Sala balowa - balkon B

4 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
"Rozmowa Stwórcy z Dzieckiem"

Z natury nie stroniłeś od blasku świateł, kreacji, biżuterii... Nie przytłaczały Cię dzikie tłumy, muzyka, bycie w centrum lub poza uwagą uczestników. Lubiłeś wystawne bale, bankiety – klimaty tego typu od zawsze Ci towarzyszyły, lecz wyłącznie w czasie oficjalnych spotkań. Między ziemią a niebem, cieszyła Cię cisza – szmer liści, trzask palącego się ogniska bądź szum pobliskiego strumyka, w którym często obmywałeś dłonie. To było prawdziwe piękno - naturalne i szczere, wyzbyte porcelanowych masek, za którymi na co dzień chowali się ludzie, wampiry, wilkołaki a nawet Ty sam. Właśnie dlatego ze wszystkich cesarskich komnat, bibliotek i innych sal, umiłowałeś miejsca na zewnątrz - królewskie stajnie, główny plac oraz każdy z “dziesiątek” ogrodów otulających swym pięknem surowe mury pałacowego kompleksu.
Niewiele osób o tym wiedziało, jednak zdarzało Ci się raz czy dwa wykraść z własnej sypialni tylko po to, aby przyciąć kilka gałązek, wyrwać parę chwastów... Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego – mimo to sprawiało Ci to radość, o której wiedziało niewiele osób, zaledwie garstka wybranych jednostek. To właśnie z nimi spędzałeś najwięcej czasu – na dzieleniu się wspólnymi przemyśleniami, prowadzeniu długich rozmów oraz czytaniu przepięknych poematów. Pamiętasz jeszcze któryś z nich?
Odmówić damie na bankiecie nie wypadało - co innego, gdy ona sama prosiła Cię do tańca dopiero w drugiej kolejności. Wystarczyło wówczas krótkie porozumiewawcze spojrzenie, aby wspólnie z Weiem opuścić główną komnatę w prawdziwie angielskim stylu. Parę kroków i gotowe – obaj zagościli na zewnątrz - na jednym z dwóch przestronnych balkonów - z dala od tłumów, hałasu i ciekawskich oczu, które co ruch taksowały nowoprzybyłe nabytki. Dodatkowy komfort miały zapewnić ciężkie kotary - być może nie było to zbyt subtelne zagranie, ale za to skuteczne, bo poprzez zasłonięcie nimi okiennic jeszcze przed wyjściem, oba wampiry zyskały kapkę więcej prywatności.
- Teraz nikt nie powinien nam przeszkodzić. - najgorzej było zacząć. Ktoś to musiał zrobić - w tym wypadku zaszczyt przypadł Tobie. Choć odziany byłeś w piękne szaty, dodatki i makijaż, nie śmiałeś unieść i utrzymać spojrzenia na oczach własnego syna. Jego aura przyćmiewała Twoją - na wierzch wychodził wstyd. Nie tak powinien zachowywać się ojciec – ignorancja, ułuda - przyznaj to w końcu - telepał Tobą strach.
- Jak... Minęła Twoja podróż? - gula w gardle coraz bardziej przeszkadzała Ci mówieniu. Nie, to nie tak, że wtedy w środku zignorowałeś specyficzny charakter spojrzenia. Zapamiętałeś go aż za dobrze i odczytałeś nazbyt wiele. W napiętym ciele i dudniącym sercu czułeś narastający trud nadchodzącej rozmowy. Była Ci niczym burza, która miała się dopiero rozpętać. Z drugiej strony nie było sensu dłużej tego odwlekać - nerwowy chód i próba ukrycia lica za wachlarzem także nie miały prawa bytu.
Wiatr zatrzymał się więc i schował elegancki dodatek z powrotem w szeroki rękaw szaty, ostatecznie opierając się plecami o kamienną balustradę. Odwagi, by spojrzeć wciąż, nie miał, ale zachowując resztki godności nie odwrócił się do Weia plecami – nie do niego.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Był zaskoczony ilością adoratorów. Och, Louis musiał być w siódmym niebie. Był ciekaw czy teraz ma nowy harem. W końcu z tamtym się rozstał prawda? Był jedynym ocalałym. Widocznie równie zbędnym co tamta reszta skoro nie raczył dać o sobie znać. Milczał, nie mając powodów, by się odzywać i przerywać te uprzejme podziękowania i zaproszenia. Jego myśli były ulokowane na czymś innym.
Udał się więc za swoim Stwórcą na balkon, który miał dać im ten pozór prywatności. Miał nadzieję, ze nikt nie zamierzał podsłuchiwać, ale było tu za dużo par uszu, by jakkolwiek tego uniknąć.
Wei stanął obok niego, zachowując jednak dystans, oznajmiając tym samym jak bardzo czuł się urażony. W dawnych czasach ten dystans nie istniał. Wei z chęcią zbliżał się do Louisa. To jednak było dawno. Bardzo dawno temu.
- Bezproblemowo. Jak zwykle. - odparł dość obojętnie, zdawkowo, nie wdając się w szczegóły. W porównaniu do swojego Stwórcy, Wei na niego wyraźnie patrzył. Feniks wpatrywał się w Qilina bez litości.
- Ty widzę dobrze się ustawiłeś. Najwyższa Rada. Pewnie i harem nowy. Wiele pragnących cię spojrzeń. To co lubisz najbardziej. - powiedział na pozór spokojnie, ale wyczuć można było w jego tonie żal. Mimo zaproszenia nie czuł się tutaj chciany. Czuł się zbędny. Louis miał nowe życie, widocznie bez potrzeby się martwił i przeżywał żałobę. Nie był tak istotny...
- Bardzo miło, że mnie zaprosiłeś, aczkolwiek nie rozumiem sensu tego zagrania. Po co? Skoro nie jestem ci potrzebny? - zapytał go wprost, wyrzucając w końcu z siebie co miał takiego na myśli. Nie zamierzał bawić się w kotka i myszkę. O nie... Oczy tak gniewne, ale i bliskie płaczu. Kłębiące się w nim emocje i tylko samokontrola, powstrzymywała go od pokazania mu jak bardzo jest zawiedziony i wściekły, ale... Nie miał prawa. Kim on był dla niego? Tylko kolejnym pionkiem na szachownicy, którym on sobie pogrywał...

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Nadejście deszczu było tuż, tuż. Czułeś charakterystyczną duchotę, towarzyszącą każdej nawałnicy - byłeś jej centrum – piękny, sławny, a jednak porzucony przez potwora w otchłań obcego miejsca pośród jeszcze bardziej obcych ludzi – jak niechciana lalka, którą postanowiono odstawić na bok. Szczęście, że nie trafiłeś do kosza - stamtąd nie było już powrotu, chociaż może tak byłoby lepiej? Nie bolałoby Cię serce, nie roniłbyś łez - w matczynym objęciu utuliłaby Cię do wiecznego snu dobroduszna śmierć.
Niestety stałeś tu dziś - dumnie odziany w szatę z wyszytym nań symbolem szlachetnego Feniksa. Tego manifestu nie trzeba było tłumaczyć - znaczenie samoistnie rozprzestrzeniało się po dostępnej przestrzeni, co krok uderzając w jestestwo drugiego wampira – tego, którego przewiercałeś wrogim spojrzeniem na wskroś, a który nie potrafił unieść swojego na Ciebie.
- To niekoniecznie kwestia wyboru. - czasami pozory potrafiły skutecznie zwieść kogoś na manowce. To, czy Louis dobrowolnie zgłosił się do rady z pobudek głodu sławy, czy raczej został doń zgłoszony w ramach obowiązku, jeszcze długo miało stanowić zagadkę. Prawdę jednak uchylał sposób wypowiedzi: niekoniecznie radosny – raczej obojętny wobec zaszczytów i władzy, jaką zdobył po zajęciu boskiego piedestału pośród wybranych.
Chińczyk już jako Cesarz wiedział, z czym wiązało się życie Przywódcy i jak wielka odpowiedzialność spadała na jego barki. Mimo to tamten czas wspominał dobrze, bo chociaż opiekował się ludźmi, to w swoich dłoniach nie dzierżył Księgi Losu ich gatunku. Niby byli tacy potężni, a tu proszę - stanowili zaledwie malutki procent całej populacji ludzi.
W tamtym okresie spanikowałeś i przez to odesłałeś syna z powrotem do Chin, bo wiedziałeś, że nikt od “nich” już tam nie wróci. Potem przyszła wojna – dopadli Cię, zniknąłeś i wróciłeś. Utraciłeś blask, charyzmę i piękno, którym uwodziłeś ludzkie serca. Stałeś się cieniem samego siebie, niegodnym odwiedzin własnego dziecka. Dlaczego?
- Nie mam haremu. - przełknąłeś ciężko powietrze, zbierając w sobie moc, aby w końcu spojrzeć na stojącego nieopodal Potomka.
- Nie miałem od czasów pobytu w Anglii. - mówiłeś dalej zgodnie z prawdą, bo jaki miałbyś cel w okłamywaniu własnego Syna, który oddał Ci tak wiele?
- Wiem, że słowa nic tu nie zmienią, nie zaleczą Twojego słusznego żalu, ale na pewno nie jesteś kimś zbędnym. - dokończyłeś...
Po sekundzie, dwóch i trzech nieśmiertelny zmniejszył dystans pomiędzy nim a Wei’em. Choćby i w tej chwili zaczął recytować słowa poematów, opowieści czy pieśni, nie zdołałby w żaden werbalny sposób okazać należytej skruchy, która zrekompensowałaby chłopakowi te wszystkie lata. Być może więc i ten gest – ruch i ponowne, tym razem na dłużej, ułożenie ręki z lekkim zaciśnięciem palców na ramieniu okaleczonego zostanie zignorowane – a może wręcz przeciwnie, stawiając pierwszy malutki krok ku wyjaśnieniu wielu spraw.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei niejednokrotnie pragnął śmierci. Naprawdę. Po tym jak Louis przestał odpowiadać na listy, wampir popadł w apatię. Niby zawsze gdzieś wiedział, ze to może się zdarzyć, ale... Łudził się, że nie doświadczy śmierci Stwórcy. Od zawsze bowiem to głownie na niego zwracał uwagę. Zawsze bardziej się jemu poświęcał. Dlatego tak mocno go to wszystko dotknęło.
- Powołali cię, a ty nie śmiałeś odmówić? - mruknął z lekką ironią w głosie, rozbawieniem tej całej sytuacji. Wiedział, że jego Stwórca jest stary. Nigdy nie poznał dokładnego wieku Louisa, ale też o niego nie pytał. Może bał się, że będzie w jego oczach dzieckiem? Na pewno był, ale niewiedza mniej bolała.
Kolejne słowa były ciężkie do przełknięcia. On nie miał? Naprawdę miał w to uwierzyć? Nigdy go Wiatr nie okłamał, a i w związku z tym jakby mu ulżyło? Nie czuł się zastąpiony. Tego najbardziej się obawiał, że to wszystko kiedyś nic nie znaczyło.
- Nie? Nie jestem? A więc jak wytłumaczysz to, że pozwoliłeś mi wierzyć, że umarłeś? Czemu skazałeś mnie na takie cierpienie i samotność? - spytał się go poważnie, marszcząc gniewnie brwi. Nie odsunął się jednak gdy wampir zmniejszył dystans. Nawet nie, gdy go złapał za ramie. Zadrżał tylko jakby nie do końca wierzył w to, że to nie sen, a on tu stoi przed nim. Żywy.
Wtem jednak patrzył wprost w jego oczy i łzy same poleciały.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zadał kolejne pytanie, patrząc z niezrozumieniem i głębokim smutkiem, odważnie, wprost w zwierciadła duszy Wiatru... Nim odwrócił wzrok, przybliżając dłonią ręka swojej szaty by otrzeć niechciane uczucia. To było dla niego za wiele po tylu latach utrzymywania maski obojętności na wszystko.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
W końcu to się stało - uderzył pierwszy piorun i dmuchnął porywczy wiatr. Nic co byś powiedział, nie było na tyle silne, aby przeciwstawić się brutalnej prawdzie o Twoim czynie. Zostawiłeś go, uciekłeś, myślałeś, że to nie wróci. Tak długo zastanawiałeś się, dlaczego Księżyc milczała, a sam byłeś niewiele lepszy od niej. Z ukrytym łbem w piachu nie potrafiłeś wysłać żadnego ze stosu napisanych listów, a wystarczył chociaż jeden. Teraz miałeś za swoje - nie, nie wystarczyło zwykłe słowo, przepraszam – milcz i pochyl czoła, nim zaczniesz oskarżać innych. Nie miałeś prawa niczego od niego i niej wymagać - sam bowiem teraz naważyłeś piwa.
Wybacz... Wybacz mu Feniksie – wybacz, bo był głupcem, którego pogrążył strach. Niby taki stary, a płochliwy jak stosy cnotek, którymi mieliście okazję wielokrotnie się zajmować. Uderz i ukaż go kolejnym piorunem – nie będzie się nawet bronić - ten oto skalany hańbą Wiatr. Przyjmie zaś na pierś całą gorycz i żal, doświadczając tego, co i Tyś doświadczył przez tyle długich lat. Może wtedy zrozumie, jak wielki popełnił błąd, ukrywając się przed Tobą. A czy wyciągnie z tego wnioski – z pewnością...
Niezależnie od tego kim byłeś i co zrobiłeś, nigdy nie ignorowałeś cennych lekcji, jakie przynosiło życie.
- To nie takie proste, gdy na szali ważyły się losy całych grup. - jeżeli od czegoś Wiatr miał zacząć, to na pewno od wyjaśnienia - spokojnego, otulonego przyjemnym ciepłem zapamiętanego głosu dla złagodzenia bólu płaczącego serca.
- Trzeba było podjąć wiele decyzji, podpisać wiele traktatów. Myślisz, że robiłem to z czystego kaprysu? - i tak, nie chciałeś zdejmować swojej dłoni z jego ramienia. Pod palcami poczułeś drgnięcie ciała poddanego kolejnej fali strachu i ujrzałeś wzbierające się w oczach łzy, które tak bardzo Wei chciał ukryć prostym przetarciem. Za pierwszym razem Feniksowi się to udało - przy kolejnej próbie druga dłoń zablokowała ruch.
- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. - przyznał, nie chcąc dłużej karmić syna bezcelowymi wymówkami. Chociaż nie było to dla niego łatwe, wszak sam obawiał się bezpośredniej konfrontacji, to tym jednym powyższym ruchem przytrzymał młodzieńcze lico tak, by nie odwracało się od jego własnego - by nie uciekały oczy ani nie znikały łzy. Chciał widzieć to wszystko, tak jak i On powinien dostrzec szczere intencje, którymi kierował się Stwórca. Prawdą bowiem było pragnienie ochrony własnego potomstwa, nawet jeśli jedno z nich wyruszyło w bój z własnej, nieprzymuszonej woli.
Pod tym nie ukrywałeś nic więcej... A może sam chciałeś tak przed sobą udawać.
Mężczyzna przetarł kciukiem zaczerwienione oczy - pogładził również już nie jeden, a oba poliki, gdy tylko ulokował nań dwie dłonie. Prócz jednego zdania: "bo byłem durniem”, język nie potrafił uformować nic więcej. Wiatr zrezygnował więc ze słów i najzwyczajniej w świecie przytulił Weia. Pewnie wyglądało to odrobinę zabawnie, zważywszy na różnicę w ich wzroście, ale to nie miało obecnie dla Chińczyka żadnego znaczenia. Po prostu zamilkł, pozwalając wyczulonym uszom wsłuchać się w dudniące pod piersią tętno. Jego dźwięk przekazywał o wiele więcej, niżeli stos najpiękniej ułożonych zdań. Szerokimi rękawami zaś przysłonił całe przedstawienie, aby nikt nie ujrzał słabości rosłego wampira.  
To nic złego wiesz? Teraz mogłeś to z siebie wyrzucić, zamknięty w bezpiecznej bliskości osoby, dla której poświęciłeś tak wiele.

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Zwykle potrafił trzymać emocje na wodzy. Musiał się tego nauczyć, by przetrwać. Niestety spotkanie dawnej ███████ wyprowadzało go z tej równowagi, którą osiągał latami. Nie potrafił jednak być spokojnym przy nim. To było ponad nim. Te oczy, ten zapach, ta twarz... Wszystko w Louisie sprawiało, że Wei wewnętrznie krzyczał, by zatopić się ponownie w jego objęciach.
Wysłuchiwał go w milczeniu. Zagryzając dolną wargę w ukazaniu swego niepokoju. Bał się odtrącenia po tylu latach, mimo tego, że go pogrzebał...
Feniks nie dbał o żadne sojusze, sprawy wampirów czy wilkołaków. Naprawdę nie interesowała go polityka ani spiski czy knowania. Nie pragnął władzy, żadnej mocy czy bogactwa. Chciał tylko jednego... Ale to cały czas mu umykało. Nawet teraz... Słowa utknęły w jego gardle, myśli pędzące niczym stado spłoszonych koni. Nie wiedział co powiedzieć.
W końcu Jaśmin po prostu patrzył. Wprost w oczy nieśmiertelnego cesarza, gdy ten tak ujął jego twarz, by patrzeć na łzy swojego syna. Żałosny widok. Okazanie słabości, w miejscu gdzie każdy może chcieć tego użyć przeciw tobie. Wiedział, że nie powinien się tutaj pojawiać. Nie dość, że mógł narobić tym kłopotów Wiatrowi to jeszcze sobie.
Mimo wszystko gdy tylko Qilin go objął i przygarnął do siebie, zamykając w ciasnych objęciach swoich ramion, Wei załkał cicho wprost w jego ramię. Schował twarz w materiale jego odzienia i po prostu dał upustu emocjom. Objął Stwórcę ciasno, zaciskając mocno dłonie na jego plecach. Tak bardzo tęsknił za jego bliskością. Za czymkolwiek, tak naprawdę.
- Wiesz, jak bardzo tęskniłem? Pogrzebałem cię... Nie myślałem, że znowu będę mógł cię chociażby zobaczyć... - wyznał mu cicho, szeptem, wiedząc, że tylko Louis to usłyszy. Powoli już się uspokajał, ale emocje dalej w nim szalały.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
I tak oto rozpętała się prawdziwa burza: padał deszcz i trzaskały pioruny. Porwisty wiatr wyrywał cieniutkie źdźbła trawy, po której stąpały bose stopy. Zaprzestał galopu Koń, aby spojrzeć na poszarpane pióra na połamanych skrzydłach majestatycznego Feniksa.
W chwilach takich jak te instynkt nakazywał wiać jak najdalej od ofiary, wszak na jej śmierć już czekały ukryte w cieniu drapieżniki. Koń jednak sprzeciwił się zewowi - Ty się jej zbuntowałeś, nie pozwalając matuli na odebranie kolejnej ważnej Ci osoby.
Łzy nie przestawały płynąć, ale to nic. Płacz dziecino - płacz niezależnie od tego, ile miałeś lat. W jego oczach nie utraciłeś na pięknie, ba, powoli dostrzegał jego większą ilość. Tak ludzki, tak delikatny - tak prawdziwy jak nigdy dotąd. Nagle przypomniałeś sobie, czym Cię urzekł tamtej nocy młody chłopak. Nie chodziło wyłącznie o ciało - na nim graliście obaj. Melodię zagrała dusza, a tą choć skalałeś krwią, wciąż miałeś wyjątkową, jak wyjątkowe były stworzenia, którego miano nosiłeś wyszyte złotem na plecach.
Być może tego powodu Wiatr nie osadził słabości syna, wszak kim był, aby odebrać Feniksowi jego atut - emocjonalność, z której tak słynął? A inni... Przecież od świata zabawy i przepychu oddzielały Was grube kotary. W dodatku Ty Wietrze szalony ukryłeś niebiańskie lico w kurtynie z rękawów, obecnie ułożone na smukłej piersi, pod którą biło serce.
Choć słów już żadnych mężczyzna nie wypowiedział, to nie musiał - zrobiło to za niego jego ciało. Sam nie do końca rozumiał przyczyn nagłej zmiany, a jednak to pod ich wpływem puls wyraźnie przyspieszył. Czy mógł to nazwać tęsknotą? Samolubnoscią? Rodzicielskim przywiązaniem? Z pewnością minie wiele dni, tygodni o ile nie miesięcy nim obaj zrozumiecie, kim tak naprawdę byliście dla siebie. Dziś nie było to dobre miejsce i czas.
- Jestem tu... Już Cię nie odeślę. - teraz liczyło się tu i teraz - przyjemna bliskość, zacisk palców na plecach, odwzajemniony czułym gładzeniem miękkich włosów i mocnym objęciem w talii, aby nie doszło choćby do milimetrowego odsunięcia jednego ciała od drugiego. Wampirprymknal oczy, biorąc głębokie wdechy przesiąknięte wonią swojego syna.
- Pozwól mi naprawić błąd. - odpowiedział cichutko, wziąwszy kolejny wdech.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Feniks udawał, próbował wyglądać dostojnie mimo tego jak bardzo był poturbowany przez życie. Nie potrafił się z tego wszystkiego otrząsnąć. Dopiero niedawno miał coś takiego jak życie prywatne. Sława była bolesna, ale potrzebna by osiągnąć cel. Zebrać potrzebne fundusze... By móc żyć bez problemu. Oczywiście kariera aktora czy piosenkarza jako wampir nie był łatwa, ale istnieje coś takiego jak wrażliwość na promienie słoneczne. Wszyscy tego szanowali. Kariera więc przyszła mu łatwo.
Teraz jednak nie musiał o nic się martwić. Tak przynajmniej myślał gdy w końcu wrócił w objęcia Wiatru. Od tamtego czasu, od tego pożegnania w porcie w Anglii, gdy opuścił Europę... Tęsknił za tym dotykiem, za jego głosem... I tylko w snach mógł do niego wracać.
- Jesteś pewien? Że mam zostać? - spytał się go lekko drżącym od emocji głosem. Nie chciał na nim nic wymuszać, nie oczekiwał litości. Wolał bolesną prawdę niżeli życie w ułudzie, że jest tu potrzebny.
Na kolejne słowa Wiatru aż zadrżał. Ta nadzieja, znowu ją w nim budził. Czy był gotów mu to wszystko wybaczyć? Być z nim? Tak jak kiedyś? Inaczej? Miał tyle pytań w głowie, a zero odpowiedzi...
- Pozwolę. Dam ci szansę. - odpowiedział mu wiedząc, że i tak by mu uległ. Nie potrafił mu odmówić. Kompletnie. Nie po tak długim czasie rozłąki. Potrzebował go. Czuł się jakby się dusił, a teraz znowu oddychał, pełną piersią. Przytulił się do niego mocniej. Bardziej wygodnie, przylegając swoim ciałem do jego.
- Twoja bliskość sprawia, że znów mogę oddychać. Twój zapach i dotyk budzi dawne wspomnienia. Te przyjemne, tak niezwykłe, mistyczne. Nie chce by to już nigdy odeszło. - westchnął i podniósł wzrok na niego, by dłonią dotknąć jego policzka. Tak nierealny, a jednak prawdziwy. Jego Wiatr. Jego Stwórca. Jego...
- Wietrze... - szepnął cicho, nie wiedząc, czy może jakkolwiek bliżej go podejść, czy może go tak dotknąć... Tęsknił za ich fizycznym kontaktem, tak samo jak za duchowym, ale nie wiedział czy i nieśmiertelny go pragnął.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Więc po co udawać mój piękny Feniksie? Powiedz: cieszyły Cię tłumy? Światło lampionów? Czy odnajdywałeś się w roli aktora? Osoby publicznej? W życiu celebryty? Pieniądz niejednokrotnie sprowadzał klęskę na swoich nosicieli - trochę jak Jedyny Pierścień, któremu kształt i moc nadano przy wykuwaniu w Ogniu Góry Przeznaczenia. Nie bez powodu jedynym dlań prawowitym właścicielem był Czarny Pan. Ty mu nie przyrównywałeś - nie dlatego, że czegoś Ci brakowało - to po prostu nie był Twój... Świat? No chyba, że obaj się myliliśmy, wówczas nie bój się mnie – nas skorygować, naprowadzając na właściwy tor – taki, po którym wspólnie przejdziemy, pokonując niedogodności Losu, które ktoś tam centralnie z góry postanowił podstawić nam pod wycieńczone wieczną tułaczką stopy.
- Jeszcze pytasz? - Ty tymczasem skupiałeś całą uwagę na osobie Syna. Tuliłeś go, głaskałeś po włosach - gdzieś tam w przerwie pomiędzy wdechami sprzedałeś nawet ckliwe muśnięcie w sam czubek głowy, ot bez żadnego podtekstu, dla zwykłego, ludzkiego zapewnienia, że wszystko już będzie dobrze - że zagubiony Feniks nie będzie musiał dłużej szukać drogi do domu, a co najważniejsze - tym malutkim, ledwie dostrzegalnym gestem zapewniałeś go, że mówiłeś prawdę.
Kolejne drgnięcie smukłego ciała i tym razem nie umknęło wampirzej uwadze. Obejmujące ręce jeszcze mocniej przycisnęły do siebie wystraszone pisklę, aby już nie tylko głową, a całym sobą poczuło bezpieczne ciepło Stwórcy, odgradzające je od chłodu i zła otaczającego ich świata. Louis oczywiście wiedział, że ich ckliwy moment pojednania nie będzie mógł trwać wiecznie - bądź, co bądź obaj uczestniczyli w ważnym bankiecie, na którym obecność odgrywała istotną rolę. Na razie jednak nikt nie wywierał presji, toteż i wampir nieustannie trzymając rękę na pulsie, nie ponaglał Wei’a do ucieczki z objęć słodkiej chwili. Pozwolił jej trwać na tyle, na ile zezwalał czas i wewnętrzna potrzeba bliskości chińczyka, wszak miał doń pełne prawo po tylu latach rozłąki i życia w kłamstwie.
- Obiecuję Ci to wszystko wynagrodzić. - nie czułeś potrzeby wydzierania się - wyszeptałeś więc kolejne słowa bezpośrednio do odsłoniętego ucha - miękko i czule no i cieplutko w momencie zetknięcia wydychanego powietrza z delikatną skórą. Nie chodziło Ci o prowokację - może maleńką w odpowiedzi na niemą zaczepkę - na ten słodki zapach Jaśminu, który nie dawał Ci spokoju, a który dobrze zaszufladkowałeś w chronionej części pamięci. Skoro Syn raczył podarować Ci drugą szansę, to Ty nie śmiałbyś tego daru odrzucić/zaprzepaścić - już nie, tym bardziej że tak pięknie i rozczulająco lgnął, a potem jeszcze zetknął rękę z ciepłym policzkiem.
- Słucham Cię całym sobą. - nie odrywając wzroku, mężczyzna zebrał ostatnie kropelki łez, zebrane gdzieś w kącikach. Przeczesał również niesforne kosmyki z czoła, ot za uszko dla zasady, zachowania dobrego wizerunku, pod wpływem kaprysu lub zwyczajnej troski, jaką otaczał swojego ulubieńca.
Co innego, że pod całą otoczką pieszczotliwych gestów przemykało coś jeszcze...
- Sh... - i być może dlatego, gdy tak gładziłeś opuszkami chiński policzek, przypadkiem zjechałeś nimi odrobinę dalej – w dół po boku szyi, za czym zawędrowały również oczy. Uniesione z powrotem do góry zdradzały już mniej grzeczne słowa: ja wiem...
A co dokładnie wiedział, niech pozostanie polem do dowolnej interpretacji.
- Uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? - głód miał wiele twarzy.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Musiał udawać. Życie w blasku, w byciu adorowanym dawało mu pewne zastępstwo względem utraconej uwagi Louisa. Jednak nawet te miliony fanów nie zastępowały wszystkiego. Nie były w stanie. Myślał, że w tym ogromie w końcu spotka kogoś kto odmieni jego marny los. To nie tak, że nie szukał... Po prostu nikt nie był w stanie go poruszyć jak Wiatr. Nie znalazł nikogo nawet odrobinę tak odpowiedniego. Feniks miał w głowie tylko jeden obraz idealnego kochanka. Nie potrafił go niczym przyćmić czy zastąpić.
Zapewnienie, że nie musi wyjeżdżać, że może tutaj zostać, było naprawdę dla niego ważne. Liczyło się jak nic dotąd. Jak małe dziecko, tulił się mocno w swego Stwórcę. Ufnie, tak spragniony bliskości. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę, że nie po to był ten bal. Nie po to było to spotkanie, ale wewnętrznie ubolewał, że nie może go zatrzymać dla siebie. Nie znał tutaj nikogo innego poza nimi. Selene i Wiatr mieli teraz obowiązki, nie było już tego beztroskiego życia... Wei doskonale zdawał sobie sprawę, że oni ruszyli dalej. Dlatego tak obawiał się, że on zatrzymany w pułapce przeszłości nie odnajdzie się tutaj, ale zamierzał próbować. Nie poddawać się. Może będzie też potrafił się zmienić i dostosować?
Ufał mu, bezgranicznie. Był tak naiwny w swojej upartości, że gdy tylko go zauważył w tej sali balowej to wiedział, że przegrał, że tęsknota zrobi swoje. Nie potrafił się na niego gniewać. Choćby chciał. To było ponad jego siły, a tak silnej siły woli nie miał by się opierać. Pozwolił więc się mu tak dotykać, tak delikatnie niczym muśnięcia skrzydeł motyla, tak pieszczotliwie... A Wei tylko bardziej spragniony lgnął do niego chętnie, przytulając policzek do jego dłoni, gdy ta była tuż obok. Westchnął, jakby w końcu zrzucił ogromny ciężar z serca, jakby w końcu mógł odetchnąć po tym wszystkim. W końcu osiągnął spokój.
Gdy jednak palce Wiatru z twarzy podążyły w dół, na szyję... Rumieniec delikatny wstąpił na twarz Wei'a. Lekko spłoszony, widząc w jego spojrzeniu dokładną odpowiedź. On wiedział... Ale wszak to było dla niego...
- Tak, Wietrze. Z wielką chęcią... - powiedział miękko słowo wypełnione tęsknotą i pragnieniem. Głodem o wielu znaczeniach, takim samym jakimi obdarzał go stojący przy nim nieśmiertelny.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Teraz już udawać nie musiałeś - dotknięty koniuszkiem palca i obdarzony eterycznym pocałunkiem wydechu prosto w bok odsłoniętej szyi – w końcu obaj zgodziliście się co do jednego - zżerał Was głód. Niezaspokojenie go nie wchodziło w grę, bo był jak bestia, która wciąż dawała o sobie znać. Na szczęście nikt nie musiał tego potwora sycić już teraz – przeto wystarczył mały “teasing” ze strony Stwórcy, a potem wszystko poszło już z górki.
Słowa zastąpiły gesty – zjechanie ręki z szyi przez bok, aż na wąską kibić i objęcie jej dla prawidłowego ustawienia ciał. Oby tylko materiał szaty nie zdradził kokieteryjnej siateczki, którą przyodział Feniks. Kto wie, co byś z nią zrobił - znaczy no potem, bo teraz swoją uwagę skupiałeś na wystawieniu drugiej ręki, na której ułożyłeś dłoń Syna. A potem zrobiłeś krok w przód - ot kapkę bliżej drzwi.
Na moment przerywając dotyk, uchyliłeś je, aby wypuścić powiew nut dobiegających z wnętrza. Potem ponownie zamknąłeś Waszą dwójkę w bliskości i zacząłeś prowadzić - znów krokiem w przód, bok i tył. Co takt zmieniałeś układ rąk - chwytając i puszczając, niekiedy przejeżdżając swoją wzdłuż przedramienia Wei’a. Nie zapomniałeś o obrotach - pozwalałeś mu na wiele “piruetów” - mniejszych i większych - przy każdym oczekując powrotu – wnet chwytając partnera, jak łowca, który uporczywie pilnował zdobyczy, aby ta przypadkiem nie zechciała mu uciec. Całości dopingowały spojrzenia gwiazd – ich światło i oklaski.
Niech nie mylą ludzie tańca z walką - tutaj jej nikt nie uraczył. Chociaż słów ilość doskwierała uboga, całą ich rolę przejął język ciała. W swej grzeczności, subtelności i elegancji Wiatr przekazywał wiele zdań - niepozornym zbliżeniem, skrzyżowaniem oczu, ich ruchem odrobinę w dół, eterycznym złączeniem ust – nawet banalne piruety uginały się pod ciężarem niemych przekazów, gdy dłoń zupełnie przypadkiem wodziła wzdłuż smukłych pleców. Do tego kolejna wymiana spojrzeń, jakoby swoim pożerał każdy wyeksponowany kawałek schwytanej ofiary.
Aż oblizałeś kilkukrotnie błyszczące wargi, poddając się fantazji, która oderwała Cię od szarej rzeczywistości. Zwykłem tańcem tego zwać nie mogłeś - bliżej mu było to metaforycznej intymności, w której dochodziło do wymiany wielu dwuznacznych gestów. Być może z tego powodu, po którymś obrocie przyciągnąłeś partnera bliżej, niż powinieneś, zastygając w bezruchu.

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei nie zamierzał się opierać. Poddał się woli Wiatru niczym ten kwiat zdany na jego łaskę. Jego wzrok tak spokojny, acz głodny bliskości - nie tylko fizycznej. Musiał nadrobić choć odrobinę tego utraconego czasu zwłaszcza, że głód rósł w miarę jedzenia, a każdy najmniej gest ze strony Louisa tylko go wzmagał. To nie było miejsce i czas... Ale tak piekielne go pragnął. Musiał jednak poddać się i ulec jego prowadzeniu. Wydał z siebie ciche westchnięcie, a stopy podążył miękko za partnerem. Taniec... Wei rzadko tańczył towarzysko. Rzadko z kimkolwiek. Nie czuł tego czegoś, co odczuwał w pobliżu Wiatru. Ta siła go przyciągała, hipnotyzowała, odbierała możliwość trzeźwego myślenia... Sprawiała, że poddawał się jego woli, poruszając swe ciało w takt muzyki, byle tylko móc być tak blisko. Serce biło mu prędko, zaaferowane całą sytuacją. Tym zmysłowym flirtem, który obiecywał wiele, ale nie teraz... Później. Musiał to wszystko przeczekać. Nadal trzymać tą bestie na wodzy... Nie było to łatwe w aktualnych okolicznościach.
Dotykał go delikatnie, czule, gorąco. Nie był to dotyk przyjaciela, ani tym bardziej "Syna". Był to dotyk bardziej głęboki, przekazujący o wiele więcej emocji.
Poruszał się wdzięcznie, dumnie, z gracją... Każdy ruch, muśniecie, dotknięcie. Niby walc, a jednak nie. Ten natłok emocji przekazany w każdym geście sprawił, że po chwili skończył w jego objęciach. Tak blisko, ponownie czując jego intensywny zapach. Pobudzający każdy zmysł, a nawet więcej.
Patrzył w te pięknie oczy, tak tęsknie jak to tylko możliwe, aż w końcu nie wytrzymał. Możliwe, że posunął się za daleko, może będzie za śmiały? Ale spragniony go, po prostu złożył na ustach Wiatru delikatny pocałunek, ostrożny, nieśmiały, który dopiero po chwili zmienił się w coś bardziej odważnego i nabrał barw. Przymknął swoje oczy pozwalając swemu Stwórcy zareagować mimo, że trzymał go mocno w swoich objęciach, wcale nie chcąc puszczać w obawie przed odtrąceniem. Wszak nie wiedział nawet kim dla niego teraz był... Ponownie bał się zadać to pytanie i zdradzić się ze swoimi myślami. Może Louis teraz kogoś miał? Może był bliżej z Seleną? Gdzie był jego brat?... Tyle pytań i zero odpowiedzi.

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Jun

Jun
Liczba postów : 1123
Nie wszystko złoto, co się świeci - nie zawsze dotyk niósł ze sobą bezpośrednie przesłanie. Tutaj takowe nie występowało - jasna sprawa, nie brakowało obrotów, zbliżeń i odejść, ale żadne z nich nie naruszało granicy intymności między ciałami. Każdy dotyk, spojrzenie czy niemy pocałunek wnosiły więcej, niżeli proste podsycanie umysłu o niestosowne obrazy. Czułeś to: zmianę w nastawieniu Syna i charakter jego niewerbalnej mowy. To faktycznie nie była poezja snuta przez przyjaciela ni potomka - bliższa relacji pary kochanków pojednanych po długiej rozłące. W pewnym sensie się z nią zgadzałeś - między żartem a śmiechem nigdy nie wypierałeś się prawdy – w taki czy inny sposób łączyło Was coś więcej - coś, na co i piękny Feniks się zgadzał w czasie trwania długich intymnych sesji po zajściu słońca za horyzont.
Crescendo – wzmocnienie, napięcie – zwrot akcji – w mniej więcej taki sposób najłatwiej szło określić to, co stało się potem – po dokończeniu krokiem linii taktu i zatrzymaniu we wzajemnym objęciu. Niespodziewanym był pocałunek Feniksa - złożony na “wietrznych” wargach - miękkich, wilgotnych i słodkich od cieniutkiej powłoki błyszczyku. Wzbogacony widocznym zaskoczeniem, naniesionym na subtelne rysami lico włosiem kunsztownego pędzla - nie został w żaden sposób przerwany. Przekreślone czarnym długopisem słowo “odrzucenia” nie miało racji bytu - na wyjście pocałunkowi naprzeciw nie trzeba było długo czekać.
Zainicjowany początek faktycznie przypominał niewinne muśnięcie. Odpowiedziałeś mu, lekkim dociśnięciem ust i zatrzaskiem ramion: jednej ręki wciąż umiejscowionej na wysokości talii oraz drugiej podtrzymującej plecy – do tego miejscami skąpanej pomiędzy kosmykami pachnących włosów. Dopiero po chwili dodałeś kilka swoich barw do jego - zaprosiłeś, bądź sam wsunąłeś się do środka, jeszcze mocniej łącząc oba ciała - ich wdechy, smak i wilgoć. Te same dłonie zaś, tak grzecznie zastygnięte w bezruchu przeniosłeś na głowę: prawą na polik, lewą wplatając w ciemne włosy. Dopóki nie zabrakło Ci tchu, nie myślałeś o oderwaniu, odpowiadając na każdy jego ruch swoim własnym. Dopiero po którymś odrobinę się odsunąłeś.
- To dopiero prawdziwie szczery wyraz tęsknoty. - jedni uznaliby jego słowa za prowokację - inni określili mianem “dirty talk”. W rzeczywistości łączyły oba te pojęcia, dopieszczone niewinnym, a przy okazji kolejnym “teasingiem”, któremu nie brakowało emocjonalnego akcentu. Mówiąc prościej: nie tylko Feniks tęsknił za tamtymi nocami – namiętnością, wspólnym czytaniem i piciem herbaty. Lata w Anglii nie bez powodu tak silnie zakorzeniły się w “wiatrowym” umyśle.
- Nie tutaj, nie teraz. - rzekłeś, ot dla zwykłej informacji niżeli ucięcia tematu. - Potem... - co znów szanowna widownia miała prawo ocenić w dwojaki sposób. To nic, najważniejsze, że Wy wiedzieliście i to było w porządku.
Nie doszło do żadnego przekroczenia granic – ostatecznie wampir skomentował zachowanie “Syna” w sposób najbardziej oczywisty: ucałowaniem jego uchwyconych rąk.
- Chcesz już wrócić do środka? - pytanie niby retoryczne, ale przecież nie mogli wiecznie stać na “wietrze”. Wejść więc z powrotem tam? Czy raczej zmienić miejsce?  

@Wei Liu

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.

Wei Liu

Wei Liu
Liczba postów : 453
Wei nie potrafił się aż tak kryć z emocjami. Już przed wyjazdem ich znajomość nie była tylko przyjacielska czy "rodzinna". To zawsze było coś więcej. Coś czego nieśmiertelny nie potrafił zatrzymać. Określenie tego nie było mu łatwe, ale i nie drążył tematu gdy go odesłano. Wiedział jednak, że brak wieści od niego sprawił iż poczuł się jakby stracił ważną część siebie. Gniew, rozpacz, apatia... Wiele tego było. Ten marny okres należał do jego najciemniejszych. Przelana przez niego krew, gorycz wiecznego niezaspokojenia, ucieczka i życie w kompletnej samotności. To zahartowało na nowo jego ducha. Bez tego Wiatr widziałby w nim wrak człowieka, bestie, potwora.
Nauka walki, posługiwania się bronią sprawiło, że potrafił przekierować te emocje, a w końcu wyciszyć je. Teraz jednak ta zagubiona połówka niego powróciła. Sprawiła, ze znowu czuł coś co sprawiało, że chciał żyć. Specjalnie gdy poczuł smak tych słodkich ust. Westchnął z cichym pomrukiem i zacisnął dłonie bardziej na jego plecach.
Nie chciał się odsuwać, odrywać... Pogłębiał pocałunek, coraz bardziej spragniony jego bliskości, która była mu teraz tak na wyciągnięcie ręki. Jeden głos mówił, że nie może, a drugi, że czemu by nie? Nie była to łatwa walka. Niestety albo stety zakończył ją Wiatr. Wei niemal zapomniał jak się oddycha, po co to było komu gdy mógł smakować tych ust. Oblizał się odruchowo, delikatnie rumiany, wpatrując się w niego uważnie.
- Bardzo szczere... - powiedział miękko i delikatnie się uśmiechnął. Lekko zaczepnie. Nie byłby sobą gdyby chociaż trochę nie próbował. Kiedyś wielokrotnie go zaczepiał. Były to niezwykle mistyczne zabawy. Słowa Wiatru jednak sprawiły, że wrócił do roli. Odchrząknął cicho i ostrożnie się odsunął. Louis miał rację. To nie był czas. Nie teraz. Radny miał w końcu obowiązki.
- Masz rację, przepraszam... Potem... - mruknął do niego cicho i zerknął na kotarę oddzielającą ich od sali balowej. Bal. Jeszcze miał trwać jakiś czas... Na nieszczęście.
- Wracajmy. Pewnie czekają na ciebie. Obowiązki wzywają... - odparł tylko ogarniając się do porządku. Co miał więcej zrobić? Pozostało mu czekać. Jego nie obchodziło to cale przyjęcie. Nie po to się tu zjawił, a jednak musiał wyczekać. Jeszcze raz posłał mu delikatny uśmiech i odsunął się od niego udając się w kierunku odrzwi. Odsłonił kotarę i wrócił na salę rozglądając się gdzie znaleźć sobie miejsce...

z/t -> Sala Balowa

@Louis Moreau

_________________
In front of the hidden sun
You can’t shut me down

Run without hesitation
Until it burns up

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 508

Lista tańców

do otwarcia Serca Nocy

Ponieważ Scaletti byli sadystami, orkiestra musiała grać ciągle, nieprzerwanie, aż do otwarcia Serca Nocy, aby każdy mógł zatańczyć z wybranymi partnerami i zaspokoić zarówno pragnienia o namiętnym tangu, jak i powłóczystym walcu. Orkiestra grała bez wytchnienia, aby każdy nieśmiertelny zatopił się w muzyce i balu.
  1. Piazzola - Liberatango | Tango
  2. Dmitri Shostakovich - The Second Waltz | Walc
  3. Gerardo Rodriguez - La Cumprasita - Tango | Tango
  4. Hubert Giraud Sous le ciel de Paris | walc (bardzo wolny, pościelowy)

[ Lista tańców z podkładem podana dla wygody, aby każdy mógł zatańczyć np. w osobnym temacie do wybranego utworu/rodzaju tańca bez przeszkód i bez patrzenia na tempo odpisów i czasoprzestrzeń. W głównym temacie również można tańczyć, wtedy obowiązuje kolejność z listy.

WAŻNE! MG PROSI UCZESTNIKÓW BALU O RZUT KOŚCIĄ K20 W TYM TEMACIE



Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach