejrzewał.
- Chodziło mi o nasze społeczności, Jun. Duże skupisko wampirów zbyt by zwracało uwagę, ale tak, gdy się wtopimy to nikt nic nie zauważy. Choć niekiedy wampiry nie chcą żyć w ukryciu, ale to pewnie wiesz. Z moich wspomnień. A mi kariera się udała. Nikt nic nie podejrzewał nawet. - mruknął do niego cicho i uśmiechnął się lekko. Nie narzekał na swoje życie. Było jakie było. Monotonne i nudne, puste. Udawał, że się śmieje, że jest szczęśliwy, że się dobrze bawi. Zajmował myśli treningami.
Feniks jednak nie zamierzał odchodzić. Przy Qilinie czuł się najlepiej. W końcu oddychał swobodnie.
Dawał się mu umalować, ufając jego doborowi makijażu. Nie potrzebował się wybielać. Był dość blady, nawet za życia. Taka już była jego uroda. Bardzo niezwykła jak na zwykłego człowieka. Jego rodzina wszak nie wywodziła się z żadnego ważnego rodu.
Przemiana go w wampira była decyzją, nas którą długo nie myślał. Miała więcej plusów niż minusów. Szczególnie, że już wtedy czuł coś do Louisa. Oczywiście cieszył się, że to na niego spadł ten zaszczyt. Jednak po przemianie niewiele się zmienił. Nadal był tym samym Jaśminem, tylko bardziej głodnym. Nie narzekał. Nigdy.
- Tak? Ciekawe jakim cudem. Masz aż tak dobrą pamięć? - spytał się go z uśmiechem i patrzył w te jego piękne oczy pełne zachwytu. Czuł się naprawdę ciepło w środku. Otaczało jego ciało i ogrzewało je. Nie chciał więcej pozbywać się tego ciepła.
- Aż tak? A to czemuż? To musiało oznaczać, że miałeś nie mało pieniędzy. Byłeś aż tak nieznośny dzieckiem? - spytał się go rozbawiony i wstał, by ucałować Qilina w usta delikatnie. Była to zapowiedź naprawdę interesujących dni. Wei oczekiwał pieszczot i bliskości od swojego Stwórcy. Zaraz jednak zaczął ogarniać pokój, po ich zabawach, by chociaż trochę wyglądał ak dawniej.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Szukajcie, a znajdziecie – dawaj Pan ten kłębek wyzwań, chętnie się go podejmiemy. Przed rozpoczęciem szalonego wyścigu - złap mnie, jeśli potrafisz, poprosimy jedynie o zbiór zasad, które mogliśmy naginać wedle własnego widzimisię. Współczesność złotą erą popularności - to prawda, że miałbyś lekkie problemy z odszukaniem syna, gdyby nie został gwiazdą - chociaż? Wielu nadnaturalnych nie zdawało sobie sprawy, jak trudne było zacieranie własnych śladów - złam to przez: praktycznie niemożliwe. Dawniej jeszcze być w to uwierzył - po wystąpieniu Inkwizycji nabrałeś szacunku do sztuki tropienia po najciemniejszych zakamarkach z minimalną ilością danych do wykorzystania. To, czy ujmowałeś synowi umiejętności: odpowiedź brzmi – nie.
- To prawda, chociaż kiedyś istniało wiele mniejszych i większych rodów. Każdy niejako przeplatał się przez ludzkie palce, bardziej lub wcale ingerując w życie ludzi. Sporo ryzykowałeś, podejmując się kariery. Niemniej cieszą mnie Twoje sukcesy i pamięć o zachowaniu ostrożności. Z dwóch stron, wolę na żywo obejrzeć Twoje osiągnięcia. - odczytywanie wspomnień nigdy nie zaliczało się do sztuk łatwych. Wymagało wielu lat praktyk i hartowania skupienia. Gdy jednak przekraczało się próg mistrzostwa, wszystko nabierało zupełnie innego tempa - było momentami zbyt proste.
Nic Louisowi po odczytanych wspomnieniach i sekretach. Chciał to wszystko poznać sam – bez pomocy “magicznych” sztuczek – picia krwi i grzebania w przeszłości Weia. Jego celem było klasyczne poznanie: wolne, mocno rozciągnięte w czasie, przy kubku dobrej herbaty w otuleniu nutami przyjemnej muzyki. Niezależnie od tematów - dobrych bądź złych - wyłącznie droga licznych rozmów prowadziła do prawdziwego poznania drugiej osoby. Ona i tylko ona, nie zaś żadne nadnaturalne zdolności.
- Jak na 1100 lat przeżycia to całkiem niezłą. - cyk: i tutaj rzuciłeś śliczną puentę. Nigdy wcześniej nie zdradzałeś swojego prawdziwego wieku Weiowi - aż do teraz. Jak się nad tym zastanowić, to w sumie sam nie wiedziałeś, czemu, w końcu Twoje lata nigdy nie stanowiły wielkiej tajemnicy. Wzruszając ramionami na własne niedopatrzenie, odsłoniłeś kartę z tej konkretnej talii – pod nią do odkrycia leżało mnóstwo innych. Kto wie, czy i tych nie raczysz ukazać oczom uwielbionego Feniksa.
- Tak naprawdę to nigdy się nimi specjalnie nie przejmowałem. Sprawami finansowymi zajmowali się inni reprezentanci mojego rodu, w którym się urodziłem. - a skoro o tym mowa: prócz ciepła i miękkości tonu – spokojnego i rozczulonego spojrzenia, swoimi słowami zdradziłeś coś jeszcze: mianowicie pochodzenie. Gdyby się nad tym zastanowić, to czyż nie wydawało się dziwnym brak żadnej blizny po ugryzieniu? O ile Ty Feniksie swoją miałeś nosić do końca życia, o tyle Twój śladu po ukąszeniu nie posiadał, a to oznaczało jedno. Był jednym z niewielu potomków, którym udało się przyjść na świat drogą “naturalną”, wampirem “czystej starej krwi”, zrodzonym z nieśmiertelnej matki i nieśmiertelnego ojca.
Wielce szlachetny – jak widać nie każdemu soda uderzała do głowy - On nie wywyższał się z powodu pochodzenia. Był zwyczajny – po prostu sobą - z wadami oczywiście, ale i cząstką człowieczą, której nigdy się nie wstydził, nawet teraz, po ukazaniu jej pod postacią mnóstwa czułych gestów wobec Weia.
- Jeśli zechcesz, opowiem Ci o swoich “dziejach”, ale w zamian, będziemy musieli spojrzeć i porozmawiać o Twojej przeszłości. - na świecie panował balans - między nimi również. Jun nie chciał gdybać wyłącznie o sobie. Interesowała go osoba Feniksa – jego dzieje, wzloty, upadki – wszystko, co choć już ujrzał, pragnął poznać z jego ust.
- Gotowe. - a tymczasem... Zabiegi pielęgnacyjne i porządkowe chyliły się ku końcowi.
- Chyba wszystko wygląda w porządku. - poza nimi, pokój na powrót stał się “świeży” - no może z małymi brakami. Brudną pościel wampir specjalnie odłożył na bok, aby dać w ten sposób sygnał pracownikom do zabrania rzeczy do pralni. Prócz tego całe pomieszczenie zostało wywietrzone – ot dla odświeżenia i pogody ducha. Teraz mogli się już zbierać.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei postawił wszystko na jedną kartę. Załatwił sobie stosowne papiery, by móc nie sprawiać żadnych podejrzeń. Do kariery nie była mu potrzebna rodzina ani układy. Liczyło się jak wyglądał i czy miał talent, a z wampirzymi zdolnościami prędko osiągnął zamierzony efekt. Oczywiście nie było łatwo, ale też nie był osobą, która potrzebowała dużo od życia. Nie było więc skandalów i się pilnował, co było na rękę agencji. Prędko zyskał popularność i szerokie grono fanów. Chciano go dosłownie wszędzie... A on mógł wybierać co chciał robić.
- Nie było innej opcji. Będąc gwiazdą miałem ochronę. Była mi potrzebna. - powiedział do niego spokojnie, ale wśród tych najbliższych miał wynajętych wampirów i wilkołaki. Wolał się zabezpieczyć, a spore sumy skutecznie zdobywały lojalność, a Wei miał spokój.
Słysząc jednak ile ten ma lat aż teatralnie zakrztusił się i zakaszlał.
- Ała... Zabolało... - odparł z krzywym uśmiechem, udając tenże ból, jednakże podejrzewał Louisa o wiekowość. Był zbyt... Niezwykły, by być kimś młodym. Zbyt dojrzały i oddany sprawie. Zawsze sprawiał wrażenie kogoś doświadczonego. Wiedzącego czego chce od życia.
Kolejna informacja także go nie zaskoczyła. Podejrzewał to już od dawna. W końcu miał przyjemność oglądać nagie ciało Juan praktycznie z każdej strony i nie widział nigdzie śladów po ukąszeniu. Miał co do tego kilka pytań, które zawsze go ciekawiły, ale Wei nigdy nie trzymał się blisko innych pobratymców. Zwykle był dość zdystansowany, szczególnie po tamtym incydencie z przeszłości.
- O mojej przeszłości? Dobrze. Nie mam nic przeciw. To będzie prawie równa wymiana. - odparł poważnie, ale z nadzwyczajnym spokojem. Nie obawiał się rozmowy o tym co było kiedyś. Nie były to wydarzenia, które jakkolwiek mógł zmienić. Nie uważał jednak, że jego 80 lat życia umywało się do ponad tysiąca Juna. Gosh... Czuł sie przy nim jak dziecko.
- Dziękuję. - mruknął zerkając w lustro i wstał, by ponownie dłonią musnąć jego policzek, ale oczy zawiesił na ranie po ugryzieniu na szyi wampira, którą tam zostawił. Och jakże był z siebie dumny.
- Wracajmy... Będziemy jeszcze mieć czas potem. U ciebie. - zapewnił go i obaj ruszyli na dół.

@Louis Moreau

z/t oboje

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Sponsored content


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach