Zabawy w kotka i myszkę

2 posters

Go down

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
    17.10.2022 || Jakieś lasy w Szwajcarii.
   Wywiało mnie okropnie daleko. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio znalazłem się poza Francją. Lubiłem podróżować, to oczywiste, niemniej jednak w niedalekiej przeszłości preferowałem znane mi okolice. Poza tym Francja już od wielu lat cieszyła moje oko i ducha. Nie wiedziałem, w czym kryło się to moje uwielbienie dla tego kraju, niemniej jednak nie chciałem tego zgłębiać. W tym jednak momencie powód opuszczenia przeze mnie przybranej ojczyzny był ważny i nie mógł zwlekać. Chodziło bowiem o życie kogoś bardzo mi bliskiego. Nie przywiązywałem się łatwo do kogokolwiek. Żeby zaskarbić sobie mój szacunek i uznanie trzeba było czekać wiele lat, jednak dla nieśmiertelnych nie było to nic trudnego. Z ludźmi było jednak inaczej. Szybko przemijali i przywiązanie się do nich graniczyło z prawdziwym cudem. Nigdy nie sądziłem, ze uda mi się polubić człowieka, biorąc pod uwagę natury naszych dwóch ras. Mężczyzna, którego jednak obdarzyłem pewną nicią sympatii wpadł w poważne problemy.
   Wiedziałem, że relacja taka jest problematyczna i ryzykowna, ale pilnowałem się ze swoją naturą. Pech jednak chciał, że mężczyzna zaczął zagłębiać się w to wszystko zbyt daleko i w końcu zrozumiał, że ma do czynienia z siłami, które dość mocno przewyższają zdolności zwykłego człowieka. Wpadł przez to w kłopoty, z których to postanowiłem go wyciągnąć.
   Spacerowałem leśną ścieżką, gdy moim oczom ukazała się tajemnicza sylwetka. Nie wiedziałem, czy postać czekała na mnie, czy też był to wytwór mojej wyobraźni. Ostrożnie się zbliżyłem. Nie czułem lęku. Niewiele było istot, które byłyby w stanie wyrządzić mi jakąkolwiek krzywdę. Z każdym kolejnym krokiem obraz nieznajomej sylwetki się rozjaśniał i wszystko powoli zaczynało układać się w całość.
   – Osamu, wspaniale cię widzieć w tym lesie – rzuciłem na powitanie, a na usta przywdziałem swój najserdeczniejszy uśmiech. – Co cię tu sprowadza? –zapytałem, by pozbyć się lub potwierdzić podejrzenia.

@Osamu

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Nad niektórymi sprawami nie należy wiele się zastanawiać. Zwłaszcza nad tymi, które wynikają z codziennej rutyny, bowiem w pewnym momencie życie zaczyna tonąć w niepotrzebnych dywagacjach i nijak można ruszyć do przodu. Pojawia się nadmierny lęk, bo każdą drobnostkę umysł chce roztrząsać i rozbijać na atomy, dążąc do pierwotnej prawdy, a tej nie sposób jest uchwycić. Owszem, można się zastanawiać czy sprawy pokroju szczotkowania zębów należy porównywać z pozbawieniem kogoś życia, ale czy to ma sens, jeśli i jedno i drugie trzeba wykonać? Przyjmując nową rolę wraz z całym jej ciężarem, zacząłem dość powściągliwie odnosić się do spraw, którym być może powinienem poświęcać więcej uwagi i miast czerni i bieli dostrzegać również odcienie szarości. Tu na nie nie było miejsca i rozumiem to doskonale, być może dlatego nadaję się do wymierzania sprawiedliwości bez zbędnego pytania o odczucia delikwentów. Szczerze, bardzo mało obchodziły mnie racje indywiduów wyraźnie przekraczających wyznaczone zasady. Bezwzględność? Nie, nie nazwałbym tego bezwzględnością. Myślę, że chodzi tu bardziej o ogólne postrzeganie porządku, jaki powinien panować na świecie. Niektórych rzeczy nie należało mieszać dla obopólnych korzyści każdej ze stron. Cóż więc? Wybór mniejszego zła? Śmieję się cicho pod nosem i wędruję dalej, przedzierając się przez knieję. Mam sporo czasu na to, by myśli płynęły swobodnym nurtem. Szukam swojej ofiary, ale nawet przy tym nie spieszę się wyjątkowo, bowiem trop jest świeży i drapie podniebienie, drążąc dalej ciało charakterystycznym mrowieniem. Kryję się w cieniu i niemal zupełnie bezszelestnie idę półdziką drogą. Gdzieś w oddali majaczy oświetlenie głównej arterii drogi. Jeszcze trochę i będę musiał ją przeciąć.
Dlaczego nie korzystam z samochodu? Chyba nie ufam żadnej maszynie na tyle, by powierzyć jej powodzenie misji. Jestem staromodny. Wydłużam tym czas całej operacji, nie pozwalam jednak nikomu podważyć kompetencji i zawsze dość twardo obstaję przy swych przyzwyczajeniach. Osoby, które znają mnie lepiej i często przebywają w moim otoczeniu, przyzwyczaiły się, że muszą przełknąć gorzką pigułkę uporu, który prezentuję. Z czasem zacząłem odczuwać wypływającą z owego faktu satysfakcję.
Sucha trawa zaczyna szeleścić i uginać się pod ciężarem moich kroków, bo ze ścieżki przechodzę na polanę, by następnie znów zagościć na ubitym trakcie. Nie spodziewam się czyjejkolwiek obecności. Las żyje po swojemu, tętni odgłosami nocnych stworzeń. W pewnym sensie jestem jednym z nich, co pokrzepia mnie i sprawia, że nieco wydłużam swój krok, dążąc do konfrontacji. Znajduję się jeszcze jakiś kilometr od domku wypoczynkowego, w którym spodziewam się odszukać moją ofiarę. Rzadko bawię się w aktora i wciągam kogokolwiek w grę – wolę rozwiązania bardziej bezpośrednie. Nie mam pojęcia, co mnie czeka na miejscu, choć nie sądzę, by była to wyjątkowo trudna sytuacja. Raczej rutynowe, niezwykle proste zadanie. Sprawa jednak komplikuje się, kiedy wyczuwam czyjąś obecność. Spinam się. Barki sztywnieją, podobnie jak wyprostowany kręgosłup, ale próbuję zachować naturalność. Wyglądem przypominam raczej wędrowca, obserwatora przyrody, dlatego nie martwię się, że ktoś nabierze podejrzeń, dlaczego znajduję się w lesie o tak przedziwnej porze. Zresztą, wątpię, by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach zaczepiał nieznajomego. Chcę ruszyć dalej, nie oglądam specjalnie, zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy słyszę znajomy głos. Przeszywa mnie chwilowa nerwowość i zawahanie. Nie. Takie spotkania nigdy nie są sprawą przypadku. Mogłem się domyślić, mogłem szukać głębiej, ale ten jeden raz coś mi umknęło.
Decyduję się wreszcie pokazać twarz, bowiem jestem pewien, z kim mam do czynienia. Robię się bardziej ostrożny i wyraźnie podejrzliwy, ale na twarz nakładam maskę zdziwienia oraz serdeczności. W środku mnie skręca i chcę prychnąć nieprzyjemnie, jakkolwiek darzę Bastiena sympatią.
Cóż za niespodzianka, Laviscount — rzucam i chowam ręce w kieszeniach. — Los bywa przewrotny — dodaję i myślę zaraz, że nie wierzę w jego moc, zwłaszcza dziś. Zwłaszcza teraz. Pyta mnie o powód wędrówki, więc śmieję się krótko. — Mniemam, że to samo co ciebie: czyste powietrze. — Robię to trochę złośliwie, patrzę na niego uważnie i mrużę oczy. Podchodzę dość blisko.

@Bastien Laviscount

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
   Zazwyczaj nie starałem się myśleć za dużo na temat rzeczy, które nie były mi do szczęścia potrzebne. Dni trosk chciałem zostawić już za sobą. Miałem bowiem wszystko, czego mógłby chcieć człowiek, nie brakowało mi nic. Oczywiście wampirze życie miało swoje minusy, jednak bledły one przy możliwościach, które to życie oferowało. Czasem jednak, w porywach słabości, łapałem się nad dywagacjami na temat tego, co byłoby, gdybym pozostał do końca człowiekiem. Choroba wyniszczyłaby mi płuca do tego stopnia, że utopiłbym się we własnej krwi. To pierwsze przychodziło do głowy. Innej możliwości nie byłem w stanie sobie wymyślić. Wciąż pamiętam te chwile, chociaż miało to miejsce półtora wieku temu, jak leżałem przemoknięty od deszczu i targany dreszczami gorączki. Wtedy nie miałem swojego życia, było ono bowiem wyrywane kawałek po kawałku. Obecnie raduję się każdą chwilą, jaka mnie spotyka, bez znaczenia czy jest ona przyjemna, czy też nie. Nawet teraz, w tym ciemnym lesie, jestem w stanie dostrzec piękno okolicy i mijających minut.
   W przeszłości las napawał mnie trwogą. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie świata innego, niż ten który znajdował się na plantacji. Morza bawełny to jedyne, co znałem. Był to jednocześnie najgorszy, ale również kojący widok, w przeciwieństwie do mroku i gęstwiny luizjańskich lasów, w których kryły się różne niebezpieczeństwa. Teraz wszystko to wygląda inaczej. Być może wynika to z po części błędnego przekonania, że nic nie jest mi w stanie tutaj zagrozić. Nie bałem się dzikich zwierząt ani agresywnych ludzi. Ze znaczną większością niebezpieczeństw poradziłbym sobie bez mrugnięcia okiem. Takie życie było wspaniałe bez strachu i trosk, a przynajmniej z niewielką ich ilością.
   – Miły przypadek – uśmiechnąłem się przyjaźnie, chociaż w przypadki nie wierzyłem, a zwłaszcza nie takie, gdy spotyka się Łowcę wampirzego klanu w miejscu, gdzie skrywa się osoba, która im podpadła. Cholera, zakląłem w myślach, domyślając się jednocześnie, że moja wyprawa tutaj nie obejdzie się bez komplikacji.
   – Nie wiedziałem, że z ciebie taki miłośnik dzikiej natury – podjąłem ten temat. Sam już nauczyłem się żyć w luksusach, więc piękno natury mogłem doceniać krótko i z daleka. Spacery po lasach by obserwować kwiatki już dawno przestały być dla mnie rozrywką. Stałem się okropny. Sam pewnie nie mógłbym siebie rozpoznać, gdybym w takim stanie cofnął się w czasie.
   Zmrużyłem lekko oczy, jednak uśmiech nie schodził mi z ust.
   – Przejdźmy się, skoro już tu jesteśmy – zaproponowałem, biorąc go pod rękę. Zbytnia poufałość z mojej strony, ale dzięki temu mogłem bezpiecznie zmienić drogę naszej wędrówki, jak najdalej od mojego przyjaciela, który będzie musiał słono mi za tę gimnastykę odpłacić.

@Osamu

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Zaczyna dziać się coś, czego zwykle nie akceptuję. Muszę płynąć ponad prawdą dla dobra dzisiejszego zadania, choć podskórnie czuję, że prędzej czy później, mój towarzysz zapragnie zdemaskować realny cel podróży. Trochę oszukujemy siebie nawzajem,  przecież doskonale znamy swoje zamiary – wprawdzie nie wiem jeszcze, co go łączy z tamtym mężczyzną, jednak śmiem twierdzić, że w żaden sposób owa zażyłość nie umili nam wieczoru. On również rozumie, co oznacza moje pojawienie się na leśnym rozdrożu. Wiadomym jest, iż spotkanie łowcy w tak dziwnym miejscu i o tak nietypowej godzinie zwiastowało same kłopoty. Renoma ciągnie się za mną bezlitośnie i budzi podejrzliwość w większości zdroworozsądkowo myślących ludzi.
Patrzę na mojego towarzysza czujnie, acz łagodnie. Zastanawiam się, ile poświęci, bym nie mógł zrealizować swoich zamiarów. Nie pozwoli sobie chyba na jawną agresję? Bastien jest mądrym wampirem, zawsze taki się zdawał. Może jednak mylnie go oceniam, lub skrzętnie krył przede mną prawdę? Mocno rozważam wszelkie możliwości, zaciskam palce schowane w kieszeniach i oczekuję jego reakcji.
Tak, to bardzo miły przypadek. Uśmiecham się kwaśno i kiwam głową – nieprędko dotrę do celu, oczywiście, jeśli założę, że nie chcę zadzierać z Leviscountem bardziej, niż to konieczne. Na kolejne pytanie odpowiadam po czasie, rozglądam się wcześniej po okolicy i biorę głęboki wdech, zupełnie tak, jakbym chciał go utwierdzić w przekonaniu, że faktycznie przybywam tu dla walorów przyrodniczych.
Owszem, całkiem oddany — przyznaję i choć może sądzić, że próbuję się z niego naigrywać, to w rzeczywistości mówię prawdę. Lubię naturę, czerpię z obcowania z nią wiele przyjemności, w szemraniu wody i wiatru odnajduję ukojenie. W nocnym niebie usłanym gwiazdami dopatruję się naturalnego porządku, ten następnie pomaga mi odzyskiwać równowagę. Lubię przyrównywać się do niestrudzonego podróżnika ruszającego w drogę, by czerpać garściami z drobnych, najprostszych rzeczy: śpiew ptaków, dojrzewające owoce, liście płynące po spokojnej tafli jeziora. Czasami tęsknię za czasami, w których mogłem podobne rzeczy obserwować w świetle wschodzącego słońca. — Gdy wreszcie dostrzeżesz jedność i zależność w świecie przyrody i człowieka, osiągniesz uspokojenie duszy — mówię to i na ustach drga mi nieco bardziej ostry uśmiech, noszący znamiona swoistego wyzwania. — Ikkyū Sōjun pisał: Powiem wam czym jest to co sercem zwiecie. To szum wiatru w gałęziach sosny namalowanej tuszem. — Spokój przenika moje słowa. — Słyszę w twoim głosie zaskoczenie, przyjacielu. Aż tak trudno uwierzyć, że potrafię czerpać przyjemność z takich doznań? — pytam, szczerze zaciekawiony. Być może rzadko kiedy pokazuję się z tej strony, choć przecież rodzina, do której należę znana jest raczej ze swej wrażliwej natury. O ile można ją tak nazwać.
Nie jestem przygotowany, że w tak natarczywy sposób będzie próbował odciągnąć mnie od zadania. Kiedy chwyta mnie za ramię, wstrzymuję na chwilę oddech, by nie pokazać po sobie zdradliwej irytacji. To byłby karygodny błąd, dlatego, zamiast protestować, pozwalam, by poprowadził mnie dalej ścieżką, przywierając do boku mojej sylwetki. Gest nie wprawia mnie w zakłopotanie. Zamiast tego zerkam na Bastiena, kierując spojrzenie nieco niżej, by pochwycić błysk w jego oczach. Wiem, że w pewnym momencie będę musiał powiedzieć stop, by powrócić do swoich zadań. Muszę jednak najpierw wybadać jego zamiary i powód, dla którego zupełnie przypadkiem postanowił wejść mi w drogę.
Więc, czy zdołałeś wypatrzyć już coś ciekawego?

@Bastien Laviscount

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
   Gra, którą prowadziliśmy, była ekscytująca. Można powiedzieć, że gdyby były inne okoliczności, to nawet mogło by być to wszystko dość przyjemne. Obecność Osamu w tym miejscu nie zwiastowała niczego dobrego, a przynajmniej dla mojego przyjaciela, który obecnie znajdował się w realnym niebezpieczeństwie. Nie podobało mi się to, ale wiedziałem, że musze w jakiś sposób temu zaradzić. Osamu wiedział również, po co się tutaj zjawiłem. Żaden z nas nie wierzył w przypadki, bo żyliśmy już wystarczająco długo, by do tego dojrzeć. Skrzywiłem się nieznacznie. Miałem bowiem plan. Wiedziałem doskonale co zrobić, żeby mój przyjaciel uniknął nieprzyjemnych konsekwencji swojego niewyparzonego języka. Teraz jednak wszystko stało pod znakiem zapytania. Nie lubiłem, gdy coś nie szło tak, jak tego chciałem. Było to niezwykle irytujące i obecność Łowcy również taka była.
   Nie chciałem się zdradzić ze swoimi zamiarami, nawet jeśli podejrzewałem, że Osamu doskonale wyczuł sytuację i świadomie daje się zwodzić. Po części dobrze to o nim świadczyło, że starał się odwlec konflikt miedzy nami w czasie, jednak z każdą kolejną chwilą wydawał się on coraz bardziej nieunikniony. Nie wiedziałem, czy udałoby mi się na tyle odwrócić uwagę wampira, żebym sam mógł zniknąć wśród drzew i dotrzeć do swojego przyjaciela przed nim. Co jednak miałbym wtedy zrobić? Wiedziałem, że mężczyzna prędzej czy później nas odnajdzie i zrobi to, co musiał. Był konsekwentny, zawsze podziwiałem w nim tę cechę. Był również skuteczny, co obecnie najbardziej mnie martwiło w tym momencie.
   – Musze przyznać, że całkiem nieźle się z tym oddaniem maskowałeś – powiedziałem, bo w rzeczywistości nie widziałem, żeby wampir kiedykolwiek oddawał się chwili na obcowanie z przyrodą i zachwycanie się nią. Ja sam lubiłem przyrodę, jednak w swoim życiu widziałem już tyle, że raczej nic nie mogło zrobić na mnie większego wrażenia. – O proszę, nie dość że przyrodnik, to jeszcze mędrzec i filozof – zaśmiałem się szczerze. Nie był to bowiem przytyk. Lubiłem rozmawiać z Osamu, bo obaj przeszliśmy wiele, biorąc pod uwagę nasze poprzednie życia. Wydawał się zawsze wyjątkowo dojrzałym przedstawicielem wampirze rasy, a takich osób zawsze najlepiej mi się słuchało. Wbrew pozorom nie miałem nic przeciwko temu, by korzystać z czyjegoś doświadczenia i porad.
   – Po prostu sprawiasz wrażenie osoby czerpiącej przyjemność z innych rzeczy – stwierdziłem, delikatnie wzruszając ramionami. W końcu Łowcami nie zostaje się bez powodu i nie kojarzą się oni ze szczególnym umiłowaniem do przyrody. Miałem w swoim życiu kilka bliższych kontaktów z tymi osobami i wiem, że wielu z nim brakowało tego typu wrażliwości, która zdawał się posiadać Osamu.
   – Niestety nic specjalnego nie wpadło mi w oko, ale muszę przyznać, że z każdym kolejnym naszym spotkaniem ty wydajesz się coraz bardziej interesujący – stwierdziłem.

@Osamu

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Uśmiecham się łagodnie słysząc słowa Bastiena. Nie dziwi mnie jego zaskoczenie, doskonale rozumiem, w jaki sposób postrzegani są niekiedy łowcy. Wiem, że stałem się jednym z nich nie bez powodu – zaprzedając w pewnym sensie wpajane od dziecka ideały. Przestałem być wojownikiem w klasycznym tego słowa znaczeniu wiele dziesiątek lat temu, ledwie układając się w rutynie dorosłego życia. Czasami dziwię się sobie, że powracam do tych paru lat stanowiących ledwie ułamek wieczności, jaką zdawało się być moje egzystowanie na ziemi. Nie potrafię jednak zapomnieć. Nie – nie chcę zapomnieć, bo mam wrażenie, że wraz z niepamięcią nadejdzie ostateczny koniec Atagi Osamu i pozostanie jedynie skorupa niezdolna do dalszego funkcjonowania. To kolejny paradoks, bo przecież przez pewien czas dążyłem wytrwale do samounicestwienia, a obecnie odrzucam tę możliwość zbyt rozsmakowując się na nowo w życiu. Dalej za uśmiechem idzie ciche chrząknięcie i głowa chwieje mi się na boki wyrażając, że wcale nie jestem oburzony błędnym przekonaniem
Zostałem wychowany w rodzinie wiernej zamierzchłym tradycjom, więc nie tylko dbałość o ciało i jego sprawność była priorytetem — wyjaśniam zgodnie z prawdą. Ojciec prócz drogi wojownika pielęgnował również to, co należało do ludzi obytych w literaturze i sztuce. Samodoskonalenie, równowaga, wierność – to jedynie niektóre hasła zawierające się w kredo rodzin samurajów i każde z nich pielęgnowałem póki jeszcze katana trzymała się pewnie mej dłoni. Później również nie potrafiłem zrezygnować, krusząc dopiero wiele lat później sztywne ramy. Zbiegło się to wraz z upadkiem szogunatu, którego fakt wdzierał się bolesną zadrą w miękką strukturę serca. Ciężko było patrzeć jak to, o co walczyli moi przodkowie pod Sekigaharą upadło. Dopiero po czasie zrozumiałem, jak bardzo potrzebna była owa zmiana, otwierająca na nowo Japonię na świat zewnętrzny. Może też dlatego przyjąłem zupełnie inne stanowisko względem kurczowego trzymania się przeszłości. — Nie pretenduję do miana mędrca, ani filozofa. Lubię zachwyt nad rzeczami prostymi i staram się kultywować to przyzwyczajenie dla higieny umysłu — czuję się w obowiązku, by ciągnąć dalej mój wywód uchylający rąbka tajemnicy przed Bastienem. Przez moment mam wrażenie, że wcale nie jest tu po to, by odwieść mnie od zadania, a ja wcale nie staram się w jakiś sposób uwolnić z wnyków, w które wpadłem zupełnie bezmyślnie. Nie jestem jednak katastrofistą; sądzę, że możliwym jest, by jeszcze przekuć sytuację na własną korzyść, dlatego nadal idę z nim leśną ścieżką. Zmuszam go jednak delikatnym, acz wymownym, szarpnięciem do zakręcenia w rozwidlenie, które poprowadzi nas ku letniskowej chatce, do której zmierzałem.
Jeśli pójdziemy tamtędy — wskazuję wolną dłonią. — Przejdziemy przez urokliwą polanę. — Tym samym daję mu do zrozumienia, że las obserwuję już od pewnego czasu i wiem doskonale, jak się po nim poruszać. Zdradza to moje przygotowanie do dzisiejszej misji. Mam nadzieję, że spotęguję w nim ukłucie obawy. — Czerpię przyjemność z wielu rzeczy. — Znów zerkam w jego stronę i podciągam kąciki ust. Mijamy kolejne, rozłożyste drzewa; pachną intensywnie jesienią, gdzieś dalej czuję mięsisty zapach mchu i wilgotnej gleby rozoranej przez zwierzęta poszukujące pożywienia. Nadto jednak wciąż towarzyszy mi wyraźny zapach towarzysza, którego obecności dzisiejszego wieczoru wolałbym nie doświadczać. Z przekąsem stwierdzam jednak, że to całkiem przyjemne. Unoszę lekko brew, gdy zwraca uwagę na moją osobę. To znów nie jest coś, co powinno mnie dziwić – zwykle wszyscy ci, których spotykam reagują na mnie pewną dozą zaciekawienia, czasami fascynacji. Zacząłem doświadczać owego daru tuż po przemianie, choć i za czasów bycia człowiekiem, nie narzekałem na brak zainteresowania. To jednak zupełnie coś innego.
Naprawdę? — przyjmuję pozę zaskoczenia, wpatrując się w jego twarz intensywniej z intencją zachwiania kruchą równowagą zbudowanego przezeń spokoju. Gdzieś na dnie onyksowych tarcz iskrzy się sztubackie rozbawienie.
Niewielką połać ziemi pozbawioną drzew srebrzy tarcza księżyca – nawet kiedy przyświeca mi cel, jakim jest pozbawienie kogoś życia, nie pozostaję obojętny na piękno.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Rzeczywiście, ciężko się było wyzbyć się pewnych opinii. Wiedziałem, że w każdym rodzie były konkretne funkcje do wykonania. Poszczególni członkowie mieli konkretne zadania, które wykonywali. Sam nigdy nie siliłem się na to, by jakoś się w to angażować. Byłem indywidualistą i stroniłem od wszelkich większych odpowiedzialności. Dbałem o rodzinę i społeczność na swój własny, może nieco kontrowersyjny (czasami) sposób. Łowcy od zawsze jednak budzili mój respekt. Mieli ciężkie zadania do wykonania. Zabijanie w celu eliminacji nie było czymś, co pochwalałem. Wiem, że brzmiało to śmiesznie, zwłaszcza że zabijam dla pożywienia się, niemniej jednak potrafiłem to w pewien sposób rozróżnić i usprawiedliwić. Na szczęście zawsze respektowałem wszelkie zasady wampirze społeczności, więc nie miałem nigdy nieprzyjemności związanymi z Łowcami. Z resztą zawsze uważałem, że to obserwatorzy byli tymi, na których należało uważać. Miałem ich za osoby niewarte zaufania. Nigdy nie można było wiedzieć, czy nie jest się ich obiektem zainteresowania. Cwaniacy potrafili się nieźle ukryć ze swoimi zamiarami.
A tak właściwie to skąd pochodzisz? W sensie jaka jest twoja historia, bo nie pamiętam, żebyś kiedyś o tym mówił – powiedziałem. Byłem szczerze ciekawy. Z nami wampirami było bowiem tak, że nieważne jakiego się spotkało, to należało się spodziewać ciekawej historii. Wywodziliśmy się bowiem z różnych środowisk, różnych okresów historycznych i kultur. No i jakimś dziwnym zrządzeniem losu spotkaliśmy się właśnie tutaj. Osamu był zagadkowy, tajemniczy i intrygujący. Ciekawił mnie głównie dlatego, że tak mało o nim wiedziałem. Nigdy oczywiście nie wypytywałem mężczyzny o nic, bo nie należałem do wścibskich, jednak w obecnej sytuacji wyczułem okazję do tego, by nieco sobie rozjaśnić jego osobę. No i być może sprowadzić jego myśli w innym kierunku.
Och, higiena umysłu, ładne określenie… wielu by się przydało nauczyć ją utrzymywać – powiedziałem. Spodobało mi się to określenie. Nie byłem co prawda do końca pewny, co Osamu miał na myśli, być może brakowało mi na tyle doświadczenia by to zrozumieć, niemniej jednak z całą pewnością zastanowię się nad tym bardziej, gdy tylko będę mieć ku temu okazję. – A co cię tak w tej prostocie pociąga? – nie chciałem dać za wygraną. Sam nie stroniłem od przepychu. Znałem umiar, jednak znacznie lepiej czułem się w otoczeniu ładnych rzeczy, które niekoniecznie można było określić mianem prostych. Miałem już teorię, która wyjaśniałaby moje postępowanie. Uśmiechnąłem się nieco. Może jednak powinienem wziąć sobie słowa do serca i spróbować cieszyć się z rzeczy prostych.
Już widziałem tę polankę, lepiej iść prosto przed siebie, tak jak lubisz, dla higieny umysłu – powiedziałem, sprowadzając nas na drogę, którą wolałem iść. Po co się rozpraszać jakimś zbaczaniem z prostej trasy. Wszystko, żeby być jak najdalej od chatki. Jak najdalej od mojego przyjaciela, który wpakował się w to cholerne bagno.
Tak, no właśnie, nie sądziłem że natura jest jedną z tych przyjemności – przyznałem szczerze. Osamu wydawał mi się dość skrytą osobą. Nie wiedziałem, czy skrytość ta wynikała jedynie z moich błędnych obserwacji jego osoby, czy też rzeczywiście taki był. Był tajemniczy, a z tajemnicą chodzi w parze pewne niebezpieczeństwo, więc nic dziwnego, że mężczyzna nie kojarzył mi się z miłośnikiem natury.
No co, nie uważasz się za osobę, która może wydać się komuś interesująca? – zapytałem. Chciałem zalać go pytaniami, żeby odwrócić jego uwagę.

@Osamu

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Nie jest to noc, podczas której chcę opowiadać o sobie. Mięśnie wystawione na próbę opierają się nieśmiałym pomrukiem zniecierpliwienia i jedynie dzięki opanowanej do perfekcji umiejętności kontrolowania afektów, skłaniam je do trwania w spokoju. Muszę nagiąć się jeszcze raz, układając język do snucia opowieści, której głoski jedynie pozornie spolegliwie spływają przez przestrzeń gardła. Nie wiem też, na ile Bastien próbuje mnie zniechęcić do działania, a na ile żywo interesuje się tym, gdzie dorastałem. Być może faktycznie jest w nim odrobina zaciekawienia. Sam w pewien sposób zgodziłem się na ciągnięcie owej rozmowy, dlatego zaczynam szykować wyważoną odpowiedź – wszak moje pochodzenie i historia nie są w żaden sposób tajemnicą, a faktycznie, z zaskoczeniem dochodzę do wniosku, że nigdy nie wymienialiśmy się informacjami tego pokroju.
Urodziłem się w Osace — tłumaczę bez zastanowienia. — Moi przodkowie walczyli pod Sekigaharą w szeregach armii wschodniej. Wynieśli do panowania  Ieyasu Tokugawę. — Dumą ojca był ów fakt, nawet jeśli sen z powiek spędzało mu następnie podupadanie autorytetu samurajów. — W rodzinie Atagi byli niemal sami wojownicy. Praprababki często szczyciły się tytułem onna-bugeisha. — Do klasy bushi nie należeli wszak sami mężczyźni, co podkreślało się niezwykle chętnie w mojej rodzinie, nawet jeśli rodzice nieprzychylnie patrzyli na możliwość, by i Yuna zasiliła szeregi wojowniczek, których status w okresie Edo również zaczął podupadać. — Nieczęsto mówię o przeszłości, to fakt — uśmiecham się z pewną dozą tajemnicy, której wyraz maluje się na mej twarzy również pod wpół przymkniętymi powiekami. — Jak pewnie się domyślasz, wychowano mnie w oddaniu dla kodeksu — zaznaczam i dostrzegam, że usilnie próbuje nakierować nas na powrót prostą drogą, z dala od domostwa, w którym odnajdę ofiarę. W pewien sposób podziwiam jego determinację. Mi jednak również jej nie brakuje. Pięknie wykorzystuje moje własne słowa, by odciąć mi możliwość podjęcia kolejnej próby wpływu; zdecydowanie nie doceniam jego możliwości, powinienem być bardziej ostrożny. Teraz jednak nie robię żadnych gwałtownych ruchów, płynę pozornie ugodowo za nim, dociskając nieco mocniej przedramię do boku klatki piersiowej. Tracę jednak wątek na moment i powracam do niego dopiero po chwili namysłu.
Autentyczność i przyzwolenie na brak doskonałości, paradoksalnie. Och — wzdycham. — Szkoda wielka, czasami wydaje ci się, że widzisz coś dziesiąty raz, a odkrywasz tę rzecz tak naprawdę w jej istocie dopiero za jedenastym. Ale może to nie twój dzień — dodaję do tonu głosu odrobinę rozczarowania, lecz nie kwestionuję wyboru.
Teraz już nie kryję rozbawienia, pozwalam na to, by śmiech przeszył pobliskie drzewa. Porusza lekko otoczeniem, sprawia, że ptak w gąszczu zaczyna kwilić. Echo uświadamia, jak bardzo mali jesteśmy w obliczu ciągnących się w nieskończoność połaci zieleni. Szosa kilkaset metrów dalej błyszczy co jakiś czas światłami przejeżdżających samochodów i łączy śpiew natury z warkotem silników. To przedziwne doznanie, które nie umyka mej uwadze.
Wręcz przeciwnie — nie jestem w owej chwili przesadnie skromny. Doskonale zdaję sobie sprawę z własnych umiejętności. — Ale zaskoczeniem jest dla mnie zainteresowanie płynące od ciebie. Znamy się nie od dzisiaj — punktuję, że nigdy wcześniej nie urządzaliśmy sobie podobnych, osobistych pogawędek. Owszem, zdarzało się nam mówić o aktualnej sytuacji politycznej, o wydarzeniach ze świata, lecz nigdy w taki sposób. Jest to sytuacja poniekąd wymuszona felernym zbiegiem okoliczności.
Ale wróćmy może jeszcze na moment do mojej historii, hm? — proponuję i unoszę dłoń, którą do tej pory swobodnie trzymałem przy boku. Układam ją w połach płaszcza, na wysokości rękojeści noszonego sztyletu. W ruchu jednak, dla osoby postronnej, nie powinno być nic podejrzanego. Ot, zwieszam kciuk na szlufce paska. — Wychowanie w cieniu kodeksu pozostawia w człowieku paskudne przyzwyczajenie na lata, wiesz? Czasami na setki. Przywiązujesz się do wypełniania różnorakich zasad i niektórych wykroczeń nie możesz akceptować — daję mu jasno znać, że jego obawy prawdopodobnie są słuszne, moja mina jednak wcale się nie zmienia; jestem spokojny, na swój sposób obojętny wyrokiem, którego egzekwowaniem mam się zająć.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Sam do końca nie wiedziałem ile w moich odpytywaniach było ciekawości, a ile próby odwrócenia uwagi. Lubiłem Osamu i ceniłem go jako osobę. Mało jednak o nim wiedziałem. Lubiłem być indywidualistą i ceniłem swoja prywatność. Może się bowiem wydawać, że będąc nieśmiertelnym otaczam się gromadką sobie podobnych istot, ale nie było to prawdą. Wydawało mi się, że mało pasuję do tego środowiska, które jawiło mi się jako wyjątkowo sztuczne i nieprawdziwe. Sam doskonale zdawałem sobie sprawę z tego fałszu, bo przecież ludzie byli, są i będą fałszywi, a dar nieśmiertelności im tego nie odbiera. Charaktery pozostają. Natura się nie zmienia. Mój indywidualizm był więc ucieczką przed tą szyderczą próbą udawania kogoś, kim się nie jest. Nie mówiąc już o tym, że lubiłem swoje towarzystwo. Tak, po ponad stu osiemdziesięciu latach nie zdążyło mi się znudzić i mogłem przyznać, że z kolejną dekadą wydawało mi się, że zaczynam bardziej je doceniać. Nic więc dziwnego, że sądziłem iż każdy wampir uważa tak samo. Dlatego też czyjeś życie zostawiałem dla tej osoby. Nie każdy musiał i nie każdy chciał dzielić się swoją przeszłością, więc Osamu, którego dalej kurczowo trzymałem za ramię, był dla mnie zagadką. Zagadka wartą zgłębienia, jak się okazało.
Onna-bugeisha… – powtórzyłem za nim. Ciekawe słówko, którego brzmienie pewnie strasznie pokaleczyłem, bo oczywiście jako kompletny ignorant znałem tylko i wyłącznie kilka europejskich języków, które najbardziej były mi potrzebne. Może jednak powinienem sięgnąć i spróbować nauczyć się czegoś nowego, nawet jeśli nie było szansy, żebym wybrał się do Azji. Może kiedyś, bo w końcu nie miałem nic do stracenia. Czasem przestałem przejmować się już bardzo dawno temu.
Znasz mnie, wiesz że nie jestem dociekliwy, jeśli chodzi o prywatne sprawy – przyznałem. Być może tym wyznaniem popełniłem błąd, bo na pewno Osamu spróbuje to wykorzystać, by dowiedzieć się, dlaczego akurat teraz postanowiłem zmienić wyznawaną przez siebie zasadę. No ale trudno, jakoś uda mi się z tego wybrnąć. W międzyczasie sam również przeniosłem swoje spojrzenie na rozświetlające okolice reflektory, które z gracją sunęły po pniach i konarach. Las ten był niezwykle urokliwym miejscem, trzeba to było przyznać. – Poza tym lubię zaskakiwać – uśmiechnąłem się, stukając go biodrem w bok. Gest niby niewinny i lekko zaczepny, ale miał w tej sytuacji całkowicie odmienną funkcję. Starałem się wyczuć, czy mężczyzna nie ma przy sobie żadnej z broni. A przynajmniej ogarnąć, gdzie ją posiadał, bo jako łowca z bronią się nie rozstawał. Ku mojemu rozczarowaniu broń znajdowała się po drugiej stronie. A to pech…
Już dawno żaden kodeks cię nie wiąże – stwierdziłem, spoglądając na niego z ukosa. – Gdy ja się urodziłem, nie mieliśmy kodeksu, którym mielibyśmy się posługiwać, a przynajmniej nie dla osób takich jak ja. Jedyną zasadą było słuchanie tego, który trzymał bat… – powiedziałem. Przypomniałem sobie, jak to było gdy mocna i twarda skóra uderzała o nagie plecy. Na samą myśl o tym czułem, jak dawno zasklepione blizny otwierają się na nowo. Niektóre rany trudno zapomnieć, ból potrafi weżreć się w najgłębsze odmęty umysłu… – Głupotą byłoby trzymać się tych zasad, prawda? Być ręką wykonującą polecania kogoś, kto zamiast batu trzyma coś innego. Oprawcy się nie zmieniają, zmienia się tylko systematyka – wzruszyłem ramionami, metaforycznie mówiąc mężczyźnie, że wiem, po co tu przyszedł i wskazując, co o tym myślę.

@Osamu

Osamu

Osamu
Liczba postów : 39
Sytuacja powoli zaczyna się klarować. Rozmowa jest jedynie nachalną próbą załatania dziury ziejącej pomiędzy nami. Jest wreszcie próbą odwiedzenia siebie nawzajem od kolejnych kroków zmierzających do zniszczenia planu przeciwnika. Jesteśmy jednak zbyt inteligentni, aby trwać w tym stanie przesadnie długo. Prędzej czy później musimy postąpić jeszcze jeden krok i zdemaskować zamiary własne, bądź oponenta. Nie wytrwamy zbyt długo w tak bezsensownej grze. Nic więc dziwnego, że coraz mocniej schodzimy na tor rozmowy bliższy istocie problemu. Pozwalam jednak jeszcze trwać słodkiej beztrosce i zerkam na Bastiena z rozbawieniem, kiedy czuję uderzenie kości o kość. Nie sądzę, aby był teraz w nastroju do niewinnych zaczepek pozbawionych większego sensu. Nie sądzę wreszcie, by gest ten dyktowany był czymś innym, niż zwykłym pragmatyzmem, polegającym w tym momencie na chęci wybadania sytuacji. W innych okolicznościach być może zastanawiałbym się głębiej nad uroczymi zaczepkami i rosnącym zainteresowaniem, całkiem przyjemnymi w swym wydźwięku. Może nawet schlebiałoby mi to. Może… Teraz jednak trącanie pozostawia na mojej twarzy wydmuszkę sztubackiego uśmiechu, przesadnie wykrzywiającego kąciki ust.
Zapamiętam — zapewniam go zupełnie szczerze i brnę dalej przez ścieżynę, coraz bardziej czując presję czasu. Nie powinienem go więcej marnować. Wprawdzie szanse są nikłe, że moja ofiara wyjdzie w serce lasu o tak niedorzecznej porze, lecz noc przecież z każdą chwilą topnieje, a ogon w postaci Bastiena wcale nie chce się odczepić.
Zastanawiam się nad sensem jego słów. Wiem, o co mu chodzi i że do ostatniej chwili będzie próbował wywrzeć na mnie wpływ, bym zmienił zdanie. Niestety, nie ma we mnie emocji mogących przechylić szalę na jego korzyść. tamten mężczyzna jest mi obojętny, znam jedynie jego winę. Zagraża tak samo mi, jak i mojemu towarzyszowi. Powinien zdawać sobie z tego sprawę. Bawi mnie również, że próbuje wyprzeć istnienie kodeksu. Niestety, świat nadal jest bardzo surowy, zwłaszcza dla osób, które chcą przeżyć i być niewykryte. Czy aż tak bardzo tęskni za czasami pogromów i prześladowań? Szczerze? Śmiem wątpić. Ubzdurał jednak sobie, że tamten człowiek coś dla niego znaczy i dlatego tak ślepo brnął w próby chronienia go. Niedorzeczne.
Cóż, ja wykonuję swoją pracę z wyboru. Zupełnie świadomie podjąłem się jej, więc… — urywam i na jego wzór wzruszam ramionami. Nikt mnie tu nie trzyma, na dobrą sprawę, mogę robić zupełnie coś innego w swoim życiu. Tyle, że nie chcę. — Tak jak mówiłem, czerpię przyjemność z różnych rzeczy. Piękno potrafi być zaklęte, przewrotnie, w najmniej spodziewanych sytuacjach — dodaję. Całkiem poetycko. Następna pauza jest bardzo długa. Idziemy w milczeniu. Zaklęci pośród granatu nocy. Otwieram usta niespiesznie, zatrzymując się wreszcie i staję naprzeciw. Spoglądam mu w oczy, z premedytacją wciąż nic nie mówiąc. Podobno przedłużająca się pustka ciszy potrafi wywołać niemiłosierny dyskomfort.
Bastien. Czasami rachunek jest bardzo prosty i nie ma w nim miejsca na sentyment. To nie tylko sprawa mojego rodu. Dobro ogółu ponad dobrem jednostki. Jeśli ktoś zagraża całej społeczności, poświęcenie go stanowi najlepsze wyjście. — Czy coś trudno tu zrozumieć? — Chyba… chyba, że bardzo pragniesz, by historia się powtórzyła. Może to brzmi dramatycznie, jedna osoba przecież jest niczym ziarnko piasku. Mały kamyczek. Co jeśli jednak emocje zaczną targać nami wszystkimi i takich kamyczków będzie więcej? — Dłoń zawieszam na rękojeści sztyletu. — Lawina.

_________________
A world of grief and pain
Flowers bloom
Even then

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Sytuacja rzeczywiście się klarowała. Widziałem doskonale że Osamu nie ma zamiaru zmienić swojego postępowania. Był ślepo wpatrzony w robotę, która miał wykonać. Było to z jednej strony godne podziwu, a z drugiej budziło we mnie pewną odrazę. Nie do mężczyzny. Lubiłem go, nawet bardziej niż pozostałe znane mi wampiry. Odraza pojawiała się do samego aktu wykonania polecenia. Nie wiedziałem, skąd u mnie ta niechęć. Albo może wiedziałem… Moja przeszłość pełna była rozkazów. Za ludzkiego życia nie wiedziałem, co to znaczyło mieć wolną wolę. Wszyscy niewolnicy wtedy byli wierzący. Religia odgrywała u nas wielką rolę, ciągle pamiętałem niektóre modlitwy, chociaż minęło już wiele lat, odkąd mówiłem którąkolwiek z nich. Zgodnie z religią rodziliśmy się, mając wolną wolę, co znaczyło, że mogliśmy robić, co tylko chcieliśmy, niemniej jednak rzeczywistość mocno się z tym gryzła. Nie powinno więc nikogo dziwić, że szybko stałem się niewierzący. Religia była bezużyteczna, ale oczywiście wiedziałem, że dla wielu jest oparciem. Podobno każdy musi wierzyć w coś.
Uśmiechnąłem się. Zapamiętam, oczywiście, że zapamięta. Osoby takie jak Osamu z całą pewnością pamiętają o wszystkim. Ja dość luźno podchodziłem do swojego życia. Nie przykładałem zbyt wielkiej uwagi do tego, co się działo. Nie brałem udziału w wampirzych intrygach, dramatach i ogólnym życiu. Wydawało mi się to bowiem sztuczne i niepotrzebne. Nasza społeczność była sztuczna, pełna niepotrzebnych ozdobników i fałszywej uprzejmości. Irytowało mnie to i być może właśnie dlatego nie miałem ochoty na uczestniczenie w tym. Nie chodziłem na żadne spotkania i wydarzenia, jeśli te nie dotyczyły bezpośrednio mnie samego albo osób, które szczególnie lubiłem.
A skąd ten wybór? Nie wolałbyś, nie wiem, sprzątać albo być ogrodnikiem? – zaśmiałem się, niemniej jednak podziwiałem Osamu i jego zapał do robienia tego, co robił. Ja nie miałbym takiego samozaparcia. Lubiłem nie mieć większej roli, lubiłem tę samowolkę, którą posiadałem i mogłem dzięki niej oddać się… no właśnie… czemu się tak właściwie oddawałem? Nic konkretnego nie mogło mi przyjść do głowy. Zagryzłem wargę, próbując znaleźć coś sensownego, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Zabawne, że wcześniej nigdy o tym nie myślałem. Brak zajęcia mi nie przeszkadzał. Czyżby to się zmieniło?
Atmosfera nagle jednak stężała. Wiedziałem, że tej chwili nie dało się odciągać w nieskończoność. Obaj wiedzieliśmy, dlaczego się tutaj pojawiliśmy. Uśmiech nie schodził mi jednak z ust. Nawet, gdy Osamu chciał, by zrobiło się niezręcznie i niekomfortowo. Na szczęście jako były niewolnik doskonale radziłem sobie z brakiem komfortu.
Jesteś okropnym pesymistą – skwitowałem jego wywód. Różne rzeczy można zakładać. Rozumiałem go, oczywiście, ale tu nie chodziło o innych, tylko o osobę, która była mi szczególnie bliska. Nie obchodzili mnie inni. – Nie pozwolę ci mu nic zrobić – powiedziałem tylko, zanim puściłem mężczyznę.

@Osamu

Sponsored content


Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach